Ogromny pech Częstochowy, co by nie powiedzieć. Czy na szybko znajdujemy w pamięci większy dramat, gdzie w meczu o tak wysoką stawkę, w mgnieniu oka, pełen stadion z ekstazy wpada w nieodwracalną rozpacz? Na szybko, nie znajdujemy. W obu meczach drużyna pokazała fantastyczny speedway oraz ogromny hart ducha. Odbicie się w Toruniu z dna na poziomie -14 oraz porywający finisz na Olsztyńskiej pokazały, że pod Jasną Górą doczekano się prawdziwie dzikiej ekipy głodnych, nieokiełznanych Lwów. Zawodnikom gratulujemy fantastycznego show, bo w każdym świetnym spektaklu oprócz zwycięzcy potrzeba równie dobrej drużyny, która okaże się o milimetr gorsza. No właśnie, czy Lwy były gorsze? Z pewnością nie każdy przytaknie…
Do poziomu zawodników nie dostroiło się jednak kierownictwo zespołu. Sprawdzanie silników i trzeźwości rywali to największe wieśniactwo o jakie można się pokusić. Gdyby to robił Piotr Rolnicki w Machowej 20 lat temu, moglibyśmy przymknąć oko. Lecz jeśli po tak rozpaczliwe środki sięgają faceci o sporym doświadczeniu biznesowym, młode wilki, wydawało się, wprowadzające świeże powietrze i nowoczesne standardy zarządzania w żużlu … Cóż, syndrom polskiego działacza. Wyprasowane koszule, zadbane fryzury, a z drogich butów gnijąca słoma wystaje…
***
Narodziła się nowa świecka tradycja – czerwona kartka. Czerwony Szombierski. Sędzia podejmując taką decyzję nigdy nie ma dowodów na stole. Jest to kwestia wiary lub niewiary. Paradoksalnie bliskość przenajświętszego obrazu wpłynęła na niewiarę miejscowych. Niewiarę w przedziwne okoliczności upadku i jeszcze dziwniejszą aktorską niemoc przez kolejne kilkadziesiąt sekund. Aż strach pomyśleć, co się stanie, jeśli w argumenty sędziego uwierzy małżonka "Szuminy" i przestanie go podnosić rankiem z łóżka. Nie do pozazdroszczenia, gdyby po dramacie zawodowym pojawiła się czerwona kartka w domu. Tego oczywiście Rafałowi absolutnie nie życzymy….
***
Drużynowy dramat CKM-u podszyty jest osobistym dramatem Runego Holty. Po defekcie, który strącił częstochowian w otchłań meczu o brązowy medal, zawodnik totalnie załamany padł na murawę, czemu trudno się dziwić. Norweg w ostatnich tygodniach prezentował solidną formę i dawno niewidzianą u Misia Polski zadziorność. Drżymy o zdrowie psychiczne Ryśka w szczególności, iż obserwując jego ostatnie występy nie sposób było nie zauważyć nieustających pretensji, jakie Holta rościł pod wszelkimi możliwymi adresami – zarówno rywali, jak i kolegów z drużyny. Dziwne o tyle, że zwykle działo się to w sytuacjach, o których nawet komentatorzy w TV wypowiadali się bez większych emocji. Skołatane nerwy nie znalazły ukojenia, a pewnie na spokojny sen przez kilka nocy Rune też nie ma co liczyć. Autentycznie współczujemy, zbyt bezsilni, aby zaproponować jakiekolwiek remedium.
***
Mówili o nim King w mieście Świętej Wieży… Polując na kolejne czarownice, kto jeszcze? Pobłażliwość Grodzkiego, surowość Wojaczka, bandytyzm Miedzińskiego, deflektor Przedpełskiego, perfekcja (do czasu) Golloba, trzeźwość (kto by pomyślał!) Warda, zasiedziałość Szombierskiego – to już wszyscy omówili. A Grisza? Porażająca była wręcz niemoc, z jaką poruszał się po torze w kilku biegach ten, który miał być nieuchwytny. Może to nie jego dzień, może inni byli lepsi, może tak po prostu bywa w sporcie, może coś w sprzęcie nie zagrało. A może jeszcze jedno może… Może ktoś zliczy ile ważnych zawodów o naprawdę dużą stawkę Grisza Łaguta ma za sobą? Czy skuteczne unikanie zawodów najwyższej rangi (GP, SWC), a co za tym idzie nikłe, bądź co bądź, doświadczenie w pojedynkach o najwyższym współczynniku mobilizacji mogło tu zaowocować? W morzu domysłów to kolejne… może.
***
Patrząc na upadek Szombierskiego nie sposób nie zadać sobie pytania, jakie intencje mogły powodować "Szuminą". Czy ktoś jest w stanie znaleźć w internecie upadek, który jeszcze bardziej niż wczorajszy przypominałby niesportową glebę taktyczną? Czekamy na propozycje. Następujące po sobie tłumaczenia, że coś z motorem (łańcuszek pojawia się później dopiero), że plecy, że żona, graniczą z pośmiewiskiem. A tak na poważnie: gdzie jest lekarz, który dopuścił Szombierskiego do zawodów? Czy ktoś z ramienia GKSŻ będzie skłonny zbadać rzeczywisty stan zdrowia zawodnika i zweryfikować jego (nie)zdolność do startów? W czasach, gdy bezpieczeństwo jest absolutnym priorytetem, w dobie zmasowanej pracy komisarzy, wzorowej dbałości o przygotowanie torów, pomiarów odchylenia band, prac wielu zespołów nad nowymi tłumikami, ktoś musi się zainteresować rażąco niedołężnym zawodnikiem, któremu lekarz mimo wszystko podbija książeczkę. Bo zapewnień menago Dymka, że "boli tylko jak siedzi, a jak jeździ to już nie", nie bierzemy na poważnie. Wszystko w trosce o bezpieczeństwo zawodnika. Zawodników.
***
Upadek Holty i Golloba. W natłoku innych spornych momentów w sumie przemknął bez większych kontrowersji, może dlatego, że w końcu nie była to decyzja na korzyść torunian. Z jednej strony trudno z nią dyskutować, skoro to Gollob wjeżdża w plecy Holcie. Z drugiej – Holta przejeżdża najdłuższą i najwęższą prostą w swojej karierze, składa motocykl przed rywalem i… nie skręca ani o milimetr. Do momentu, gdy zaparkował w nim Gollob, Rysiek cały czas jedzie prosto. Pytanie, co miał zrobić wtedy Gollob? Zamknąć gaz? Zamknął, co jeszcze? Nie jesteśmy wyrocznią, nie mamy zamiaru podważać decyzji arbitra – ciekawi nas natomiast opinia czytelników.
***
Rezerwa Artura Czai w biegu czternastym. Choć faktycznie dopatrzono się luki w regulaminie, nie będziemy dywagować. Brawa dla panów Wojaczka i Demskiego za szybką i jedynie słuszną w świetle fair play decyzję. Szczęśliwie, oczekiwanie na decyzję w sprawie 3 punktów Czai nie równa się oczekiwaniu na poznanie drugiego finalisty.
***
Świetne ściganie w obu meczach niestety niknie gdzieś pod medialną burzą doniesień o pracy sędziów, protestach, awanturach i innych. Dramaty wpisane są w sport – podobnie, jak poczucie niesprawiedliwości. Nie nam oceniać sprawiedliwość osądów w tym dwumeczu – zresztą spornych sytuacji było bez liku, każda z nich mogłaby przesądzić o wyniku pojedynku. Pamiętać chcemy fantastyczne wyścigi, choć mamy dziwne przeczucie, że na linii Toruń – Częstochowa na lata całe pamiętane będzie dużo więcej.
PROSPERO