Nazywa się Ward. Darcy Ward. Choć z przeciwnikami rozprawia się równie efektownie co jegomość spod pióra Iana Fleminga, Astona Martina zastępuje GM-em, garnitur - kevlarem, a nad służbę Jej Królewskiej Mości przedkłada jeżdżenie w kółko. Dotychczas ciężko było wskazać sensowny substytut pistoletu, ale teraz wszyscy złośliwi bez problemu mogą wytypować flaszkę. No i wreszcie finalna różnica: przez wydarzenia ostatniej niedzieli narobił sobie więcej złego PR-u, niż James Bond wśród rosyjskiej mafii. Czy zasłużenie?
Pijak! Degenerat! Alkoholik! Terapia! Dyskwalifikacja! Zawieszenie i publiczna chłosta! Mniej więcej takie opinie da się wyczytać w Internecie po jego niedzielnej wtopie. Potężnej wtopie, dodajmy. Darcy wykazał się głupotą, dał dupy po całości i jest to absolutnie niepodważalne. Jaką zatem karą, adekwatną do przewinienia, należy obarczyć go za ten niegodny profesjonalnego sportowca występek?
Żadną.
Zanim w komentarzach podniesie się larum, że popieram pijactwo i przymykanie oka na rażące naruszenia regulaminu, chcę zwrócić uwagę na jedną rzecz: Ward wystarczająco ukarał się sam. Niedopuszczenie do GP Łotwy spowodowało przekreślenie szans na tytuł mistrza świata, który był bezdyskusyjnym celem nr 1 Darky’ego w tym sezonie. Sobotnio-niedzielna popijawa spowodowała, że swoje największe sportowe marzenie będzie musiał odłożyć na przyszły sezon - i wystarczy. O nałożonej na niego grzywnie w wysokości 3000 Euro nie ma nawet sensu wspominać, bo w porównaniu do jego zarobków to kwota na tyle śmieszna, że zapewne nie skwitował jej nawet wzruszeniem ramion. Dwa lata temu podobną sumę przerżnął na ruletce w kasynie, czym zresztą nie omieszkał pochwalić się na jednym z portali społecznościowych.
Dlaczego zatem jestem absolutnie przeciwny zawieszaniu go na dłużej? By nakładanie kary miało jakikolwiek sens, powinna ona być proporcjonalna. Wie o tym co nieco Legia Warszawa, która przez kuriozalne niedopatrzenie, powodujące złamanie kontrowersyjnego punktu regulaminu, została wykluczona z walki o awans do Ligi Mistrzów, który w konsekwencji mógł jej dać co najmniej 10 milionów Euro. UEFA decydując się na taki krok w klasyczny sposób wylała dziecko z kąpielą i dokładnie to samo zrobiłby FIM, gdyby dowalił Australijczykowi półroczne zawieszenie.
Tytułowe 0,01 promila, bo o taką ilość alkoholu się rozeszło, to w teorii wartość symboliczna, a w praktyce - zerowa. Nie powoduje absolutnie żadnego wpływu na zachowanie człowieka, z czym każdy, kto kiedykolwiek eksperymentował z alkomatem, zgodzi się bez wahania. Nazywanie człowieka mającego we krwi 0,01 promila "pijanym" jest tak samo adekwatne, jak zrobienie zbrodniarza wojennego ze złodzieja cukierków. Ward stanowiłby większe zagrożenie dla przeciwników jadąc z pełnym pęcherzem, swędzącym tyłkiem albo po rozstaniu ze (śliczną skądinąd) dziewczyną. Gdyby zrobić ankietę wśród zawodników GP, czy woleliby przejechać okrążenie na "żyletki" z Wardem 0,01, czy Miedzińskim 0,00 - ten pierwszy wygrałby w cuglach. Żebym nie został źle zrozumiany - nie twierdzę, że należało go dopuszczać do niedzielnych zawodów, bo nie stanowił żadnego zagrożenia. Oczywiście nie stanowił, ale złamał fundamentalny punkt regulaminu. Przyzwolenie na jazdę pod niewielkim wpływem mogłoby prowadzić do niebezpiecznych precedensów. Ward wykazał się lekkomyślnością (że w ogóle popił) i głupotą (tu odwołuję się do wskazanego przez niego w wywiadzie "nawodnienia", bo istotnie - wystarczyłyby ze dwie szklanki wody więcej, żeby magiczny licznik wskazał 0,00).
"Zaraz zaraz" - powie ktoś - przywoływanie argumentu nawodnienia w wywiadzie było przecież skrajnie głupie!” Zgoda. PR-owcem to Darky raczej nie zostanie. Ten wywiad powinien być pokazem skruchy i zasypywania głowy popiołem, tymczasem zainteresowany podsumował sytuację z równie wielkim przejęciem, jakby opowiadał o źle dobranej zębatce. Nie zmienia to jednak faktu, że w warstwie merytorycznej miał rację, a myślenie, że on jako jedyny ze stawki uczestników eksperymentuje z alkoholem pomiędzy poszczególnymi turniejami, byłoby skrajną naiwnością. Przypomniałem sobie moją rozmowę z jednym ze słynniejszych dziennikarzy żużlowych w Polsce. Dialog przebiegał mniej więcej tak:
- Jak to w końcu jest z tymi żużlowcami, prowadzą się w miarę dobrze, czy piją?
- Piją, piją. Spora część pije.
- Ale przed zawodami też?
- No nie, przed zawodami nie. Znałem jednego, który potrafił zabalować w piątek, w sobotę rano wsadzić głowę do wiadra z zimną wodą, przyjechać na GP i wygrać.
- Kto?
- Tony Rickardsson.
Także tak. A pamiętacie zdjęcie Ricky’ego z parkingu w Tarnowie, gdy stojąc w swoim boksie ubrany w kevlar… palił papierosa? Wyobrażacie sobie zdjęcie Warda ze szlugiem na MotoArenie? Krzyk o degeneracji niósłby się przez tydzień. Tyle w temacie sportowego trybu życia światowej czołówki.
Czy Ward zrozumiał swój błąd? Na pewno. Czy wyciągnie z niego wnioski na przyszłość? Być może. Czy zrezygnuje przez to z picia alkoholu? Pewnie nie. Różni ludzie mają różne sposoby na odstresowanie. Jedni gniotą gumową piłeczkę, inni zarzynają się półmaratonem, jeszcze inni sięgają po flachę. Tak jest i nic się z tym nie zrobi, a jak widać po przykładzie bohatera niniejszego tekstu i drugiego, z przywołanej anegdoty - nie za bardzo przeszkadza to w odnoszeniu sukcesów na światowym poziomie. Warda poznałem osobiście dwa razy, w obu przypadkach na imprezach po zakończeniu sezonu, w obu przypadkach zdecydowanie nietrzeźwego. Oczywiście nie stanowił tam wyjątku, nawet wśród innych żużlowców. Widocznie ten typ tak ma.
Po całej tej sytuacji życzę mu tylko, by wreszcie nauczył się unikać kłopotów, bo problemami pozasportowymi mógłby obdzielić kariery kilku zawodników (a skończył dopiero 22 lata). Sprawa w sądzie za rzekomy gwałt, pobicie przed finałowym meczem Elite League, jazda motocyklem po australijskim parku po wypaleniu jointa, obsikanie pomnika Kopernika - wszystkie te sprawy w pierwszej kolejności w ogóle nie powinny mieć miejsca, ale w drugiej - nie powinny wyjść na światło dzienne. Jak już wspomniałem, nie on jeden wśród żużlowców pije, popala, dostaje w łeb pod pubem czy załatwia się w miejscu publicznym, ale dziwnym trafem kibice słyszą zawsze o nim. Na forum Sportsboard przeczytałem określenie "Luiz Suarez żużla" (prawa autorskie dla Buszmena) - nic dodać, nic ująć. Dwaj geniusze w swojej dziedzinie, o których głośno nie tylko ze względu na gigantyczny talent. Czasem, jak widać, idzie on w parze z generowaniem chaosu.
No to, Darcy, shot "Wardówki" za Twoje zdrowie i oby do następnych zawodów. Tylko nie pij przed.
Marcin Kuźbicki