KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Uczucia są mieszane, chciałoby się wyrwać ten triumf. Staraliśmy się, ale nie wystarczyło. Od początku Motor kontrolował spotkanie. Kiedy poczuliśmy poprawę, było o 10 biegów za późno. Dziękujemy kibicom. Na pewno będziemy ciężko pracować, aby się poprawić.
Maciej Janowski po finale PGE Ekstraligi

Baliński Damian2013Jedna jego kontrowersyjna akcja i administratorzy żużlowych forów pędzą do swych maszyn, bo chwila i padną serwery. Z trybun sypią się epitety jak spod "nocnego" na rogu, gwizdy, czasem sypie się coś jeszcze. Rola żużlowego diabła wcielonego nie jest wdzięczna. Ale, jak to czasem w życiu bywa, ten synonim torowego chuligana, tête-à-tête, okazał się jednym z najsympatyczniejszych rozmówców ostatnich lat. O gwiazdach, bracie, który nie został mistrzem, o jeździe na składakach pod blokami, jednym defekcie, który zmienił wszystko, wielkich sukcesach i obecnej szamotaninie, ale przede wszystkim o wierności obranej drodze i Unii Leszno, tej dzisiejszej, i tej, której już nie ma - o tym wszystkim rozmawialiśmy z żywą legendą "Jedynej", Damianem Balińskim.

 
Gwizdali?


Kto?

Kibice. Na pana.

Eee... nie. To znaczy tak, trochę pogwizdali, ale nie... muszę powiedzieć, że jak na Wrocław, to było całkiem miło. Bywało gorzej.

Gwizdali gwizdali, tylko pan myślał, że to na Nickiego. Ale - wie pan - jak boli, to człowiek wie, że żyje, jak biją - trzeba uciekać. Jak gwiżdżą, to znaczy, że Damian Baliński znowu w składzie Unii.

Zawsze coś. I niech już tak pozostanie.

Niedawno Krzysztof Kasprzak na antenie nSport przyznał się wreszcie, skąd ten oryginalny numer 507, z jakim jeździ w Grand Prix. Słyszał pan?

Właśnie już mnie o to wcześniej ktoś pytał, a ja naprawdę nie miałem pojęcia. Nie oglądałem wtedy tego w telewizji, ale dowiedziałem się potem. Jak to było? Piątka od szczęśliwego numeru, tak...?

5 – bo szczęśliwa liczba, 0 - kształt toru żużlowego, 7 - od najlepszego sezonu w karierze. Tak sobie myślę, że pan to powinien te 2007 na plecach wytatuować i zastrzec, a Kasprzak sprzedać ze dwa silniki, żeby płacić tantiemy.

Heh, tak by to wyglądało. Nie no, generalnie to wtedy po prostu wszystko mi się układało. Czasem tak jest, zwłaszcza w tym sporcie.

To z czego to wynikało?

Nie ukrywam, że postawiłem wtedy mocno na silniki od Zenka Kasprzaka - i to jechało. I to bardzo dobrze jechało. Co ważniejsze, nie jakiś fragment, a cały sezon był udany. Brąz IMP seniorów, Drużynowe Mistrzostwo Polski, złoto mistrzostw świata w drużynie… trochę się tego nazbierało.

Talizman też jakiś był, tak nawiązując do tego numeru Krzysztofa? Numerologia, horoskopy, astrologia - wierzy pan w ogóle w takie rzeczy?

Nie, generalnie nie wierzę, skupiam się na tym, żeby jechać jak najlepiej, robić swoją robotę. Ale jakiś czynnik szczęścia w tym wszystkim, to faktycznie, zawsze się przyda.

Bo wie pan, "są rzeczy na niebie i ziemi...", i ludzie z ponadnaturalnymi zdolnościami.

A, w to akurat wierzę.

To dobrze się składa. Pan się urodził 5 sierpnia, prawda?

Tak. W 1977 roku, troszkę już minęło...

"Zacięcie trzyma się swych zasad i przekonań - nie odstępuje od nich, chociażby miał nawet przez to ponieść straty”. Tyle szans było, żeby podpisać "gruby” kontrakt, a pan ciągle z tym Bykiem...

No tak, chociaż ja trochę inaczej patrzę na to ostatnie, ale co do pierwszego – mogę tylko potwierdzić.

"Gdy raz zadecyduje, że jakaś sprawa jest słuszna, nie odstępuje jej nigdy”.

Zgoda.

"Rezolutny, zdecydowany”.

No tak, nie zaprzeczę. To tak a'propos tych gwizdów?

"Niekiedy nie potrafi opanować samego siebie i staje się zbyt impulsywny, a uczucia znoszą jego wolę i opanowują świadomość”. Trafne? Bo Szombierski mówił, że bardzo...

Oj tam... Było, minęło. Ale już nawet pomijając tamtą historię, zgadzam się. Taki jestem. To znaczy bywam. Skąd to w ogóle wziąłeś, rozmawiałeś z kimś?

Nie bardzo miałem opcję. Autor żył sto lat temu. Jan Starża-Dzierżbicki, najsłynniejszy wróżbita przedwojennej Polski. To tylko fragmenty, Czytelnicy dostaną pełną wersję. Dość, czy lecimy dalej?

Jasne, dalej.

"Jest to urodzony kierownik i przywódca innych ludzi”. No właśnie, a pan honory kapitana oddaje młodemu Pawlickiemu?

A to się wreszcie coś nie zgadza, bo ja nigdy nie czułem takiej potrzeby,  żeby być tym przywódcą za wszelką cenę. Więc w tym sensie to do mnie nie pasuje. Jednak z Przemkiem, ja myślę, że dobrze się stało. To bardzo zdolny chłopak i wierzę, że zostanie filarem Unii na długie lata. Nie wiem, czy ta kapitańska opaska pomaga mu już teraz, bo to zawsze jest pewna dodatkowa odpowiedzialność, ale na dłuższą metę wierzę, że to wyjdzie i jemu, i klubowi na dobre. Przemek to jest dobry materiał na następcę tych, którzy Unii kapitanowali.

"Organizm jego odznacza się wielkim zapasem sił życiowych”. Tyle dzwonów w karierze, a pan wciąż w jednym kawałku. Szczery podziw. Który z tych upadków wspomina pan najgorzej?

Przestań mi na "pan” mówić, Damian jestem.

Dzięki. To jak z tymi upadkami?

Właśnie sam myślę... Fakt, było tego trochę. Ale z drugiej strony, to inni mieli smutniejsze przygody. Może jednak mam trochę tego szczęścia? Bo bywały upadki, i te bolesne, i mniej, ale – jak powiedziałeś – jestem cały. Taki najgorszy, jeśli mam podać jeden, to ten ze Szwecji z 2011 roku, kiedy jeździłem dla Vetlandy. Zanim się wylizałem, przeleciało mi wtedy ponad trzy miesiące, w pełni sezonu. Było też sporo innych, może niekiedy „ciekawszych” dla tych, którzy patrzą, ale z reguły wstawałem i jechałem dalej, jeśli nawet nie w tym, to w kolejnym meczu. W tamtym przypadku było inaczej. Ten czas wyczekiwania, dochodzenia do siebie i niemożności - to zawsze boli bardziej.

"Stały i pewny jest w swoich czynach, a praca wytrwała doprowadzi go w końcu do upragnionego celu”. Był już ten cel? W 2007? A może wciąż jeszcze jest?

Jest. Skoro jeżdżę, to jest. Chcę być solidnym zawodnikiem ligowym, to teraz mój cel. Ale solidnym, a nie się męczyć. Wiadomo, kiedy spojrzeć wstecz, niektóre ważne cele już zostały osiągnięte, jak na przykład we wspomnianym 2007 roku. Ale myślę, że to byłoby złe tak uważać, bo będąc żużlowcem cały czas trzeba stawiać sobie nowe cele i dążyć do ich realizacji. Oczywiście, czas leci i pewne sprawy też się zmieniają, bo inny cel będzie miał ktoś właśnie będący na szczycie, a inny ktoś zmagający się z problemami czy wracający po kontuzji, ale generalnie jestem zdania, że zawsze trzeba patrzeć do przodu.

To żeby nie było tak sielankowo - wady. "Jest usposobiony nieufnie, sceptycznie, nie wierzy ludziom i wykazuje zbytnią opozycyjność”. Odniesiesz się, czy dzwonimy do prezesa Dworakowskiego?

Nie no, po co dzwonić... Ja z prezesem Dworakowskim zawsze umiałem znaleźć wspólny język. Dogadywaliśmy się bez żadnych problemów. To, co o nim i jego charakterze niektórzy mówią, to inna sprawa. Niech mówią. A jeśli o mnie chodzi, czy jestem aż taki sceptyczny i nieufny... Wiadomo, niektórych ludzi się zna od lat i im się bardziej wierzy. Co do reszty, nie każdy musi się ze mną zgadzać.

Baliński ZK 2013

Dajmy odpocząć astrologom. Leszno to od dziesięcioleci taka siedziba żużlowych klanów. Kasprzakowie, Dobruccy, Jankowscy... Ojciec – syn. Ale ciebie, jak kojarzę, do żużla zachęcił brat.

Tak, brat – Darek. I też jeździł tutaj, we Wrocławiu.

Dla pokolenia dzisiejszych 20 czy 30-latków to postać niemal zupełnie nieznana. Dlaczego mu się nie udało?

Początkowo był dobrym zawodnikiem, dobrze się rozwijał. Później, na jakimś zakręcie, że tak to powiem, wypadł z tego, wypadł w złą stronę, w związku z tym ta kariera nie potoczyła się tak, jak pewnie sam tego chciał. Ale miał papiery na naprawdę dobrego zawodnika.

A tak bez owijania w bawełnę, był mniejszym talentem od ciebie?

Nie. Skądże. Na pewno nie.

Kiedy szaleliście na osiedlu na "składakach", każdy musiał być kimś. Wiesz o czym mówię. Ty w czyją postać się wcielałeś? Którego z mistrzów speedwaya?

Ja to od małego byłem Erikiem Gundersenem. On był moim pierwszym idolem żużlowym. Nawet na plecach miałem taką "trójkę”, bo gdzieś zobaczyłem, że on z takim numerem jeździ, więc nie chciałem być gorszy. Później to się może nieco zmieniało, ale na etapie rowerków tak – tylko Erik Gundersen.

Potem była szkółka. 1991 rok. Pamiętasz, ilu was przyszło na pierwsze zajęcia?

Sporo. Już teraz dokładnie nie kojarzę, ale to była duża grupa. Na pewno około 70 chłopaków. Jeździliśmy na takim torze przeszkód, wyznaczonym przez trenera Dobruckiego za pomocą pachołków, oczywiście zwykłym motocyklem. Od tego się zaczynało, trener od razu wyłapywał kto jak się na nim czuje. Ci, którzy najlepiej sobie radzili, przechodzili do kolejnego etapu. A potem, po pewnym czasie, był kolejny etap. Taka selekcja.

Myślisz, że ilu przyszłoby dzisiaj?

Nie wiem, chciałbym powiedzieć, że chociaż kilkunastu, ale widzę jak jest. Czasy się zmieniły, na osiedlach już nikt praktycznie nie ściga się na rowerkach. Generalnie młodzież nie garnie się do sportu. Chyba, że na komputerze...

Wy tego nie mieliście. A znajomość z Adamem Skórnickim, to z tamtego okresu?

To ciut później. Poznaliśmy się w szkółce co prawda, jednak wiadomo, później samemu człowiek nie wiedział jak to się ułoży. Ale generalnie tak, to tamten pionierski etap.

Niedawno byłem świadkiem ciekawej sytuacji, takiej parkingowej. Oto po meczu ligowym, obok młodego chłopaka, ledwo po licencji, zjawił się jego ojciec. I zdrowo zaczął go opieprzać, że zrobił 2 czy 3 pkt, choć mógł dowieźć nawet 6. Mniejsza o zawodnika i ligę, bo zasada raczej uniwersalna: ktoś zainwestował swoje pieniądze - ktoś chce, żeby się zwróciły. Kiedy ty miałeś 17 lat, też była taka presja?

Nie, coś ty, absolutnie. To były inne czasy. Nie znam dokładnie tej sytuacji, o której wspomniałeś, może to jakaś nadopiekuńczość, może faktycznie ktoś włożył sporo swoich pieniędzy w tego chłopaka i nerwy puszczają, ale myślę, że to jest złe rozwiązanie i w ogóle zły kierunek, w jakim się podąża. Jest od tego trener, każdy wie, co ma robić, myślę, że ten młody też sam chciał przywieźć więcej punktów. Kiedy ma popełniać błędy, jak nie wtedy, gdy ma 17 czy 18 lat? Mnie takie karcenie się nie podoba. Może właśnie dlatego, że w moim czasie ci najmłodsi mieli zapewniony większy spokój. Mniej się wokół nich działo. W sumie dopiero przejście na zawodowstwo coś zmieniało.

Gdybyś miał tak retrospektywnie spojrzeć i porównać tamten żużel z połowy lat 90., kiedy wkraczałeś na ligowe tory, z tym dzisiejszym - co się zmieniło? Jasne, można powiedzieć „wszystko” - tak najprościej, i w dodatku prawda, ale gdybyś miał jakąś jedną rzecz wynieść na piedestał?

Tak generalnie, to powiedziałbym, że właśnie to zawodowstwo. Ze wszystkim, co się z tym wiąże. Natomiast z takich moich wspomnień to... autobus. Wspólny klubowy autobus i wspólne wyjazdy na mecze, a potem wspólne powroty. Fajna atmosfera w środku. A dzisiaj... dzisiaj wiadomo jak to jest. Wpadamy na zawody, za chwilę rozjeżdżamy się, każdy w swoją stronę. Żal mi tego czasu w tym sensie, że wtedy chłopacy naprawdę byli zżyci ze sobą. A też bywało różnie, i na torze, i poza. Dzisiaj może też w jakimś stopniu jesteśmy zżyci, ale to już nie to samo, co kiedyś. Chce się do tego wracać pamięcią.

Gollob, Walasek, Protasiewicz, Kościecha... Kogoś pominąłem? Coraz mniej już na torze tych, z którymi, albo obok których, zaczynałeś ligową karierę.

Tak to wygląda. Wielu pokończyło kariery, wielu zajęło się czymś innym, niekiedy też związanym z żużlem. Ale jest też wciąż kilku takich, z którymi zaczynałem i radzą sobie bardzo dobrze, także mam nadzieję, że stara gwardia pokaże jeszcze na co ją stać.

Jak patrzysz na Rafała Dobruckiego, do niedawna twojego kolegę z toru, który znakomicie odnalazł się w nowej roli, blisko żużla, ale już nie na motocyklu, myślisz sobie czasem: też bym tak chciał?

Prawdę powiedziawszy na razie o tym nie myślę, wręcz wydaje mi się, że będąc zawodnikiem nie powinienem o tym myśleć. Rafałowi oczywiście życzę jak najlepiej. Tak jak powiedziałeś, odnalazł się świetnie w tej nowej roli. Ja natomiast chciałbym kontynuować karierę żużlową. W przypadku Rafała doszedł jeszcze inny ważny powód, bo jego z czynnego uprawiania sportu wykluczyła kontuzja, a jestem przekonany, że też jeszcze trochę by się pościgał. Zajął się czymś innym, sprawdził się w tym - generalnie podoba mi się to i na przyszłość pewnie myślałbym w podobnym kierunku.

Równo 10 lat temu, ładnych paręset kilometrów stąd, szykujesz się do startu, a obok ciebie pod taśmą stoją Chrzanowski, Hans Andersen i Stefan Danno. Pamiętasz taki wyścig?

Pewnie Vojens 2004, decydujący wyścig eliminacji do Grand Prix. Tak, oczywiście, pamiętam doskonale. Prowadziłem pewnie ten bieg, niestety, na którymś okrążeniu motocykl odmówił posłuszeństwa. Ten defekt przekreślił moje szanse awansu do tamtego cyklu. Szkoda, na pewno szkoda. Może inaczej by się to wszystko potoczyło.

Myślałeś później o tym? A co, gdyby się udało? Byłoby lepiej, gorzej, inaczej?

Czy lepiej, to by się okazało. Inaczej - może to najlepsze słowo. Było o krok. Ale też nie chciałbym, żeby to zabrzmiało tak, że mam jakiś żal do losu. Nie wiem, czy bym sobie z tym wszystkim poradził. Wspomniany Tomek Chrzanowski jest świetnym przykładem, bo był wtedy w tym samym miejscu, co ja. Pamiętamy, potem wyglądało to, jak wyglądało. A wiadomo, każdy chciałby awansować i ścigać się tam z powodzeniem, bo kiedy tego nie ma, zaczyna się takie dołowanie, i z zewnątrz, i samego siebie. Trudno mi dziś powiedzieć. Tak los chciał i koniec.

"Do końca chcę jeździć na wysokim poziomie. Ale jeśli zobaczę, że przestaje mi iść, dam sobie spokój”. Niejeden już to zobaczył za ciebie.

A ja jeszcze nie. Ale rozumiem nawet te opinie. Generalnie wciąż nie jest tak, jakbym chciał. Chciałbym prezentować o wiele wyższy poziom. Czasem potrzeba trochę czasu, żeby to wszystko zgrać, jednak to jest Ekstraliga, tu trzeba jechać. Jak będziesz słaby, to nie pojedziesz. Ale też nie ukrywam, że ten żużel to całe moje życie. Wiem, że kiedyś przyjdzie ten moment, że trzeba będzie się z nim rozstać, dlatego chciałbym, żeby to był dobry moment, nie wymuszony.

Baliński Damian2012

Dziwny miałeś ten ligowy come-back. Pierwszy start i wyjście spod taśmy takie, że przegrałeś bieg, zanim jeszcze się zaczął. Drugi wyścig, jedziesz spod płotu, a wiadomo jak we Wrocławiu chodzą zewnętrzne pola, za rywala masz Janowskiego, i kiedy miejscowi wpisują już w myślach „trójkę” komu trzeba, odstawiasz wszystkich na 20 metrów.

No właśnie, to jest to, nad czym muszę teraz przede wszystkim pracować. Ten bieg naprawdę mi się udał; tak, że byłem z siebie zadowolony, ale kolejne już nie były takie, jak bym chciał. Staram się, jest dobrze, niby robię wszystko tak samo, a zaraz potem jest kiepsko. Dlatego muszę pracować jeszcze więcej nad tym, żeby było tak, jak w tym wygranym wyścigu. Nie zapomniałem jak się jeździ. Patrzę ze optymizmem w przyszłość, bo wiem na co mnie stać i wierzę, że jeszcze pokażę kawałek dobrego żużla.

"Będę dysponował silnikami od tunerów, z którymi jak dotąd nie współpracowałem. Są to specjaliści ze światowej czołówki. Wierzę, że dzięki ich pomocy wrócę do dobrej dyspozycji”. Tak mówiłeś u progu nowego sezonu. Tych kilka wyścigów to zbyt mało, by wyciągać daleko idące wnioski, ale czy masz już jakieś przemyślenia w temacie tej współpracy?

Z pewnością wygląda to tak, że są to nowi mechanicy i trzeba pewne rzeczy od nowa poukładać. Liczyłem, że będzie tak, że te silniki od początku będą grały, ale niestety... jednak potem okazało się, że to nie jest tak łatwo. Na pewno na dzień dzisiejszy nie mogę być zadowolony z tego co jest, chciałbym więcej.

A oprócz silników - tak głośno myślę - nie zostało coś w głowie? Bo rok temu, po długiej zimie, o tej samej mniej więcej porze, najpopularniejszym żużlowym filmikiem w sieci wcale nie był Tai Woffinden Show czy któraś z wiktorii Sajfutdinowa w GP, a „lot trzmiela” Balińskiego na Smoczyku. Kiedy potem przeliczałeś kości, by sprawdzić, czy są wszystkie, nie przyszła taka refleksja: "Kurczę, Damian, daj ty już sobie spokój. Nie kuś losu”?

Nie. To akurat, chociaż może wyglądało nie najlepiej, nie spowodowało jakichś bolesnych konsekwencji. Także jakiejś blokady. Nic mi się w sumie nie stało. Gdybym tych kilku kości nie znalazł, to może tak, może miałbym powód, by teraz zastanawiać się, czy to tylko silniki, ale generalnie skończyło się wtedy na kilku siniakach i nie było jakiegoś zastanawiania się, co dalej. Kilka dni przerwy i wróciłem.

Nawet gdybyś nie wrócił, w historii polskiego żużla zapisałeś się już złotą czcionką i tego nic nie zmieni. Kiedy tamtego lipcowego dnia w Lesznie 2007 Grzegorza Walaska rozbolał brzuch, a ty, już w kasku, po raz pierwszy zobaczyłeś ten biało-czerwony kocioł, ciebie też nie zakłuło coś w żołądku?

Przyznam, że nie było łatwo, pomimo własnego stadionu. A pewnie właśnie dlatego. Wiadomo w jakim momencie zacząłem te zawody. A to nie tylko kwestia odpowiedzialności, ale też na przykład spasowania z torem. To taka niewdzięczna rola, ale najważniejsze, że udało mi się dobrze zaprezentować, bo wcześniej była jeszcze dwucyfrówka w barażu, a potem w finale zdobyć ważne punkty i przyczynić się do tego złota drużyny. Super zawody, dramaturgia do samego końca, wszystko to, co miało być – było, a do tego jeszcze mogę być zadowolony ze swojego występu - to takie piękne wspomnienie na całe życie.

To złoto spoczywa na honorowym miejscu w domu rodziny Balińskich?

Wiadomo, to jest jedno z moich najcenniejszych osiągnięć, więc swoje miejsce ma. Ale pomijając już to trofeum, najważniejsze jest dla mnie to, że udało mi się zapisać w historii żużla i generalnie historii polskiego sportu.

Pewnie to ciebie średnio obchodzi, ale zastanawiam się - tak patrząc z twojej perspektywy - jak myślisz, czy jesteś lubiany w środowisku żużlowym?

Jeśli chodzi o kibiców, to cóż... zależy gdzie. Wiadomo, różnie bywa. Jeśli chodzi o trenerów, działaczy, prezesów czy innych zawodników, to trudno mi powiedzieć, ale generalnie nie spotykam się z przejawami jakiejś niechęci. Raczej nikt nie daje mi do zrozumienia, że mnie nie lubi czy coś ma akurat przeciw Balińskiemu. Oczywiście, pewnie ktoś taki jest, tego się nie da wykluczyć.

Szombierskiemu nie chciałeś urwać głowy...

Nie no... Ja w ogóle nic mu nie chciałem urwać. Jeden incydent. Czasami się tak w żużlu zdarza i pewnie on też miał kiedyś w swojej karierze taką sytuację i swoje za uszami. Każdy walczy o swoje, czasem się trafi taka historia, ale nikt nie robi tego celowo. Taki jest ten sport.

Tak sobie myślę, kiedy za 30 lat na "Smoczyka” wpadnie Lindgren, Bjerre, Pedersen, a nawet Hampel lub Kołodziej, ludzie, jeden drugiemu, wskażą ich palcem. Ktoś pewnie pozdrowi,  poprosi o autograf. Kiedy zjawisz się ty, z wnukami pod ręką, ci sami ludzie wstaną i będą bić brawo. Można było się ustawić lepiej, ale nie żałuję ani chwili - tak sobie wtedy pomyślisz?

Nie wiem czy będzie tak jak mówisz. Chciałbym. Jeżeli chodzi o pieniądze, to nie jest to mój cel numer jeden. Nigdy nie był. Różnie było w tym klubie, ci najmłodsi na trybunach tego nie mogą nawet pamiętać. Więc oni za tamte zasługi oceniać mnie nie będą, mam tego świadomość. Pieniądze są ważne o tyle, że pozwalają się rozwijać, ale ja wychowałem się w takim czasie, gdzie najpierw był sport, potem sport i dopiero potem pieniądze. Zawsze wychodziłem z założenia, że najpierw trzeba coś dla tego klubu zrobić, coś z siebie dać, na ile w danej chwili jest się w stanie, potem można liczyć, że ktoś to doceni.

Jednak jesteś szalony, dobrze mi mówili. Do zobaczenia na jubileuszu 25-lecia w barwach Unii!

Dzięki, oby.


Baliński-autograf



Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.

KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Uczucia są mieszane, chciałoby się wyrwać ten triumf. Staraliśmy się, ale nie wystarczyło. Od początku Motor kontrolował spotkanie. Kiedy poczuliśmy poprawę, było o 10 biegów za późno. Dziękujemy kibicom. Na pewno będziemy ciężko pracować, aby się poprawić.
Maciej Janowski po finale PGE Ekstraligi

Odwiedź nasze social media

fb ikonkaX ikonkaInstagram ikonka

Typer 2024 - zmierz się z najlepszymi!

Najszybsze żużlowe newsy

SpeedwayNews logo

NAJBLIŻSZE ZAWODY W TV

 PGE Ekstraliga 2024
1. Orlen Oil Motor Lublin  14 31 +162
2. Betard Sparta Wrocław  14 19 +30
3. ebut.pl Stal Gorzów  14 19 -37
4. KS Apator Toruń  14 15 -7
5. ZOOLeszcz GKM Grudziądz  14 14 -58
6. NovyHotel Falubaz  14 13 -33
7. Krono-Plast Włókniarz  14 12 -50
8. FOGO Unia Leszno  14 11 -87
 Metalkas 2. Ekstraliga 2024
1. Arged Malesa Ostrów  14  28 +128
2. Abramczyk Polonia  14  27 +161
3. Innpro ROW Rybnik  14  23 +63
4. Cellfast Wilki Krosno  14  19 -20
5. #OrzechowaOsada PSŻ  14  18 -16
6. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź
 14  13 -54
7. Texom Stal Rzeszów  14   9 -80
8. Zdunek Wybrzeże Gdańsk
 14   3 -182
Krajowa Liga Żużlowa 2024
1. Ultrapur Start Gniezno
 10  21 +94
2. Unia Tarnów  10
 16 +55
3. PKS Polonia Piła  10
 11 +18
4. OK Kolejarz Opole  10
 11 -39
5. Optibet Lokomotiv  10  10 -23
6. Trans MF Landshut Devils  10  6 -105

Klasyfikacja SGP 2024 (po 10/11 rund)

1. Bartosz Zmarzlik
159
2. Robert Lambert
137
3. Fredrik Lindgren
127
4. Martin Vaculík 114
5. Daniel Bewley
111
6. Mikkel Michelsen 101
7. Jack Holder 97
8. Dominik Kubera
88
9. Leon Madsen 76
10. Łotwa duża Andrzej Lebiediew
75
11.  Max Fricke 64
12. flaga niemiec Kai Huckenbeck 58
13. Szymon Woźniak 46
14. Jason Doyle 47
15. Maciej Janowski
46
16. Czechy duzaFlaga Jan Kvěch 41

PARTNERZY

kibic-zuzla logozuzlowefotki-logo
WszystkoCzarne blog

Pomóż kontuzjowanym

KamilCieślar
DW43