Ten film powinien reprezentować polski żużel na festiwalu w Cannes. Nie byle jaki mecz i nie byle jaki trener. 12 tys. widzów na trybunach, okupujących schody i stojących na koronie. Walka o przepustkę do "najlepszej ligi świata". Co prawda redaktor pyta, czy zawodnikom miejscowym awansować się opłaca, a dzielnych rywali knebluje niedorzeczny regulamin, ale nie jest źle, bo z meczu robi się thriller. Źle jest dopiero potem. Gdyby nie Marek Radziszewski i jego telewizja ostrow24.tv, zastęp żarliwych obrońców działaczy Ostrovii byłby dziś tak samo liczny jak wtedy, kiedy zgasło światło. Jak pojąć to, co zaszło w ostrowskim parkingu? Niewyraźnego trenera i prezesa Wodniczaka lżącego własnego pracownika? Pojąć to może chyba tylko ten, kto zrozumie zdanie "Mimo to całe zajście zostało bardzo szybko upublicznione w mediach, choć nie został upubliczniony ten materiał". Ostrów, Polska, żużel, niekończący się serial, jesień 2015.
Trener Cieślak na "zmanipulowanym" filmie pyta Zbigniewa Wargę, czy ten widział go, kiedy pił. Warga kategorycznie potwierdza. Skoro go widział, o 3 w nocy, to musiał być blisko trenera. I pewnie nie nagrywał z ukrycia. Tym bardziej, że takim nagrywaniem się brzydzi. Dlaczego zatem, wraz z prezesem Wodniczakiem, "zniszczyć tego frajera, pijaka, szmatę i złotówę" ruszyli dopiero po tym, jak Antonio Lindbaeck nie pozwolił odebrać Łotwie awansu? I w jaki sposób "Zarząd ŻKS Ostrovia nie był inicjatorem wezwania policji oraz przeprowadzenia badania alkomatem trenera Marka Cieślaka", skoro na filmie za Cieślakiem idzie członek Zarządu, pan Warga, i woła do policjantów: "ja, jako pracodawca, żądam przebadania pana Marka Cieślaka!". Z kogo wy, panowie, chcieliście zrobić idiotów?
Nie, nie bronię bezkrytycznie Cieślaka. Wielokrotnie mi pomógł, to prawda, wielokrotnie nie musiał odbierać telefonu o "chorej" godzinie, a odbierał, nie musiał nic mówić, a powiedział. Bo taki jest Cieślak. I potwierdzi to każdy normalny dziennikarz w tym kraju. Ale to dziś nie ma znaczenia. To on był w ostrowskim parkingu "pod wpływem". Konia z rzędem temu, kto udowodni, że nie mogło mieć to wpływu na mecz. Nie "jakiś" mecz, tylko mecz, którym żyło całe miasto i pół żużlowej Polski. Nie jestem toromistrzem, ni znawcą sportowej agrokultury, ale zbyt wielu ludzi, których żużlową pasję i wiedzę cenię, włącznie z dwoma zawodnikami, twierdzi, że w tym meczu schrzaniona była nie tylko maszyna startowa. Nawierzchnia, woda, zmiany, parkingowy "team spirit"... wszystko było jakieś inne. Przytępione. Na pewno nie takie, jak na mecz sezonu przystało. Nawet nie takie jak w półfinałach.
Wreszcie - nie mogę i tej myśli odpędzić - to nie jest tylko kwestia wyniku sportowego, ani wertowania zapisów PRL-owskiej skamieliny prawnej zwanej "Ustawą o wychowaniu w trzeźwości" i dochodzenia, czy 30 minut po meczu można już być "pod wpływem", czy nie. Jest coś jeszcze. Tak duży klub jak Ostrovia wspierany jest przez dziesiątki lokalnych firm, dużych i małych, często rodzinnych - będących oczkiem w głowie ich właścicieli - mieszkańców regionu, z reguły pasjonatów żużla. Oni nie zasłużyli na to, żeby ich pieniądze przynoszone do klubu i wizerunki ich firm - dorobek zawodowego życia, firmowane były podchmieloną twarzą trenera, nawet jeśli trenerem tym jest "Narodowy". Przepraszam, ale tego koniaku z Kokinem nie kupuję. Jakiś on bez banderoli.
W przypadku trenera Marka Cieślaka jest jednak co najmniej jedna rzecz, która nakazuje wstrzymać się od kategorycznych sądów. I każdy, kto przeżył więcej niż 20 wiosen, zetknąć się z nią musiał. Alkohol to nie zawsze nonszalancka używka lekkoduchów. Alkohol to też choroba. Nie wiem jak wygląda sytuacja z Markiem Cieślakiem i nie chcę wiedzieć. To nie moja sprawa. Może z tym walczy? Może czasem przegrywa. Może za często przegrywa. Ale nawet jeśli, to wciąż jest człowiekiem, wciąż ma swoją niezbywalną godność. Tę godność w obecności bardzo wielu ludzi podeptał i opluł człowiek w marynarce. Zelżył starszego od siebie trenera, szkoleniowca wybitnego, reprezentanta naszego kraju, a przede wszystkim swojego własnego współpracownika; zelżył słowami, dla których słownik języka polskiego zna tylko jedno określenie - "rynsztok". Nawet obecność dziecka (1:30), wyraźnie zszokowanego tym, co widzi i słyszy, nie była w stanie powstrzymać agresji. Tego człowieka powinno się ekskomunikować z polskiego żużla. Wyłączyć mu światło raz na zawsze. A klucze zakopać pod kopcem Wandy. Jeżeli były już prezes faktycznie zechce wytoczyć proces autorowi filmu, sami kibice Ostrovii powinni ogłosić publiczną zbiórkę pieniędzy na adwokatów dla niego. Jednego Wodniczaka mniej w polskim żużlu - to będzie wymierna korzyść.
Pozostaje Ostrovia, ów klub nieszczęsny. Kto tę stajnię Augiasza wyczyści? Bo to, że nie zrobi tego sam, to więcej niż pewne. Może prezydent miasta Ostrowa i lokalni politycy? Ale oni zaraz mają wybory, więc liczą się tylko "słupki". Może PZM - GKSŻ? Ale zaraz... czy to ten sam PZM, który w tej właśnie chwili, rękoma spółki prezesa Stępniewskiego, powinien zrobić wszystko, żeby w Ekstralidze mógł pojechać prawowity ekstraligowiec - łotewski Lokomotiv Daugavpils? Żeby idiotycznie interpretowane pojęcie "zawodnik krajowy" dla klubu z Łotwy oznaczało zawodnika łotewskiego, nie polskiego. Żeby wreszcie w tej lidze wygrał duch sportu, a nie kolesiostwo i zielonostolikowa prostytucja. Kto zatem, pytam? Kto? Może telewizja? Może takich czasów dożyliśmy, że obrzydzany nam przez kilkadziesiąt ostatnich lat, na wskroś "krwiożerczy", komercyjny twór, który z samej swej istoty musi być nastawiony na zysk, a nie obronę etycznych standardów, w tym bezetycznym bajzlu, jakim stał się polski żużel, jest ostatnią instancją, która daje nadzieję? Ja wiem, że z Grudziądza były fajne transmisje, a sam Gollob jest lokomotywą większą niż cały Daugavpils razem z przyległościami, ale... Panie redaktorze Majewski, czy Pan to widzi? Na co idą Wasze pieniądze? Grube pieniądze. Na kolejny "konkurs"? Na ufajdany wódą zielony stolik?
Dla mnie Ostrovia to nie jest ani Marek Cieślak, ani pan Warga, ani tym bardziej prezes Wodniczak. Ostrovia to dla mnie Rif Saitgariejew, obecne, święte w naszym kraju, biało-czerwone barwy i przechodząca z ojca na syna miłość do "czarnego sportu". To pełne trybuny i ogromny, autentyczny, głód sportowego sukcesu. To wszyscy ci, którzy po XV biegu meczu z Lokomotivem zostali na swoich miejscach i bili brawo drużynie przyjezdnej i jej liderowi, który sportowo chwilę wcześniej złamał im serca. To naprawdę jakaś ponura ironia losu, że tak piękna karta polskiego żużla zapisywana jest od jakiegoś czasu brudnymi łapskami ludzi tak wątłych moralnie.
Gdyby Rif żył, wstałby od stołu i powiedział im wszystkim, po polsku: "hańbicie ten klub, hańbicie te barwy, odejdźcie stąd!". I nie wracajcie.
Jakub Horbaczewski
slajd i film: YouTube/ostrow24.tv