KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

47

Ta saga będzie opowieścią nawet nie tyle o sporcie, ile o ludzkich charakterach i emocjach, dla których speedway jest tylko (i aż) osnową. Ci ludzie, sympatycy żużla, spotykają się ze sobą, nawet cyklicznie, bywa, że co weekend, rozmawiają (hmm, rozmawiali - tak chyba trafniej, bo już raczej nie będą), ale pomimo iż posługują się tą samą mową, wrażenie jest takie, jakby mówili do siebie w dwóch różnych językach. Każda ze stron zna swój, zna go bardzo dobrze. I tylko swój. Chęci, by nauczyć się języka adwersarza - nie widać. Tę przejawiają nieliczni. Dominuje pogląd inny. "Nie rozumie, co JA mówię? To powiem to głośniej, dobitniej, huknę z całą mocą, dodam jedną kur*ę i dwa ch**e, a potem odwrócę się i wyjdę". Tak mówi Skrzydlewski do kibiców, tak odpłaca mu wielu fanów.


Jak w tym żarciku o mundurowych, popularnym kiedyś w Polsce.

Idą dwaj milicjanci na patrolu i widzą człowieka w miejskiej fosie. Po szyję w wodzie.
HELP! Please HELP! - krzyczy.
- Rozumiesz, co on mówi? - pyta jeden.
- Nie - odpowiada kolega.
- Sprechen Sie Deutsch?! - woła człowiek, a woda sięga mu już po usta.
Cisza...
- Parlez vous francais??? - rozpaczliwie krzyczy, gdy woda zalewa twarz.
Żadnej reakcji.
Po chwili utonął.
- Ty, zapisywali w komendzie na języki, może trza było pójść? - sumienie ruszyło pierwszego.
- I po co? On znał trzy i się z nami nie dogadał.


"NIEWIELKA GRUPA LUDZI POTRAFIŁA ZNISZCZYĆ KLUB"

"Oczekujemy jakiegoś szacunku za tych 19 lat. Ci, którzy krzyczą i pyskują - niech założą klub" - od mocnego uderzenia zaczął spotkanie z kibicami Witold Skrzydlewski. I przedstawił te argumenty, z którymi druga strona dyskutować nie powinna:

SEZON 2024
Wydatki: 8,6 mln (w tym żużlowcy: prawie 6 mln, koszty organizacyjne 2,68 mln)
Wpływy: 4 mln (sponsorzy, dotacja z UM Łódź, bilety i karnety)
Różnica: minus 4,6 mln zł.

W tym momencie z punktu widzenia włodarza Orła, dyskusja właściwie mogłaby się zakończyć. Kibice mogliby wstać, podziękować, przeprosić, nagrodzić go oklaskami, a boss wrócić do pracy. Chyba że ktoś z garstki zgromadzonych miał w walizce 4,5 mln zł lub gwarancje bankowe na taką kwotę, co najmniej taką. Nikt nie miał. Choć było ich tam - wiernych fanów Orła - w kulminacyjnym momencie ze czterdziestu. "Myślałem, że tu będzie wielu kibiców, ale ta liczba najlepiej świadczy o tym, że w Łodzi nie ma miejsca na żużel" - podsumował szybko gospodarz.

Łatwo szermować hasłem "kibice zniszczyli klub" i "w Łodzi nie ma miejsca na żużel", ale przecież na tym samym stadionie trybuny potrafiły się zapełniać w znacznie większym stopniu podczas Meczu Narodów czy rundy IMP. To była jakaś inna Łódź? Skąd ci ludzie się wtedy wzięli? Liczyłem na wyjaśnienie, czy łódzcy spece od marketingu przeanalizowali, na czym polegał sukces frekwencyjny jednych imprez, a porażka innych - i czy na tej bazie wyciągnęli wnioski, stworzyli strategię dalszego działania. Ale niczego na ten temat nie usłyszeliśmy.

Ciekawe, czy zaskoczenie niską frekwencją było autentyczne, czy wprost przeciwnie - wstydliwie niska liczba fanów, w obliczu transmisji w TV, miała podwójnie razić w oczy i ośmieszyć oponentów? "Mają tyyyle do powiedzenia, co mecz w internecie obsmarowują Skrzydlewskiego, ale kiedy mogli przyjść i tak samo jak prezes stanąć pod własnymi nazwiskami i twarzami... stchórzyli". Czyż nie tak pomyślało sobie wielu odbiorców ostatniego "show"?

Spotkanie zaplanowano na godzinę 13 - i już po 15 minutach z okładem, o godz. 13:17, na oficjalnym profilu łódzkiego klubu pojawił się post: "Bardzo małe zainteresowanie kibiców sobotnim spotkaniem". Czyli tworzono go i sklejano z fotką już od godz. 13. Frekwencyjna klęska. Tak jak by to był sukces zarządu... Do dziś nie pojawiła się na oficjalnych kanałach klubu żadna publikacja rozwijająca wypowiedzi prezesa, które usłyszeliśmy podczas spotkania 12 października, lub poruszająca kwestie, na które kibice nie uzyskali odpowiedzi. Jak to rozumieć?

DLACZEGO NIE PRZYSZLI?

To spróbujmy odkłamać pierwszą kwestię. Czy losami Orła zatroskana jest ta garstka 40-50 ludzi na zdjęciach? Jak liczna jest grupa sympatyków żużla, którzy Skrzydlewskiego i jego model zarządzania klubem krytykują - nie wiadomo. Chyba nikt nie wie tego dokładnie. Pewne jest, że to nie są te puste krzesła z 12 października. Nie wszystkie. Ani tych 40 czy 50 osób, które przyszły. Czy należy ich liczebność ustalić przemnażając 40-50 razy 10, czy razy 20, a może razy 50 - to w gruncie rzeczy nie ma największego znaczenia. Oni są. A z każdym kolejnym nędznym sezonem Orła i każdą kolejną chryją wokół klubu, ich liczba raczej rosła niż malała. I to jest zjawisko smutne także z tego względu, że to są zazwyczaj jednostki najmocniej "zainfekowane" Orłem. Pomijając osoby niezrównoważone i zaburzone, które zawsze dążyć będą do eskalowania napięć, wywołania antagonizmów, bo w sytuacji "wojny" czują się jak ryby w wodzie (takie jednostki znajdą się w każdej grupie), większość z nich to są normalni ludzie, którzy w poniedziałek po meczu idą do pracy, na uczelnię, mają swoje życie. Tak jak ma je Skrzydlewski. Nawet ten odruch gryzmolenia w internecie na temat najświeższych wydarzeń w Orle, też o czymś świadczy. Mnie na przykład nikt nie zmusi, żebym komentował meczowe doniesienia na klubowych fejsbukach, bo zwyczajnie szkoda mi pięknej niedzieli. Albo soboty. Nie czuję potrzeby, nie kibicuję żadnemu klubowi. Oni taką potrzebę czują. Mniejsza o słownictwo, składnię, ortografię. To technikalia. Przyczyną pierwotną jest owa potrzeba. To już coś. Bo ta sama potrzeba wysuwa z ich portfeli po cztery dyszki co drugi tydzień. A jeśli obecnie nie wysuwa, to w niedalekiej przyszłości jest w stanie ów ruch dłoni zainicjować. Już choćby ta prawda jest powodem, dla którego także tę grupę fanów warto potraktować poważnie. Dla własnego (klubu i właściciela) dobra.

76


Dlaczego nie przyszli? Nie wiem. Za chwilę pewnie się wypowiedzą. Może czegoś się dowiemy. Podejrzewam, że większość już w momencie ogłoszenia październikowej debaty wiedziała, że nie przyjdą. A decyzja o przekształceniu jej w telewizyjne "show" z kamerami SabmarTV tylko ich w tym umocniła. Może pomyśleli, że szykuje się tani spektakl, podczas gdy takie sprawy powinno się rozwiązywać po cichu. Może część z różnych względów nie chce pokazywać twarzy w TV. To niezupełnie daje prawo drugiej stronie, by zarzucać im anonimowość, tchórzostwo i ucieczkę w wirtualny hejt - bo 90% tych krytykujących pana Witolda w sieci czyni to pod własnymi nazwiskami, nie zakładają fałszywych profili. A może po prostu uznali, że nie mają do powiedzenia nic nowego, czego nie mówili już głośno na poprzednich spotkaniach, których efekt był... No właśnie, był jakiś? Tak szczerze.

A skoro oni sami uważają, że marny (to chyba najdelikatniejszy eufemizm, jaki są w stanie zaakceptować), to siłą rzeczy, nie wierzą w zdolność do kompromisu włodarza Orła. I pewnie nie uwierzą, dopóki nie zobaczą, że Skrzydlewski naprawdę byłby w stanie podzielić się władzą w SWOIM klubie. Podzielić władzą przynajmniej w aspekcie wsłuchania się w mądre pomysły płynące z innych stron niż głowa Witolda Skrzydlewskiego. Ewentualnie jeszcze wąskiego grona najbardziej zaufanych współpracowników. Usunąć się nieco na bok, tak faktycznie, nie fasadowo - nie tylko sprytnym trickiem z "prezesem honorowym", po to, żeby PZM nie mógł nakładać kar za kolejne cięte riposty. "Jestem teraz zwykłym kibicem, nie pełnię już funkcji prezesa" - jeszcze niedawo tak mawiał pan Witold po każdym starciu z władzami GKSŻ.

Może tak naprawdę większość kibiców w Łodzi ma do prezesa tylko JEDNO podstawowe pytanie. Wszystkie pozostałe są jego pochodną. Czy Witold Skrzydlewski byłby w stanie zaakceptować myśl, że nie jest nieomylny?

Prawem felietonisty podzielę się refleksją własną. Otóż wydaje mi się, że zderzenie z taką myślą, to byłby dla niego wstrząs. Na spotkaniu 12 października kilkakrotnie udowodnił, jak wielki. I nie sądzę, żeby miał w ogóle świadomość, w których momentach udowodnił. Dla niego wciąż wszystko jest "albo czarne, albo białe". To znaczy albo się potakuje, afirmuje wszystkie opinie Prezesa, albo jest się wrogiem, w najlepszym razie ignorantem, niczego nie rozumiejącym głupkiem. Mówi się, że w Polsce Prezes jest tylko jeden. Ale w modelu zarządzania swoimi organizacjami ewidentnie coś ich łączy. To było widać w tych momentach. A ile "takich momentów" musiało być na co dzień w tym klubie?

Ostatnia kolejka sezonu 2023, pamiętacie? W internecie większość fanów skupiła się wtedy na wyśmianiu i memizacji osoby Marka Cieślaka (takie teraz czasy) i śmieszkowaniu z "emeryta" Holty, a co wtedy próbował przekazać Cieślak oraz wtórujący mu Krzysztof Cegielski, gdy już było po wszystkim i niebiosa okazały się łaskawe? "Ciekawą opinię wypowiedział po spotkaniu Krzysztof Cegielski - cytowaliśmy go już w niedzielę - dotyczyła ona pilnej konieczności profesjonalizacji łódzkiego klubu. Jeszcze ciekawsze w tym kontekście, bo bardzo zbieżne, były słowa, jakie rzekł "na gorąco" Marek Cieślak. Ten wywiad udzielony CANAL+ udostępniamy w całości obok zdjęć. Pod koniec swojej wypowiedzi ex "Narodowy" enigmatycznie mówi, że próbował w Łodzi kilka razy pozamiatać "bajzel" w trakcie sezonu, wyprostować relacje wewnątrz klubu, ale po kilku próbach... "aaa, szkoda strzępić języka".

Szkoda strzępić języka...

Oczywiście, że w większości to ci sami fani ostro krytykowali wtedy "Shreka", teraz Skrzydlewskiego - tak jest zazwyczaj, kolejnego prezesa i trenera też będą krytykować - ale czy Cieślak, już wolny od "topora" spadku nad głową, wtedy "odleciał", konfabulował... a może coś zauważył? Coś na tyle irytującego, toksycznego, że nie wytrzymał. Pewnie, że można dyskusję rozpocząć (i od razu zakończyć) tak, jak to wtedy dominowało w sieci: "to stary dziad i pijak, poza tym pijak i stary dziad". Tylko na taki poziom dyskusji szkoda czasu. I na takich ludzi. Lepiej pójść na rower.

Być może ten stary Cieślak był ostatnim człowiekiem z dorobkiem i autorytetem, który mógł realnie coś zmienić w systemie zarządzania drużyną i klubem. Ma swoje wady, ma "swoje za uszami" w dossier, krystaliczny nie jest (to pewnie jak większość czytających te słowa), ale dorobku - jako zawodnik i trener - nikt nie może kwestionować. Za coś dostał medal od uosabiającego majestat Rzeczypospolitej prezydenta. A jednak nawet jemu się nie udało.

"NIE MA SZKÓŁKI - NIE MA ŻUŻLA!"

Tak perorował, tłumaczył i apelował do rozsądku jeden z kibiców.

- To niech pan wyłoży pieniądze i ją założy - w swoim stylu ripostował Skrzydlewski. "Krótka piłka".

- Siatkówka żeńska Budowlani Łódź w play off przynosi frekwencję ok. 4 tys. ludzi, a u nas nawet na play off przyszło 2700 - odpowiedział innemu kibicowi. To na te play offy prezes polecił nie wywieszać już nawet "na mieście" plakatów, z siecią własnych kwiaciarni włącznie, by "na złość babci odmrozić sobie uszy". To wtedy zawodnicy po raz pierwszy od lat nie wyszli do kibiców po meczu. Ponoć to była ich "samowolka"... To trzymam kciuki, żeby po zerwaniu więzów kontraktowych, już w listopadzie, któryś nie podzielił się z opinią publiczną inną wersją. Bo wtedy z poważnego biznesmena, za jakiego uważa się i chce być uważany Witold Skrzydlkewski, zrobi... sami wiecie kogo.

Co tak rozsierdziło włodarza łódzkiego KŻ? To, że wśród wielu głosów krytyki w internecie pojawiły się też takie, że wysiłek finansowy Skrzydlewskich jest klasyczną inwestycją, bowiem wartość reklamy i promocji wygenerowanej przez klub przewyższa sumę łożoną na jego utrzymanie. A na wszystkim korzysta polityczna kariera dla nazwisk na S. oraz rodzinny biznes. Dlatego - rzekomo - brak jakichkolwiek sukcesów żużlowców, bo we wszystkim chodzi nie tyle o sportowy sukces, a o trwanie. Niechby nawet w marazmie.

Ten wątek jak w soczewce pokazał do jak bardzo ślepego zaułka doszedł żużlowy dyskurs w Łodzi. To już nie kłębek nici emocjami tkany, a prawdziwy węzeł gordyjski, którego - i to w tym wszystkim najsmutniejsze - chyba nikt już nie chce dłużej próbować rozwiązać. Nikt już nie ma na to sił.

62


Szkółka. Temat - rzeka. I nie nowy. Coś sobie przypomniałem. Jeśli żyje jeszcze ktoś, kto czytał nas w latach 2012-18, to może skojarzy tamtą historię:

Ładne, prawda? Cóż za pasja! Jeśli ci chłopcy wówczas mieli po 10, 11, 12 czy 13 lat - to teraz mieliby około 21. Tak, wiem, że to tylko trójka wariatów "nocujących" w parkingu i myjących motocykle zawodnikom (czwarty sam zgłosił się w komentarzu i podzielił własną historią z okresu jeszcze wcześniejszego). Być może tylko jeden z tych czterech wykazałby dostateczny talent i zapał, aby przebrnąć przez egzamin i ligową presję. A być może żaden z nich. Chociaż obserwując poziom naszych szkółkowiczów na przestrzeni ostatnich 20 lat, to chyba naprawdę coraz mniej trzeba... Ale ja traktuję ich jako reprezentantów potencjalnie większej grupy. Skoro znaleźli się tacy, którzy sami, bez żadnego wsparcia, stawali na przysłowiowych rzęsach, żeby pozwolono im trenować ulubiony sport, to dlaczego zakładać, że nie byłoby kolejnych, gdyby klub ogłosił, że zaprasza chętnych i ruszył ze szkółką? Zamiast niszczyć zapał tych młodych, mętnie tłumaczyć, lawirować, dawać im złudne nadzieje, a finalnie "wysyłać na drzewo".

Wtedy, w miarę skromnych możliwości, staraliśmy się tym chłopakom pomóc, nawet pośredniczyliśmy w kontakcie z żużlowcami ws. odsprzedania czy podarowania im używanych części i elementów wyposażenia. Coś udało się zgromadzić, na Orle słyszeli nawet jakieś enigmatyczne obietnice... ale oczywiście spuszczono ich zapał wiadomo gdzie. To było prawie 10 lat temu. DZIESIĘĆ.

- To weź pan i załóż szkółkę, zapłać pan za nią

- to już z 12 października 2024. Aż trudno uwierzyć, że przez taki szmat czasu to była jedyna linia "rozwoju" młodzieżowego żużla w Łodzi. Choć przecież juniorów nie brakowało. Bez nich nie dało się dopiąć składu. Niektórzy nawet czynili pewne postępy, jak Grygolec, a w ostatnich miesiącach Nowak i Bartkowiak, o którym wcześniej wielu pisało, że jest już stracony dla żużla. Był też ponoć doskonale pracujący z młodymi Adam Skórnicki. Ale ilu wychowanków wypuścił w Polskę łódzki Orzeł? Takich, których już na etapie nastolatka można związać z klubem umową gwarantującą starty w łódzkich barwach do końca wieku juniora. Którzy nie uciekną po roku czy dwóch, jak gromady jamrogów, musielaków, berntzonów... Gdzie oni są?

Tamten kibic, który podczas spotkania 12 października może nie wzbudzał zaufania sposobem wyrażania swoich argumentów, bardzo emocjonalnym, momentami także miał trafne przemyślenia. W Orle w ciągu minionej dekady jeździli już chyba wszyscy żużlowcy świata. Pomijając tych z topu ekstraligi i SGP (chociaż sam Doyle jeździł, późniejszy Mistrz Świata, acz jeszcze na etapie dorobku). Prezes Skrzydlewski obdarzał zaufaniem kolejnych menadżerów i cudotwórców (oczywiście każdego szybko zwalniał albo sami znikali), a oni z kolei ściągali do Łodzi kolejne zastępy Polaków i obcokrajowców. Z obowiązkowym punktem programu, czyli "zawodników ma być więcej niż miejsc". Bo łatwiej zakontraktować profesjonalistę z własnym sprzętem i teamem, zapłacić mu jesienią za ten sprzęt i team, niż z mozołem budować coś własnego.

I oczywiście, że przy takiej strategii raz na jakiś czas trafi się na dobry, może nawet wybitny, sezon Iversena, Tungate'a, Łoktajewa, Jamroga czy innego Korneliussena... tylko co to daje długofalowo? Nic nie daje. Po takiego żużlowca po udanym sezonie natychmiast sięgają kluby bogatsze. A i on sam już od czerwca przebiera niecierpliwie nogami, żeby tylko dotrwać z tak wysoką średnią do wiążących rozmów z innymi prezesami. Jego związek z miastem i klubem jest żaden. A w warunkach łódzkich, dodatkowo, na odchodne kończy się jeszcze wymianą niepotrzebnych zdań, które zostają potem w annałach. Przecież o co którymś z odchodzących zawodników prezes Skrzydlewski miał coś do powiedzenia. Ten naobiecywał w gabinecie jesienią, a nie spełnił oczekiwań, tamten wziął kasę na sprzęt, ale własny tuner go nie kojarzy, innego Don Vito chciał widzieć w swojej kwiaciarni o 5 rano, przez kilku torowych "nieudaczników" onegdaj "zgubił kluczyk do sejfu", a pewien znany krajowy senior musiał nawet płacić klubowi karę umowną. O ksywce "bankomat" dla kolejnego nie zapomniałem. Nawet przyjmując, że identyczny katalog wątpliwej jakości słów i czynów prezentowali sami żużlowcy - skoro są marni działacze, to czy na pewno nie ma marnych żużlowców, wręcz naciągaczy? - to chyba wszyscy się zgodzą, że żadnej potęgi na tym fundamencie Skrzydlewski nie zbudował. Bo jak tu coś zbudować, kiedy taki zawodnik zostawał na sezon - dwa, a co rusz w składzie było totalne przemeblowanie. To już ten kończący karierę Gapiński w ostatnim, krytycznym dla klubu okresie był jakąś ostoją stabilności. Ale to przecież nie na jego barkach miała spoczywać walka z młodszymi rywalami i tuzami ligi. Wiek i kontuzje musiały zacząć dawać znać o sobie. Pewnie i tak poza własnymi punktami i potem wylanym na torze, dał sporo od siebie tym młodszym w parkingu, czego w TV nie było widać.

171

Nie ma sensu dąsać się na Skrzydlewskiego, że chciał kupować dobrych zawodników. Jak się dało, to hurtem. Niechby nawet market z żużlowcami otworzył i tych niechcianych wypożyczał. Albo trzymał ich sobie na trybunie dla samej satysfakcji, że skoro on takiego zakontraktował, to nie weźmie go Wodniczak, Górski, Kanclerz czy inny Mrozek. Kto bogatemu zabroni? Właściciel klubu ma prawo do prowadzenia własnej polityki kadrowej. Takie niezbywalne prawo. Istotniejszy jest efekt tej polityki. A ten, po 10 latach, każdemu wolno już oceniać. Czy to się właścicielowi - osobie publicznej podoba, czy też nie.

Łódzka Armia Zaciężna z Doylem w składzie zajęła II miejsce w 2014 roku, przegrywając dwumecz z Rzeszowem (w składzie Kuciapa, Miesiąc, stranieri: Ljung i Nicholls). Wtedy Orzeł zrezygnował z barażu o Ekstraligę z powodu braku infrastruktury oraz finansów w odpowiedniej wysokosci. Dwa lata później było jeszcze bliżej. Łódź prawie wygrała 1. Ligę... gdyby nie Lokomotiv ze swoimi wychowankami. Bogdanovs, Puodżuks, Lebiedevs, Kurmis i Kostygovs, wsparci doskonałymi Skandynawami Kylmäkorpim i Lindgrenem, wygrali u siebie 47:43, a na wyjeździe po ultraemocjonującej końcówce uciszyli łódzki stadion, ulegając tylko 44:46. To wówczas polski żużel zszedł na psy, blokując prawo do jazdy w elicie tym, którzy je sobie wywalczyli. Akurat Orzeł zachował się wówczas honorowo, odmówił - jako przegrany - wyciągnięcia ręki po cuchnący "awans". Skorzystał Włókniarz, który nie awansował... a jeździ w elicie do dziś. Nie on pierwszy.

Ile w tamtej decyzji Skrzydlewskiego było honoru, a ile innych kwestii - to wie tylko on sam. Miła sercu jest wiara, że są jeszcze ludzie, dla których to właśnie honor zajmuje miejsca 1., 2. i 3. też. Ale na kanwie tej retrospekcji chciałbym przypomnieć pewną kwestię, która nieco zniknęła z pola widzenia w toku narastających rok po roku emocji. Otóż Skrzydlewski często podkreśla swoją słowność, rzetelność, spełnianie wszystkich obietnic, wypełnianie kontraktów. I to warto podkreślić, bo to wszystko prawda. Ale w tamtych sezonach, 10 lat temu, z ust Witolda Skrzydlewskiego słyszeliśmy, niemal w rytm katarynki powtarzane: nie mamy stadionu na Ekstraligę, teraz oddajemy miejsce w elicie, awans będzie realny, jeśli miasto sfinansuje nowy stadion.

Orzel staryStadion2017rozbiorka

Orzel staryStadion rozbiorka2017


Panie Witoldzie, nowy stadion już jest. Pieniądze łódzki podatnik wyłożył. Jest piękniejszy niż można było sądzić, jest areną akcji, w tym przycinek "poKredzie" (a jakże!) ładniejszych niż na większości innych aren w Polsce. Został wybudowany taniej niż 99% z nich. I to w dużej mierze Pana osobista zasługa! Na każdej budowie, przy każdej wielkiej inwestycji, musi być "szeryf", który dopilnuje wszystkiego. Majstrów i kierownika budowy też. Aż miło wspomnieć, że budowała go polska firma MOLEWSKI, rękami polskich specjalistów. Koszt: 43 mln zł (+36 tys. zł za te krzesełka, które Skrzydlewski jak się wbulwi, to odkręci). Ile kosztowałby dzisiaj? Właśnie miasto Krosno ogłosiło kolejny etap remontu ich żużlowej areny. Dobudują jedną trybunę, wyburzą jakiś stary budynek, coś tam jeszcze ugłaskają. Wybrano najtańszą ofertę - koszt: 30 mln zł. 

Orzel Wybrzeze odwolany5sierpnia2018

8 sierpnia 2018, kibice wchodzą na nowo wybudowaną łódzką Motoarenę


"Operacja Stadion" kosztowała Skrzydlewskiego mnóstwo emocji i... wyrok. Pamiętam tamten dzień, mecz bodaj z Wybrzeżem. Przed meczem napisaliśmy sążnisty tekst, żeby tego nie robić. Nie warto. Nie sprzedawać ludziom biletów i nie nagłaśniać "wielkiego otwarcia" nowego stadionu w sytuacji, kiedy wciąż brak wszystkich pozwoleń. Bo przecież to pachnie prokuratorem. Nie da się wpuścić tłumu ludzi na plac budowy (formalnie) w taki sposób, żeby nikt nie zauważył. I że ten miejski urzędnik, który ma takie rzeczy zgłaszać, będzie to musiał zgłosić - bo będzie się zwyczajnie bał o własny tyłek. Stadion jest miejski. Jak nie zgłosi, to przyjdą po niego. Bez znaczenia, ile razy Skrzydlewski będzie żalił się na małostkowość i uprzedzenia wobec jego osoby. Niech już będzie prawdą, że miejscy urzędnicy złośliwie sabotowali miejski stadion. Ale skoro papierów nie było, to nawet gdyby go w tym ratuszu uwielbiali, też powinni zgłosić.

Co się wtedy naczytaliśmy churew i kujów od "prawdziwych kibiców żużlu" z Łodzi, tych samych, którym dziś nie po drodze z "Don Vito" - to nasze. Stare dzieje, to już nieważne. Skrzydlewski zrobił po swojemu. Wyrok dostał kilka lat później - pół roku w zawieszeniu na rok i solidna grzywna. Ile znaczy dla biznesmena i "człowieka honoru" ufajdać sobie CV prawomocnym wyrokiem? Myślę, że sporo. I nie chodzi tylko o fakt, że osoba skazana nie mogła wystartować w iluś poważnych przetargach. Jak mocno by nie bagatelizował, nie śmieszkował z tego sam bohater - myślę, że tamta historia odcisnęła swoje piętno na jego wnętrzu. To dobrze, że przetrwał rok "zawiasów" jako "przykładny obywatel, miłujący ład i porządek publiczny", bo nasza niedomagająca Temida, o której 35 lat temu elity rodzącej się III RP w jakimś niepojętym, surrealistycznym zwidzie zadecydowały, że "na pewno sama się oczyści", ma znacznie istotniejsze obszary zainteresowań, niż ścigać łódzkiego ekscentryka w kapeluszu.

Jednak - i do tego zmierzam - kiedy zestawię sobie tamtą obietnicę z czasów rywalizacji z Loko i te emocje kilka lat później, cały bagaż emocji i przeżyć Skrzydlewskiego, to tym bardziej staje przed oczami taka imaginacja - tą flagą z szachownicą "Don Vito" mógłby pomachać na pierwszym meczu ekstraligowego Orła. Stojąc na trybunie honorowej obok portretu Pani Heleny. A potem zrobić rundkę wokół toru na swojej polewaczce z "Wyklętymi", o których pamięta ZAWSZE (i chwała mu za to), nie tylko w Narodowy, czyli nas wszystkich, Dzień Pamięci 1 marca. I być może wtedy zechciałby przekazać tym symbolicznym gestem stery komuś młodszemu, następcy. Przy brawach z trybun. Bo za dwie dekady ciągnięcia tego wózka bez dwóch zdań zasłużył na brawa.

Ładna wizja, prawda? Trochę inna niż to, co się wydarzyło i wciąż dzieje się na naszych oczach.

115



2014, 2016 - stare dzieje. Za pasem sezon 2025. Czy Orzeł zmienił swoją politykę od tamtych "prawie sukcesów"? Raczej niezbyt. Dalej zmieniano menadżerów, przewalały się plejady asów toru. Wyniki? Były już tylko gorsze.
2017 - 4.
2018 - 5.
2019 - 7. (czyli ostatnie, ale wtedy uratowano się w barażu z III-ligowym PSŻ)
2020 - 3.
2021 - 6.
2022 - 4.
2023 - 7.
2024 - 6.

Liczę już tylko na utrzymanie. Jeśli będzie coś więcej, to powiem, że to sukces, bo dobrze wiem, co się u nas w tym roku wydarzyło. Prawda jest taka, że zainwestowałem w zespół jak nigdy. To były wielkie pieniądze. Okazało się jednak, że zrobiono ze mnie frajera. Witold Skrzydlewski, lipiec 2023 [źródło: sportowefakty]

Tak wyglądały, niemal bliźniaczo, ostatnie dwa sezony Orła. A w sumie niemal wszystkie z ostatnich ośmiu. Czy za każdym razem ktoś "robił frajera" z prezesa Skrzydlewskiego? Oszukiwał tak doświadczonego i ostrożnego biznesmena? Człowieka, który czasem przypomina, że poznał cenę za swoje życie, bo przeżył zamach. Tego nie wiemy. Z pewnością jednak kontynuowano dotychczasową politykę kadrową, ani razu nie zainwestowano w stworzenie żużlowej akademii. Nie pokuszono się o próbę wyszkolenia własnego Janowskiego, Woźniaka, Dudka czy Miśkowiaka (akurat Robert Miśkowiak był z Orłem związany). Kogoś, kto nie uciekłby od razu do konkurencji, a przynajmnej na kilka lat dał stabilizację, był kimś wokół kogo można budować i promować(!) tę drużynę. I zarazem przyciągał na stadion fanów. Niekoniecznie musi być to wierność wymuszona - na przykład zapisem w kontrakcie wychowanka "do ukończenia 21 lat". Dopiero co w zdumienie wprawił wieku sympatyków żużla Janusz Kołodziej, który pozostał w Unii Leszno pomimo spadku. Jak myślicie, dlaczego? Tylko nie mówcie, że dla wyjątkowych pieniędzy, bo właśnie inny prezes z drugiego końca Polski przyznał, że oferował mu kwotę wyższą. Czyli wciąż jeszcze bywa, że inne czynniki decydują. Jakie? Możemy się domyślić. "Jest mi dobrze w Orle, chcę jeździć w klubie pana Skrzydlewskiego, dopóki się da".  Ile było takich historii w Łodzi w ciągu ostatnich 10 lat?

"To dużo kosztuje", "niech pan za własne pieniądze założy szkółkę" - to oczywiście argumenty zawsze dźwięczne, zawsze na czasie. Wystarczy włączyć dziennik telewizyjny i też je co rusz słyszymy. Czy chodzi o NFZ, czy o szkolnictwo, policję, wojsko, budownictwo mieszkaniowe czy wielkie inwestycje. "Pieniędzy brakuje". Albo "nie ma i nie będzie". Tyle że fanom Orła raczej nie chodzi o krytykowanie Skrzydlewskiego za to, że do 4,5 mln zł deficytu (2024) nie dosypał jeszcze dodatkowego miliona. Nie słyszałem żadnego kibica, który wziąłby mikrofon i powiedział: "ma pan natychmiast zlikwidować pięć kwiaciarni i przestać płacić pensje sześciu pracownikom, bo my byśmy chcieli wychowanka w składzie". Im raczej chodzi o to, co dałoby się zrobić w obrębie tej realnej do wydania kwoty.

Skrzydlewski 2017

JAK BOSS PANUJE NAD SWYM KLUBEM, CZYLI PANI LIDIA W AKCJI

Skrzydlewski w każdym trudnym dla siebie momencie stosuje pewną socjotechnikę, to znaczy zamiast odpowiedzieć rzeczowo na pytanie lub powiedzieć "nie wiem" jeżeli odpowiedzi nie zna, podnosi głos (i argument) bycia jedynym dobrodziejem klubu. A tutaj zyskuje pole do dłuższego wywodu, któremu nikt nie może zarzucić fałszu - od uratowania pikującego w przepaść TŻ niemal 20 lat temu, po bycie tytularnym sponsorem i wybudowanie stadionu (a w zasadzie dopilnowanie wybudowania, bo przecież to nie była inwestycja z kieszeni pana Witolda). Z kieszeni pana Witolda, jak się dowiedzieliśmy, były sfinansowane maszty wzdłuż ulicy. I meble w pokojach! I krzesełka na trybunie VIP za 36 tys. zł. 

"Jak się wqrwię, to je odkręcę i zabiorę, bo to moje".

A jak się wqrwią łodzianie, to zapytają, dlaczego z ich podatków sfinansowano obiekt służący tylko pupilom pana Witolda? Na który przychodzi garstka ludzi i na którym - jeśli ten się obrazi - najpewniej będzie rosła lebioda. I czy zdrowa była sytuacja, w której sport w mieście nadzorowała pani Skrzydlewska, a dotacje miejskie otrzymywał pan Skrzydlewski.
Tak też można. Więc może nie warto krzyczeć.

Czy miasto na etapie wydawania zgody na sfinansowanie tej inwestycji zabezpieczyło się i uzyskało gwarancję, że tytularny sponsor przez ileś najbliższych lat nie porzuci klubu? Albo czy posiadało pewność, że gdyby taki czarny scenariusz się ziścił, szybko znajdzie się nowy chętny, bo żużlowy podmiot jest tak atrakcyjnym kąskiem? I skąd taka pewność wynikała? Pytanie do łódzkich radnych.

My wróćmy do pani Lidii. Ona po którejś z kolejnych wypowiedzi prezesa, zakończonej takim samym wnioskiem ("wina kibiców"), poprosiła o głos i rzekła:

- Mówi się tu cały czas o dobrym marketingu. Pan prezes jest w błędzie, bo wiele osób za plecami pana prezesa różne rzeczy robiło. Na przykład razem z kibicami wieszałam plakaty. W tym sezonie nie chciał nikt, ze względu na to, że ten marketing leży. Inni fani to potwierdzą. Zamiast iść na spacer z dziećmi do parku, to chodziłam po całym mieście i wieszałam. Plakaty przychodziły dwa dni przed meczem, trzy dni przed meczem. Uważam, że to jest za krótko, bo nie zdążyłam wszystkich rozwiesić. Po drugie, nie oszukujmy się, to jest za krótko, żeby kogoś poinformować.

- Następna informacja - dlaczego na treningi nie mogą przychodzić kibice? W innych klubach można, jest taka możliwość, a u nas? W innych miastach wchodziłam bezpłatnie. Nikt nie mówił, że tor będe widziała, zaraz komuś powtórzę, więc będą potem źle jechać. Była sytuacja, że byłam po zabiegu, moja córka po operacji, przychodziłyśmy na trening, zbierałyśmy kamienie, myłyśmy bandy - po czym usłyszałyśmy od kilku osób, nie będe mówiła nazwiskami, że rozpraszamy zawodników. Przepraszam bardzo, czy ja wyglądam jak lalka barbie, żebym rozpraszała zawodników?! A czy podprowadzające też rozpraszają zawodników, Panie Piotrze, było tak? Proszę potwierdzić, nie bać się - żeby prezes to słyszał. Czy było tak, że były tu osoby, które to robiły w taki sposób, żeby pan prezes o tym nie wiedział?

- Bo jeżeli ja przyszłam i o coś poprosiłam pana prezesa, to nie mogę powiedzieć, z ręką na sercu, dostałam to, co chciałam. Tego nie mogę zarzucić. Ale jeśli chodzi o inne rzeczy... Naprawdę, poświęcałyśmy każdy swój wolny czas. Trener widział, pan Piotr widział. Ale jeżeli ktoś mi mówi, że nie mogę wejść na trening, podczas gdy dwie godziny wcześniej zapieprzałam z myciem band dookoła albo zbierałam kamienie z toru, to przepraszam, ale jest mi przykro, serce pęka. 

- Pani Agnieszko, czy było tak, że przyszłan na Dzień Dziecka po cukierki dla dzieci, żeby były z nadrukiem "H. Skrzydlewska Orzeł Łódź", było coś takiego? Jaką odpowiedź usłyszałam?

Skrzydlewski: - Pierwsze słyszę...

Pani Lidia: - No więc mówię: pan prezes nie wie, bo osoby w klubiue panu nie powtarzały. Bardzo żałuję, że pana Michała tutaj nie ma, bo ja bym bardzo chętnie pozadawała mu kilka pytań...

67


Rewelacyjny był ten występ pani Lidii. W ciągu kilku minut udowodniła prezesowi i wszystkim zebranym, że ci - rzekomo - "źli" kibice jednak wykazywali inicjatywę, a niektórzy z nich wykazywali o wiele dalej posuniętą, niż kibice klubów, które wyprzedają wszystkie bilety. Zaś pracownicy najpewniej ukrywali te sprawy przed Skrzydlewskim. Bo on albo jest genialnym aktorem, albo autentycznie nie wiedział, o czym jest mowa. Zawstydzona(?) twarz pani Agnieszki stojącej za prezesem mówiła wszystko.

To może pierwszy sensowny wniosek po tym spotkaniu już jest - może kto inny powinien stać na ciężarówce? I nie pracować społecznie, tylko otrzymać godne wynagrodzenie. A potem jeszcze prowizję za każde 500 nowych osób przyciągniętych na stadion. Pani Agnieszka przyciągnęła 2700. Brawo! Warto dać jej kwiaty, podziękować za to. Może skierować na inny odcinek frontu. I próbować dalej. Mamy XXI wiek, metoda premiowania najbardziej wydajnych i najmocniej starających się pracowników nie jest niczym wstydliwym. 500 x 40 zł = 20 tys. zł w kasie klubu. Tak to się teraz robi. Zresztą, żużlowcy chyba nie mieli większych oporów, by nauczyć pana Witolda, jak się walczy o swoje pieniądze. W tym za pomocą "motywacyjnego systemu wynagrodzeń". Dlaczego Skrzydlewski pozwolił, żeby w JEGO klubie tak doceniano żużlowców ("nigdy nie było żadnych długów" - co sam podkreśla), a nie doceniano takich ludzi jak pani Lidia? Dlaczego takim ludziom nie zaproponowano wyposażenia ich w pewną decyzyjność w danym obszarze i pewien budżet na działania? Jedną setną tego, ile przewalono na mistrzów startu spod taśmy w lidze nr dwa.

Od "nie doceniano" do "nie szanowano" dystans jest mniejszy niż między kolejnymi kamykami zbieranymi z toru. Pewnie Rune Holta je zbierał... I Jason Doyle. Ich zniknięcie z Orła niczego nie zmieniło. Nikt o nich już nie pamięta. Ja bym się martwił, że zniknie pani Lidia i jej podobni.

Podsumowując ten rozdział: KŻ Orzeł nie chciał młodych chłopców, którzy z sympatii do klubu myli motory i na kolanach prosili łódzkiego milionera o możliwość trenowania żużla. Nie potrzebował też pani Lidii oraz jej kolegów i koleżanek z trybun, kiedy ci nadal chcieli w czynie społecznym promować klub "na mieście". Bo śladów profesjonalnej promocji NIE WIDZIELI. Czyj to jest dorobek? Na czyje konto go zapisać?


05

SPONSORZY. "WSIADALI NA CENTRALNYM, A PO DRODZE WYPADALI Z POCIĄGU"

Tutaj przynajmniej otrzymaliśmy jasną odpowiedź, kto był winny. Kto zniechęcił sponsorów, i to nie byle jakich. Nie uwierzycie... Kibice! Bo "dziani" biznesmeni już, już mieli podpisywać papiery, dni i godziny dzieliły orlą rodzinę od pierwszych przelewów... ale następował klops. Za każdym razem po pewnym czasie ci dobrodzieje orientowali się, że mało tych kibiców kupuje bilety, zbyt mało. I wiali do Widzewa, do ŁKS-u, nawet do siatkarek...

- Tylu, co my mieliśmy obiecanych sponsorów, spółek skarbu państwa, to ja nie chciałbym tyle batów dostać na tyłek. Po prostu. Jest tak, jak jest, Wcześniej się mówiło, że słaby stadion, że ludzie... cały czas coś było nie tak - wyjaśnił na spotkaniu pan Witold. Dodał, że także teraz, we wrześniu 2024, były dwie firmy, ale "przeraziła ich frekwencja" (ponoć chcieli na Orle zarobić). I jeszcze coś padło o sponsorze głównym i najważniejszym - kibicach: "To, że przychodzi tu mało kibiców, to my już na to nie mamy wpływu".

Tak, Skrzydlewski naprawdę coś takiego powiedział (czas 19:20 na nagraniu).

Skoro to nie zarząd Orła miał wpływ na atrakcyjność swojego produktu, to może warto popytać - kto miał? Może Polonia Piła? Może Concordia Knurów (jeśli jeszcze istnieje). A może za frekwencję na Orle weźmie odpowiedzialność Kleofas Katowice?



Panie Witoldzie kochany! Apeluję o ciut więcej szacunku wobec łódzkich kibiców i ich intelektu. To Pana krajanie, sąsiedzi, wyborcy. Naprawdę uważa Pan, że oni uwierzą w to, iż te "poważne podmioty", mające przelewać setki tysięcy złotych, a najlepiej miliony, nie sprawdziły sobie zawczasu, jako jeden z pierwszych kroków, czy na mecze Orła przychodzi średnio 2 tysiące ludzi, czy może 10 tysięcy. Albo 4,5 tysiąca. Skoro rozmowy były zaawansowane, to może ujawnijmy - w trosce o naszą Ojczyznę - które to wielkie firmy, jakie spółki skarbu państwa, tak niepoważnie podchodzą do wydawania swoich (naszych!) środków? Przecież "czas to pieniądz", a oni stracili go mnóstwo... żeby na końcu kliknąć sobie w zakładkę "frekwencja", ujrzeć "widzów: 2500"... i uciec.

A skoro dopuścimy roboczą hipotezę, że owi poważni sponsorzy - zakładając, że istotnie byli - mogli zniechęcić się czymś jeszcze poza kibicami, coś innego mogło ich po iluś rozmowach odepchnąć od wejścia w klub... to co to mogło być? Hmm... Może pan Marek z Częstochowy ma jakiś pomysł?

CZY SKRZYDLEWSKI MUSIAŁ ODEJŚĆ, DE FACTO UŚMIERCIĆ KLUB?

To wie tylko on sam. Oficjalnie: nie, nie musiał. Sam zainteresowany twierdzi, że głównym powodem jego decyzji jest "brak szacunku" ze strony kibiców - czyli tych, dla których przez niemal 20 lat pompował swoje pieniądze w klub. Ten brak szacunku także rozwidla się, niczym zardzewiałe widły, na dwa szpikulce, dwa zęby. Pierwszy, ten bardziej odczuwalny dla żużlowej spółki - to niska frekwencja, czyli brak zainteresowania żużlem łodzian i mieszkańców okolicy. Bo po co reanimować wciąż "trupa", którym i tak nikt się nie zainteresuje? "Ja już to wiem - nie ma żadnej różnicy. Żadnej. Czy jeździliśmy na starym stadionie, czy na tym pięknym nowym - przychodzi was tyle samo" - perorował Don Vito. Czy ma rację i rzeczywiście metropolia łódzka, od 50 lat stale w top4 największych miast w Polsce, ma jakiś "szklany sufit" na poziomie 3-4 tys. ludzi na meczu żużlowym? Co daje 8. (ostatnią!) lokatę w całej Metalkas 2. Ekstralidze? Za Krosnem, które zmieściłoby się całe na jednym łódzkim blokowisku. Tego nie wiemy. To słowa prezesa. Nijak nie powinno się ich przyjmować za aksjomat.

Drugie ostrze owego "braku szacunku" jest finansowo mniej uciążliwe dla klubu, za to rani prezesa osobiście. Oto bowiem Skrzydlewski zderzył się ze ścianą. Ścianą niezrozumiałej dla niego frustracji części fanów, niechęci, wręcz agresji, zwłaszcza w internecie, chociaż i na trybunach w ostatnim sezonie nie było spokojnie. Najpierw, kiedy okazało się, że "genialny" pomysł z seniorem "walczącym o skład" skończył się tak, jak zawsze w Polsce się kończy, a widmo spadku zajrzało w oczy już pod koniec wiosny. A następnie w finalnej fazie rozgrywek, gdy obu stronom nerwy zaczynały puszczać. Co więcej, zirytowani orlim całokształtem kibice, porwali się na świętość najświętszą - czytaj: wyartykułowali (wielokrotnie!) postulat "STOP dla czynienia ołtarza i prywaty ze stadionu, za miejskie (nasze) pieniądze wybudowanego!". - To ja współczuję waszym matkom! - krzyczał z naczepy ciężarówki Skrzydlewski. - Gdyby nie TA osoba, to nic byście nie mieli. To ona kazała robić tu żużel! To odpowiedź na pytanie, czy naprawdę każdy musi wysłuchać, co mecz i do bólu, rzewnego utworu "wielkiej divy polskiej sceny", jak zapowiedziałby Violettę Villas nieodżałowany Bogusław Kaczyński.

Mamo, smutno tu i obco
Drzewa inne rosną
I ciszy nikt nie zna tu
Mamo, nie myśl, że się skarżę...

Wrażliwość Skrzydlewskiego, jego najbliższych, ale także całkiem sporego grona bliższej i dalszej rodziny, znajomych, a nawet części fanów, ma się nijak do wrażliwości przeciętnego "Kowalskiego z ulicy", którego... Skrzydlewski chce ściągnąć na mecze Orła. Tak bardzo chce. Żąda!



"Smutno tu i obco" - ma prawo tak sobie pomyśleć po pierwszych 15 minutach odwiedzin ów Kowalski?
- Nie ma prawa! - tak powiedzą jedni.
- Owszem, ma prawo
- zripostują drudzy.
I jeszcze podchwycą, że oni by woleli ten wers "ciszy nikt nie zna tu". Bardzo by woleli. Bo idą na stadion, nie do opery, nie na wieczór wspomnień o artystce Villas. A jak chcą pójść na cmentarz, to trafią. Dla Skrzydlewskiego przeczytanie tych kilku linijek wyżej, to będzie niczym dla kota skoczyć do wanny z wodą. Jak dla Trzaskowskiego pójść na Marsz Niepodległości (wiem, zapowiadał...), a dla Brauna czy Kaczyńskiego włożyć sobie na łeb dynię i popląsać w rytm halołinowej mjuzik. Dwa światy. Nie ma o czym rozmawiać. Kiedy obok słupków excela i argumentów racjonalnych, do gry wchodzą emocje, sentymenty, uczucia... Znacie to? Ktoś się kiedyś rozwodził? Rozstawał? Procesował z szefem/szefową?

Dajmy spokój temu wątkowi. Żeby się Pani Helena świętej pamięci nie przewróciła na drugi bok. Pewnie i tak już niewiele Jej brakuje, kiedy patrzy na obecny rozgardiasz. Jej Orzeł najpierw stanął nad przepaścią, a w tej chwili robi dziarsko solidny krok do przodu.

Wydaje się, że są pojedyncze osoby w zarządzie Orła, z którymi ten element sporu, nawet ten, dałoby się omówić. Byle Skrzydlewski nie znał terminu takiego spotkania. ...Tylko oni raczej się nie odezwą. Bo im też pan Witold może kazać "założyć swój klub". Albo wypierniczać do domu.

Skrzydlewski 8sierpnia2018

Jedni wierzą w powód jeden i jedyny - "brak szacunku", ten szeroko rozumiany, z okazywaniem szacunku pod kasami biletowymi włącznie. Potwierdzałaby to stosunkowo niedawna, bo z początku lipca, wypowiedź Skrzydlewskiego:
To miał być przełomowy rok. Zorganizowaliśmy kilka turniejów indywidualnych, poruszyliśmy środowisko sportowe, a średnia frekwencja na naszych meczach jest wciąż poniżej 2000 osób. Przed sezonem zakładałem, że kibice docenią naszą pracę, a średnia frekwencja będzie wynosiła ok. 6000 (źródło: SportoweFakty).


Ale być może prawdą są spekulacje, że genezy tego nerwowego - na pozór - ruchu, trzeba upatrywać głębiej. Być może w obecnych realiach i przy obecnym odrealnieniu żużla, sztucznie napompowanego publicznymi pieniędzmi, kibice są tylko pretekstem, żeby się wycofać. Bo taki model finansowania, rodzinny, obronić się już nie może. Prędzej ściągnie kłopoty na głównego sponsora. Obronić może się już tylko u krezusów z pierwszej setki rankingu "Forbesa". Którzy zamiast pojechać na ryby, a wcześniej kupić sobie nowego jeepa, żeby zmieścić wszystkie "kije" i zanęty, prócz tego motorówkę, ośrodek wypoczynkowy i jeszcze do kompletu całe jezioro... postanowią kupić sobie zabawkę - klub sportowy. "Bo tak". Bo mogą. Czy Skrzydlewscy wciąż mogą, czy już nie? Albo "mogą, ale tylko przy wydatnym wsparciu innych" - to pytanie, które od jakiegoś czasu przewija się w dyskusjach. Chyba trochę "wygadał się" pod koniec spotkania pan Marcin Ulacha, członek zarządu, który swoją wypowiedź o pieniądzach w polskim żużlu i "koniecznym budżecie 12 mln zł, żeby powalczyć o środek tabelki w Metalkas 2. Ekstralidze", zakończył jasno: "my nie mamy takich środków" oraz "stąd pomysł prezesa Skrzydlewskiego, żeby wystawić ten klub na sprzedaż".

Czas leci. Stawki na kontraktach rosną. "Prawie 100 tysięcy złotych" - czy nie o takiej kwocie za JEDEN mecz dla Luke'a Beckera mówił w sierpniu pan Witold? To jest druga(!) liga, pamiętajmy. Czy już teraz gromadka takich Beckerów jest w stanie rozłożyć finansowo na łopatki nawet zamożnego tytularnego sponsora? Ale przecież wielu kibiców twierdzi, że żużlowcy zarabiają zbyt mało, a na dowód przywołują fakt niebezpieczeństwa, jakie niesie za sobą uprawianie żużla, oraz porównanie do piłkarzy i tenisistów. Poza tym oni (żużlowcy) według takiej narracji są "rycerzami czarnego toru". A "jak nie będzie żużlowców, to nie będzie żużla". Jest też nieśmiertelna recepta: "oszczędźmy na działaczach i PZM". Remedium istne. Można się śmiać, ale część "chorych na żużel" kibiców naprawdę tak uważa. I to są niekiedy ludzie mający zasięgi. Zawodnicy powinni zarabiać więcej - to punkt pierwszy koniecznej rewolucji. Skrzydlewski chyba nie należy do tej grupy, bo drepcząc wkurzony po klubowej ciężarówce pokrzykiwał coś o Musielaku i karze, jaką ów musiał zapłacić ("i zapłacił!") oraz Jamrogu - "bankomacie". Z niczego się nie wycofując. Po swojemu.

81

A MOŻE ZROBIĆ COŚ SZALONEGO I... ZAWRZEĆ UKŁAD?

Czy da się jeszcze coś uratować? Teraz to już trochę musztarda po obiedzie. Obaj najlepsi żużlowcy pierzchli do rywali, a każde kolejne spotkanie z kibicami obrażony na kibiców Skrzydlewski wykorzysta do tego, żeby wyjść z niego obrażony trochę bardziej. Ale wciąż można spróbować.

Po drugiej stronie są fani To trudniejsza do zdefiniowania grupa. Niejednorodna. Widzieliśmy (nawet wśród tej garstki 12 października) takich, którzy za tego Orła "daliby się pokroić", takich, którzy są skłonni i przygotowani do rzeczowej, merytorycznej polemiki z klubem, ale pamiętajmy, że są też tacy, których wyrazicielem był pan krzyczący w pewnym momencie z trybuny, że "bardzo dobrze, że to wszystko upadnie, bo lepszy brak żużla niż Orzeł ze Skrzydlewskim".

Co można było zrobić wcześniej? Chyba tylko poprosić o pośrednictwo kogoś, kto zawodowo zajmuje się mediacją. W sprawach gospodarczych, sprawach cywilnych - niekiedy nawet bardziej zawiłych niż konflikt łódzki. I wtedy schować się gdzieś w zaciszu klubowej sali w węższym gronie - zarządu klubu i reprezentacji kibiców oraz sponsorów. I punkt po punkcie wyjaśniać sobie najbardziej palące kwestie. Ale nie na zasadzie "najpierw ja krzyczę na ciebie, a potem ty przejmujesz mikrofon i krzyczysz na mnie", tylko szukać punktów wspólnych, tych realnych do wypracowania.

- Czy można by stworzyć szkółkę?
- To stwórz pan!
To nie jest ten poziom rozmowy.

- Nie wierzę, że ktoś byłby na tyle głupi, żeby przez 19 lat pakować swoje pieniądze w żużel, jeżeli nie miał z tego jeszcze więcej korzyści!
To też nie.

Że kibice, jak każda inna grupa społeczna i zawodowa, dzielą się na mądrych, trochę mądrych i tych "średnio mądrych", to oni wiedzą sami, ale... Panie Witoldzie, jak Pana lubię, to Panu powiem: jeśli organizuje Pan spotkanie, na którym wiadomo, że GROS spośród pytań będzie dotyczyć pracy działu marketingu, to niech Pan zadba, żeby był na tym spotkaniu szef działu marketingu. A jeśli zaniemógł, to jego zastępca. Albo osoba delegowana. W Pana firmie na analogicznym spotkaniu chyba ktoś taki by się pojawił, prawda? Bo potem Pan mówi za wszystkich i za wszystkich obrywa, a komunikat "niestety, nie ma z nami kierownika marketingu", kibice odbierają... o, i to określenie Pan z pewnością skojarzy - jako brak szacunku. Lekceważenie.

105



"Na co poszły pieniądze wydawane przez dział marketingu?" - pytał dziarski kibic dwukrotnie.
- Dobrze poszły, dobrze były wydane. Plakaty były w kwiaciarniach.
- Jak to nie widzieliście, ja widziałem.

- W internecie też coś na pewno było.

Takie odpowiedzi mogą padać w podstawówce, kiedy omawia się wrześniową wycieczkę w Jurę Krakowsko-Częstochowską, średnio udaną, bo komuś z "trójki rodzicielskiej" pomyliły się kierunki, pory roku oraz grzałka i gorzałka. Tutaj, obok tych strasznych krzykaczy, przyszli świadomi ludzie, chcący być nie tylko wysłuchani, ale poważnie potraktowani. Chyba że wszystkich chcemy wrzucić do jednego worka i nazwać hejterami, ignorantami i pieniaczami... ale wtedy po co organizować z nimi spotkania?! Nawet ten facet, który "wyskoczył" z supozycją, że tak naprawdę Skrzydlewski wyciągał z tego żużla więcej korzyści niż

Promowanie Joanny Skrzydlewskiej, czynnej polityk, niekiedy aż nachalne, jest jakąś korzyścią. Tak czy nie? Promowanie Witolda Skrzydlewskiego, nie tylko jako biznesmena, ale jako kandydata w wyborach, raczej też. I nie tylko w tych wyborach powszechnych (tam W.S. wystartował do Sejmu z listy PSL), bo pozycja zdobyta w świecie sportu dała mu fundament, aby wystartować np. w wyborach do Rady Sportu miasta Łodzi. I żadna to specyfika Orła, żaden zarzut. To obserwacja. Od 30 lat tak to się w polskim żużlu kręci. W Tarnowie, Gnieźnie, Toruniu, Rzeszowie, a w Lubuskiem można by już wystawić ze trzy pełne drużyny z kandydatów "z Falubazu i ze Stali", którzy z Zawarcia i z W69 wskoczyli na wyborcze karty (zazwyczaj z wysokimi numerami na listach). Z tuzami szlaki, jak Protasiewicz, włącznie. To, że gdzieś indziej jest "bardziej", to nie znaczy, że w Łodzi tego nie było. A kibice mają prawo pytać. Nie tylko doceniać kwoty łożone na klub, ale także zauważać wykorzystanie klubu i jego wizerunku. Mamy wolność słowa, pluralizm, mamy demokrację ("walczącą").

Brak osoby odpowiadającej za marketing na TAKIM spotkaniu, był jednym z bardziej wstydliwych jego momentów. Nie wulgaryzmy, nie momenty pieniactwa, a nieprzygotowanie klubu w tej fundamentalnej kwestii. Jak zamierzano wyjść z ofertą do łodzian od czasu wybudowania Motoareny? Jaki zarys "strategii marketingowej klubu" zaprezentowano? Jaką wiedzę o nim wynieśli ze spotkania uczestnicy? Odpowiadam: ŻADNĄ. "Jak pani chciała, to nikt pani nie bronił wieszać plakatów". To była ta strategia?

01

A może na większość z tych kwestii "nie do przejścia" dało się znaleźć odpowiedź i jakiś consensus? Może wciąż jeszcze się da? Z "nierozwiązywalną i oburzającą" kwestią braku szacunku wobec ś.p. Heleny Skrzydlewskiej włącznie. Poza gwarancją wzrostu frekwencji do 7 tys. na mecz - bo tego nikt obiecać nie mógł i nie może.

"NIEKTÓRYM TUTAJ SIĘ MOJA MAMA NIE PODOBA"

Może Pani Lidia - ta od plakatów, zbierania kamieni z toru i mycia band Skrzydlewskiemu - wydreptałaby u kwiaciarek (pewnie poznała już niejedną) jakiś ładny, najlepiej bardzo ładny wieniec dla Pani Heleny, na który uprzednio kibice zrzuciliby się "do czapki"? Następnie ten wieniec można by złożyć w rocznicę Jej odejścia lub 1 czy 2 listopada w wiadomym miejscu.

NIE, nie na środku toru, panie Witoldzie.

Skąd pomysł (przekonanie?), że kibice nie zechcą? A może dajmy im szansę?

38


Dlaczego sądzę, że im (fanom) wystarczy czynnik "chcę", a nie "muszę"? Ponieważ uważam, że wciąż jeszcze w każdej większej obywatelskiej zbiorowości przeważają nie hejterzy, a ludzie rozgarnięci, świadomi, o silnej motywacji. Takich też liderów z własnych szeregów wyłaniają. Kto normalny biegałby piątek-świątek, słota czy upał, po nie będącej uzdrowiskiem Łodzi i rozwieszał Skrzydlewskim te plakaty, jak nie ludzie ideowi? Kto zabierałby we własnym czasie wolnym i własnym sumptem klubowy motocykl na przyczepkę (pewnie też własną), żeby zorganizować dzieciakom w szkole czy przedszkolu "Dzień zapoznawczy z żużlem"? Między innymi także po to, żeby nie musieli fatygować się na takie spotkanie najznamienitsi Rycerze Czarnego Toru? Bo oni mają trzy inne ligi i dwa turnieje do obskoczenia, do powystawiania jeszcze pięć faktur. Na koniec jeszcze by się okazało, że taki profesjonał, jeden z drugim, nie miał czegoś takiego jak "akty promocji klubu" wpisanego w kontrakcie i potem wystawi rachunek Witoldowi na równowartość połowy tego przedszkola. Z łódzkim "działem marketingu" byłbym ostrożny z zakładaniem, że każdy takie świadczenia zapisane miał.


Skoro więc uznajemy, że na trybunach mamy do czynienia w większości z ludźmi rozgarniętymi i związanymi emocjonalnymi ze swoim klubem, to zaryzykuję, że oni nie są wrogami zmarłej Pani Heleny. Nie trzeba do nich wrzeszczeć z ciężarówki NIEKTÓRYM TUTAJ SIĘ MOJA MAMA NIE PODOBA! Abstrahując od tego, że w polskim DNA kulturowym wciąż jeszcze (oby jak najdłużej) jest taki gen, który powoduje, że o zmarłych się źle nie mówi, to oni znają historię łódzkiego żużla. Pan Witold wybaczy, ale zaryzykuję po wtóre, że niektórzy nawet lepiej od samego pana Witolda. Ot, choćby ten kibic, który pytał, dlaczego zapomniano o 75. rocznicy żużla w Łodzi? On też nie wyglądał mi na wroga Skrzydlewskiego ani nienawistnika ś.p. Pani Heleny. On po prostu 19 lat istnienia KŻ Orzeł osadza w szerszej perspektywie. Skrzydlewscy raczej w węższej. Tymczasem historii się nie zmieni. I nie ma sensu jej zmieniać. To szerszy problem naszej "Najlepszej Ligi". I tej drugiej "Prawie Najlepszej". I trzeciej "I Tak Lepszej Niż Wasze Pierwsze, tam zagranicą". Są takie kluby jeżdżące poziom wyżej od Orła i mające 5x większy budżet, gdzie też świętuje się hucznie "30-lecia"... ale jak zapytać, gdzie się podziały pamiątki sprzed 40, 50 i 60 lat, zapada krępująca cisza.

Im szybciej rodzina S. zrozumie, że wśród żużloholików są też tacy dziwacy, dla których ważniejsze jest kultywowanie owej pięknej sztafety pokoleń, niż przelicytowanie miasteczka X za zawodnika Y u progu nowego sezonu powiatowej młócki - tym lepiej. Zamiast z nimi walczyć, można ich wykorzystać. Oni jeszcze sami przyjdą i pomogą. Dać im tylko plenipotencje, błogosławieństwo, a finalnie także jakąś salkę, najlepiej w obrębie stadionu. Skoro cały stadion jest miejski, czyli społeczny, to salka chyba też?

Oni już sami będą zarywać noce, polując na OLX-ach i allegrach na zakurzone pamiątki i pożółkłe zdjęcia. Potem sami je posegregują, ponazywają, a potem zrobią ekspozycję.

A jeśli już kompletnie nic nie jest w stanie przekonać Skrzydlewskiego i dotychczasowego zarządu klubu, że nie warto odcinać się od przeszłości, to może ostatni już argument przekona - jakby dobrze to rozegrać, to na "90-lecie żużla w Łodzi" można by wyrwać jakąś kasę od miasta. Tak tylko podszeptuję. Myślę, że widzewy i ełkaesy wyciągnęłyby trzy razy tyle na każdą okrągłą, półokrągłą i ćwierćokragłą rocznicę.

Tramwajarz Lodz PRL 15032 1[źródło: antykwariatsportowy.pl]

Tramwajarz ksiazka

[źródło: ksiazki-zuzlowe.com]


- A pan, zamiast coś zrobić, toś pan wolał kupić browara!
- krzyczał z naczepy prezes. Pewnie, że tak bywa. Żeby to jednego... Bez jednego to niektórzy nie zaczynają pisać. Ale znam też innych kibiców. Oni nie kupią przez miesiąc żadnego piwa, bo akurat z pewnym starym kibicem - kolekcjonerem z drugiego końca Polski negocjują jakąś "wymianę z dopłatą". I to jest fajne. Nie tylko dlatego, że więcej zostanie dla innych. W dobie galopującego wzrostu cen korzystanie z piwnych promocji, to też niezłe GP Challenge. Intelektualny trening, wyostrzanie zmysłu sprytu. Chyba jedyny pozytywny rykoszet postępującej "uśmiechniętej drożyzny".


O pani Lidii i wieńcu był wątek... To znaczy ona - jako odpowiedzialny człowiek i pasjonat, podreptałaby pewnie po ten wspomniany wieniec tydzień wcześniej. Bo plakaty do rozwieszenia "dział marketingu" dostarczał jej na 2-3 dni przed meczem. Sami sobie odwińcie i posłuchajcie (od 52:55). No chyba nie kłamie publicznie kobieta. Wstyd by jej było przed znajomymi, a przede wszystkim przed własnymi dziećmi. Która mama sobie na to pozwoli? Bo dzieciaki też pomagały reklamować Orła. Szacunek za takie wychowanie młodych kibiców.




Czy prezes Skrzydlewski Witold, syn Adama i Heleny - jak sam się przedstawił - byłby kontent, gdyby w rocznicę odejścia swojej mamy zobaczył na jej mogile świeży wieniec w biało-niebieskich barwach ze wstążką WDZIĘCZNI KIBICE ORŁA? Czy może ruszyłby odpytywać i dociekać, dlaczego z każdej grupy kibicowskiej - formalnej i nieformalnej - delegacja liczyła po 2-3 osoby, a nie 20-30? A ten wieniec za 500 zł, a nie za tysiąc pieńcet? I w ogóle jakiś taki za mały... No chyba nie. Chyba nie jest aż tak pieprznięty jak go niektórzy malują. Nie tak małostkowy.

Rocznica śmierci Pani Heleny lub 1 listopada - RAZ
Portret (jeden) na trybunie honorowej - DWA
Mecz Narodów lub inny memoriał Jej imienia - TRZY

Czy to mało? A może idealnie? Tak jak wypada. Godnie. A może sama pani Helena, widząc liczbę portretów Heleny i wzmianek o niej, zerknęłaby i nieco zdumiona uniosła brew: - Synku, nie wygłupiaj się. To urocze, ale nie o ilość chodzi.

Skrzydlewska Helena


Naprawdę, trudno mi wyobrazić sobie, żeby kibice Orła zaczęli eskalować konflikt poprzez stawianie prezesa pod ścianą w sprawie dla niego tak delikatnej, ważnej, sentymentalnej. Jeżeli umówiliśmy się, że w szalikach Orła przeważają ludzie rozumni i na poziomie, to logicznym ciągiem dalszym jest konstatacja, że im nie trzeba tłumaczyć - ani czym jest okazywanie szacunku własnym matkom, ani tego, ile ich Orzeł zawdzięcza ś.p. Helenie Skrzydlewskiej. Prędzej jestem skłonny uwierzyć, że grupa dopingująca sama utemperuje zapędy co zapalczywszych i szkodzących sprawie krzykaczy. Perswazją - żeby nikt nie zarzucił nawoływania do przemocy. A jeśli nie utemperuje i to pieniacze przejmą władzę na trybunach w skali makro - to faktycznie, wówczas przyjdzie zgodzić się z panem Witoldem, że "nie ma miejsca na żużel w Łodzi". I że "niewielka grupa ludzi potrafiła zniszczyć klub". Ale na razie - przynajmniej na razie - na jedną głupią wypowiedź z trybun, słyszeliśmy trzy sensowne. To tylko ciut słabiej niż średnia z wywiadów Skrzydlewskiego.

89

A MOŻE KOMPROMIS? NIKT NIE POSTAWI W 100% NA SWOIM, ALE ORZEŁ NIE ZGINIE

Zastanawiam się, czy nie warto byłoby zaryzykować i poszukać złotego środka? Jakiegoś consensusu, w którym żadna strona nie wygrałaby totalnie - ani kibice, ani Skrzydlewski. Ci pierwsi nie przepędziliby "starego grubasa" i nie zohydzili go doszczętnie łodzianom, uniemożliwiając mu przekazanie - kiedyś - schedy tak, jak na to zasłużył; ani on sam nie postawiłby na swoim w myśl idei: "nie podobam się wam - to zabieram zabawki i uśmiercę klub". Wolałbym, żeby zamiast tego wyciągnął dłoń do porozumienia wobec wszystkich racjonalnie myślących i życzliwych łódzkiemu żużlowi. Porozumienia opartego o kilka głównych założeń. Niewiele, bo już nie czas na brnięcie w wielowątkowe konstrukcje, zazwyczaj tylko gmatwające istotę sprawy. Czasu już prawie nie ma. Dwie - trzy tezy takiego "nowego otwarcia". Ale już w innym tonie, niż "albo będzie tak jak było, albo wszyscy won! Wynocha!".

Po co tę dłoń wyciągać? A choćby po to, żeby potem ktoś opatulony szalikiem, nie mógł znowu zarzucić prezesowi, że nowi nie chcą przychodzić na speedway, bo o speedwayu cicho "na mieście", a ze stadionu robi się prywatny ołtarzyk. Skoro fani tak bardzo chcą mieć marketing i szkółkę... to może dać im to? Nawet nie wierząc przesadnie w metamorfozę w kwestii frekwencji.


TEGO KIBICE ŻĄDAJĄ (I NIE ODPUSZCZĄ) - LEPSZY MARKETING!

O orlim marketingu było już sporo. Co któryś pytający pytał właśnie o to. Tutaj klub nie zaprezentował żadnej odpowiedzi. A przynajmniej żadnej przekonującej.

- Gdybyśmy nie mieli marketingu, to byśmy nie uzbierali tego miliona od sponsorów plus 300 tys. zł w barterze - tłumaczył podniesionym głosem Skrzydlewski.
...po czym wyjaśnił dociekliwemu kibicowi, że najbardziej znany z tych sponsorów "jest tutaj tylko dlatego, bo z nim handluję i kupuję u niego produktów za kilkaset tysięcy złotych".

To pewnie zasługa Działu Marketingu.
Ehs...

Nie drwię. Naprawdę znakomicie, że uzbierali milion złotych od przedsiębiorców, ale ten marketingowiec odpowiedzialny za dotarcie do lokalnego biznesu i podpisanie z nim dobrych umów, to nie jest ten sam marketingowiec, którego celem jest zapełnić trybuny podczas meczu, nauczyć łodzian i mieszkańców prowincji, co to żużel. I że żużel jest fajny. O to pytali kibice, podczas gdy Skrzydlewski odpowiadał w istocie nie na temat. Oni o jednym, on o drugim. To są dwa obszary działań - blisko ze sobą związane, ale nie tożsame.

Jeśli mnie nie okłamali łódzcy rozmówcy, to omawiano, a przynajmniej poruszano, kwestię marketingu na wcześniejszych spotkaniach, które toczyły się bez udziału kamer. Na tym w "Manufakturze" i wcześniejszym. Ale nawet jeśli omawiano, to liczy się efekt. A w tym przypadku raczej jego brak. Temat do poprawki, do omówienia (i to gruntownego). A przede wszystkim do współpracy. Skoro jest grono kibiców, którzy chcą się zaangażować - to tym lepiej. Pieniądze to jedno, koneksje w urzędzie miejskim i hojne wsparcie z ratusza - też (myślicie, że skąd tych 14 mln zł na Falubaz, skąd 8 mln zł, jakie za rok miasto Gorzów ma wpakować w stalowego bankruta, skąd we Wrocławiu co rusz mija stojących w korku tramwaj i autobus cały oklejony żużlem, od lat(!), aż już dość oklepanego motywu mają ci nieżużlowi podatnicy). To oczywiście ważne, ale ludzka kreatywność i chęci - to wciąż towar cenny. Kilka interesujących pomysłów padło choćby w trakcie spotkania 12 października. Niektóre można zrealizować znacznie mniejszym kosztem niż wymalować od kół po dachy tabor MPK, jak w stolicy Dolnego Śląska. I nie trzeba aż takiego "sojuszu żużla z tronem" jak tam, gdzie prezydent miasta siada w loży VIP, wrzuca instagramy, wspiera i kibicuje tak mocno, że aż nabywa mieszkanko od pana Andrzeja, prezesa klubu. A pisać o tym i tak za bardzo nie ma tam kto, bo większość żurnalistów albo już jest w Biurze Prasowym Prezydenta lub na etatach jego miejskich spółek, albo tam się wybiera. Jak któryś niezależny "pyszczy" mocniej, to może nawet zostać "uciszony" ofertą zostania wiceprezesem piłkarskiego Śląska z jakimś milionem złotych gwarantowanej pensji.

Pewnie, że byłoby najłatwiej i najprościej podpiąć Orła pod kroplówkę z jakiejś spółki skarbu państwa albo uczynić zeń filię "wydziału informacji i propagandy" ratusza, ale szans na to wielkich nie widać. Najprawdopodobniej prezydent Zdanowska nie zbombarduje Orła milionami złotówek, tak jak od lat dzieje się to w innych miastach. Nie kupi panu Witoldowi Grand Prix - tak, żeby cały zysk z biletów został w kasie klubu. Fikcyjnych etatów dla orlich pracowników Skrzydlewskiego w miejskich spółkach i spółeczkach chyba też prędko nikt nie stworzy. Niestety, ale w Łodzi trwonienie publicznych pieniędzy na speedway idzie opornie, oporniej niż w reszcie kraju. To smutne...

Ale żarty na bok. Przynajmnej te niesmaczne. Historia z otwarciem stadionu i złośliwym, według Skrzydlewskiego, przetrzymaniem papierologii w magistracie, o czymś może świadczyć. Boss Orła z pewnością nie jest faworytem łódzkiego establiszmentu. W Mieście Włókniarzy od 15 lat wygrywa ta sama opcja, jaka "od zawsze" wygrywa we wspomnianym Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku, Warszawie czy Poznaniu. Skrzydlewski, zadeklarowany antykomunista, ze swoją konserwatywną wizją patriotyzmu, nie wpisuje się w ogólny wielkomiejski trend "nowoczesnego i fajnego" afirmowania Ojczyzny. Chyba nie zechciałby 11 listopada obnosić w procesji czekoladowego Orła. No i to hasło na klubowej ciężarówce...

29


"Po wojnie było ciężko. Wytwórnia oranżady zbankrutowała przez domiary [tak nowa "ludowa władza" - ciągłymi podatkami - prześladowała niezależnych "prywaciarzy" - dop. red.], upadało też gospodarstwo ogrodnicze. Nie było pieniędzy na węgiel, by opalać szklarnie. Nasza rodzina dwa razy została rozkułaczona. Pierwszy raz zaraz po wojnie, drugi raz pod koniec rządów Gomułki. Zabrano nam wtedy dużo ziemi. Płacili nam 2,60 zł za metr kwadratowy. Niedługo po tym nastał Gierek. Za ten sam metr płacono wówczas 25 złotych! Na naszych polach stoi dziś wiadukt przy ul. Przybyszewskiego. Ja z tych domiarów nie wyszłam do końca komunizmu. Położyłam się czasem do łóżka, byłam szczęśliwa, że zapłaciłam ostatnią ratę. Myślałam, że będzie dobrze... A za dwa dni znów przyszła skarbówka" - wspominała powojenne losy Skrzydlewskich seniorka rodu na łamach "Dziennika Łódzkiego".

Pewne przekonania wysysa się z mlekiem matki.


CO MA DO ZAOFEROWANIA ŁÓDZKI KLUB?

Kibice Orła nie poprzestali na pochlipywaniu, że Łódź to nie Lublin, nie Wrocław, nie Gorzów i Zielona Góra, tylko zaprezentowali pomysły bardziej dopasowane do łódzkich realiów. O kilku było już w tym artykule. Dlaczego takie urealnione idee wyśmiewać i ukręcać im łeb już na wstępie?

Orzeł naprawdę ma kilka atutów. Owszem, brakuje mu kibiców "z dziada pradziada", "z ojca na syna", a przynajmniej ma ich niewielu w porównaniu z innymi ośrodkami. To prawda, że w całym regionie u progu XXI wieku zachwiano w posadach dotychczasowym modelem gospodarczym - w latach transformacji ustrojowej upadło wiele zakładów. Ze słynnej, także poza granicami kraju, potęgi włókienniczej, niewiele pozostało. Ludzie tracili pracę, to wymusiło migracje wewnętrzne oraz exodus "za chlebem". W tym sensie Łódź ucierpiała bardziej niż wiele innych aglomeracji. Nikt nie wie dokładnie, ilu łodzian i mieszkańców regionu wyjechało w inne części Polski, ale także zagranicę - do Wielkiej Brytanii, Holandii, Belgii, Francji, Niemiec... To rezonowało także na społeczność kibicowską. Przerwano, a w najlepszym wypadku zaburzono, żużlową sztafetę pokoleń. Ktoś, kto pamiętał żużel z roku 1980, a potem J.A.G. i ŁTŻ - wyjeżdżał. Często zanim zdążył zaszczepić żużlowego bakcyla innym. "Łódź się wyludnia" - alarmują demografowie. Od wielu lat ten trend jest widoczny, czego najbardziej widomym znakiem jest spadek na 4. miejsce w rankingu największych polskich miast. Według danych GUS, pomiędzy 2023 a 2024 rokiem ludność Łodzi spadła o prawie 6,5 tysiąca. Rekord Polski "in minus". Nie ma drugiej stolicy powiatu z gorszym wynikiem.

Demograficznie to oczywiście głębszy trend - w całej Polsce jest nas coraz mniej (ubyło 130 tys. Polaków w ciągu minionego roku). Spadki notuje 14 na 16 województw i 63 na 66 takich jak Łódź miast na prawach powiatu. W ciekawą polemikę z metodologią GUS-u weszła po opublikowaniu tych danych Hanna Zdanowska, prezydent Łodzi (dla zainteresowanych), i wydaje się, że może mieć sporo racji przynajmniej jeśli chodzi o ogólną liczbę łodzian. Warto przypomnieć casus Wrocławia, w którym najnowsze badania specjalistów z Uniwersytetu "zmiotły z planszy" te GUS-owskie (670 vs 900 tys. mieszkańców). To wtedy okazało się "czarno na białym", że słynne z wyborów "deweloperskie" osiedle Jagodno zamieszkuje realnie 10,5 tys. ludzi, podczas gdy zameldowanych oficjalnie było 3,3 tys. Bardzo możliwe, że w Łodzi także są takie miejsca i takie niedoszacowania, choć zapewne w mniejszej skali. To przecież także centrum akademickie, wciąż istotny pracodawca. Wspólny jest z pewnością mianownik wieku - zamieszkują te "jagodna" ludzie młodzi i stosunkowo młodzi. Jedni w ogóle żużla nie znają (i szerzej: łódzkiego sportu, poza markami ŁKS-em i Widzewem), inni mogą speedway kojarzyć ze swoich rodzinnych stron. O tych ludzi warto walczyć.

Łódź ma korzystne położenie. Jeśli chodzi o żużel, w regionie nie ma ŻADNEJ konkurencji. Poza Grand Prix w Warszawie raz w roku. Które od 10 lat jest... a równie dobrze za chwilę może go nie być. Do Ostrowa jest prawie 150 km, do Częstochowy około 130. Dojazd, mecz i powrót to całodzienna wycieczka. Nie każdy może sobie na to pozwolić. Dla całego polskiego speedwaya utrata jedynego klubu z Polski centralnej byłaby klęską. O wskrzeszeniu warszawskiej Gwardii nikt już nawet nie myśli.

Nie ma w tej Łodzi mody na żużel (jeszcze) i nie ma takiej tradycji, jak gdzie indziej - to prawda. Ale nawet to, co w jednym aspekcie jest minusem (nie ma wielotysięcznej rzeszy kibiców i fanatyków, którzy wykupią na pniu bilety i karnety), w innym ujęciu może być plusem. Bo nie ma także akcentów chuligańskich. Nie ma zagrożenia, że zamkną stadion (co najmniej 100 tys. zł straty z dnia meczowego), bo jeden bałwan z drugim pobiegnie po flagi rywali, nawet w trakcie trwającego wyścigu - przerabialiśmy to już w innym mieście. Nie ma też obaw, a przynajmniej są dużo mniejsze, że tych nowych kibiców zniechęci zorganizowany doping negatywny, a zwłaszcza chóralne wyzwiska pod adresem rywali. Kto normalny drugi raz zabierze swoje dzieci na taki pokaz prymitywizmu? Pozdrawianie jakichś piłkarskich "zgód", żenujące "pozdrowienia do więzienia"... Na Orle nikt nie łamie krzesełek, nie demoluje toalet, ani nie rzuca butelkami w zawodników. Ludzie zachowują się jak ludzie, a nie jak małpy. Także w sektorze dopingującym.

53


Żużel w Łodzi to rozrywka rodzinna - i jako taka powinna być promowana. A to z kolei wpisuje się w szerszy trend. Nasza liga, a obecnie już obie najwyższe ligi zarządzane przez tę samą spółkę, profesjonalizują się, celują w masowego odbiorcę. To ten nieco pogardliwie zwany "niedzielny kibic" ma być sponsorem głównym. Zarówno na stadionach, jak i wykupywać płatne kanały TV. Nie ultras, nie zaprzysiężony z "bractwa kumatych", nie członek stadionowej subkultury, a zwykły "Kowalski", najlepiej z rodzinką i znajomymi. To pod nich układa swoje transmisje telewizja płacąca obu ekstraligom. To się nie podoba grupom dopingującym i wszelkim "kumatym", nie chcą nad Wisłą NBA i NHL bis, hasło "against modern speedway" usłyszymy jeszcze wiele razy, ale te nawoływania są skazane na niepowodzenie. Przykład mieliśmy podczas finału w Lublinie. Walec pojedzie dalej.

Ma ten Orzeł wreszcie jeszcze jeden atut - nowoczesny stadion i tor, który zdążył się już uleżeć, związać, a przede wszystkim nauczono się go przygotowywać tak, że show może dać absolutnie każde spotkanie. Niezależnie od tego, czy przyjedzie ligowy hegemon, czy zbierające baty od każdego Wybrzeże. Paradoksalnie najmniej cieszą się z tego w samym Orle, zwłaszcza zerkając w tabelę, bo kilka ścieżek do skutecznych ataków wykorzystać potrafią tak samo własne Orły, jak i goście, z każdym rokiem po oddaniu stadionu do użytku coraz lepiej zaznajomieni z łódzką trajektorią. "Coś kosztem czegoś". Ten sam ból głowy mieli przez wiele sezonów na drugiej z Motoaren - w Toruniu. To jednak didaskalia. Kibic, zwłaszcza ten nowy, na którym szczególnie powinno klubowi zależeć, prędzej wróci na stadion po remisie czy minimalnej porażce, jeśli się nie wynudził, a kilka akcji poszło "na żyletki", niż po wysokim zwycięstwie na "jednościeżkowcu".

Nie wszystko też działa źle lub bardzo źle w już istniejącej strukturze. Media społecznościowe na przykład nie są totalnie na minus. Dobrą pracę klub zrobił na instagramie, ten kanał jest żywy, prowadzony z dobrą intensywnością. To ważne, bo to medium przyszłościowe, trafiające do młodych. Sporo więcej można by dać fanom na fejsbuku, przyzwyczaić ich, że warto tam zajrzeć, zwłaszcza najbliżej dni meczowych, bo znajdą tam najlepsze, potwierdzone wieści i materiały z życia drużyny (także z wyjazdów!). To tylko obszar wirtualnej promocji, a ile da się zrobić w obszarze tzw. reklamy zewnętrznej? Skrzydlewski wyjaśnił, że stadion miał być oświetlony, oznaczony czy nawet iluminowany przez miasto, były obietnice, ale po wyborach nikt już się nie tym nie zainteresował. Pozostały tylko poniesione przez koszty. Kibice sami obserwują, jak to robią inne kluby. Dlatego są cennym źródłem wiedzy. Te "wyjścia do ludzi" to żadne novum. W tym roku na prowincjonalnym pikniku gościł Hans Nielsen z Polonii Piła. Taka persona. Te tablice przy trasach szybkiego ruchu w Lubuskiem, to nie tylko element humorystycznych przekomarzanek gorzowsko-zielonogórskich. W ich województwie nikomu raczej nie trzeba tłumaczyć, co to jest żużel. A czy taką samą pewność ma zarząd Orła jeśli chodzi o kierowców wjeżdżających do Łodzi na przykład od strony Warszawy?

Poza atrakcyjnym torem - panie wybaczą, że tak na końcu akapitu - bardzo pozytywne wrażenie robi łódzka grupa dziewcząt spod taśmy. Widać, że dobrze się bawią na meczach, starają się wypaść jak najlepiej i z pewnością podpatrują w wolnych chwilach swoje koleżanki z innych klubów, zwłaszcza z Ekstraligi. To też można wykorzystać dla promocji klubu. Nie tylko jak element budowy pozytywnego wizerunku, choć to zawsze ważne i warte pielęgnowania. Pewnie niejedna zdolna łodzianka chciałaby potańczyć przed stutysiączną telewizyjną widownią. Casting do tanecznej ekipy, raz na jakiś czas, umiejętnie nagłośniony, to także forma reklamy. Nieważne, czy wybiorą jedną, dwie czy pięć dziewczyn - ważne, żeby był duży herb klubu i adres stadionu. Bo sami kibice Orła donoszą, że z rozpoznawalnością Motoareny wśród łodzian wciąż nie jest zbyt dobrze.

11

ZAMIAST MILIONÓW NA GWIAZDY...

Może zamiast pokrzykiwać na kibiców - po raz "enty" w ten sam sposób - warto było odbić piłeczkę w ich stronę? "Chcecie lepszy marketing i własną szkółkę? Proszę bardzo. Ale wy także pomożecie klubowi w tym pierwszym - własną pomysłowością (kto lepiej wie, jak trafić do kibica, jak nie inny kibic?), własnymi zdolnościami, "know how" i kontaktami w branży. A chętni - także własnymi rękami". Zwłaszcza w tym pierwszym okresie, żeby jak najmocniej zejść z kosztów. Nie do wszystkiego trzeba zatrudniać topowe agencje PR&marketingu. Niektórzy "geniusze internetu" to zwykli chałturnicy liczący, że dopadną niezorientowaną ofiarę i wystawią krwistą fakturę. Coś o tym wiemy po kilkunastu latach w sieci.

Po drugie, "bądźcie świadomi, drodzy kibice, że to będzie deal 'coś za coś'. Nie będzie tak samo jak wcześniej. Półtora berntzonobeckera mniej - tak będzie. Pojedziemy cały sezon jednym solidnym liderem i może się uda, a może nie. Nadal chcecie? Czy już pędzicie po smartfony, żeby nasmarować po internetach, że "stary grubas" chce wam zniszczyć Orzełka i spuścić go w otchłań III ligi?". Tak mógł rzec Skrzydlewski. I dać gawiedzi dwa tygodnie na przemyślenie.

Jeśli większość zakrzyknie, że NIE! Do dupy ten plan. Chcemy walczyć znowu o 6. miejsce, a nie o 7.! Za szóste, za nasz KS, pójdziemy aż po życia kres!
...to będzie to jasna deklaracja. Dziadostwo Forever.

Ale zaryzykuję, że tak nie powiedzą. Wydaje mi się, że coś, co łódzkiego kibica wkurza najbardziej, nie padło ani razu nawet podczas tej długiej i ożywionej dyskusji na stadionie. A przynajmniej nie padło wprost. Tym czymś jest STAGNACJA. I jej brzydsze rodzeństwo: siostra - frustracja i braciszek - marazm. Stagnacja demotywuje. Irytuje. Nie tylko właściciela, którego pieniądze "przejadają" kolejne grupy żużlowców (przypominam: wydatki 8,6 mln, w tym zawodnicy - prawie 6 mln), ale także kibiców. Stagnacja zniechęca. Jest nowy stadion, doskonały tor i wiele rewelacyjnych wyścigów - pewnie gdyby trafiło na ośrodek, który od zarania ma armię kibiców, jak Toruń, Gorzów, Zielona Góra czy nawet Wrocław - to by wystarczyło. Ale Łódź miała inną historię, trudniejszą. Tutaj to nie wystarczy. Tutaj co roku trzeba brać się do roboty i walczyć. Walczyć o kibica. Jak ten Trump, oszołomiony po przestrzeleniu mu ucha, FIGHT! FIGHT! FIGHT!

W latach 1980-1995 żużel w Łodzi nie istniał. Kiedy zbiorowo cała Polska połykała żużlowego bakcyla o rysach twarzy Golloba - w tym także tysiące i dziesiątki tysięcy tych, którzy wcześniej na żużel nie chodzili - w Łodzi nie było drużyny. Od kilkunastu lat. Kiedy wszyscy uwierzyliśmy, że już za rok, może dwa, będziemy mieć kolejnego, po Szczakielu, Mistrza Świata, w Mieście Włókniarzy hulał wiatr. W 1995 roku, gdy reaktywowano speedway pod szyldem JAG Łódź, żużlowa Polska konsumowała ciepłe jeszcze srebro DMŚ z jesieni 1994 w Brokstedt - Śledzia i braci Gollobów (Tomasz: 3,3,1,3,3,3, pokonał go tylko Leigh Adams).

Ruszał cykl SGP, którego premierę 20 maja 1995 wygrał oczywiście najlepszy polski żużlowiec. J.A.G, a potem ŁTŻ, były opłotkami wielkiego speedwaya. W pierwszych latach po reaktywacji dominował entuzjazm i były całkiem niezłe wyniki, oczywiście jak na najniższą ligę, ale potem przyszła posucha. W 2004 roku TŻ Łódź na 10 meczów... przegrał wszystkie. Tamtej dziury pokoleniowej z lat 80. i 90. do dziś nie udało się zasypać, zrekompensować. Ona nadal wymaga wytężonej pracy. Co nie znaczy, że w Łodzi potencjał kibicowski dla żużla został już wyczerpany. Powtarzanie w kółko o dwóch wielkich klubach piłkarskich też nie wydaje się być zasadne. A w Manchesterze, żużlowym mistrzu Wielkiej Brytanii, piłka nożna nie istnieje? Łódź jest o 100 tys. mieszkańców większa niż miasto "Asów" z Belle Vue i National Speedway Stadium.  

Przede wszystkim ogólna koniunktura na żużel wyższa jest w naszym kraju - to my mamy Mistrza Świata, wygrywamy każdą drużynówkę poza quasi drużynowym Speedway of Nations, to my mamy najsilniejszą ligę świata i tę drugą ligę, która pewnie i tak jest równa elicie brytyjskiej i szwedzkiej. I raczej nie zanosi się, żeby coś miało się zmienić w najbliższych kilku latach. To tak, gdyby ktoś chciał wytknąć, że chciałbym "jeden do jednego" ujrzeć na Motoarenie tyle samo głów, co na meczach Belle Vue. Nie. O proporcję chodzi.

Czy skład bez 2-3 internacjonałów z uznanymi nazwiskami skazany jest na spadek? "Na papierze" - owszem. Tak wszyscy powiedzą. W listopadzie, w grudniu, w styczniu, lutym, marcu. Jeszcze w kwietniu też. A potem... zdecyduje tor. Frazes, ale jak inaczej wyjaśnić to, co właśnie pokazał poznański PSŻ? Wygrali dwumecz z Bydgoszczą, w której śmigał nieomylny zazwyczaj Buczkowski i facet z Grand Prix, Huckenbeck. Jak to wytłumaczyć? W Pile kierownik drużyny pomstował, że nie da się rozpędzić na cztery wiatry tej bandy nieudaczników i leni... po czym kilka rozsądnych ruchów i nagle powiał wiatr metamorfozy. Efekt: ostatnia w tabeli Polonia dwa miesiące później pojechała w play offach. Śmiano się do rozpuku śmiechem pustym ze "wzmocnień" Cookiem, Pickeringiem, Parnickim... A potem co niektórzy kasowali własne posty. Co to znaczy? Że nie zawsze nasi prezesi licytują się, by pozyskać tych, którzy istotnie wzmocnią ich ekipy. A często zamknięci w bańce własnej wielkości, nie dostrzegamy, że gdzieś indziej są zawodnicy o mniej medialnych nazwiskach, którzy mogą wnieść tyle samo w klubowe szeregi.

A może taki Chmiel będzie chciał wpieprzyć asom Kanclerza? Lyager chciałby jeździć za niewielkie pieniądze? Brać Lyagera. Może jest więcej takich wariatów z "gwiazdorskimi" kontraktami - takimi jaki dostał dwa lata temu Łoktajew w Poznaniu, odkurzony po latach niebytu. Z Basso nie wyszło, ale może zaprocentuje objeżdżenie sprzed roku? A może jakiś inny Duńczyk na dorobku okaże się utalentowany? Tungate i Becker byli jakimiś tuzami, kiedy trafiali do Orła? Douglasa wyciągnięto ze złomowiska u Knopa. Pickeringa chyba wprost z messengera. Może nawet tego Polisa zostawić, żeby przestraszył na dzień dobry kilku rywali. Skoro gość potrafił jeździć na torze w Opolu, to nikt mi nie powie, że będzie bał się odkręcać gaz w Łodzi. Przynajmniej jest szansa, że przy kolejnym zagrożeniu "obustronnym walkowerem", ktoś będzie chciał pojechać. Tylko kiedy miał to wszystko pokazać, skoro nie jeździł... A nie jeździł, bo znowu ktoś "miał taką koncepcję". Rok wcześniej nawet Ryszard Lwie Serce (W Stanie Spoczynku) Holta, zanim został "stypendystą ZUS", też zdążył jeszcze wystawić panu Witoldowi kilka faktur. Jak wszyscy, to wszyscy! Może już pora przerwać ten obłęd?

Zresztą, mniej istotne są nazwiska. Istotniejszy jest plan, jakaś myśl przewodnia w tym przedsięwzięciu. Coś, co zweryfikujemy w okolicach sezonu 2028 albo nawet 2030.

68

Że kibice zaczną po internecie "toczyć bekę" za skład trzecioligowy? A ktoś się jeszcze tym przejmuje? Przecież cały ten internet, przynajmniej sportowy, to jedna wielka samobieżna "beka". Primo voto "śmieciarka". W porównaniu do roku 2005, kiedy Skrzydlewski przejmował Orła, dorosło już całe pokolenie odbiorców, które internet w swoim czasie wolnym włącza głównie "dla beki". Jak jej nie ma xD to trzeba ją wykreować xD. Tak to sie, panie Witoldzie teraz xD pisze. To też jeszcze nie znaczy, że ci młodzi ludzie są upośledzeni xD. Są inni. Inni niż młodzież, jaką pan znał. Tempora mutantur...

Była już "beka" z GKM-u, latami trwająca, była z Apatora, była z Falubazu, tę obecną z Częstochowy trudno będzie przebić, a ligę niżej dopiero co przetoczyła się beka z żenującego sportowo i organizacyjnie Gdańska oraz "wiecznie awansującej" Bydgoszczy. Jakby co, nie będzie w takim złym towarzystwie ten Orzeł. Z którego, notabene, co rusz też toczono takie minibeczki. Jakoś nie widać było w żadnym z tych miast wielkiego exodusu sponsorów ani zabierania dotacji przez magistraty. Orzeł przynajmniej miał zawsze prezesa, który nie mówił po piątej z rzędu porażce, że "rywale są trudni, komisarz zniszczył tor, ale ogólnie to widzi pewne pozytywy".

ZEJŚĆ Z KOSZTÓW? TO TEŻ DA SIĘ ZROBIĆ Z KLASĄ

Poza najradykalniejszym krokiem, czyli ujęciem na żużlowców, a przeznaczeniem tej kwoty na szkółkę i marketing, można by spróbować pójść dalej. Uważam, że Skrzydlewski nie musiałby rezygnować z już wyartykułowanego postulatu "nigdy więcej nie wpakuję prawie 5 mln za sezon w ten klub". Pan Witold oczywiście w toku kolejnych tygodni, miesięcy i kolejnych aktów ochlapywania go błotem, radykalizował się i finalnie dobrnął do zdania "nie przeleję już ani złotówki", ale gdyby ochłonął i zechciał to raz jeszcze przemyśleć, myślę, że kibice zaakceptowaliby nawet jeszcze dalej idący plan. Otóż w miarę postępów w budowie tego marketingu i raczkowania szkółki, rodzina Skrzydlewskich mogłaby ograniczałać co sezon wydatki na żużel. O ile? Na pewno nie w zapowiadany sposób: "2024 - 4,5 mln, 2025 - 0", ale w sposób odczuwalny dla kieszeni prezesa. Na przykład co 0,5 mln zł co roku. Jeżeli kibice mają rację (a przecież naprawdę w to wierzą), to metodyczna praca nad zaszczepianiem łodzianom sympatii do żużla i jej najbardziej wymierny owoc - liczba sprzedanych biletów, powoli powinny odciążać rodzinną firmę Skrzydlewskiego.

Jeżeli w sezonie 2024, tak marnym sportowo i z tyloma zgrzytami pozasportowymi, kibice wpłacili do kasy klubu niespełna 1 mln zł, to przy ciężkiej pracy i zaufaniu wobec klubu, powrocie tych, którzy się zniechęcili, wzrost frekwencji o 25% jest możliwy, nawet z sezonu na sezon. To są już wymierne pieniądze. W tych pierwszych dwóch latach nowego planu, najtrudniejszych, trudno zakładać play offy, natomiast trzeba wziąć pod uwagę dwa lub cztery dodatkowe mecze po fazie zasadniczej. Bo tak będzie wyglądała od sezonu 2025 Metalkas 2. Ekstraliga. Nastąpi podział na dwie czwórki. Z drugiej strony, nawet gdyby przyszło walczyć w grupie spadkowej, to te dwa mecze u siebie będą o konkretną stawkę - o utrzymanie. Pewnie realniejszą niż pokonanie lidera rozgrywek, Ostrovii, w play off 2024. Żużel to taki specyficzny sport, w którym często największa mobilizacja kibiców następuje w takich chwilach. Widzieliśmy, jakim zainterssowaniem cieszyły się ostatnie mecze dołujących w tabeli Ekstraligi - Falubazu i Unii Leszno. Przy ucięciu kwot wydanych na zawodników, może wreszcie przynajmniej ze spotkań domowych uzbierałaby się "górka". Początkowo niewielka, ale to już byłby postęp.

A CO, JEŚLI KIBICE NIE MAJĄ RACJI?

Oczywiście, że ten "nowy ład" może się zakończyć spadkiem drużyny do III ligi. Każdy może spaść. Takie już prawidła drużynowej rywalizacji. Apator jeszcze w połowie rozgrywek, kiedy rozjechała go Unia vel Szpital Leszno, a w perspektywie była wizyta Motoru, był poważnym kandydatem do spadku. Bo z kim mieliby wygrać, skoro w starciu z Unią II zdobyli 34 punkty?! Ktoś z fanów, zmaltretowanych po tym meczu, nagrał wówczas misterium cięcia karnetu szlifierką kątową i zamieścił to w sieci. To ten sam Apator, który dopiero co spektakularnie rozjechał Stal Gorzów w "finale pocieszenia" i zdobył medal. O tym, jak niewiele trzeba w żużlu, żeby z myśliwego stać się "zwierzyną łowną" (i na odwrót) tomy już napisano. O tym każdy rozsądnie myślący wie.

W przypadku Orła zachodzi jeszcze jedna prawidłowość, swoisty bonus już na starcie każdego sezonu. To znaczy łodzianie są klubem stabilnym finansowo. Czy Skrzydlewski mówił mądrze, czy niezbyt, wystawiał skład "na bogato", czy pojechałby w myśl powyższego planu oszczędnościowo - to płaciłby. Bo nie wierzę, że swoim zawodnikom, pracownikom i kibicom zafundowałby taki "spektakl", jakim żyła żużlowa Polska do 31 października (notabene, noc "Dziadów"). W istocie - bankrutów, uratowanych na ileś godzin przed deadlinem łaską kilku sponsorów. Niemal co roku obserwujemy w polskim żużlu takie historie. Można przegrać wszystkie mecze... a i tak nie spaść, bo ktoś inny splajtuje. Albo "awansuje, ale zrezygnuje" (jak Orzeł onegdaj). A nawet jeśli z finansami będzie w porządku - polski żużel i wtedy potrafi skorygować tabelę. Przypomnijmy sobie, jak utrzymał się rok temu w lidze poznański PSŻ. Co rusz coś się dzieje, niestety często nie mającego wiele wspólnego z wynikami wyścigów. Trudniej do tej ligi awansować, niż z niej spaść.

Orzel Loko2018

Argument Skrzydlewskiego pt. "spadek do III ligi równa się finansowa zapaść" ma uzasadnienie i trzeba go brać pod uwagę. Sternik łodzian raczej nie kłamie, mówiąc, że wewnętrzne zasady łódzkiego magistratu zabraniają dotowania dyscyplin na niższym poziomie niż II liga. Miał kiedy to sprawdzić boss, wszak za sport łódzki długie lata odpowiadała jako wiceprezydent miasta Joanna Skrzydlewska, prywatnie jego córka. Pytanie, czy rzeczywiście jest to argument koronny? Od lat słyszeliśmy narzekania, że to dofinansowanie z ratusza dla Orła jest niskie, za niskie. A w porównaniu do innych, to aż "szkoda gadać". Spadały z ligi, niekiedy na samo dno, nie takie drużyny jak Orzeł. Piłkarskie, koszykarskie, siatkarskie, hokejowe, żużlowe też. Z zapaścią finansową walczy właśnie, odbijając się od III ligi, trzykrotny Drużynowy Mistrz Polski - Unia Tarnów (2004, 2005, 2012). Sytuację Stali Gorzów wszyscy znają. Nawet wizyta Świętych Mikołajów w ostatnich dniach października niczego nie zamknęła, bo dopiero teraz utytułowany klub czeka długa droga ku finansowej stabilności.

Jeżeli organizacja - każda, nie tylko sportowa - wyjdzie na prostą, ustabilizuje kurs, okrzepnie i zacznie być atrakcyjna dla odbiorców - wtedy progres jest kwestią czasu. A że to może potrwać? Cierpliwość jest wpisana w kibicowskie DNA. Są lata tłuste i chude, za to nikt się nie obraża. Istotą bycia fanem swego klubu jest wierność. Jeżeli kibice będą czuli się poważnie traktowani, będą widzieli, że ich klub stara się godnie prezentować ich ukochane barwy i poszerzać krąg odbiorców, a zawodnicy na torze nie odpuszczają - wtedy przyjdą na mecz, nawet w III lidze. Tak jak co weekend podążają na stadiony drugo, trzecio i czwartoligowe setki i tysiące innych fanów, choć wiedzą, że w eliminacjach Ligi Mistrzów nie zagrają. I jeszcze długo nie.


Poza tym, czy to nie tak działa, że nawet tak poważny regulamin tak poważnego miasta jak Łódź, zależy od... woli ludu? Wyrażonej poprzez jego wybrańców, czyli polityków. A zatem można go dowolnie - zmienić, poprawiać, nowelizować. Lobbować. A może nawet naginać i obchodzić? Będziecie wstrząśnięci, ale takie rzeczy w Najjaśniejszej Rzeczypospolitej kronikarze już notowali. Nie tylko za rządów tej partii, która spopularyzowała speedway "w miliony" i po raz pierwszy w historii wyprowadziła go na ulice (bo pół Polski krzyczało "JEHAĆ bis"!). Wciąż przykład idzie z góry. Wszak w pamiętny piątek 13 września wyszedł nasz premier i zamiast skupić całą uwagę na nadciągającej katastrofalnej powodzi, obwieścił narodowi, że oto żyjemy w nowym ustroju - demokracji walczącej. To taki ustrój, w którym prawo owszem - istnieje, jest spisane, ale nie trzeba się nim przesadnie przejmować, jeżeli tylko ma się głębokie przekonanie, że intencje są szczytne, działania słuszne, a własna wyjątkowość - wyjątkowa. Etap biegania w koszulkach KON-STY-TUC-JA już się skończył, literki wyblakły. Zatem chyba na tej samej zasadzie wolno chcieć, tak mocno chcieć, aby sport żużlowy - jakże wyjątkowy, jakże inny od pozostałych dyscyplin drużynowych i jakże ubogi w kluby - wspierany był w każdej z trzech lig. Uzasadnienie: bo mocno wierzymy w moralną słuszność i celowość. Koniec uzasadnienia. Można rozumieć regulaminy "tak jak my je rozumiemy". Z całym szacunkiem dla powagi łódzkiego magistratu.

Nawet tych "złych" kibiców także można wykorzystać lepiej, niż do werbalnych sparingów. Zamiast wyzywać się z nimi na stadionie, można ich do tego lobbowania pozyskać. W pozostałych klubach jakoś nigdy nie mieli z tym problemów. Hulaj dusza, wstydu nie ma. Układ zamknięty pt. najpierw naobiecujemy, narobimy długów, a od jesieni ruszamy na coroczne podratuszowe żebry - jak miał się dobrze, tak ma się dobrze nadal. Naturalnie grupą nacisku i kartą przetargową są kibice - mieszkańcy - elektorat. "Panie prezydencie, chyba nie chce pan zostać grabarzem żużla w tak zasłużonym dla speedwaya mieście?!". "Na miły Bóg, kibice, RATUNKU!".

Skrzydlewski Piotrkowska2017
Skrzydlewski na Piotrkowskiej w otoczeniu motocyklistów - rozpoczęcie sezonu 2017

Skrzydlewski PiotrkowskaKwiecien2017


A wiecie kto został odznaczony przez Radę Miejską odznaką „Za Zasługi dla Miasta Łodzi”? Klub Żużlowy Orzeł - 10 listopada 2016 roku. Zasłużone podmioty wspierać należy zawsze, posiadacz takiego medalu to nie kolejny deweloper.


SŁOWO SIĘ RZEKŁO, KOBYŁKA U PŁOTA?

Coś jeszcze - uważam, że Skrzydlewski nie musiałby się wycofywać z już złożonej deklaracji, którą żużlowa Polska zapamiętała pod nazwą "oddam klub za złotówkę". Bo to dla biznesmena z klasą, za jakiego uważa się z pewnością prezes, mogłoby być barierą większą niż kolejny milion na kolejnego żużlowca. Żużlowa Polska zapamiętała wersję skróconą, ale tam dalej padło: "oddam nawet komuś spod budki z piwem, pod jednym wszakże warunkiem - nowy właściciel zagwarantuje, że Orzeł wystąpi w lidze". Co należy rozumieć: "na takich samych uczciwych zasadach jak przez 19 poprzednich lat, bez tricków typu bankructwo w czerwcu albo wycofanie z rozgrywek po dwóch kolejkach". Co by o bossie łodzian nie mówić, to honorowy facet i z pewnością nie zechce publicznie "robić z gęby cholewy". Gdyby był kolejnym z plejady żużlowych geszefciarzy, których na przestrzeni minionych 30 lat uzbierał się już cały album, to trzy razy mógł już ten klub zaorać. Ogłosić plajtę i niewypłacalność. I jeszcze podstawić kogoś, żeby założył nowy twór z jakimś "TŻ" w nazwie, a sam rządzić nadal z tylnego siedzenia. Były takie czasy, gdy tak robiono. Jak powiedział, że chętnie przekaże klub komuś odpowiedzialnemu - to trzeba to uszanować.

I to także kibice musieliby zaakceptować - oferta odstąpienia klubu "za złotówkę" wciąż byłaby ważna. Każdy, kto zapuka do klubu i udowodni, że stać go na zapewnienie bytu drużynie w następnym roku - będzie mile widziany. Przejęcie schedy odbyć się może wyłącznie w przerwie międzysezonowej, żeby wszyscy (także żużlowcy) mieli gwarancję stabilności. Czy kibice coś stracą? Raczej nie. Jeżeli pojawi się ktoś dwa czy trzy razy bogatszy od Skrzydlewskich i chcący łożyć na żużel, to nie powinni się tym martwić. Wówczas ten mozolnie kreślony tutaj plan może się przydać, choćby fragmentarycznie, ale równie dobrze nowy właściciel może spektakularnie odłożyć go na półkę z tabliczką "historia żużla w Łodzi". Bo być może jego marzeniem będzie zakontraktować Zmarzlika, Łagutę, Sajfutdinowa i dwóch Przyjemskich na juniorów, żeby zdobyć sobie złoto DMP na mega fajnym torze. Bo jak oglądał rewanż z Lublina, to zasnął.

* * *

Konflikty na linii Skrzydlewski - kibice Orła to nic nowego. Nawet te głębokie, "na żyletki". Pamiętacie? To, zdaje się, podpis pana Witolda.

oswiadczenie orzel

Klub Żużlowy "Orzeł Łódź" oficjalnie oświadcza, że nie interesuje go żadna współpraca ze Stowarzyszeniem "Orzeł Łódź"... Hit sezonu. Gdyby nie Cegielski, który właśnie zdradził, że Stal Gorzów kusiła Kołodzieja, powiedziałbym, że top żużlowej groteski. To było latem 2019 roku. To wtedy boss łodzian groził pewnej kibicce, że jeśli ustali jej nazwisko, to poda ją do sądu. Za co? Za insynuacje, że jeden z żużlowców celowo zawala mecze, bo tak pasuje klubowi. Sam zaś oskarżał, że już wie, jacy to NN sprawcy biegają po mieście i niszczą wyborcze plakaty pani Joanny. Ehs...


Jak sięgnę pamięcią, to także o "niewdzięcznych łodzianach" z ust Skrzydlewskiego kiedyś już czytałem. Oczywiście z lejtmotywem "powinienem się wycofać" w tle. "Ja im dałem żużel, a oni...". Prawie jak teraz. Listopad 2015:

"Dziennik Łódzki": Wybory do Sejmu miały być testem rozpoznawalności Pańskiego nazwiska. Test wypadł dość blado, niecałe 3,6 tys. głosów.

Skrzydlewski: Blado? Wypadł tragicznie, przynajmniej dla mnie. Ludzie na ogół do porażek się nie przyznają, ale ja się przyznam: to dla mnie dotkliwa porażka. Choć faktem jest, że pięciu kandydatów z listy PSL nie wzięło tyle co ja, choć byłem ostatni na liście. Tyle, że mnie to wcale nie cieszy, bo w rzeczywistości odbieram to jako czerwoną kartkę od łodzian na zasadzie, że „jak my coś chcemy, to ty, Skrzydlewski, daj, ale jak ty chcesz coś od nas, choćby krzyżyk przy nazwisku na kartce do głosowania, no to ty, Skrzydlewski, won” (...) "Uważam, że kibice Orła nie tyle mnie zawiedli, ile wręcz spuścili z wodą. Przychodzą ich na stadion tysiące, a zagłosowały jednostki. I powinienem powiedzieć „dziękuję” i się z klubu wycofać. Tyle, że wtedy dałbym argument innym do wycofania się z budowy stadionu, a potem jeszcze ktoś powiedziałby, że „stadionu nie będzie, bo Skrzydlewski się obraził i wycofał”.

Kiedy łódzki "Don Vito" czuł się bardziej nieszanowany, zlekceważony, dotknięty? Ba, zdradzony. Wtedy, gdy niewdzięczni łodzianie nie wybrali mu córki - tak wielbiącej żużel - do Europarlamentu, a jego samego "olali", gdy kandydował do Sejmu, czy teraz, gdy nie kupowali dostatecznie dużo biletów? "Kibice Orła spuścili mnie z wodą" - to dość wymowne, dosadne. A jednak nawet wtedy klub przetrwał. Dlaczego? Odpowiedzialność - tę cechę swojego charakteru podkreśla często sam Skrzydlewski. Nie mógł zawieść, chciał pozostawić po sobie dopilnowaną sprawę nowego stadionu. Odpowiedzialność i coś jeszcze. "Normalność". "Ja, proszę pana, jestem w stanie załatwić komuś przyjęcie na oddział w szpitalu, ale sobie czegoś takiego nie załatwię. Nie czułem się ostatnio najlepiej i swoje odstałem w kolejce do lekarza. Najbardziej zdziwieni byli moi pracownicy, którzy akurat do tego szpitala przyjechali. Nie mogli uwierzyć, że czekam w kolejce jak zwyczajny człowiek. A dlaczego mam nie czekać, skoro jestem zwyczajnym człowiekiem? Zupełnie poważnie uważam, że to nie szkodzi, gdy człowiek zachowuje się normalnie i że chce być normalnym".

Zachowaniem bardziej odpowiedzialnym i odebranym przez kibiców jako normalniejsze (słowo - klucz, wedle życzenia), byłoby nie ogłoszenie w sierpniu, że do 30 września ktoś może przejąć klub "albo go zlikwiduję", tylko przeprowadzenie "Operacji Wyjście" spokojniej, rozpisanej na dłuższy czas. Wbrew pozorom, ludzie, ci rozsądni, takie decyzje rozumieją. "Chcę się wycofać" to nie powód do wstydu, przeciwnie - to dowód odpowiedzialności, jeśli zrobi się to z troską o swoje sportowe "dziecko".

33

Ten dialog ze środowiskiem kibicowskim powinien poskutkować stworzeniem pewnej "mapy drogowej dla Orła". Ustalenia - nie tylko zostać zapamiętane, ale wręcz zostać przypięte pinezką na klubowym fejsbuku. Nie żartuję.

1. ...
2. ...
3. ...

Tak, żeby w przypływie złych emocji każda ze stron mogła pokazać palcem: Hej, tutaj! Punkt nr 2. Nie tak się umówiliśmy, poprawcie się. Przy dobrej woli obu stron, to się może udać. Może nawet pan Witold, po pierwszym harmonijnie przepracowanym sezonie, przeżyłby dokooptowanie do Jego Zarządu Jego Klubu przedstawiciela kibiców. Tak, żeby drobniejsze pożary gasić już w zarodku. Zanim znowu spłonie większość mostów. Mniejsza z tym, czy taki człowiek miałby głos jedynie doradczy, czy bardziej formalny. I czy będzie chodziło o stary zarząd klubu, czy o ludzi nowych. Większość wskazanych problemów stanie się także problemami kolejnych władz. Kibice pozostaną ci sami.

Jak rozpocząć, bo to często najtrudniejsze... A choćby tak - wykorzystując media społecznościowe, które dziś nie są już tym samym, czym były 15 lat temu. Kibice nie są ślepi i głusi. Widzą, że nikt się nie zgłosił. A efemeryda z planem "proszę mi natychmiast sprzedać klub za złotówkę, mam 500 tys. zł, a resztę jakoś zorganizuję" była raczej gwarancją wstydu za trzy miesiące, aniżeli jakiejkolwiek stabilności. Tym lepszy moment, aby zapytać ich wprost: chcecie, żeby żużel w Łodzi istniał? Chcecie, żebym spełnił te wasze postulaty, które są realne (marketing, szkolenie, kilka drobniejszych), ale przy poszanowaniu moich pieniędzy, mojej osoby i mojej rodziny? TAK czy NIE?

Jeśli TAK, to wracajcie do stołu.

A jeśli sprawy zaszły już tak daleko, że oni na twarz Skrzydlewskiego nie mogą patrzeć, nie wierzą - to też jeszcze nie koniec świata. Można wydelegować kogoś lepiej odbieranego w środowisku fanów i wyposażyć go w daleko idące pełnomocnictwo. Kibice nie powinni wietrzyć podstępu, ci dojrzali zrozumieją, że w obecnym położeniu Skrzydlewski więcej nie jest w stanie zrobić. Będą też mieli wygodną pozycję. Pierwsze niedotrzymanie ustaleń przez klub - zrywają dialog, zrywają współpracę, zrywają pomoc w realizacji nakreślonego planu. Uczciwie.

117

Podobnie jak nie na miejscu wydają się być niektóre (niektóre, podkreślam) postawy, zachowania i słowa prezesa Witolda Skrzydlewskiego, tak samo w takim dialogu odrzucone muszą być analogiczne postawy niektórych kibiców - apodyktyczych, bez zdolności do kompromisu, przekonanych o własnej nieomylności - takich, którzy na spotkanie przychodzą z gotowym postulatem, zakończonym zawsze imperatywem: "ma być tak jak mówię, dajcie szybko na to pieniądze, a jak nie, to ja trzasnę drzwiami, a potem obsmaruję was w internecie!". To nie jest dialog. To taka postawa, z jaką warto udać się do odpowiedniego specjalisty. Można na NFZ, o ile jeszcze nie zbankrutował.

A sam Skrzydlewski? Poza wszystkim, co powyżej w tym skandalicznie długim tekście - co bazowało na wypowiedziach obu stron, wydarzeniach (także z dość odległej już przeszłości) i logicznym kojarzeniu faktów - na koniec sięgnę po coś niewymiernego. Argument (albo paraargument, jak powiedzą inni), którego nijak nie będę w stanie udowodnić, ale którego istnienia w życiu społeczeństw zanegować się nie da. A w tym konkretnym przypadku mogłaby to uczynić tylko jedna osoba w Łodzi. I to jeszcze podpięta pod wariograf. Zgadnijcie kto. Otóż, tak sięgając do dziejów naszych ojczystych, i nie tylko naszych, szerzej zerkając niż tylko na dzieje sportowe, od zawsze przewijały się wielkie pieniądze, nazwiska, słupki zysków i strat... ale jakże często przegrywały w starciu ze zwykłymi ludzkimi emocjami - sentymentem, przyzwyczajeniem, sympatią. Zaryzykuję tezę, że Witold Skrzydlewski, jak już ochłonie, to stwierdzi, że wciąż ma do tego swojego żużlowego dziecka sentyment. Większy niż myślał. I do tego bycia "na świeczniku" też ma. Świadomość bycia opiniotwórczym, posiadania realnego wpływu na żużlowy dyskurs, bycia liderem opinii, dostęp do mediów - przede wszystkim telewizji, ale takża radia, prasy, portali internetowych. Dostęp w zasadzie nielimitowany, bo ze Skrzydlewskim każdy chętnie porozmawia, każdy "naczelny" rad opublikuje jego słowa. To niemal gwarancja solidnych odsłon i wielu minut spędzonych na stronie. Dla mówcy zaś - gwaranacja dotarcia pod żużlowe strzechy. Nieważne, że w iluś komentarzach zadrwią, a iluś obrazi. Ważne, że nazwiska nie przekręcą.

Po 20 bez mała latach to uzależnia. Przykładów w naszym życiu publicznym nie brakuje. Ludzie, którzy na jakimś etapie życia byli znani, nawet jeśli "znani z tego, że są znani", kiedy nagle sława przeminęła, często nie potrafili sobie z tym poradzić. A upadki i próby powrotu na "afisz" bywały naprawdę żałosne. Na szczęście Skrzydlewski to inny charakter, inna mentalność, a przede wszystkim inna metryka. I dużo procent Polski w biało-czerwonym sercu.

- Ja prezesem jestem jeszcze w kilku innych miejscach, nie biorę za to pieniędzy, a jeszcze poświęcam swój czas i jeżdżę na drugi koniec kraju - opowiadał pan Witold w przytoczonym już wywiadzie dla "Dziennika Łódzkiego". Wierzę, że mówi prawdę. Multiprezes Skrzydlewski. Tylko w jakim jeszcze stowarzyszeniu czy fundacji jest tak widoczny jak w żużlu? Z racji zasiadania w którym zrzeszeniu, co poniedziałek po meczu Orła, dzwoni do niego red. Galewski... i z góry wiadomo, że człowiek się w pracy uśmiechnie, bo przeczytamy za chwilę, że "z mojej drużyny, pan X to się nadaje do tarcia chrzanu", "pan Y chyba minął się z powołaniem", "a panu Z już nie będę więcej płacił, za to chciałbym go zobaczyć o 5 rano pod kwiaciarnią". To jeden biegun - takie humoreski, na drugim są te wszystkie cenne, niekiedy ultratrafne, wypowiedzi, które "pyskaczowi" Don Vito przychodzą dużo łatwiej niż innym prezesom (nie obrażam, Broń Boże, cytuję wypowiedź Skrzydlewskiego o Skrzydlewskim - "ja może jestem pyskaty, ale nie uważam tego za złą cechę"). Szkoda byłoby nie móc nadal czytać tych jego bon motów.

Skrzydlewski2017

Jeszcze jest czas. Już ostatnie tygodnie. Szkoda tego Orła. Szkoda najciekawszego toru w całej drugiej lidze i jednego z najlepszych w Polsce. Szkoda tych prawdziwych sympatyków łódzkiego żużla. Szkoda tych, którzy przyszli na spotkanie. Szkoda sponsorów - nielicznych, ale wiernych. Szkoda wreszcie głównego dobrodzieja. Z pewnością - jeśli już miał odejść - to zasłużył na inne, lepsze pożegnanie.

Jakub Horbaczewski
Zdjęcia: Mariusz Reczulski

Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.

KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Odwiedź nasze social media

fb ikonkaX ikonkaInstagram ikonka

Typer 2024 - zmierz się z najlepszymi!

NAJBLIŻSZE ZAWODY W TV

 PGE Ekstraliga 2024
1. Orlen Oil Motor Lublin  14 31 +162
2. Betard Sparta Wrocław  14 19 +30
3. ebut.pl Stal Gorzów  14 19 -37
4. KS Apator Toruń  14 15 -7
5. ZOOLeszcz GKM Grudziądz  14 14 -58
6. NovyHotel Falubaz  14 13 -33
7. Krono-Plast Włókniarz  14 12 -50
8. FOGO Unia Leszno  14 11 -87
 Metalkas 2. Ekstraliga 2024
1. Arged Malesa Ostrów  14  28 +128
2. Abramczyk Polonia  14  27 +161
3. Innpro ROW Rybnik  14  23 +63
4. Cellfast Wilki Krosno  14  19 -20
5. #OrzechowaOsada PSŻ  14  18 -16
6. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź
 14  13 -54
7. Texom Stal Rzeszów  14   9 -80
8. Zdunek Wybrzeże Gdańsk
 14   3 -182
Krajowa Liga Żużlowa 2024
1. Ultrapur Start Gniezno
 10  21 +94
2. Unia Tarnów  10
 16 +55
3. PKS Polonia Piła  10
 11 +18
4. OK Kolejarz Opole  10
 11 -39
5. Optibet Lokomotiv  10  10 -23
6. Trans MF Landshut Devils  10  6 -105

Klasyfikacja SGP 2024 (po 10/11 rund)

1. Bartosz Zmarzlik
159
2. Robert Lambert
137
3. Fredrik Lindgren
127
4. Martin Vaculík 114
5. Daniel Bewley
111
6. Mikkel Michelsen 101
7. Jack Holder 97
8. Dominik Kubera
88
9. Leon Madsen 76
10. Łotwa duża Andrzej Lebiediew
75
11.  Max Fricke 64
12. flaga niemiec Kai Huckenbeck 58
13. Szymon Woźniak 46
14. Jason Doyle 47
15. Maciej Janowski
46
16. Czechy duzaFlaga Jan Kvěch 41

PARTNERZY

kibic-zuzla logozuzlowefotki-logo
WszystkoCzarne blog

Pomóż kontuzjowanym

KamilCieślar
DW43