...a tak naprawdę niczego jeszcze nie widziałem - tak skomentował żenujący spektakl w Zielonej Górze nestor tegorocznego finału, Piotr Protasiewicz. On na żużlowym motocyklu przejeździł całe szalone lata 90. - lata ustrojowej transformacji, a w polskim sporcie lata przeróżnych szarlatanów, hochsztaplerów, "niedziel cudów" i skandali. Ale to nie wtedy, a dzisiaj sięgnęliśmy dna. Może nie my - kibice, wszyscy ci zwykli, pałający jakąś irracjonalną miłością do tej dyscypliny ludzie - ale jako całość ten sport i ta liga sięgnęły bruku. To już jest koniec. Panowie Karkosik, Kryjom, Kurzawski pociągnęli za spłuczkę i spuścili nasz sport do klozetu. - Gdzie macie honor?! - skanduje 17 tys. kibiców. Odpowiedzi nie będzie. Przeprosin nie chcemy.
To prawda, że agonii polskiego ligowego żużla nie można sprowadzić do Karkosika i Unibaksu. Raczej do idei, tego piekielnego momentu, gdy żużel, w gruncie rzeczy prosty i prowincjonalny sport, skażony został wielkimi pieniędzmi, stał się poletkiem zainteresowania rodzimych biznesmenów, środkiem realizacji prywatnych interesów, czasem trampoliną do politycznych karier. Co nam zafundowano? Odwołany półfinał rok temu, "6 minut" Hancocka, żenujące przepychanki w chwili, gdy cały świat pochylił głowy w obliczu śmierci ś.p. Lee Richardsona, bankructwa klubów już w czerwcu, 75:0 pani Półtorak, weryfikację wyniku tegorocznego półfinału... skandal gonił skandal. To jednak 22 września 2013 roku przejdzie do historii polskiego żużla jako synonim upadku. Co będzie dalej? Nie wiemy. Jedyne co teraz przychodzi do głowy, to zostawić to wszystko. Odetchnąć. Pójść na turniej juniorów, pokibicować chłopakom na miniżużlu. Chciałoby się, żeby ta "czarna niedziela" stała się swoistym catharsis, żeby ktoś wreszcie trzasnął pięścią w stół, by zacząć budować to wszystko od nowa. Ułuda? Chyba tak. Ale to takie życzenie, od nas dla Was, na koniec tego smutnego sezonu.
Jakub Horbaczewski