Na łamach SportoweFakty.pl, trener Piotr Żyto przyznaje: „Przyjąłem wszystko na klatę, ale to też nie była moja wina, tylko toromistrza”. Jak Żyto przyjmował na klatę, pamiętają kibice w Zielonej Górze. Trudno o większego kaszalota, niż zapodał trener znany ze współpracy na bardzo różnych frontach. Po raz kolejny Częstochowa uraczyła polskie audytorium żużlowe fantastycznym widowiskiem, a że przegranym? Kto w żużlu buty maczał, patrząc na składy, mógł przewidzieć taki wynik. Swoją drogą, jeśli zapytacie buków - oni wiedzą, że my przewidzieliśmy. A że z jakiegoś powodu przegrać - nawet pięknie - nie wypada, to trzeba polować na czarownice.
O ile wspomina się już o zwolnieniu częstochowskiego toromistrza, to na szybko jeszcze proponujemy jednym pociągnięciem aresztować projektantów toruńskiej Motoareny, pozbawić Marka Cieślaka funkcji trenera kadry, zabronić Janowi Ząbikowi kontaktów z niepełnoletnimi, Tomasza Golloba odesłać na emeryturę, zakazać sponsoringu wszystkim firmom skarbu państwa i prywatnym. Będziemy cholernie szczerzy… brakuje nam pomysłów. O oprawę pogrzebu z pewnością ochoczo zadba łódzki wyjadacz w branży.
***
Słowo o jeźdźcach odstawionych. Oni wbrew pozorem przeżywają odbywające się mecze jeszcze bardziej niż ci na torze. Bracia Jabłońscy, Damian Baliński. Gnieźnieński duet ujmuje zwykłą ludzką przyzwoitością. Choć wyklęci na zawsze na ojczystym gruncie, próbują na obczyźnie. No właśnie, z jakim skutkiem? Na ile spełniają się w roli wiecznych rezerwowych? Ambitnych, docenianych ale nie docenionych? Nie można im odmówić chęci, profesjonalizmu, wzorowego wręcz zaangażowania; to prawda, ale czy to wystarcza? Trzeba kiedyś zapytać Krzycha i Mirka. Na ile spełniają się w takich rolach? Ile cierpliwości jeszcze w sobie mają? I nijak nam podważać decyzje odstawiające ich od składów. Zapytamy raczej – czy tacy poczciwi zawodnicy nie chcieliby zdrowo jeszcze pohulać na niższym froncie, dając mnóstwo frajdy sobie, jak i kibicom? Przemyślcie chłopaki. Zegary tykają.
A Damian? Mierzi nas kilkutygodniowa saga o problemach sprzętowych, poszukiwaniu rozwiązań, prawie znalezionych już ustawieniach itd. Narracja, wbrew pozorom, nie jest opowieścią Damiana Balińskiego. Ktoś próbuje decyzje personalne ubrać w rozgrywki sprzętowe. Faktem jest, że Damian – z uwagi na wierność barwom klubowym będący postacią wyjątkową – ostatnimi laty coraz rzadziej nawiązywał równorzędna walkę z wielkimi polskiej eligi. Czasami jeszcze pobrykał w Lesznie ale na wyjazdach spod dwójki, czy czwórki różnie już bywało. Uczciwie - może po prostu za wysokie progi dla wygi Balińskiego? Może warto dać kredyt zaufania Mikkelsenowi i zainwestować w przyszłość, zamiast bawić się w żonglerkę? Nie wiemy. Pytamy.
***
Zwracamy uwagę na taktykę wyjazdową trenera Chomskiego, który nie zamierza nawet udawać walki o przyzwoity rezultat. W Gdańsku liczą każdą złotówkę, a zera Marcela Szymko są pewnie trochę tańsze niż jakiekolwiek punkty, które mogliby przywieźć Madsen, THJ czy Pieszczek. Prezes Terlecki w tym wypadku, jak mało kiedy, gwarantuje, że rachunek zostanie zapłacony. A przez kogo? A no przez księgowych rywali oczywiście. Kiedy nieporadny manager ledwo dyszącego klubu zarzuca innym zespołom, że są za mocne, że mają na to pieniądze, to... aż się chce wyjść z kina. Jeśli ktoś miał wątpliwości, czy E-liga winna liczyć 8 czy 10 zespołów, to pan Terlecki rozstrzyga sprawę. Siedem.
***
Ręce opadły. Wyszliśmy z kina. Ale czy wyszliśmy z parkingu? Kolejne krętactwa dezertera Kryjoma skutecznie pogrążają postać i tak już totalnie unurzaną. Zrozumiałe jest, że po ubiegłorocznych wydarzeniach w Toruniu zapanowała solidarność, znana zwykle w bardzo specyficznym światku. Tylko to w jakiś sposób tłumaczy fakt, że wyżej wymieniona persona ciągle posiada stanowisko w branży żużlowej. Trudno sobie wyobrazić, aby pan Sławomir znalazł kolejnego pracodawcę. A w perspektywie przetasowań w gronie mecenasów żużla w grodzie Kopernika, być może przyjdzie się przebranżowić. Nie możemy się doczekać.
***
Rzadko polemizujemy tu z postaciami wielkimi, ale trudno przejść niewstrząśniętym obok pomysłu pana Damiana Gapińskiego, redaktora naczelnego największego medium żużlowego w kraju, a zapewne również i na świecie, który od czasu do czasu wciela się w trudną rolę felietonisty.
Opowiadano mi wiele - pisze w ostatnim tekście - o tak zwanej "ścieżce zdrowia" jaką funkcjonariusze milicji obywatelskiej stosowali nie tylko w stosunku to stadionowych chuliganów. Polegała ona na tym, że grupa winowajców wywożona była w ustronne miejsce, gdzie funkcjonariusze MO ustawiali się w rzędzie, a zadaniem "skazańców" było przebrnięcie przez ową ścieżkę, podczas której byli bici pałkami milicyjnymi. Tylko niewielu szczęśliwcom udało się ją przejść z niewielkimi sińcami. Większość długo pamiętała, że nie należy przekraczać pewnych granic. Wróćmy do rozwiązań sprawdzonych - apeluje redaktor Gapiński.
Tak jest, wróćmy.
Ręce opadły, wyszliśmy z kina, parking u Rosego przearanżowany, a końca nie widać. Trudno nie zauważyć tylko, że dzisiejsze "Nożycami do kredy" wyraźnie spięły się klamrą. Od początku do końca.
PROSPERO