U progu żużlowego Mundialu 2014 trudno o jednoznaczne odczucia. Czy ekscytować się nadejściem najbardziej emocjonującej i spójnej imprezy w świecie speedwaya? Tak. Czy smucić się lekceważeniem prestiżu zawodów przez coraz szersze grono zawodników, vide Rosjanie, Szwedzi? Tak. Czy trwożyć się o frekwencję i atmosferę na magicznym - kiedyś - stadionie w Bydgoszczy? Tak. Czy obawiać się o wynik ekipy Marka Cieślaka? Tak. Zarówno tych podekscytowanych, zasmuconych, jak i pełnych obaw, zapraszam na spacer wokół tematu.
Drużynowe Mistrzostwa Świata to … No właśnie - jak ten temat nazwać? SWC czy Drużynowe Mistrzostwa Świata? A może Puchar Ove Fundina? Są tacy, którzy historię imprezy liczą od roku 2001 i zapowiadają walkę Polaków o siódmy złoty medal, co wywołuje u mnie dreszcze. Nie emocji, bynajmniej. Otóż niczego w historii żużla nie zmienia fakt przejęcia praw do organizacji turnieju przez komercyjną firmę. Zliczam dorobek Polaków w obecnej erze oraz erze przed BSI. Sześć plus pięć, jeden w pamięci - mam! Nie inaczej, Polacy pojadą po dwunaste złoto w historii. Czy dojadą?
Drużynowe Mistrzostwa Świata wydają się serwować esencję żużla. Świetni zawodnicy to jedno, drugie to najbardziej emocjonująca według mnie formuła zawodów, jaką można sobie w żużlu wyobrazić. Cztery zespoły, każdy z nich zawsze na torze, ramię w ramię, punkt w punkt. Turnieje indywidualne oprócz emocji na torze, nie oferują tak spójnej formuły. O ile nawet dwóch zawodników walczy o określony cel - to tylko raz widzimy ich razem na torze, a pojedynki są częściej korespondencyjne, niż szlaką pisane. W SWC nawet żużlowy laik nadąży za punktacją i logiką zawodów.
My, Polacy, mamy to ogromne szczęście, że w ostatnich latach w trudnych sytuacjach DPŚ najczęściej spadaliśmy na cztery łapy. Przypomnieć można przekładane i przerywane przez deszcz zawody w Lesznie 2009 gdzie na trzy biegi przed końcem tracąc 6 punktów trener Cieślak słał Hampela jako jokera. I chociaż Hampel 6 punktów nie przywiózł, to kilkanaście minut później wszyscy cieszyli się ze złota. Motocykl Kasprzaka wraz z Gollobem dojechali przed Adamsem. Rok później w Vojens znowu w błocie, znowu w niedzielę po sobotniej ulewie - Polacy po 6 wyścigach tracili do Duńczyków i Szwedów, bagatela 9 punktów. Efekt? Złoto ustrzelone nawet bez sięgania po jokera. Nie upłynęło 12 miesięcy i po ośmiu gonitwach w Gorzowie tracimy osiem oczek do Kangurów. Dziewięć punktów Golloba pod rząd przywraca Polskę do gry. Złota radość wybucha gdy w 24 wyścigu Hampel powstrzymuje jokera Holdera, a Nicki Pedersen po upadku, jak na dżentelmena torów przystało, ucieka szybko na zielone nie przerywając ekstazy na ‘Jancarzu’. Mało? Praga 2013 gdzie po częstochowskim fochu Tomasza Golloba, mało kto spodziewał się, że młodzi Dudek i Janowski udźwigną ciężar walki o złoto. Wszystko szło zgodnie z oczekiwaniami do biegu 15, po którym przegrywaliśmy z Duńczykami 6 pkt. Sześć oczek Hampela, defekt Pedersena, upadek Drymla, oraz świetna postawa Macieja Janowskiego, który w przedostatnim biegu wygrywa z Iversenem, sprawiają, że Hampelowi nie pozostaje nic innego niż pokonać MJJ. Pokonuje!
Widziane od zakrystii, tuż przed wejściem na scenę: młodzi sączą szampanskoje, Cieślak dźwiga puchar - chyba najtrudniej wyszarpany w historii. Wielu do Pragi nie pojechało - bo "ruskie" zrobiły szopkę, bo Czesi w finale to kpina - ale ci, którzy pojechali, a także tysiące przed telewizorami, przeżyli niezapomniane chwile. (Fot. Marcin Skowroński)
Dramatów wiele, sytuacji pozornie beznadziejnych tyle samo, złotych medali i radości - mnóstwo. To cały czas pozwala mieć nadzieję, że w roku bieżącym biało-czerwoni mogą się pokusić o pomnożenie złotego żniwa. Problem w tym, że dla większości kibiców nie tylko mogą, ale wręcz muszą. Nie czarujmy się, każdy inny wynik odebrany zostanie w kraju jako rozczarowanie. Paradoksalnie, analizując składy potencjalnych finalistów, Polacy, jadąc na własnym torze, nie są faworytem. Z pewnością silniej prezentuje się ekipa Danii, której trójka pewniaków: Pedersen, Iversen, Kildemand prezentuje się w ostatnich tygodniach rewelacyjnie. O Duńczykach jeszcze za chwilę. Może to i lepiej dla Polaków, podobnie jak w ubiegłym roku startować z pozycji niedoszacowanej? Pozwólmy innym na komfort bycia faworytem, a jak pokazują wymienione wyżej turnieje, najsłodsze zwycięstwa, największe euforie, rodziły się w sytuacjach pozornie beznadziejnych.
Mało kto wspomina finał we Wrocławiu w 2005 roku, gdzie Polacy zmiażdżyli drugich na podium Szwedów 62:34. Trudna sytuacja przed turniejem w Bydgoszczy pasuje do złotej układanki. Jest ciężko? Tak najczęściej bywało, zanim było dobrze. Zaskakujący sezon 2014 serwuje nam drużynę bez lidera, co więcej, bez żadnego pewniaka. Jeden doświadczony, ale bez formy, inny w świetnej formie, ale ze sporym balastem wpadek na międzynarodowej półce, kolejny - zdrowy, ale nie taki sam jak wtedy, gdy był naprawdę zdrowy, skład zamyka ten, którego świetna forma w zasadzie nie podlegała dyskusji, tak jak nie podlega dyskusji fakt, że nie wiadomo jak, i czy w ogóle, przełoży się to na świetny wynik na niwie międzynarodowej. Szukając jasnej strony wyboru Cieślaka, jego zespól stanowią zawodnicy mieszczący się w pierwszej siódemce najsilniejszej ligi świata. Pytania? Najwięcej emocji wzbudził wybór rezerwowego, którego rolę trudno ocenić na tym etapie. I o ile z wyborem podstawowego składu trudno się nie zgodzić, to obecność Krzysztofa Buczkowskiego (notabene aktualnie 14. średnia wśród Polaków w E-lidze) na pozycji numer pięć jest przynajmniej kontrowersyjna. Z pewnością Zmarzlik czy Dudek w ostatnich miesiącach pokazali na torze o wiele więcej. Argumenty o atmosferze, urlopach czy plaży, a nawet znajomości toru uważam na tym poziomie za nieuzasadnione. Tyle o składzie. O Gollobie nie będzie.
Duńczycy. Najsilniejszy z naszych rywali, od lat na poziomie seniorskim i juniorskim jadą z nami ramię w ramię, rama w ramę. Co kombinują? Na półfinał w Szwecji jadą w składzie B. Istnieją dwie opcje - albo jest to wewnętrzny pojedynek o miejsce w kadrze na finał (gdzie zatem Bjerre czy MJJ?). Albo taktyczne podejście do całego turnieju, a jak pokazuje historia, taktyka w SWC ma spore, jak na żużel, znaczenie. Po sobotnim półfinale w King's Lynn będzie już wiadomo czy bezpośredni awans uzyskali Australiczycy. Stawiam, że tak, bo nawet jeśli bez Holdera, to Woodward czy Doyle powinni poradzić sobie ze Steadem i Kingiem. O ile tak się stanie, to więcej niż prawdopodobne będzie taktyczne odpuszczenie drugiego półfinału przez potomków Hamleta na rzecz...? No właśnie, Szwedów lub… Łotyszy? Pozostaje to zagadką, bo siła szwedzkiego składu zupełnie mnie nie przekonuje. Dobrze, niech będzie, że Szwedów. Wówczas czwartkowy baraż z Anglią, USA, oraz Łotyszami okazać się może dla Duńczyków fantastyczną okazją do treningu przed finałem. Bo co jak co, ale forsowna kompetycja by to nie była.
Minął rok, a lemonowa Australia wciąż w tym samym składzie. Czy będą ryzykować opcję z rekonwalescentem, nawet jeśli ów nazywa się Chris Holder? (Fot. Marcin Skowroński)
I tutaj, niestety, regulamin nie sprzyja gospodarzom. Nie mówię o ryzykownej zabawie w baraże. To już w końcu nie to samo, co za czasów, gdy dwa zespoły awansowały do finału. Mało kto zauważył, że obecny format turnieju wyklucza gospodarzy SWC z rywalizacji na jakichkolwiek torach na okres około 10 dni. Gdy ustają ligi, ruszają eliminacje, Ci, którzy pewni są udziału w finale nie mają żadnej okazji do startów. Biorąc pod uwagę lipcowy urlop na torach ligowych nad Wisłą, jawi się już poważna luka w kalendarzu. Doświadczyli tego dwa lata temu Szwedzi, którzy na własnym torze w Malilli, w przyzwoitym składzie, nie załapali się nawet na podium. O ile speedway to gra szczegółów, to ten szczegół może urastać do rangi kluczowego. Automatyka zachowań na torze, czucie motocykla, elastyczność, wyrabiają się w cyklu startów i rywalizacji, których tym razem Polakom zabraknie. Sparringi? Chyba za późno. Z kimkolwiek, gdziekolwiek - lepiej niż żadne. A zorganizowane gdzieś na torach klubów z niższych lig z pewnością stanowiłyby nie lada atrakcję dla kibiców będących na co dzień na peryferiach wielkiego żużla.
Tak startował Piotr Protasiewicz, kiedy po raz ostatni przyszło mu bronić barw narodowych na stadionie Polonii. Potem przyszła "pokoleniowa zmiana warty", dziś... możemy tylko ściskać kciuki, żeby stary wyga nie zawiódł. To on ma być pewnym punktem tej kadry. (Fot. kibic-zuzla.pl)
Bydgoszcz. Mekka światowego speedwaya, swego czasu. Niestety, podczas gdy żużlowy świat szedł do przodu, miejscowi działacze zostali w miejscu. A ponieważ nie idąc do przodu, po prostu się cofasz, po latach okazało się, że z legendarnej areny GP, bydgoski stadion został zdegradowany do rangi obiektu przestarzałego i nieprzyjaznego kibicom. Zresztą, po prawdzie to nigdy wielce przyjazny im nie był. Jednak za czasów kompletów na trybunach sternicy bydgoskiego klubu nie widzieli potrzeby inwestycji w infrastrukturę, traktując GP jako samograj, czyt. dojną krowę. W międzyczasie w Polsce wyrosło kilka konkurencyjnych obiektów, gdzie kibice przyzwyczaili się do znacznie wyższego komfortu oglądania zawodów. Zresztą, nawet BSI w pewnym momencie wyszło z Bydgoszczy, zapowiadając, ze owszem, z chęcią wrócą, ale dopiero wtedy, gdy stadion przejdzie modernizację. Fakt, że wrócili pomimo braku tejże (kosmetyki nie liczymy), nie świadczy dobrze ani o organach administrujących obiektem, ani o BSI, ani o dynamice cyklu GP, czy też SWC.
Trudno nie zgodzić się z Władysławem Komarnickim, który otwarcie krytykuje osoby zarządzające bydgoskim klubem. Wszechobecna apatia organizacyjna przekłada się na finanse klubu, wyniki w lidze, inwestycje na stadionie, a te wszystkie razem wzięte po prostu odstraszają kibiców. Dziwi tylko fakt, iż w tym miernej jakości cyrku cały czas uczestniczą włodarze miejscy, którzy nadal - i to nad wyraz hojnie - wspierają klub. Pieniądze przeżerane są bez żadnych efektów, odsetki ze zobowiązań rosną, Grand Prix zamiast pomóc klubowi, okazało się kolejnym kamieniem, który ściąga go na dno. Współczujemy, to raz. Dwa, zastanawiamy się, dlaczego akurat tam przyjdzie nam się wybrać, aby obejrzeć finał żużlowego Mundialu, podczas gdy w Polsce nie brakuje miejsc, gdzie kibic traktowany jest poważnie.
Jako jeden z argumentów nędznej frekwencji, na którą się zapowiada, wymienia się ceny biletów. Oczywiście, można dywagować, czy 150 zł to dużo, czy mało (i dla 90 proc. ciężko tyrających Rodaków niechybnie wyjdzie, że dużo). Odchodząc jednak na moment od kryterium krajowego dochodu per capita, z drugiej strony należy też zauważyć, że to jedyna taka impreza w roku. A takie imprezy kosztują - zawsze i wszędzie. Czy podyktowana "zaporowa" cena to jedyny argument? Tę tezę obalamy kilkoma kliknięciami na strony zajmujące się dystrybucją biletów. Trybuna główna na SWC i na GP w Toruniu to tyle samo, czyli 550 zł. Podstawowe bilety na bardziej popularne partie stadionu to koszt: 150 zł w Bydgoszczy, 170 zł w Toruniu, z kolei najtańsze wejściówki kosztują 75 zł nad Brdą i 90 zł nad Wisłą. Droższe zawody w Toruniu sprzedają się w mgnieniu oka i rokrocznie trzeba być czujnym, aby w ogóle zdążyć kupić bilet, natomiast towar bydgoski jakby wadliwy, jakby nie pierwszej świeżości. Pytanie, co kibic otrzyma za określoną kwotę? I odpowiedź na to pytanie wydaje się być kluczowa.
Zaniedbany stadion, fatalna widoczność, część miejsc nienumerowana. Czy chwasty już powyrywano? Ktoś zapyta: A widziałeś stadion w Vojens?! Może nie wszyscy polscy kibice widzieli, za to wielu z nich zwiedziło inne polskie obiekty i to wystarczy, aby omijać stadion Polonii szerokim łukiem. A'propos szerokich łuków - aż pozwolimy sobie wytłuścić - fakt, iż chociażby miejsca na wyjściu z pierwszego łuku, tuż za parkingiem, sprzedaje się w wyższej cenie, jako produkt wysokiej klasy, zakrawa na kpinę. Być może we frekwencyjnym bilansie brakuje właśnie tych nieszczęśników, którzy kiedyś już tam siedzieli. Ostrzegamy, w cenie biletu nie zawarto lunety!
Jakby tego było mało, w ostatnim szaleńczym pociągnięciu organizatorzy właśnie ogłosili promocję, która oferuje rabaty nawet do 33 procent. Ktoś próbuje ratować twarz i frekwencję, między innymi oszukując ludzi kupujących bilety w normalnym trybie. Niekoniecznie krezusów - częściej tych, którzy z bólem serca wyasygnowali przykładowe 300 zł dla dwóch osób i zarezerwowali swoje wejściówki wcześniej drogą internetową. Co teraz powiedzą ci najwierniejsi? Nigdy więcej!
Po wizycie w Bydgoszczy na GP naszego korespondenta natchnęła wizja wykorzystania łąki oddzielającej trybuny od toru. Tyle żartów. Gorzej, że tam naprawdę tak widać... (Grafika: Marcin Kuźbicki).
Zoom out! Wyskoczmy już może z lokalnego bagienka na właściwy poziom rozgrywek sportowych na najwyższym poziomie, choć nijak nie da się zaprzeczyć, że ktoś te dwie sfery nieudolnie próbuje połączyć właśnie w Bydgoszczy. Przed nami emocjonujący tydzień z Pucharem Świata, który stawia przed nami liczne zagadki. Czy Polacy po raz kolejny udowodnią, że im trudniej na początku, tym większa radość na końcu? Co ugrają Duńczycy swoją partią taktycznych szachów? Czy zaskoczą nas Kangury, które przy dobrych wiatrach stać nawet na pierwsze od 12 lat złoto? Kto będzie czwartym do żużlowego brydża? Z wiarą w biało-czerwonych. W kolejny emocjonujący thriller na torze. Mimo wszystko, z nadzieją w polskiego kibica. Jedziemy do Bydgoszczy. Po raz ostatni.
Marcin Skowroński
współpraca: Jakub Horbaczewski