Odgrzewamy kotleta. Pamiętacie półfinał ligi sprzed roku? Ten z "pustym polem, za którego Czaja". Artur ruszył z kopyta, mecz pojechał, kibice - pewni, że kwestia awansu rozgrywa się na ich oczach - skakali, wrzeszczeli, dostali migotania przedsionków w epickim ostatnim wyścigu, chociaż tak naprawdę wynik, który widzieli na telebimie można było o kant dupy rozbić, a za puste pole równie dobrze mógł pojechać Michael Jordan, Krzysztof Ibisz, pies Pluto lub ciocia Andzia spod Olkusza. Efekt byłby ten sam. Gdyby nie jakiś niestworzony performance w wykonaniu Golloba, Warda, Holty i silnika tego ostatniego, z nieopisanym wręcz pechem jako epilogiem, prawie 20 tys. ludzi na stadionie i ze 120 tysięcy we własnych domach oszalałoby z radości. ...Po czym, po 3 dniach, dowiedzieliby się, że sędzia wraz z jury zawodów "troszeczkę" się pomylili i jednak nie ma finału. Jest mecz o 3. miejsce. To jak w tej anegdocie, że na Placu Czerwonym w Moskwie rozdają zegarki. A potem korekta: nie w Moskwie, tylko w St. Petersburgu. I nie rozdają, tylko kradną. I biją w pysk. Kto wtedy dał nam wszystkim w pysk? Sędzia Leszek Demski. Jaki środek zapobiegawczy zaordynowała Speedway Ekstraliga? Tydzień później wyznaczyła go na sędziego finału.
Tak wtedy, dokładnie rok temu, 15 września 2013, pisaliśmy w pierwszych wersach zapowiedzi wielkiego finału: "Jeszcze nawet "torun" nie wklepali zielonogórzanie w swych samochodowych GPS-ach, a najlepsze w tym finale już sie wydarzyło. Oto Leszek Demski - facet, który tydzień temu powinien na kolanach pokonać odcinek Olsztyńska-Sanktuarium, by podziękować Przenajświętszej Panience za defekt Holty, ręka w rękę z "primabaleronem" tamtej opery, Wojaczkiem Markiem, a spółka Ekstraliga następnego dnia rano winna obydwu czym prędzej wysłać na dwutygodniowe szkolenie, jak najdalej od jakichkolwiek stadionów; teraz - chyba w nagrodę za swe niedołęstwo - dostaje przywilej sędziowania najważniejszego meczu w roku. Tak jak go lubimy za wkład w tłumikową sprawę, tak nam szczęka opadła. Panu, panie Stępniewski też? To prawda, w kraju, w którym co rusz sami nagradzają się urzędnicy, sowite nagrody wypłaca się za ukończenie stadionów i autostrad, na długo zanim się je wybudowało, nie powinno nas nic dziwić... ale skoro już, to niechaj będzie jakiś egalitaryzm. Apelujemy więc: nagrodźmy też sędziego Piotra Lisa! Za walkowera w Toruniu, za pogonione do domów 15 tys. ludzi, i za każdą z 6 minut z osobna. Pal licho, że grubo po fakcie".
... i słowo ciałem się stało. Sędzia Piotr Lis karę 15 miesięcy zawieszenia odbębnił (część, zdaje się, skrócono, a z tej drugiej części połowa przypadła na obfitujący w wydarzenia okres październik-marzec). Kariera rozwija się prawidłowo. 2014 - i znów półfinały. Wąska specjalizacja. W Lesznie tym razem nie odgwizdał walkowera, za to swoją karygodną decyzją wpłynął na wynik rywalizacji, a być może losy awansu. "Karygodną", czyli literalnie rozbierając, wymagającą kary. Nie próżnowała Ekstraliga po wyczynie duetu Demski-Wojaczek, nie chowa też głowy w piasek po drugim uderzeniu semi-Lisa. Pora na gwóźdź programu: Jak oceniła centrala pracę sędziego Lisa w Lesznie? I co go spotka?
A - Ma wyszorować motocykl Balińskiego.
B - Na najbliższym posiedzeniu GKSŻ zaprezentuje krótki utwór wierszowany p.t.
"Dlaczego machanie łapami na torze powodem decyzji być nijak nie może
- analiza w oparciu o najnowsze oznaki upadku mojego i rodzimej szlaki".
C - Codziennie przed snem, przez 6 minut, powtarzać będzie formułkę: "Będę baczniej korzystał z powtórek wideo. A zanim kogoś wykluczę, obejrzę jeszcze raz. I tak cały czas".
D - Z poniższego slajdu na własny koszt przygotuje plakat formatu A2, który przez 15 miesięcy będzie mu towarzyszyć w każdej wieżyczce sędziowskiej na terenie RP.
E - ponieważ w Lesznie sprawdził się, kolejny już raz udowadniając, że w meczach o dużą stawkę jest właściwą osobą na właściwym miejscu, natychmiast wyznaczy się go na odpowiedzialną i dobrze płatną funkcję w rewanżu półfinału za tydzień.
***
Z ostatniej chwili: KOMUNIKAT ENEA EKSTRALIGI NR 53/2014 z dnia 15.09.2014
Gratulujemy!
JaH
Fot. YouTube.com