Jak kończą się decydujące mecze w "najlepszej żużlowej lidze świata"? Zawsze tak samo. Jak wesele w wiejskiej remizie, na które zjechały wyperfumowane "kozaki" z obydwu nieodległych wiosek. Przez chwilę może być podniośle i miło. Ale i tak wiadomo, że skończy się mordobiciem. Tym razem może nie takim, jak tamtego wieczoru, kiedy umierał Lee, ale co to za różnica. Na tle największego od 40 lat sukcesu siatkarzy, którym żył cały naród, jako środowisko zaprezentowaliśmy się niczym ten umorusany łobuziak, który zaproszony na imieniny cioci zsiusiał się podczas toastu.
Wszystko, co o tych półfinałach chcieliśmy napisać, napisaliśmy we wtorek, tuż po meczu w Lesznie, kiedy Ekstraliga na szefa jury decydującego boju w Gorzowie wyznaczyła faceta, który mając do dyspozycji powtórki wideo ordynarnie wydrukował wynik jednego z wyścigów. Być może wypaczając losy rywalizacji. Gościa, który ledwo co "odsiedział" nałożoną na niego karę za... nieznajomość regulaminu sportu, którego zasad ma strzec. Śmiać się, czy płakać?
Zasadniczo, płakać - wybełkotałby barejowy Zdzisław Dyrma. Tak, za wysokie progi na lisie nogi, jednak - i to chyba najbardziej dołująca konstatacja - to nie Lisy, Grodzkie, Wojaczki i Kuśmierze wymyśliły te wszystkie licencje nadzorowane, tych wszystkich komisarzy, jury, nakazy, ukazy i dziesiątki instrukcji, z perłą w koronie - "meczem zagrożonym". Oni są mniej lub bardziej niedołężni, a w niedołężnym systemie czują się jak ryby w wodzie. - My tylko stosujemy się do obowiązujących przepisów - kiwali głowami zadowoleni z siebie gwiazdorzy show w Gorzowie, Piotr Lis i Artur Kuśmierz. "My niewinni, taki mamy regulamin". ...I do kasy, po pieniądze, diety, delegacje. To my jeździmy setki kilometrów, to my zdzieramy gardła, to my tracimy czas i masę pieniędzy, to żużlowcy narażają tyłki - oni sobie robią żarty i biorą za to pieniądze. I nawet nie mają obawy o jakąś "kompromitację stulecia", bo przecież leżąc na dnie gnojownika nie trzeba obawiać się ufajdania. Na wszystko jest papier, a ręka rękę myje.
Dziś nie wolno ruszyć toru przed meczem "Z". Nie wolno, bo zaraz by, cwaniaki, kombinowały. Teraz nie kombinują? A Strzelec to upadł przez zdradliwą koleinę, czy ruszał już cały wystraszony, że w nią nie wceluje? Tak szybko zasuwał, że nie zauważyliśmy... Po co ten teatr z wymachiwaniem rękami po karetkę? I dlaczego w pierwszym wyścigu trójka zawodników mogła składać się w łuki, a Hampel nie mógł? Dwa razy wychodził sędzia Lis przed kamery - i dwa razy zapewniał, że podjął już decyzję i jedziemy. Za drugim razem dodając nawet, że po uwzględnieniu uwag będą ogłaszane częstsze niż zwykle przerwy na kosmetykę toru. Kiedy z przewagi Falubazu nie zostało nic - wciągnął powietrze, wypuścił i wydał wielkie "pfffff". Kto ten mecz tak naprawdę odwołał?
W Tarnowie było dużo lepiej? To raczej żenujący spektakl na Zawarciu przyćmił wszystko inne. W jakiej innej dyscyplinie zmarznięci, wykosztowani i głodni emocji kibice decyzję o odwołaniu meczu nagradzają owacją? Rechoczą ci, którzy o tym, że mecz odwołany pisali już w sobotę o 22.30, tuż po tym, jak w Lonigo nadgarstek nadwyrężył Kołodziej. Ot, szczęśliwy zbieg okoliczności. 126. w karierze Cieślaka.
- To nie był deszcz, cymbale, tylko urwanie chmury, monsun istny - tak wszystkim watpiącym odpisują tarnowianie. Przypadki losowe się zdarzają, zgoda. Pogoda - vis maior. Ale czy właśnie nie dlatego za ciężkie pieniądze nakazano klubom posiadać sprawne oświetlenie, wyznaczać dziesiątki funkcyjnych, gromadzić sprzęt i zapasową, suchą nawierzchnię? Po co to wszystko? Czy ci papuśni panowie w modnych kaloszkach, oparci o grace, to wszystko, na co stać w XXI wieku najlepszą ligę świata? Gdyby odwrócić sytuację, czy w Lesznie, po takich samych opadach, tor nadawałby się do jazdy w ciągu maksymalnie dwóch godzin? - A jak wy byście byli bez Nickiego i z Pawlickim z urazem, to co, też byście tak ochoczo robili tor? - wyłowione z kolejnego forum. Odwracamy wzrok. Wynurza się z sieni babcia Pawlakowa w poplamionym fartuchu, jeszcze z Kruszewnik: "Masz tu dwa granaty... Weź!".
Co rok - te same cyrki. Co rok zmieniamy regulamin. Tylko co z tego, skoro ludzie stojący na jego straży wciąż ci sami... Dopóki rządzić tym wszystkim będą do cna utopieni w swoich własnych, partykularnych interesach, siedzący na dwóch stołkach, trochę bezstronni, a trochę nie, powiązani towarzysko, biznesowo, jakkolwiek inaczej - nic się nie zmieni. To trzeba wypalić żywym ogniem. Diabelskim, jak z tej gorzowskiej maszyny. Znaleźć nowych ludzi. Ale zanim to się stanie - chciałbym się mylić - nawet anielsko cierpliwa telewizja trzaśnie w końcu pięścią w stół i przestanie tę stajnię Augiasza promować. Wraz z nią znikną sponsorzy. Co będzie dalej, sami dopiszcie.
Jakub Horbaczewski