Ten finał mógł się skończyć po 30 minutach. Piąty wyścig, euforia w sektorze gości, chwilę później otwarte usta, przeciągły jęk i cisza. Cisza jest najgorsza. Gdyby ten, nie dający się ogarnąć słowami, pierwiastek Opatrzności nie był dziś z nami, a przeciwko nam, nie miałby żadnego znaczenia wynik, nie miałoby żadnego znaczenia, że to już po dwumeczu, że Unia zdobędzie tytuł. Krzysztof Kasprzak wstał i w tym momencie wszyscy złapaliśmy drugi oddech. On złapał brata, "za szmaty". Wolno mu.
"Przerzuciłem dzisiaj chyba wszystkie zębatki, jakie były w moim boksie" - tłumaczył, kiedy pierwszy szok już minął, Grzegorz Zengota. Szok, bo chyba tylko tak można opisać to, jak gospodarze weszli w ten mecz. To oni mieli dyktować warunki, budować przewagę, tymczasem to oni musieli ratować się taktycznymi. Szło jak po grudzie. 27:33, za chwilę 42:36... aż dziwne, że nie stanęło remisem. Te dwa punkty straty gorzowian, tylko dwa - oprócz stalowego Kasprzaka - to autorski projekt najmłodszego, Bartosza Zmarzlika. Toreadorzy są w Pampelunie, pogromca Byków jest z Gorzowa. Tylko on kąsał liderów gospodarzy przez cały mecz, tylko on jeździł poniżej 60 sekund, tylko jego postawa w nominowanych mogła uratować gości od dwucyfrowej różnicy. Uratowała. Pozamiatane? "Cuda się zdarzają" - spuentował w studiu TV Jan Krzystyniak. Tylko czy 45 punktów Leszna w Gorzowie to rzeczywiście poziom cudu?
W meczu o brąz pierwszy rzucił się w oczy pusty stadion. Pustawy - zgoda, tak winniśmy napisać, ale jak na zielonogórskie warunki, te 6 tysięcy widzów to był zimny, lodowaty prysznic. Kolejny cios po gorzowskiej klapie. Ale Falubaz ruszył, jakby te 62 kreski z półfinału chciał wyrysować na plecach każdego napotkanego rywala. 19:5 po 4 biegach?! W Gorzowie 19. punkt Falubaz zdobył w biegu numer... 11. "Jak oni mogli...". Przez moment magia wróciła. Po pierwszym szoku Cieślak wziął swoje "bulteriery" na stronę, a rosyjski terier Łaguta załatwił sprawę. "Narodowy" wspominał ostatnio, że coraz częściej lepiej czuje się w towarzystwie swoich rosyjskich terierów niż ludzi żużla. Były ciężkie dni, teraz wreszcie odsapnie. Chyba nawet trzaśnie jutro 80-tkę na rowerku, albo i 120, tak nam się wydaje. Brązowy medal w jakimś stopniu ukoi smutki, da spokojniejszą zimę. Trzeba go jeszcze zdobyć - prawda - ale rewanż, już z Hancockiem w składzie, rysuje się w jaśniejszych barwach niż półfinałowy horror. Bez dużych punktów juniorów szalenie trudno będzie Falubazowi zatrzymać wszystkie cieślakowe teriery, bulteriery, ba, nawet kozy. Pozytywne, że zielonogórzanie umieli podnieść się po ciężkim nokaucie z Gorzowa, a takie momenty jak "trójka" wyniesionego z karetki Łoktajewa po prostu się zapamiętuje. Niechaj walczą. Trzymamy kciuki.
To w Ekstralidze, w niższych ligach emocji - jak grzybów pod Bolesławcem. Faworyzowana Ostrovia wygarnęła niczym "Diablo" Włodarczyk w czerep. W Krakowie się cieszą, ale pamiętajmy, że jest jeszcze rewanż, a Porsing i spółka staną na głowie, żeby cel zrealizować. Dziś pękał w szwach stadion im. Smoczyka, za tydzień szpilki nie wcisną na obiekcie "Ovii". Nadkomplet obserwował też zmagania Orła. Gospodarze wrócili z dalekiej podróży i w końcówce, niczym leszczyńska Unia, wydarli zwycięstwo. Chyba każdy prawdziwy fan szlaki cieszy się, że w Grodzie Kraka oraz Łodzi, miastach wielkich i tętniących, znowu głośniej o speedwayu. Pięknie jest. Gdyby tylko zakląć rzeczywistość i nie musieć czytać: "Jeśli przegramy z Marmą, do baraży i tak nie przystąpimy, nie wydam dodatkowych 300 tysięcy złotych, skoro licencji i tak nie dostaniemy". Pani prezydent miasta wręczała na murawie puchar. To chyba ona adresatką. Panie Witoldzie, prawda?
JaH