Kiedy pędzący z szybkością niemal 100 km/h motocykl rozpada się na dwie części, nie ma się wiele czasu. Może tyle, żeby mózg zdążył zdiagnozować skalę problemu i wytworzyć pierwszą dawkę hormonu strachu. Zakładając, że Tai Woffinden takowy posiada. Z pewnością jednak posiadają go kibice. Różnica jest taka, że oni - w przeciwieństwie do żużlowców - nie godzą się ryzykować zdrowia i życia. Kiedy w stronę fanów, siedzących i robiących zawodnikom zdjęcia tuż przy bandzie toruńskiego owalu, pomknął odłamkowo-burzący pocisk kalibru 1/2 GM-a, można było tylko modlić się. I błogosławić ujmująco niską frekwencję na Moto Arenie. To mogła być najgorsza inauguracja w historii polskiego żużla. Od dziś kod na nieśmiertelność brzmi #108.
Źródło: Tai Woffinden twitter
"Gdzieś niespodzianka paść musi, takie jest odwieczne prawo inauguracji" - pisaliśmy w piątek, nieśmiało wskazując jako przyszłych sprawców tejże właśnie Woffindena, Jepsena Jensena i spółkę. Przy takiej dozie pecha w szeregach gospodarzy, Sparta ten mecz powinna wygrać. Zawalił Maciej Janowski, trzykrotnie bardziej przeszkadzając własnym juniorom niż rywalom, a kiedy wreszcie w 13. biegu zdobył punkt na przeciwniku... no właśnie, czy było warto? Gospodarze nie wyglądali na smutnych, bo bez kontuzjowanego Przedpełskiego (dużo zdrowia!) nie bardzo mieli już kim jechać. Dostali rezerwę taktyczną i za sprawą Doyle'a świetnie tę możliwość wykorzystali. Szczęście i pech przeplatały się jak kwietniowa pogoda, remis chyba dobrze spuentował ten pojedynek.
A jeśli prawdą są "niefarmakologiczne metody powstrzymywania wzrostu Maksa Drabika", za pomocą ciężarów, żelastwa i Bóg wie czego jeszcze - co zdradził red. Olkowicz - to... mamy nadzieję, że Rzecznik Praw Dziecka nie słucha transmisji z żużla.
Meczem kolejki miało być starcie w Tarnowie. I w zasadzie było. Tyle tylko, że chyba nikt nie zakładał, iż mocna na papierze Unia w rzeczywistości jest aż tak mocna. Zmniejszył się budżet, zniknął trener, odszedł stary Mistrz, a tymczasem drużyna zatrybiła, jak za najlepszych momentów minionych sezonów. Vaculík znów jeździł we własnej lidze, Kołodziej mijał rywali niczym slalomowe tyczki, Koza bił Iversena... Stal obroniła honor, w samej końcówce dobijając do 40 punktów, ale trudno nie zgodzić się z tym, co tyleż trafnie, co proroczo zapowiedział już na początku meczu Bartosz Zmarzlik. Początek był zły, teraz będziemy szukać i zmieniać, potem jeszcze raz będziemy zmieniać, a jak już znajdziemy, to... mecz się skończy.
Ci, którzy oczyma wyobraźni widzieli "pewny" pogrom w Zielonej Górze, srodze się zawiedli. Stal Rzeszów, chociaż nazwiskami odbiega od takich potentatów jak Falubaz czy Toruń, walczyła dzielnie, a zdobycie 40 punktów przy W69 jest wynikiem więcej niż honorowym. Kto wie, ilu ekipom uda się go powtórzyć. Hurraoptymistom warto przypomnieć pewien inauguracyjny mecz zielonogórzan ze "słabiutką" Polonią Bydgoszcz sprzed kilku lat. To jednak nic nie znaczy. Falubaz miał wygrać - i wygrał (podobnie zresztą jak leszczyńska Unia). A czy było parcie na pognębienie rywala? Z pewnością była promocja na bilety i naprawdę tysiące kibiców na trybunach. Mecz do jednej bramki nigdy nie jest dobrą promocją żużla.
W PLŻ hitowo miało być w Gnieźnie. I byli tacy, którzy przeczuwali kłopoty Startu. Bjarne Pedersen słabiutko pojechał w Anglii, nie inaczej zaprezentował się w meczu przeciwko Polonii. Gdyby jednak ktoś powiedział, że juniorzy miejscowych wspólnie "ugrają" dwa punkty, a po 9 wyścigach na tablicy wyświetli się wynik 19:35 - chyba nikt w Gnieźnie by nie uwierzył. A jednak... Co gorsze, jak nam doniosła nasza korespondentka, klęska sportowa zbiegła się z klęską organizacyjną. Kolejki do kas ciągnęły się jak za minionego ustroju, w jednej zabrakło biletów, w drugiej padł system - część kibiców wpuszczono za okazaniem paragonów, reszta, w sile około dwóch tysięcy osób... zdenerwowała się i wrociła do domów.
Gorzkie klęski przeżyli też fani Wandy Kraków (ich bolało podwójnie, bo - chociaż bicie planowe - to pokazane całej Polsce za pośrednictwem TVP) oraz Ostrovii. Aż przykro było patrzeć na to, co wyczyniali z ostrowianami wsparci zagranicznym zaciągiem Łotysze z Dyneburga. Trener Marek Cieślak nie owijał w bawełnę. - Kompromitacja, co mogę powiedzieć... Miesiąc bez ligi, jaki teraz czeka żużlowców z Wielkopolski, nawet jeśli nie będzie nerwowy, to z pewnością już mniej sielankowy.