KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Taśma-GP"Cóż tam, panie, w polityce? Duńczyki trzymają się mocno?!" - nasuwało się na myśl przed turniejem. Gdy po raz pierwszy padła propozycja organizacji jednej z rund SGP na Stadionie Narodowym w Warszawie byłem pewien, że to idea dla żużla, być może, przełomowa. Sądziłem (i wciąż sądzę), że tylko w ten sposób nasza ulubiona, choć prowincjonalna nieco dyscyplina, ma szansę przebić się do szerszej świadomości społecznej i stać się po pewnym czasie sportem dorównującym pod względem telewizyjnych słupków skokom narciarskim czy siatkówce. Bo w końcu to w stolicy - czy nam się to podoba, czy nie - bije serce polskiego biznesu, mediów i polityki, które zebrane razem mają moc sprawczą, by skutecznie coś wykreować. Jeśli tylko zechcą. A dobrze wiemy, że kto raz obejrzał żużel na żywo, ten zazwyczaj staje się wyznawcą "pędzących motorków". I na to liczyłem; że ci wszyscy dziennikarze, celebryci, prezesi spółek, politycy i zwykli mieszkańcy Warszawy, zachęceni przez swoich kumpli - "słoików" z Torunia czy Bydgoszczy, mogą ten sport pokochać.


Kiedy zatem imprezę w Warszawie wpisano do kalendarza FIM, nie posiadałem się z radości. Prezes Andrzej Witkowski dostał złoty róg, w którego zadęcie mogło dać tej dyscyplinie wielki rozgłos. Ale bałem się, czy szef PZM znajdzie tyle powietrza w płucach, by owo dmuchnięcie było należycie donośne. Więcej - istniało ryzyko, że skutek promocyjny może być odwrotny od zamierzonego. Znamy przecież patologię i skandale, jakie rokrocznie towarzyszą nam w żużlu. Miałem też w pamięci nie tak dawne przecież rundy GP na śląskim gigancie, które zamiast zostać największym świętem polskiej "szlaki", straszyły pustymi trybunami z powodu absurdalnie wysokich cen wejściówek i zwykłej pazerności organizatorów. Tym razem wydawało się, że jest inaczej, a władze żużlowe są zdeterminowane jak nigdy dotąd. Relatywnie tanie bilety (dzięki sponsorom) i brak zagrożenia ze strony deszczu (drugi Basen Narodowy raczej nie przejdzie - myślałem, zamawiając wejściówki) zachęciły mnie, by 18 kwietnia wybrać się do Warszawy.. Może nawet nie ze względu na sam żużel, który mam na co dzień za Wartą, ale był to - jak zapewne u wielu - idealny pretekst do tego, by urządzić sobie wycieczkę krajoznawczą po stolicy i robiącym podobno ogromne wrażenie stadionie.
 
Gdy w piątkowym gąszczu przygotowań do wyjazdu doszły mnie słuchy o przerwanym treningu, wiedziałem już, że czeka nas "wtopa". Jedyną niewiadomą była jej skala. Mogło się skończyć zarówno na kilku upadkach, corridzie bez trzymanki, aż po blamaż, z odwałaniem zawodów włącznie. W drodze do Warszawy przeczytałem jednak doniesienia o odbytym treningu i wówczas kamień spadł mi z serca. Co warte podkreślenia, o "naszych" zawodach mówiły wszystkie największe rozgłośnie radiowe, których z nudów słuchałem w podróży. Dreszczyk emocji zaczynał się odzywać...
 
Chociaż Gorzów żegnałem bezchmurnym wschodem słońca, Warszawa przywitała nas szarzyzną i przelotnie padającą mżawką. Na ulicach stolicy spotkałem ledwie czterech związkowców OPZZ-tu wracających z jakiegoś protestu. Wśród reszty spacerującej po Krakowskim Przedmieściu wyróżniało się uśmiechnięte i rozbawione morze ludzi wyposażonych w biało-czerwone szaliki i flagi. A na nich z reguły napisy czy herby zdradzające miejsca zamieszkania przybyłych fanów. Cała żużlowa Polska. Towarzyszący im zdziwieni mieszkańcy Warszawy dopytywali "czy dzisiaj jest jakiś mecz"? Niektórzy, odpowiadając "aha" na słowo żużel, nie potrafili ukryć, że nie mają bladego pojęcia o co chodzi. Inni szemrali między sobą "jakiś głupi żużel będzie". Trudno. Ważne, że nie zostali obojętni.

W okolice stadionu dotarłem z grubym wyprzedzeniem, by bez nerwów i kolejek wejść na obiekt. Choć do pierwszego wyścigu zostały dwie godziny, wokół gromadziły się już masy fanów. Na zakup programu trzeba było czekać aż 15 minut. Potem, i tu pierwszy prztyczek w stronę organizatorów, podobno miało ich w ogóle zabraknąć. Czas oczekiwania na zawody miała umilić ceremonia pożegnania Tomasza Golloba, jednak dowiedziałem się, że w ostatniej chwili została przesunięta na koniec. Pozostało zatem podziwianie stadionu, który z perspektywy trybyny wysokiej na "drugiej prostej" wyglądał naprawdę oszałamiająco. Zupełnie inaczej niż na zdjęciach, które nie oddają wrażenia monstrualnej wielkości obiektu, czy uczucia wysokości, jakie potęguje stroma konstrukcja trybun. Świetnym pomysłem było usytuowanie parku maszyn na płycie stadionu, dzięki temu był on widoczny nawet z najwyższych rzędów. To wszystko, w połączeniu z wypełnionymi po brzegi trybunami, sprawiało wrażenie niesamowitej fety, której nikt i nic nie będzie nam w stanie już zepsuć. Motocykle zawarczały, napięcie wyczekiwania sięgnęło zenitu.
 
Kiedy w inauguracyjnym wyścigu Kasprzak jechał po trzy punkty, stadion aż dudnił od ryku motocykli i wiwatujących trybun, a po plecach przechodziły ciarki. Jednak już w pierwszej serii startów zaczęły się problemy z taśmą  startową. Siedząc dokładnie naprzeciwko startu nawet nie zauważyłem, że już w czwartym wyścigu startowano na zielone światło, chociaż miałem takie podejrzenia widząc nadspodziewanie równy start. Po komunikacie spikera wszystko było jasne. Wydawało się to jakimś surrealistycznym żartem. Przy takiej technice, na tak pięknym, zadaszonym obiekcie, po pokonaniu straszliwych problemów z torem zawiodło to, co w żużlu zawodzi niezwykle rzadko. Chociaż wiele awarii w swojej kibicowskiej karierze widziałem, to nigdy nie byłem świadkiem startów "na światło". Teraz to się przytrafiło w tak kluczowym momencie, przy pięćdziesięciotysięcznym tłumie! Jak jakieś fatum prześladujące nasz ukochany żużel.

Od tego momentu zawody były już jedną wielką farsą. Chaos przy taśmie, dziwne decyzje sędziego i brak regularnych wyścigów spowodowały, że atmosfera święta na trybunach totalnie siadła. Gdy Jason Doyle zaliczył falstart w wyścigu szóstym, impreza zamieniła się w istny kabaret. No bo co miałem wpisać do programu, jeśli rezerwowy Zmarzlik może być puszczony tylko w przypadku "t", a nie "w"? Mam wpisać taśmę, której fizycznie nie było? Rechotu było sporo, ale był to śmiech poprzez łzy. Dlaczego to się stało właśnie tu i teraz?! Gdyby wydarzyło się w lidze, to nawet dobrze bym się bawił, ale nie teraz! Na domiar nieszczęścia na torze zaczęły pojawiać się dziury. Gdy dziesiąty wyścig przerwano po trzech okrążeniach, stało się jasne, że doszło do bodaj najkrótszego biegu w historii IMŚ. Spiker nie podał nawet czasu zwycięzcy.
 
Wszyscy mieli już świadomość, że niesławny finałowy mecz o DMP 2013 właśnie zostaje przyćmiony przez "to coś", a na naszych oczach dochodzi do największego skandalu w historii polskiego żużla. Zamiast radości i zabawy zapanowało zdenerwowanie i zażenowanie. Gdy zawodnicy po 12. wyścigu zniknęli z parkingu (jeszcze wtedy nie wiedziałem, że zamknęli się w toalecie), zaczęły się gwizdy i coraz bardziej donośne okrzyki "zło-dzie-je!". Początkowo wydawało się, że największym problemem wciąż jest taśma startowa, przy której bezradnie szamotało się kilka osób. Niekończąca się pauza wprawiła widzów w kompletną konsternację. Można było się domyślać, że zawodnicy buntują się ze względu na tor, ale w takim razie dlaczego nie odbywają się na nim żadne prace?! Na marginesie, jeden ciągnik i jeden ślimaczący się "walczyk" to flota dość uboga, jak na zawody takiej rangi.
 
Złość na trybunach była bliska wrzenia. Podobno już dzień wcześniej, żeby wspomóc "wiązanie się" trefnej nawierzchni, włączono dmuchawy, toteż na stadionie, w i tak chłodny dzień, było jeszcze zimniej niż na zewnątrz (wieczorem grubo poniżej 10 st.). Ludzie drżeli z zimna i przeskakiwali z nogi na nogę. Spikerzy natomiast, zamiast wyjaśnić skąd przerwa, zachęcali tylko głupkowato do zabawy. Gdy 99 proc. trybun miało już wszystkiego dość, telebimy skupiały się na... 1 procencie tańczących fanów. Nagłośnieniem usiłowano chyba zagłuszyć głos trybun, ale kiedy tylko puszczane na cały regulator skoczne utwory kończyły się lub wyciszały, stadion odpowiadał symfonią gwizdów i coraz głośniejszym: "zło-dzie-je!". Do części osób pocztą pantoflową lub poprzez SMS-y od znajomych dotarło, że zawodnicy nie zamierzają wyjechać więcej na tor. Obiekt zaczynał powoli pustoszeć, gdyż wiele osób, tak samo jak ja, nie miało zaplanowanego noclegu w Warszawie i musiało wracać ostatnim możliwym środkiem transportu. Jednak większość trwała w oczekiwaniu na ostateczny komunikat.
 
Kiedy wszystko stało się jasne, stadion opustoszał w mgnieniu oka. Chociaż miałem jeszcze jakieś 15 minut zapasu, nie dałem się przekonać do pożegnania Golloba i wściekły zarządziłem naszej małej grupce odwrót. Byłem tak zziębnięty, tak zmęczony całym dniem, tak wnerwiony na organizatorów i po prawdzie na samych zawodników (który to już raz zawodzą tysiące fanów w Polsce, dziwnym trafem nie robiąc tego w Anglii), że w przypływie emocji nie chciałem zostać, by podziękować mojemu największemu żużlowemu idolowi. Oglądając to później, już na spokojnie, w telewizyjnych powtórkach byłem nawet nieco wzruszony, jednak w tamtej chwili uznałem, że nie jest to, delikatnie mówiąc, najwłaściwszy moment na taką ceremonię. Przecież nasz mistrz zasługiwał na najwyższe honory, a nie na odejście w atmosferze skandalu i hańby. Trochę to tak wyglądało, jakby organizatorzy Tomaszem Gollobem chcieli uratować twarz i swoje tyłki przed wściekłością kibiców. Słabe to.
 
Wściekły tłum wychodzący ze stadionu był przybity. Ci sami radośni fani z Krakowskiego Przedmieścia żegnali warszawskiego kolosa ze spuszczonymi głowami i smutkiem wymalowanym na twarzach. W jednym z komentarzy na znanym portalu pewien warszawianin napisał, że myślał, iż te morze smutasów to efekt kolejnego blamażu piłkarzy. Analogii było więcej. Kiedy zbliżałem się do metra, dało się słyszać znane wszystkim: "Nic się nie stało, Polacy, nic się nie stało...". Gdzieniegdzie tliły się głuche pomruki na k. i ch. czy szydercze "promocja speedwaya". I w tej, jakże entuzjastycznej scenerii... odpalono fajerwerki. Gombrowicz zarechotał. Groteska sięgnęła zenitu.

Warszawa-GP2015Nie ma taśmy, a linia... To nie złudzenie - zawodnik z pola B mógł podjechać bliżej, bo nawet "kreskę" wyrysowano krzywo
 
Jaki poziom wstydu osiągnęli organizatorzy tego "święta"? Osobiście, gdybym miał to do czegoś porównywać... To tak, jakby na długo oczekiwanej uroczystości rodzinnej gospodarz wynajętego przybytku nie tylko poczęstował gości niedopieczonym mięsem, ciastem z zakalcem, ale jeszcze na dodatek obrzygał na oczach wszystkich głowę rodziny. Po czym ze wstydu schował się do kibla.
 
Osobiście czuję ogromną niestrawność po tym co się wydarzyło. Ale dla nas, fanów speedwaya, jest to przecież chleb powszedni, który nie raz nam serwowano. Teraz po raz n-ty powtórzymy, że tym razem doszło już do naprawdę do "największego skandalu w polskim żużlu". Po raz n-ty powiemy, że gorzej już być nie może, bo właśnie osiągnięto poziom poniżej dna... po czym znów zdziwimy się sakramentalnie za rok czy dwa, że jednak dno to pojęcie względne. I co? I nic. Pokrzyczymy, a na żużel będziemy chodzić nadal, bo ten sport jest piękniejszy od wszelkich klap organizacyjnych i - umówmy się - po prostu jesteśmy od niego uzależnieni.
 
Gorzej z tymi, którzy uzależnieni nie są. A o nich tutaj szła walka. Prawda, prezesie Witkowski? Taki szef Lotto, który wyłożył miliony na ułożenie toru. Trybuna VIP-owska, z której w trakcie zawodów uciekano jak szczury. Na jednym z popularniejszych memów zostali tam tylko Kwaśniewski z Wachowskim. Gorzej wreszcie z mieszkańcami stolicy, których "słoiki" tak zachęcały do przyjścia i obejrzenia najpiękniejszego sportu z możliwych.

Co z biznesmenami, którzy mieliby w speedway zainwestować? Czy oni na stadion żużlowy kiedykolwiek wrócą? Co zobaczyli? Jeden traktorek, zepsutą maszynę startową, spikera - idiotę, oficjeli biegających i szukających szefa. Kilku mocuje się z taśmą, w tle ktoś spada z drabiny... Bangladesz. Jeśli moglibyśmy sobie wyobrazić najgłupszą reklamę żużla z możliwych, to właśnie do niej doszło. No i Justyna Kowalczyk się obraziła.
 
Prezes Witkowski, pomimo iż miał złoty róg i niemal wszystkie atuty, żeby żużel przebojem wdarł się na warszawskie salony, dopuścił do tego, by totalnie ten sport skompromitować, a święto dyscypliny zamienić w stypę z najgorszego koszmaru. Nie przemawia do mnie teza, którą do bólu w mediach indoktrynuje się naszych kibiców - że jedynym winowajcą jest ekipa Olsena. Oczywiście, Olsen dał plamę na całego, ale on był jedynie podwykonawcą. Organizatorom zabrakło zmysłu przewidywania i planów B i C w razie turbulencji. Dlaczego toru nie usypano szybciej, dlaczego nie ubijano go warstwami, tylko w całości? Dlaczego nie zadbano o coś tak prozaicznie oczywistego, jak rezerwową maszynę startową i właściwie, dlaczego ta pierwsza odmówiła posłuszeństwa? Temperatura, elektryka, mechanika, a może nocne prace bez głowy? To podstawowe pytania, na które należy odpowiedzieć w pierwszej kolejności.
 
Za rząd odpowiada premier, za szkołę czy szpital - ich dyrektor, za każdy tekst w gazecie - redaktor naczelny, za całość imprezy sportowej - organizator. Nie pan Zbyszek z firmy X od świateł i nie pan Ole z firmy Y od toru - zatrudnieni przez tego organizatora podwykonawcy. I choćby nie wiem jak wykręcał się prezes Witkowski, choćby w co drugim zdaniu jego oświadczenia pojawiali się "oni" (FIM, BSI, Duńczycy, Anglicy, Speed Sport), to nie kto inny, a Zarząd Główny Polskiego Związku Motorowego podpisał umowę z promotorem, firmą Benfield Sport International Ltd. Ciekaw jestem, czyj podpis pod tą umową widnieje? Siostro - korektor!
 
Postawa zawodników też pozostawia wiele do czynienia. Następnego dnia, kiedy my, wracający nocą ze stolicy, docieraliśmy do domów lub odsypialiśmy smutki i długą podróż, okazało się, że jedynymi prócz fanów, którzy czują, że "coś chyba poszło nie tak" są... dziennikarze. Jak to celnie ktoś podsumował w sieci, nasi telewizyjni żurnaliści swoimi kolejnymi pytaniami - tyleż trafnymi, co infantylnymi - musieli "za rączkę" prowadzić gwiazdy torów do myśli, że dla 50 tysięcy ludzi stało się coś więcej, niż im się wydaje. Jedni wili się jak piskorze, inni przepraszali, jeszcze inni właśnie mieli swój wyścig.

Kto był liderem w buncie pod ubikacją? Szczerze? Mam to gdzieś. Solidarność środowiska - piękna sprawa. Już od czasu tłumików mam o niej swoje zdanie. "Fajnie, że tak jest - jeden za jednego, wszyscy za wszystkich" - cieszył się muszkieter z mojej drużyny.
 
Nie mam wątpliwości, że zawodników postawiono w trudnej roli. Nikt nie twierdzi, że tor był w pełni bezpieczny (żużel to generalnie sport nie w pełni bezpieczny). Ale dlaczego w tej słynnej toalecie po raz kolejny zabrakło głosu rozsądku, który brzmiałby: "Panowie, wiemy, że jest ciężko, ale za żadne skarby nie możemy zawieść tej 50-tysięcznej publiki! Odjedźmy to jakoś, szanując swoje kości. Punkty, kasa - później, i we własnym gronie". Wciąż niezrozumiałe pozostaje dla mnie, dlaczego ci sami faceci w kiblu angielskim nie pozwoliliby sobie na taki protest?
 
Jedyni, którzy zrobili w sobotę dobrą robotę to realizatorzy z NC+. Oglądałem powtórkę zawodów i byłem zachwycony poziomem tej transmisji. Kamera-pająk była oczywiście największym hitem, ale niemniejszym bon-moty zawsze uśmiechniętego Roberta Kościechy, który żartował, że zawodnik startujący przy bandzie miał handicap, bo stał przecież bliżej zielonego światła.
 
Co dalej? Czy w obliczu tego skandalu mamy wylewać dziecko z kąpielą i dać sobie spokój z żużlem na jednodniowym torze w stolicy? Być może dziś, na gorąco, wielu się ze mną nie zgodzi, ale uważam, że w żadnym wypadku nie. Przykłady Cardiff czy Kopenhagi wskazują na to, że można. Zaś punktem honoru prezesa Witkowskiego, bogatszego o przykre doświadczenia, powinno być teraz stanąć na rzęsach, ale żużel na "Narodowym" uratować. Doprowadzić do tego, by wrócił i to ponownie w otoczeniu 53 tysięcy fanów. I przekonać takich jak ja, którzy stracili kupę czasu, kupę pieniędzy i kupę nerwów (to już trzy kupy), żeby za rok do tej jego Warszawy wrócili. Czytając naprędce wydane oświadczenie PZM nie czuję się przekonany. Czwarta kupa.
 
Ech, gdyby tak stadion miejski w Poznaniu miał zadaszenie. Tyle żużlowych miast w okolicy... A tak wracając na ziemię. Panie prezesie Witkowski, puść pan, albo i nie puść Olsena w skarpetach (finalnie i tak zapłacą za to polskie samorządy, czyli my wszyscy), nie pozwól, by Duńczykom znowu "pękały gumki" (cytat z Cegielskiego), ale za rok oczekuję perfekcyjnej rundy Grand Prix w Warszawie w ramach odszkodowania. Moje bilety leżą wciąż w szufladzie i zrób pan wszystko, żeby do czegoś w życiu się jeszcze przydały. Za równowartość kosztów dojazdu, za rozsądny rabat przyjadę drugi raz, znowu wezmę ze sobą znajomych i znowu zrobię z siebie bałwana, przekonując ich, że "tym razem na pewno się uda". Za bardzo ten sport leży mi na sercu, by nie wierzyć. Pozwów zbiorowych, o których coraz głośniej w mediach, ja i moi znajomi nie składamy. Wszyscy jesteśmy częścią tego cyrku. Wszyscy dostaliśmy po dupie. Tu nie chodzi o głupie 80 złotych za bilet, tylko o honor dyscypliny, którą tak arogancko podeptano. Więc działaj Pan! Albo odejdź z żużla raz na na zawsze i zamilcz na wieki.
 

Michał (Gorzów)

 

P.S. Zdjęcie ilustracyjne pochodzi z internetowej aukcji jednego z naszych Czytelników. Polecamy.

Korzystanie z linków socialshare lub dodanie komentarza na stronie jednoznaczne z wyrażeniem zgody na przetwarzanie danych osobowych podanych podczas kontaktu email zgodnie z ustawą o ochronie danych osobowych. Podanie danych jest dobrowolne. Administratorem podanych przez Pana/Panią danych osobowych jest właściciel strony Jakub Horbaczewski . Pana/Pani dane będą przetwarzane w celach związanych z udzieleniem odpowiedzi, przedstawieniem oferty usług oraz w celach statystycznych zgodnie z polityką prywatności. Przysługuje Panu/Pani prawo dostępu do treści swoich danych oraz ich poprawiania.

KALENDARIUM

POWIEDZIELI

Teraz jest mi trochę wstyd i przykro, że tak się potoczyło. Mogę przeprosić tych kibiców, którzy poczuli się może urażeni, ale ten przekaz, który poszedł w mediach przez jednego z naszych gorzowskich dziennikarzy, który został wrzucony (do sieci), nie był od początku. Wdałem się w tę polemikę, niepotrzebnie. / Stanisław Chomski dla C+

Odwiedź nasze social media

fb ikonkaX ikonkaInstagram ikonka

Typer 2024 - zmierz się z najlepszymi!

Najszybsze żużlowe newsy

SpeedwayNews logo

NAJBLIŻSZE ZAWODY W TV

 PGE Ekstraliga 2024
1. Orlen Oil Motor Lublin  14 31 +162
2. Betard Sparta Wrocław  14 19 +30
3. ebut.pl Stal Gorzów  14 19 -37
4. KS Apator Toruń  14 15 -7
5. ZOOLeszcz GKM Grudziądz  14 14 -58
6. NovyHotel Falubaz  14 13 -33
7. Krono-Plast Włókniarz  14 12 -50
8. FOGO Unia Leszno  14 11 -87
 Metalkas 2. Ekstraliga 2024
1. Arged Malesa Ostrów  14  28 +128
2. Abramczyk Polonia  14  27 +161
3. Innpro ROW Rybnik  14  23 +63
4. Cellfast Wilki Krosno  14  19 -20
5. #OrzechowaOsada PSŻ  14  18 -16
6. H.Skrzydlewska Orzeł Łódź
 14  13 -54
7. Texom Stal Rzeszów  14   9 -80
8. Zdunek Wybrzeże Gdańsk
 14   3 -182
Krajowa Liga Żużlowa 2024
1. Ultrapur Start Gniezno
 10  21 +94
2. Unia Tarnów  10
 16 +55
3. PKS Polonia Piła  10
 11 +18
4. OK Kolejarz Opole  10
 11 -39
5. Optibet Lokomotiv  10  10 -23
6. Trans MF Landshut Devils  10  6 -105

Klasyfikacja SGP 2024 (po 10/11 rund)

1. Bartosz Zmarzlik
159
2. Robert Lambert
137
3. Fredrik Lindgren
127
4. Martin Vaculík 114
5. Daniel Bewley
111
6. Mikkel Michelsen 101
7. Jack Holder 97
8. Dominik Kubera
88
9. Leon Madsen 76
10. Łotwa duża Andrzej Lebiediew
75
11.  Max Fricke 64
12. flaga niemiec Kai Huckenbeck 58
13. Szymon Woźniak 46
14. Jason Doyle 47
15. Maciej Janowski
46
16. Czechy duzaFlaga Jan Kvěch 41

PARTNERZY

kibic-zuzla logozuzlowefotki-logo
WszystkoCzarne blog

Pomóż kontuzjowanym

KamilCieślar
DW43