Jak nam donoszą z Tarnowa, wynik Dawida Lamparta w meczu przeciwko Sparcie przyjęto tam z tzw. ciężkim szokiem. "Pantera" grasowała pośród wrocławian od pierwszego do ostatniego wyścigu, co rusz wyławiając sobie co smakowitsze ofiary, oszołomiwszy je uprzednio jednym trzaśnięciem łapy. Wrocławianie próbowali walczyć, momentami jak o życie, ale... ścigać się z lampartem?! Można tylko współczuć. Na Równinie Serengeti wynik tej walki przyjęto ze zrozumieniem.
- Corrida, mówiłem, że będzie corrida! - miotał się trener Sparty Piotr Baron. Ktoś jednak ten tor odebrał, ktoś dopuścił do rywalizacji, należało więc jechać. Co nie zmienia faktu, że w pełni bezpieczny to on nie był. Woffinden, Hancock, Janowski, Kildemand - to zbyt wielkie nazwiska, żeby problemy z opanowaniem motocykli zrzucić na karb ich własnych technicznych braków lub słabszego dnia. - Rozsypuje nam się ta nawierzchnia, ale co mamy zrobić? Za co nas karać? - retorycznie pytał przed kamerą menadżer Janusz Ślączka. Za pół roku nikt już nie będzie pamiętał o okolicznościach, a dwa punkty i duża szansa na trzeci, to dla jego zespołu wspaniała nowina.
O ile w przypadku meczu w Rzeszowie nie będzie problemów ze wskazaniem momentu przełomowego (rzeź zaczęła się po upadku i odnowieniu kontuzji najlepszego zawodnika gości, Macieja Janowskiego), o tyle w meczu beniaminka z Grudziądza z aktualnymi mistrzami kraju nie było ani niezdrowej atmosfery spowodowanej podejrzeniemi o spreparowanie toru, ani żadnych klęsk losowych - kontuzji czy upadków. Stal Gorzów prowadziła (i to nawet czterokrotnie), jeszcze po 8. biegu wygrywała 25:23, jednak ani przez moment nie miała meczu pod swoją kontrolą. Wielu nie wierzyło, ani w to, że Tomasz Gollob zrobi powyżej 10 punktów, ani w to, że Daniel Jeleniewski nie nazwozi zer. Owszem, dwa zero przywiózł, ale wtedy, kiedy mecz był już wygrany. Między innymi dzięki jego trzykrotnym podwójnym zwycięstwom. Gollob? Kiedy ostatnio widzieliście TAKIEGO Golloba? "Wielkie G.", jak zakrzyknął telewizyjny sprawozdawca, jeszcze nigdy w Polsce nie było takim komplementem.
Koza, Mroczka, Jeleniewski, Buczkowski, Okoniewski... niedługo zacznie brakować miejsca, żeby wymienić wszystkich, którzy w Ekstralidze objechali Nielsa Kristiana Iversena. Teoretycznie, nie ma sensacji. Sprawdza się to, o czym niektórzy mówili jeszcze przed startem sezonu. Po takiej kontuzji PUK będzie długo wracał do formy. Tyle tylko, że nie widać, by Duńczyk zapomniał jak się składać w łuki. To raczej silniki (tłumiki?) zawodzą. No i przecież zaliczył już start w Grand Prix, gdzie wcale nie woził ogonów. Zdobył 7 punktów. To tyle samo co trzeci na podium Hampel. - To jak to jest, w lidze objeżdżają go "zapchajdziury", a gdzie indziej jeździ? - wkrótce takie pytania padną z ust kibiców nad Wartą. Cierpliwość pomału się kończy, a w perspektywie mecz z Unią Leszno. Być może wzmocnioną już Sajfutdinowem.
Przez całą drugą połowę tygodnia trwały dywagacje, czy w Zielonej Górze pojadą Andreas Jonsson i Grzegorz Walasek, a może przynajmniej jeden z nich. Tuż przed meczem kierownik Falubazu Jacek Frątczak zdradził, że Walaska zbyt boli dłoń, a Jonsson mógły co prawda wsiąść na motocykl, jednak długofalowo lepiej będzie dla klubu dać mu tydzień rehabilitacji dłużej. Przy tak prestiżowym meczu, pociągnięcie godne szacunku. W jednej chwili z wyraźnej przewagi zielonogórzan spotkanie stało się typowym "meczem walki". Jak się jednak okazało, Frątczak wygrał. Co prawda w ostatnim wyścigu, wydarł i wyszarpał (a właściwie wyszarpali Hampel z Protasiewiczem), ale cenne dwa punkty pozostały w Zielonej Górze. Zwyciężył tez klub, bo na trybunach ponownie zameldowało się ok. 11 tys. kibiców. Torunianie, zwłaszcza w osobach Holdera i Łaguty, stawili twardy opór. Byli o krok od wywiezienia punktu. Gdyby jeszcze wykurował się Paweł Przedpełski...
W Lesznie poszło zgodnie z planem. Dwa punkty zaklepane zostały jeszcze przed wyścigami nominowanymi. Z miejscowych burę zebrali tylko ratownicy medyczni. Pół trybuny na prostej wstało, krzyczało i gwizdało, by zasugerować służbom z czerwonym krzyżem, że jak ktoś leży, nawet jeśli nie nazywa się Nicki Pedersen, to warto mu pomóc. "Jak wróci Emil będziemy nie do powstrzymania" - to wpis jednego z fanów Unii na klubowym facebooku. Przewrotnie można dodać: jak wróci Emil, to ktoś pójdzie na ławę. Kto? O tym teraz będą dyskutować w Lesznie, zanim przyjdzie powalczyć z desperacko już szukającymi punktów gorzowianami.
W Tarnowie spokój. Nie ma powodów do darcia szat. Ta drużyna ma wygrywać u siebie - i to już uczyniła. A nawet 14-punktowa strata z Leszna, wziąwszy pod uwagę specyficzny tarnowski tor, wcale nie zamyka "Jaskółkom" drogi do walki o bonus. Swoją drogą, kto by przypuszczał zimą, że barw klubu z Mościc w prestiżowym XV wyścigu przyjdzie bronić... Arturowi Mroczce? "Duże" punkty miał robić inny pan na "M". Kolejka ludzi z cienia - to chyba najlepsze podsumowanie tej rundy.