Rok temu o medalach zadecydowały kontuzje w Tarnowie i fantastyczna forma gorzowian, ale wtajemniczeni twierdzili, że najważniejsze wydarzyło się wcześniej, zanim jeszcze zawarczały silniki w półfinałach. "Spółdzielnia" trzech klubów miała rzekomo dopilnować, by do play-offów nie awansował Unibax. Torunianie, z Wardem, Sajfutdinowem, Holderem, Gollobem, Miedzińskim i Przedpełskim, wygrali jeszcze we Wrocławiu 58:32 (to prawie jak teraz...), u siebie z Wybrzeżem 74:16 (sic!) - po czym, w szczycie formy, zakończyli sezon. Niedawno Stanisław Chomski wyliczył, że pomimo ledwie dwóch punktów na półmetku, jego nowa drużyna ma jeszcze szansę na jazdę o medale. Żeby ten cud się ziścił konieczna będzie świetna forma jego podopiecznych, ale pomóc musieliby inni, generując korzystne wyniki dla Stali. Wtedy wielu przyjęło deklarację menadżera ostatniej ekipy w tabeli z rozbawieniem. Po meczu z Unią Tarnów miny nieco zrzedły. Jeśli odradzająca się Stal leje rywala walczącego o "czwórkę" do 29-ciu, to już nie są żarty.
Bartosz Zmarzlik przeżył reprezentacyjną porażkę tak, jak porażki przeżywa normalny 20-latek, ale w lidze to wciąż kosmo-Bartek. Kiedy w 12. biegu gonił Vaculíka, wydawało się, że nawet jeśli rywal ucieknie na parking pod Biedronką, młody dorwie go i nakopie gdzie trzeba. Co więcej, ta Stal wciąż jeszcze ma rezerwy. Bo liczyć na to, że Adrian Cyfer będzie się wiecznie uwsteczniał, a Krzysztof Kasprzak, ostatnie brakujące ogniwo mistrzowskiej układanki, nie zdoła się odbudować aż do końca sezonu - to ryzykowne. Wpuścić taką ekipę do play-off... to więcej niż ryzykowne.
Życie i sport bywają przewrotne. Na razie to wszystko czystej wody spekulacje, patykiem w nurcie Warty pisane, ale patrzmy, obserwujmy. Nie takie zwroty akcji i odwrócenia przymierzy nasz żużel pamięta.
Holder zrobił w niedzielę trzy "trójki" z rzędu. Ale Jack, w meczu Berwick Bandits z Plymouth Devils na zapleczu BEL. Bandytę i diabła robią z Barona, ale Baron robi swoje. "W końcówce zawodów udało nam się już połapać w ustawieniach, dzięki czemu było nieco walki" - mówił po meczu Jacek Krzyżaniak. Wódz Spartan nie ma nic przeciwko temu, żeby gościom udawało się zgłębić tajniki jego autorskiej "sahary"... ale najlepiej tak przy "minus 16" na liczniku. Wtedy czasem uda się dobić honorowo do 40-tki. Tych, którzy psioczą, że telewizja marnuje dwie cenne godziny pokazując ten schemat, możemy tylko pocieszyć, że to już koniec ich katuszy - spotkania ze Stalą Rzeszów stacja nSport nie pokaże. No, chyba że ze względu na opóźnienie prac remontowych wskutek "czynników obiektywnych" uda się jednak odjechać półfinał we Wrocławiu. Na dziś tematu nie ma, a roboty przebiegają zgodnie z planem. To znaczy nic się nie robi.
Jedynym meczem, którego N-ka nie pokazała był ten, od którego pokazania powinno się zacząć. Po meczu szalonym do kwadratu Unia Leszno pokonała 46:44 beniaminka z Grudziądza. Na usprawiedliwienie "telewizorów" można tylko dodać, że mieli pewne przesłanki, by oczekiwać jednostronnego widowiska, m. in. wskutek zapowiadanej kary dla Artioma Łaguty. Ostatecznie sankcje dyscyplinarne wobec Łagutów okazały się tak samo żenujące, jak wyczyny rosyjskich kadrowiczów, a i początek meczu zdawał się potwierdzać "planowy" scenariusz. 1:5, 1:5, 2:4, 2:4, 3:3 - i 11:25 po 6. biegu. A później jeszcze 22:32 po 9-tym. Zapowiadało się na pogrom, a zakończyło horrorem. "To, co zrobiła drużyna grudziądzka prosi się o oklaski. Odbili przegrany mecz i mieliśmy ostatni wyścig" - komplementował rywali Adam Skórnicki. Słuchał tego autentycznie załamany Krzysztof Buczkowski, który pomimo nadludzkich wysiłków w całym spotkaniu, nie zdołał upilnować Pedersena i Zengoty w tym najważniejszym biegu. Czapki z głów przed taką postawą. Tylko czy ktoś zakładał zimą, że Krzysztof Buczkowski będzie zawsze wygrywał z zawodnikami formatu Grand Prix? Jaki pomysł miał zarząd klubu, ściągając co prawda Golloba, "Buczka" czy Łagutę, ale pozostawiając ekipę bezbronną w formacji młodzieżowej? Łęgowik, przy całym szacunku dla talentu chłopaka, nie zmieniłby przecież tego stanu rzeczy.
Szkoda grudziądzan, bo walczą u siebie jak lwy, ale musząc robić po trzy "taktyczne" w meczu, trudno o sukcesy. Teraz, już od przyszłego tygodnia, powinni ściskać kciuki za rywali Stali Rzeszów, a w sierpniu spróbować tam wygrać. Bo pozostałe mecze i jakieś punkty z nich wynikające będą prawdziwym manną z nieba (u siebie: Wrocław i Toruń, wyjazdy: Tarnów, Zielona Góra, Gorzów).
W niższej lidze, bardzo proporcjonalnie, także mieliśmy dwa mecze do jednej bramki i jedno ciekawe spotkanie. Szczęśliwie, to najciekawsze, w Ostrowie, znalazło się w planie transmisji TVP. Wszystko było w tym meczu. Zwroty akcji, finezja zawodników klasy światowej, szalejący Lindbaeck, wyrachowanie zimnokrwistych Skandynawów, radość jednych, chwilę potem smutek drugich, deszcz i pogodniejsze niebo, na przemian. I wszystko było naprawdę rewelacyjną propagandą speedwaya w niedzielnym prime-time'ie, gdyby nie rozmowa z prezesem "Lokomotyw", który przyciśnięty do muru pytaniem "To jak w końcu: chcecie awansować, czy nie?", nie dał rady pozostawić złudzeń. Zaraz zaraz - musiał sobie pomyśleć niedzielny kibic - to po co oni tak walczą na tym torze, przyprawiając papuśnego Cieślaka o wrzody, skoro ich szef otwarcie mówi, że awans ich przerasta? Gdzie tu logika? Jaki w tym sens? ...I chwilę później Lokomotiv przegrał 5 wyścigów z rzędu. Wot, pokornost...
Mecz zasługujący na szklane ekrany zdarzył się także w Lublinie. Diabelską sztuczkę z awarią archaicznej maszyny startowej - eksponatu wypożyczonego z Muzeum Techniki, anonsowaliśmy już we wtorek. Ci, którzy przeczytali, nie byli przynajmniej zdziwieni. Ale sam mecz, choć nieco chaotyczny, przyćmił wszelkie niedociągnięcia. Gospodarze przygotowali naprawdę dobry tor do ścigania, mieli też Timo Lahtiego (zawodnika, który, bądź co bądź, liznął już Grand Prix) oraz gwiazdę dnia - Sama Mastersa. No, ale z takim nazwiskiem... Goście ripostowali Monbergiem, matuzalemem torów Świstem oraz... Patrykiem Dolnym (3,2,2*,3,2). Fani "Koziołków" cieszą się - i mają z czego, ale także z punktu widzenia kibica ekstraligowego to było ciekawe spotkanie. Wszak zawodnikiem KMŻ jest Patryk Malitowski, który wraz ze swoim imiennikiem Dolnym jeszcze rok temu decydował o sile formacji juniorskiej Sparty. Teraz Dolny robi "pod komplet", Malitowski robi za widza. Jakże różnie układają się te żużlowe przygody...