W lipcową niedzielę na torze w Lesznie byliśmy świadkami niecodziennego wydarzenia, jakim bez wątpienia było rozegranie dwóch mistrzowskich imprez w tym samym miejscu i niemal w tym samym czasie. O finale juniorskim nie będę się rozpisywał, bo przebiegł właściwie zgodnie z oczekiwaniami, jednak jaki cel przyświecał organizatorom całego "maratonu"? Po obejrzeniu tego drugiego finału, w postaci MPPK, chyba wszystko stało się jasne. Krajowy czempionat postanowiono "zaliczyć". Jak najtaniej, jak najszybciej, byle nie musieć już do niego wracać. Dlaczego więc impreza, która w minionych latach cieszyła się tak dużym prestiżem i zainteresowaniem, dziś jest traktowana przez światek żużlowy per noga (bez aluzji do redaktora Roberta, który nam te zawody skomentował dla polskizuzel.pl), niczym niechciane dziecko polskiego speedwaya? A jeżeli ta kpina z żużla ma się powtarzać w przyszłości, jeśli kluby i zawodnicy nie traktują tej walki poważnie, to czy nie lepszym pomysłem byłoby w ogóle wykreślenie tej imprezy z kalendarza? Skoro ma być "na siłę", to może przerwijmy tę farsę?
Skąd takie drastyczne wnioski? Z trzeźwej obserwacji rzeczywistości. Żarty z tej imprezy zaczęły się jeszcze w przedbiegach, kiedy okazało się, że zrezygnowano z przeprowadzenia półfinałów. Powód? "Obiektywny". Znając życie, albo nikt nie był zainteresowany organizacją takich zawodów, albo część klubów miała problemy z odpowiednim zmotywowaniem dwóch polskich seniorów na niezbyt dochodowe w końcu, pozaligowe eliminacje. Ekipy do finału dobrano, jak relacjonował wspomniany Robert Noga, według z góry ustalonego klucza ligowego, czyli cztery najlepsze drużyny Ekstraligi 2014, dwaj najlepsi pierwszoligowcy i zwycięzca drugiej ligi. Skąd taki wymyślny "algorytm"? Szczerze mówiąc, nie będę zaskoczony, jeśli za jakiś czas okaże się, że najpierw skompletowano listę chętnych do startu, a potem dorobiono ideologię tzw. klucza wyboru. A jeszcze mniej się zdziwię, jeśli za rok ten klucz zostanie zmodyfikowany podług aktualnych potrzeb, przykładowo na "pierwsza, czwarta, piąta i siódma z Ekstraligi, pierwsza, trzecia i piąta z pierwszej ligi". Bo na przykład panowie z wyżej wymienionych drużyn akurat w przewidzianym terminie, na wytypowanym torze, mieliby ochotę na przetestowanie sprzętu i potrenowanie we czwórkę spod taśmy.
Kolejny żart w podejściu do finału zaproponował nam Falubaz Zielona Góra. Zresztą, nie po raz pierwszy wystawiając w tej imprezie kadłubowy skład. Tak, wiem, w pierwotnym składzie przewidziany był Hampel i Walasek, ale Piotr Protasiewicz chyba mógł zaszczycić kibiców swoją obecnością, skoro dzień wcześniej prezentował nam się w Landshut? Co gorsze, zielonogórzanie zakpili sobie z widzów już podczas turnieju, wysyłając do boju w dwóch biegach nieopierzonego juniora, zmieniając nim odpowiednio Jabłońskiego i Pieszczka, którym do Protasiewicza daleko, ale ze Stanisławem Burzą mieli szanse powalczyć. Podobnie cudowne manewry taktyczne w walce o medal MPPK zastosowali również ostrowianie. Za "fatalnie" spisującego się Holtę (2,3) w trzeciej serii posłano do boju młodszego z braci Szczepaniaków. Nawet leszczynianie, choć teoretycznie to im najbardziej musiało zależeć na walce o złoto, zostawili w parkingu wyraźnie lepiej dysponowanego Musielaka (1,2*), wysyłając w jego miejsce startującego jak żółw Zengotę (1,1). Zawziętość tego boju była tak duża, że w pewnym momecie nie byłem pewien, czy kluby nie walczą przypadkiem o jak najmniejszą zdobycz w turnieju. Rzutem na taśmę, najlepszym w tej konkurencji okazał się boleśnie doświadczony przez kontuzje Orzeł Łódź, chociaż Falubaz mocno stąpał łodzianom (a właściwie jednemu z nich) po piętach.
A tak na poważnie, czarę goryczy dopełniły słowa red. Roberta Nogi podczas dekoracji, kiedy zrelacjonował przebieg rozmowy sędziego zawodów, Leszka Demskiego, z uczestnikami finału. Podobno nie było wśród ani jednego, który chciał jechać dalej. Nawet zawodnicy Stali Gorzów, która jako jeden z nielicznych klubów tak otwarcie nie "olał" tych zawodów, nie mieli nic przeciwko przerwaniu zawodów, chociaż wiedzieli, że wiąże się to ze stratą złota. Jako kibic tej drużyny musiałem mocniej się złapać za krzesło, słysząc te brutalne słowa prawdy. Oto ranga krajowego finału. Tytuł, który kiedyś był wielkim marzeniem każdego żużlowca, dzisiaj jest traktowany jako coś, co przeszkadza, coś, co może popsuć "prawdziwe" żużlowe cele, coś, na co można się dąsać. Parafrazując słowa Mirosława Jabłońskiego, jak poganianie krów na pastwisku. Pytanie dodatkowe: dlaczego podczas sławetnego GP w Warszawie żużlowcy, idąc tokiem tej poetyki, w kontekście jazdy po dziurach Olsena, nazwali się "bydłem wygonionym na corridę" akurat po 12. wyścigu zawodów, a nie wcześniej? I który tak dokładnie przestudiował regulamin?
Pecunia non olet? To na pewno ma wpływ na coraz bardziej zawstydzającą rangę MPPK. Swoje zrobiło też otwarcie rynku na obcokrajowców. To aż wstydliwe, ale po prostu brakuje nam w tej chwili dobrej klasy polskich seniorów. Mimo wszystko, nawet z tego co jest, można stworzyć naprawdę ciekawe widowisko dla kilku tysięcy fanów. Pytanie brzmi, jak tę wspaniałą skądinąd imprezę reaktywować? Pomysłów jest kilka, a zacząć można by od zaproponowania "poganianym krowom" marchewki zamiast kija, w postaci wyższych gratyfikacji pieniężnych. Ekstraligowi udziałowcy właśnie spierają się o to, jak podzielić zyski z ligi i który ile dostanie. Może warto rozdzielić część środków od sponsorów także według klucza za medale w MPPK?
Może warto też organizować te zawody w mniejszych ośrodkach, wzorem meczów towarzyskich reprezentacji Polski? Tam, nawet jeśli przyjdzie niewielu więcej kibiców niż w Lesznie, z pewnością nie będzie wrażenia pustawego stadionu. A kiedy warunek solidnej obsady zostanie już spełniony, pozostanie przyłożyć się do jeszcze lepszej promocji tego turnieju w mediach. Wiem, że wskrzeszenie dobrej rangi czempionatu par będzie zadaniem trudnym, ale warto taką próbę podjąć. Bo jeśli ma to wyglądać tak, jak przez kilka ostatnich lat, to może lepiej przerwać tę farsę i wykreślić ją chwilowo z kalendarza? Czekając na lepsze czasy, które - to niestety prawda - nie wiadomo, czy nadejdą.
Michał (Gorzów)