A więc jednak. Czerwona latarnia Nice PLŻ, Start Gniezno, utrzymał się w I lidze. Mimo wsparcia licznej delegacji kibiców, pilanie nie obronili 11-punktowej zaliczki z własnego toru i drużynie z Grodu Staszica przyjdzie kolejny sezon gnić na II froncie. Po niezłym początku, goście kompletnie się pogubili, co wykorzystali rywale, popisując się świetnymi startami, dzięki którym pewnie wygrali decydujący dwumecz. Zawiedli się bardzo ci, którzy liczyli na wielkie emocje - czy to wynikające z otwartej aż do ostatniego wyścigu kwestii awansu/utrzymania, czy to z maestrii czysto żużlowej - ten mecz w niczym nie przypominał starcia z Piły. Cel uświęcił środki, ale tak to w ligowym żużlu jest. Warto za to podkreślić sympatyczną atmosferę, w której się toczył - poza jednym małym zgrzytem, kibice obu ekip wspólnie dziękowali żużlowcom za walkę. Bardzo miłe było zachowanie Zbigniewa Sucheckiego, który na koniec bił brawo pilskim fanom - za głośny doping, obecność, a pewnie też za wiarę w swoich i przejechane kilometry. Brawo panowie, oby więcej takich gestów na polskich torach!
Po pierwszym, genialnym meczu, o którym pisaliśmy w samych superlatywach, apetyty kibiców były pobudzone do granic możliwości. Wszyscy liczyli na równie dramatyczny i ostry mecz (może tylko pozbawiony takiego urodzaju wypadków), za to z dużą liczbą przetasowań na torze, który rozstrzygnąłby się - najlepiej - w ostatnim z biegów nominowanych. Niestety, w tej materii wszystkich zgromadzonych na stadionie spotkał spory zawód. Gnieźnianie przygotowali tor, który do ścigania po prostu się nie nadawał. Liczbę "mijanek" można było policzyć na palcach jednej ręki. W niedzielne, bardzo "mroźne" popołudnie, liczył się tylko start, po którym można już było oglądać jazdę gęsiego. Szkoda, bo w pierwszym starciu tego barażu obie ekipy pokazały, że ścigać się potrafią. Nie pierwszy to raz w naszym żużlu, kiedy wynik przyćmiewa wszystko inne, i nie ma się co obruszać na Start Gniezno, bo tak samo czynią przecież ligowi potentaci. Że niektórzy potem tego żałują - to inna sprawa.
W obozie gnieźnian po XIV biegu, który przypieczętował ich zwycięstwo w dwumeczu, na pewno dało się odczuć dużą ulgę i radość. Jak mówili po spotkaniu sami zawodnicy, w końcu stanowili prawdziwą drużynę. Dało się to zauważyć na torze, gdzie pomagali sobie w rozegraniu pierwszego łuku, czy też w dobrej jeździe parą. Start stanowił monolit, w którym każdy wiedział, jak ma funkcjonować i gdzie jechać na torze. Na pewno trzeba pochwalić Zbigniewa Sucheckiego, który był w kapitalnej formie i przegrał tylko raz, z Patrykiem Dolnym. Jak się okazało po meczu, Jacob Thorssel jeździł ze złamaną ręką (sic!), więc za samą chęć jazdy i osiągnięty, rewelacyjny wynik (taśma i cztery "trójki") - czapki z głów przed Szwedem.
Osobiście miałem nadzieję, że tym razem nie będę musiał wspominać o jakichś dziwnych zachowaniach Adriana Gomólskiego, który zresztą po pierwszym meczu pozdrowił nas na fejsbuku (to akurat bardzo fajne - my jego też), ale po krótkiej wymianie zdań nt. "jak to było z tym upadkiem w Pile?", pozostaniemy przy swoich odczuciach; wracając do meczu rewanżowego - niestety, popularny "Gomóła" znowu dołożył do pieca. Po jednym z wyścigów, który zakończył się zwycięstwem gnieźnian 5:1, Gomólski, nie będąc w żaden sposób prowokowany, przejechał obok sektora kibiców gości wykonując przy tym ewidentnie prowokacyjne gesty. Zamiast bawić się w taki teatrzyk, powinien chyba skupić się na jeździe, bowiem w dwóch meczach z drugoligowcem zdobył łącznie 11 punktów. Jak na ligowca otrzaskanego w bojach z o wiele mocniejszymi rywalami, to wynik raczej kiepski. Królujące dziś w internecie memy z "King Bruce Lee Karate Mistrzem" Pazdanem w roli głównej przywodzą na myśl humorystyczne skojarzenie, że dla niektórych sportowców karate byłoby inkarnacją skrytych pragnień, bo można tam: A - padać ile wlezie (bez konsekwencji), B - kopać (przeciwników).
Reasumując, gnieźnianie obronili miejsce na zapleczu elity, jednak na pewno mają dużo spraw do przemyślenia w zimowej przerwie. Blamaż z tegorocznego sezonu ligowego - bo trudno znaleźć inne określenie - po prostu nie może i nie ma prawa się więcej powtórzyć. Nie bardzo jest też atmosfera dla głębszego przeżywania tego sukcesu, w sytuacji, kiedy w klubie się nie przelewa, a dyskusja ogniskować się musi nie tyle wokół boju z Piłą, co wokół całej przyszłości gnieźnieńskiego speedwaya.
Pilanie zaś po raz kolejny (który to już raz?!) pokazali, że kompletnie nie radzą sobie na wyjazdach i są drużyną własnego toru. Ciekawe, czy teraz będą się im śnić po nocach te głupio potracone punkty na własnym torze...? Po raz n-ty mogliśmy obserwować znany pilski obrazek: dwóch robi jak się patrzy - reszta patrzy jak się robi. Mowa o wyniku. Dwa nazwiska: Dolny i Jensen. Tylko oni podołali zadaniu i "postawili się" gnieźnianom. Zanotowali odpowiednio: 13 i 10 punktów, i jako jedyni potrafili odnosić zwycięstwa biegowe. Imponował zwłaszcza młody wychowanek pilskiego klubu, gdyż poza jedną wpadką, świetnie startował, a do tego był piekielnie szybki na dystansie. Włodarze Polonii powinni zrobić wszystko, żeby zatrzymać tę dwójkę, i to na Patryku budować szkielet przyszłorocznej ekipy. Wychowanek i lider zespołu w jednym - czy coś bardziej może przyciągnąć kibiców na stadion? Pytanie tylko, czy (z)Dolny będzie chciał zostać w drugiej lidze, bo wydaje się, że już dziś nie miałby problemu z angażem w Nice PLŻ.
Na drugim biegunie doświadczeni Piotr Świst i Jesper Monberg - niestety dla pilskich kibiców, poza nielicznymi przebłyskami, jedynie asystowali na torze. Podobnie zresztą jak Rene Bach, który kompletnie nie przypominał lidera zespołu, którym był jeszcze w Gdańsku. Prezes Polonii, Tomasz Soter, zapowiadał niedawno, że w przypadku braku awansu, zarząd planuje mocne przewietrzenie składu. Patrząc na tegoroczne wyniki, jest to na pewno wskazane działanie i w okienku transferowym w Pile może być gorąco.
W Gnieźnie leje się szampan (ale pewnie "Igristoje" - skądinąd bardzo smaczne - bo na nic droższego ta drużyna nie zasłużyła), w Pile liżą rany i zastanawiają się już nad przyszłym sezonem. Nie wiadomo jeszcze jak ostatecznie będą wyglądały rozgrywki pierwszo i drugoligowe w roku 2016, jednak jedno jest pewne - sytuacja, w której drużyna przez cały rok jest dostarczycielem punktów, po czym wygrywa jeden mecz w barażu i utrzymuje się w lidze, ze sportowego punktu widzenia nie jest dobrą reklamą rozgrywek i już nigdy więcej nie powinna się zdarzyć.
Jakub Sierakowski
Foto: Start Gniezno FB