W Zielonej Górze pada śnieg, wszędzie indziej - Kildemand. Szalenie lubię go oglądać (na torze), natomiast niekoniecznie chciałbym z nim jechać w jednym biegu. Żużlowa statystyka to wąska specjalizacja, ale w przypadku duńskiego "Pająka" nawet bez kalkulatora da się stwierdzić pewną, eufemizmem popłynąwszy, nadreprezentację sytuacji stresowych. Takich, mniej więcej, jak te ze "Smoczyka". Rozgorączkowanym kibicom z Torunia, domagającym się ukrzyżowania Kildemanda, zesłania Skórnickiego na Sybir i zwolnienia lekarza Gryczki, przypominam - tak dla równowagi - że nie tak dawno torowe wyczyny innego żużlowca wywoływały podobne dyskusje. Nazywał się Miedziński. No więc skoro już "daliśmy sobie po razie", to może warto by coś z tym fantem zrobić? Bo sytuacja ma pilne skierowanie do #CośZniąZrobienia (niechby nawet od doktora G.), a przeciętnego kibica łamane kości smucą tak samo, bez różnicy: leszczyńskie, toruńskie, krakowskie... Uśmiecham się w tym momencie do Igora Kopcia-Sobczyńskiego, który - Bogu ducha winny - zapłacił za to wszystko największą cenę. Trzymaj się, chłopaku!
Ledwie minęła połowa kwietnia - a licznik odwołanych imprez sezonu 2016 zrobił się dwucyfrowy. Nasz ironiczny challenge na "start stulecia" trwa. Co tu owijać w bawełnę - to tegoroczne wejście w sezon jest takie trochę spod szyldu specjalnej troski. Właściwie to bez "trochę". Jeżeli jednak żużlowa sprawiedliwość istnieje, a kolejne rundy - celem wynagrodzenia nam stresów i kosztów - będą wyglądały tak, jak ta właśnie zakończona... to może warto było?
W Śnieżnej Górze miejscowym wszystko zepsuł tor, a bardziej od aury defektował tylko Protasiewicz (to taka wersja oficjalna), ale co by było, gdyby w 13. biegu Grigorij Łaguta w przedziwny sposób nie pozwolił się wyprzedzić Patrykowi Dudkowi? Co by było, gdyby ciut później 15. wyścig zakończył się w swojej pierwszej odsłonie? Wypchnięty na szeroką Dudek ginął właśnie w błotnistej brei, prowadził co prawda Doyle, ale po "dużej" napędzał się Łaguta... Wynik 2-4 dawał sensacyjny triumf rybniczanom. W powtórce emocji już nie było. Chyba, że związanych ze wspomnianym Rosjaninem. Widzieliśmy. Kiedy trzej pozostali znieruchomieli już pod taśmą, on kręcił się jeszcze. Plus kierownicą. Część kibiców na trybunie głównej W69 domagała się nawet wykluczenia Griszy za to, że po upływie 2 minut nie stał nieruchomo. Ukarał się sam, bo wyjście spod taśmy było koszmarne. Dziwny to zawodnik ten "Griszka", doprawdy. Potrafi wszystko, stać go na medal GP, a jednocześnie, z upływem lat coraz częściej udowadnia jak niezgłębionym oceanem jest owo "wszystko". Także in minus. Nie zdziwię się, jeśli kiedyś otworzę wikipedię (mam nadzieję, że twórcy uzbierali oczekiwaną kwotę wsparcia) i pod definicją "nieprzewidywalny" ujrzę uśmiechniętą od ucha do ucha buźkę Łaguty. Hop hop hop...
Co jeszcze, prócz szelmowskiej aury i emocji związanych z wynikiem, było w tym meczu ciekawe? Kwestia indywidualnych zwycięstw. Po pierwsze, w tym aspekcie to "Rekiny" zdecydowanie wygrały ten pojedynek (9-6). Po drugie, zwróćmy uwagę, kto te "trójki" przywoził. Max Fricke (9) i Andreas Jonsson (9+1) - najlepsi w Rybniku. A spośród miejscowych? Kto pojechał lepiej, niż się wszyscy spodziewali? Oczywiście Jason Doyle (12+1). Nie trzeba być guru speedwaya, żeby zauważyć, co łączy tych zawodników. Wszyscy od wielu lat jeżdżą na torach angielskich. Owszem, tam też mecze są odwoływane (co zważywszy na specyfikę wyspiarskiej pogody jest truizmem), ale odwoływane są tylko wtedy, kiedy naprawdę każda próba złożenia się w łuk kończy się nurkowaniem mordą w błocie. W porównaniu do naszej wymuskanej, "klinicznej" ligi, gdzie każdy opad czy nierówność jest powodem nie tylko do odwołania meczu, ale także dwutygodniowych przepychanek i sytuacji przekomicznych, to inny świat. Jak się dziś okazało - lepszy.
Zaryzykuję twierdzenie, że ROW nie będzie już miał w tym sezonie drugiej takiej szansy na wyjazdowe zwycięstwo. Chciałbym się mylić, ale tak mi się wydaje. Sparta? Oni kadrowo są półkę wyżej od rybniczan, ale w natłoku pozytywnych wrażeń, jakie w ostatnich latach fundują swoim kibicom (skądinąd bardzo często słusznych "ochów" i uzasadnionych "achów"), pozwolę sobie zauważyć jedną prawidłowość - ta ekipa wlecze za sobą jakiś przeokrutnie długaśny odwłok z napisem "Wyjazdowe fatum". Liczba zwycięstw na wyjeździe: 2015 - zero, 2014 - zero. Ile było przez te dwa lata okazji, ile meczów na styku? Nawet remisów. Doliczając ten - ciepły jeszcze - wynik z Grudziądza. A przecież nie mówimy o jakichś chłopcach do bicia, tylko o ekipie przez duże "E" (nawet jeśli chwilowo wystrychniętej na dudka przez Tomasza Golloba). Przypadek? Jeśli tak, to nadzwyczajnie żywotny. Chyba najwyższa pora przełamać tę niemoc i wygrać. Chociażby w Tarnowie czy Rybniku.
Kończąc wątek ekstraligowy, chciałbym jeszcze pochwalić telewizję nSport za nowy cykl z "ukrytą kamerą", wyemitowany w Magazynie Żużlowym. Jak dla mnie - bomba. Jeżeli chcemy zainteresować żużlem większą rzeszę odbiorców, pokazać go od kuchni - to właśnie tak. A pora po 22.00 rozgrzesza zdania wielokrotnie złożone. Z "k..." głównie. Bywalcy opery już śpią. Inaczej nie zobaczylibyśmy Pitera Pawlickiego, który - po przydzieleniu mu trzeciego pola - strzela pociskami kalibru "Bo co...?!, bo co...?!" do własnego menadżera.
Co w PLŻ? Tylko jeden mecz odwołany, Polonia Piła wygrała trochę za nisko, Orzeł "trochę" za wysoko (przynajmniej w stosunku do przedmeczowych prognoz), a Kolejarz Opole uszczknął łotewskiej Lokomotywie 31 punktów, z czego 25 zdobyli Miesiąc z Gizatullinem. Takich cyferkowych smaczków było więcej, bo - że się tak kolokwialnie wyrażę - idę o zakład, że jeszcze nigdy w historii rozgrywek polskich lig żużlowych nie zdarzyła się runda, w której padły dwa zwycięstwa w "okrągłym" stosunku... 58:31. A może się zdziwię?
Jeszcze jeden drobiazg. Co prawda Betard Sparta i ROW zadebiutowały już na torze, ale wciąż jest jedna ligowa drużyna, która swój sezon rozpocznie... w maju. Tak to już w przyrodzie jest, że ten najmniejszy doczłapuje się do celu jako ostatni. Życzę sympatycznym "Niedźwiadkom" z Rawicza, żeby ich debiut 1 maja wypadł okazale. I cóż... gonimy Szwecję. Chcieliśmy pod względem rozsądku w kwestiach finansowych oraz bezpieczeństwa na torach - na razie przynajmniej w kwestii terminarza.
Jakub Horbaczewski