Wrocław to ciekawe miejsce... Do jazdy i do oglądania żużla. Kibicom słabiutkiej w tym roku Sparty dodają tu krzyżówki i sudoku do biletów, a żużlowcy ceniący sobie spokój czują się jak w raju. Ale czasem i w tej mizerii zdarzają się wyjątki.
Ot, taki mecz z Toruniem. Jak na warunki wrocławskie, porywające widowisko (były trzy mijanki). I występ zawodnika z 10-tką na plastronie. Dlaczego akurat jego? Bo najpierw szloch po trybunach poszedł, że nie ma już ZZ-tki za Woffindena. A więc mecz w czapkę. Trudno, nie pierwszyzna. Potem zaczęły się domysły, czy ten z 10-tką to Proctor, czy może awizowany w prasie Barker, czy nie daj Boże inny Łobzenko. Ale co pilniej śledzący żużlowe podwórko szybko dostrzegli, któż właścicielem charakterystycznej zieleni na obszyciach motocyka. Jesper B. Monberg, proszę państwa, 20 lat na żużlowych torach. A zielony kolorem nadziei - ironizowano.
Bo co tu ukrywać, Sparta zakontraktowała gościa, którego największym osiągnięciem w ostatnim pięcioleciu była zmiana nazwiska. Z innych sukcesów można wymienić triumf w Turnieju Wielkanocnym i drugie miejsce w Schildburgerpokal 2009 (jakby ktoś wiedział co to jest Schildburgerpokal, prosimy o info). W Anglii w tym roku Duńczyka przygarnęły "Pantery" z Peterborough. To taka liga, gdzie przeciętność jest w cenie. Wskutek wymogów dotyczących średnich meczowych. Ale kij ma dwa końce. Jesper był potrzebny, kiedy mógł jeździć jako rezerwowy, spod "siódemki". I trzeba mu przyznać, że nie zawodził. Zdarzyły się nawet dwie dwucyfrówki, i to na torach rządzących ligą Poole i Birmingham. Ale kiedy średnia wzrosła i przyszło do nowego przeliczenia "green sheets", perspektywa jazdy spod rezerwy prysła. I miejsca zabrakło. Widać działacze z Berkshire uznali, że lepszy jest Norbert Kościuch.
A w polskiej lidze? Tu było jeszcze lepiej. Rok temu Dun podpisał ciekawy, zdawałoby się, kontrakt w Rybniku. Skończyło się na jednym występie. Poszedł do Gniezna, któremu miał pomóc osiągnąć upragnioną Ekstraligę. Tak pomagał, że zanim mu podziękowano odjechał łącznie 16 biegów, kończąc gnieźnieńską przygodę ze średnią 1,3 pkt na wyścig. Ciut mało jak na straniero. Potem miała być Piła. Jak Piła skończyła, wiadomo. I tak lepiej, niż na to się zanosiło. Ale Jensen vel Monberg summa summarum został bez pracy nad Wisłą.
Takiego to, perspektywicznego, 35-letniego rajdera, zatrudniła wrocławska Sparta. W piątek na przedmeczowym treningu przegrywał nawet z kolejnym wynalazkiem - Proctorem. Raz za to wygrał z traktorem, ale nagranie zaginęło. Casus Travisa McGowana rysował się sam.
I co? I tenże najemnik, w przyciasnym kevlarze podpisanym "Kociemba", ledwo wymieniwszy osłonki z kierownicy na wrocławskie, chyba niespecjalnie jeszcze wiedzący gdzie przyszło mu jeździć (na swojej stronie jako pełną nazwę klubu podaje "Wroclaw"), niemal wygrał temu Wroclawiowi mecz. Wygrałby, gdyby sprawy nie spartolili koncertowo "Kolgejt" z Lindgrenem.
Ktoś powie: jeden bieg, fart. No dobrze, ale wcześniej tenże emerytowany działkowicz wygrał z Ząbikiem (zgoda, żadne osiągnięcie) i - tu już uwaga - dwukrotnie puknął Sullivana. A w swoim drugim starcie (jedyna meczowa "śliwka") tylko desperackiemu atakowi Holdera na dystansie Apator zawdzięczał biegowy remis. Aż szkoda, że nie było na tym spotkaniu kamer. Bo któż w to uwierzy?
Wygląda na to, że Piotr Baron uwierzy. On to widział na własne ślepia i zapowiada, że da kolejną szansę doświadczonemu Wikingowi z Esbjerg. Jeśli ten przeciwko Falubazowi znowu wygra jakiś wyścig z Protasiewiczem, Holtą, Dudkiem czy innym Jonssonem, lub przywiezie nie mniej punktów niż w meczu z Toruniem, to obiecujemy wstawić tu jego zdjęcie. Wstawić dokładnie w takiej minucie finału EURO, ile "oczek" przywiezie. Specjalnie odchodząc od telewizora. W końcu promujemy nietuzinkowość, a Wrocław to ciekawe miejsce...
Triumfalny zjazd do parkingu - Jan Ząbik zdziwiony, miejscowi się śmieją - takie rzeczy tylko we Wrocławiu.