Chyba nikogo nie trzeba przekonywać, że ostatnimi czasy z żużlem nie jest najlepiej. No, może oprócz zarządzających speedwayem panów w garniturach, ale na ich mydlenie oczu, które notorycznie stosują wobec nas - kibiców, lepiej spuśćmy zasłonę milczenia. Obecna sytuacja przypomina mi trochę naprawianie czegoś taśmą klejącą – tu złapie mocniej, tam słabiej, trochę potrzyma, ale wiadomo, że prędzej czy później zepsuta rzecz rozleci się z hukiem. I właśnie tak jest z żużlem, wszyscy wiemy, że daleko mu od ideału, ale wciąż można (trzeba) jechać dalej. Takie dramaty, jak ten w Rybniku, zmuszają do refleksji: jakie bolączki toczą czarny sport i czy da się je wyleczyć?
Przeziębienie: komercja i presja
Ostatnio pojawił się szereg skrajnych opinii (oczywiście w różnych kontekstach), które można by zebrać w roboczą kwestię pt.: „idźmy w stronę Formuły 1” albo „nie idźmy w stronę Formuły 1”. Na marginesie, patrząc na liczbę nudnych biegów, w których liczy się tylko start, może już poszliśmy? A wracając do tematu – gdyby wyznacznikiem miał być stopień komercjalizacji żużla, to na pewno idziemy, wiadomo jednak, że nie w takim zakresie i nie z takim potencjałem finansowym jak tam. Obrazki wyginających się pod każdym możliwym kątem żużlowców, którzy chcą pokazać nazwy swoich sponsorów umieszczone na kevlarach, a po meczach „opijających” puste bidony, są już na porządku dziennym. Jak to nazwał prezes toruńskiego klubu Przemysław Termiński, "wdzięczenie się przed kamerami” trwa. Swoją drogą, jestem ciekaw, jak zniósłby to organizm typowego żużlowca, i czy gdyby wszyscy żużlowcy - nosiciele reklam faktycznie pili hektolitry przeróżnych energetyków, to czy przypadkiem nie potrzeba by włączać jupiterów o 19.30, bo świeciliby się w ciemnościach od ilości chemii zawartej w tych specyfikach? Chyba brakuje tylko tego, żeby tak jak w sportach walki, zaczęli tatuować sobie logo wspomagających podmiotów na ciele (oczywiście w nielicznych miejscach widocznych w strefie wywiadów), albo zaczęli prowadzić telezakupy Mango (co zresztą chętnie bym obejrzał). Wiadomo jak jest ze sponsorami - dajemy ci kasę, ale masz wygrywać, bo jak nie, to o pieniądzach możesz zapomnieć. Przekonał się o tym Krzysztof Kasprzak, który stracił kilka sponsorskich kontraktów po poprzednim sezonie. Przez to wzrasta presja na dobry wynik, bo przecież nikt nie chce tracić pieniędzy i lukratywnych umów, a koszty uprawiania tego sportu na najwyższym poziomie są wciąż ogromne. Po ostatniej rundzie Speedway Best Pairs Piotr Protasiewicz powiedział, że bardzo podobała mu się luźna atmosfera w parku maszyn i że chciałby, aby w naszej lidze było tak samo. Niestety, ale boję się, że nieprędko się to stanie, panie Piotrze.
Recepta: brak.
W tej kwestii nie da się absolutnie nic zrobić. Mimo że to wyginanie i "wdzięczenie" bywa czasami irytujące, to przecież żużlowiec też człowiek – zawsze będzie chciał zarobić więcej, a nie mniej. A sprzęt w żużlu kosztuje, i to bardzo dużo. Możemy tu zaobserwować "deal", na który muszą godzić się żużlowcy: kasa = ciśnienie sponsorów na wynik i sukcesy. Odnośnie presji jest tak samo, chyba taka jest już nasza mentalność, że skoro płacimy najwięcej ze wszystkich lig, to automatycznie możemy dużo wymagać. Bardzo dużo.
Grypa: monopol
Nie, nie chodzi o sklep, gdzie przez 24 godziny na dobę można kupić produkty pierwszej potrzeby. Chodzi o pojęcie z dziedziny ekonomii i o pozycję włoskich GM-ów, które obecnie dominują na żużlowych torach. Wiadomo jak jest z rynkowymi monopolistami. Mogą dyktować ceny według swojego "widzimisię" i to między innymi dlatego koszty w żużlu są, jakie są. Wprawdzie pojawiła się jaskółka w postaci Marcela Gerharda, który wyrabia sobie coraz mocniejszą pozycję na rynku, ale droga do odbicia klientów jest jeszcze daleka. Przykładowo, na jego silnikach "latał" (co jest doskonałą reklamą dla Szwajcara) przeżywający obecnie chyba lekką zadyszkę Fredrik Lindgren. Z jego sprzętu korzysta również między innymi Jason Doyle. Jest jeszcze kwestia czeskiej Jawy. W niedawnym wywiadzie dla "Tygodnika Żużlowego", Sławomir Walczak z New Speedway Foundation bardzo zachwalał te silniki, charakteryzując je jako dwuzaworowe, nieco słabsze, bezpieczniejsze i bardziej sterowne. Wiadomo, że trzeba podchodzić do tych słów z lekkim dystansem, wszakże Walczak jest dealerem Jawy, więc ma w tym konkretny interes, jednakże na pewno warto by było tą kwestią się zainteresować, a być może czeskie silniki za jakiś czas wrócą do łask. Więcej producentów na rynku = większa konkurencja = niższe ceny.
Recepta: kwestia zależna od rynku, a nie od nas.
Można więc odwiedzić prawdziwy "monopolowy"...
Zapalenie płuc: totalitaryzm i cenzura
Żużel pełen jest patologii, a jednym z jego przejawów jest chociażby zamykanie ust żużlowcom. Nie mogą powiedzieć złego słowa praktycznie na jakikolwiek temat, bo obostrzone jest to dotkliwymi sankcjami finansowymi. Żeby nie być gołosłownym, "Przepisy dyscyplinarne sportu żużlowego", rozdział 4: "Rodzaje przewinień dyscyplinarnych zawodników i wymiar kar", art. 319, p. 20: "za publiczną wypowiedź lub działanie mogące naruszyć lub narazić na utratę dobrego wizerunku bądź imienia, poniżyć lub znieważyć PZM, GSKŻ, SE, klub, osoby urzędowe i funkcyjne, członków władz PZM, GKSŻ, SE, klubów bądź ich przedstawicieli albo pracowników, zawodników, menedżerów, trenerów, mechaników lub narazić je na utratę zaufania potrzebnego dla wykonywania powierzonej funkcji lub działalności (np. krytyczne lub obraźliwe wypowiedzi w ramach wywiadów prasowych, radiowych, telewizyjnych, konferencji prasowych, itp.): - kara pieniężna od 1000 zł do 20 000 zł".
Ten zapis otwiera szeroką furtkę do interpretacji tego, co jest "krytyczną lub obraźliwą wypowiedzią", a co nie jest. Czyli przykładowo: jeśli zawodnik "na gorąco", zaraz po biegu, powie przed kamerami "Zostałem skrzywdzony, nie pierwszy raz decyzja sędziego była zła", to organ zarządzający (chyba ulubiony zwrot Leszka Demskiego) może uznać to za krytykę naruszającą dobre imię sędziego i walnąć 20 tys. kary, a co... Liczba różnego rodzaju regulaminów i ich objętość jest "imponująca"- dość powiedzieć, że zawartość punktów mówiących o przewidzianych karach za różnorakie przewinienia dla zawodników, sędziów, działaczy i klubów we wspominanych już "Przepisach dyscyplinarnych..." obejmuje, bagatela, 115 punktów! A jak wiadomo z lekcji historii (i nie tylko) cenzura oraz nadmierna biurokracja zaliczają się do cech systemów autorytarnych i totalitarnych. Pojawia się również bardzo ważne pytanie, które zadał niedawno Jacek Rempała: po co są komisarze torów? Tylko w ostatnich kilku tygodniach mieliśmy sporne sytuacje w Rybniku, gdzie nawierzchnia na łukach miała być bardzo przyczepna, co wiemy jak się skończyło, czy na derbach w Zielonej Górze, gdzie pojawiły się bardzo groźne koleiny. Panowie komisarze (zwani też fotografami) zapewne w tym czasie ładowali swoje aparaty, więc nie mieli czasu zainterweniować. Nie sposób też nie zauważyć, że np. we wspomnianym wyżej Rybniku popadamy ze skrajności w skrajność - najpierw były zarzuty, że grząsko, ale już ostatni mecz z Toruniem (12.06.) cechowały tumany kurzu, ubity tor, a dla kibiców po prostu nuda.
W Wielkiej Brytanii komisarzy nie mają, mają za to deszcz pięć razy w tygodniu i kupę luźnej nawierzchni leżącej pod płotem, dlatego Danny King mógł przeprowadzić akcję, która będzie jedną z akcji sezonu. U nas te zawody odwołano by w okolicach 4 biegu. O ile w ogóle by się zaczęły...
Recepta: Precz z biurokracją!
Zjawisko, w którym zawodnicy nie mogą się swobodnie wypowiedzieć, a liczba różnorakich regulaminów jest absurdalnie rozdęta, nie jest dobre, to sprawa oczywista. Lekarstwem byłaby wymiana… sposobu myślenia, a jeśli trzeba, to żużlowych władz. Ale o tym więcej za chwilę.
Nowotwór: brak szkolenia
Młodzi adepci to przyszłość polskiego żużla, dzięki której nasza dyscyplina będzie mogła nadal istnieć - to oczywisty banał. Niestety, ale wspominane już ogromne koszty nie zachęcają rodziców do zapisania swoich pociech do szkółki. "Znakomitą" robotę wykonują tutaj również ogólnopolskie media, które mówią o żużlu tylko w kontekście tragedii i śmierci, przez co nic dziwnego, że później nie siedzący w temacie żużla ojciec, słysząc prośbę syna o rozpoczęcie jazdy, może jedynie popukać się w czoło. Matka w tym czasie idzie po ścierkę. Swoje trzy grosze dorzucają tutaj również i kluby. Są chwalebne przypadki, które stawiają na młodych, jak Unia Leszno czy Stal Gorzów, ale są i takie, które o tym w ogóle nie myślą. A szkoda, bo przecież nic tak nie przyciąga kibiców na stadion, jak "swój" chłopak - wystarczy spojrzeć na fascynację gorzowskich fanów Bartoszem Zmarzlikiem.
Recepta: złożona
Niektóre kluby zapewne, prędzej czy później, zaczną szkolić z prostej przyczyny - zacznie brakować wartościowych juniorów na żużlowym rynku (opcja druga - znowu przeforsują otwarcie zaciągu juniorów spoza Polski). Co więcej, jak przekalkulują kilka rzeczy, to w końcu dojdą do wniosku, że finansowo bardziej opłaca się zainwestować w młodego zawodnika, niż w drogiego straniero. Cieszy też fakt, że nadal jest spora liczba młodzieżowych turniejów i turniejów zaplecza kadry, gdzie juniorzy mogą się objeżdżać i wypada mieć nadzieję, że będzie tak cały czas.
Najgorsze co może być: tłumiki
Trzeba to powiedzieć wprost - FIM sprzedał bezpieczeństwo (czytaj: zdrowie i życie zawodników) za sowitą dotację z Unii Europejskiej. Przez nowe tłumiki zawody na innych torach niż twarde stają się niebezpieczne, bo motocykl trudniej kontrolować. Silniki się przegrzewają, a liczba biegów po których trzeba oddać je do serwisu, znacznie się zmniejszyła. Mówią o tym sami zawodnicy. Tomasz Gollob, chyba najlepszy mechanik spośród żużlowców, powiedział, że po wprowadzeniu nowych tłumików praktycznie musiał zacząć uczyć się jeździć od nowa, a to chyba też o czymś świadczy. Gollobowi "beton i tylko beton" oczywiście bardzo pasuje także z innych względów, jednak zbyt wielu jeźdźców, byłych i obecnych, ma podobne spostrzeżenia, żeby móc zrzucić to na karb prywaty kilku zawodników, którzy mają w tym "tłumikowy" interes.
Recepta: powrót do starych tłumików
To oczywiste, jednakże łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Postuluje o to od dawna Krzysztof Cegielski. Niedawno prezes PZM i wiceprezydent FIM, Andrzej Witkowski, mówił, że są w tej sprawie pewne projekty. Niestety, nie jestem optymistą. Pieniądze z UE nie śmierdzą, a ponadto bardzo mocno lobbuje tutaj Szwecja, która stosuje delikatny szantaż, mówiąc iż powrót do starych tłumików oznacza zamknięcie większości stadionów w ich kraju ze względu na hałas.
Lekarz dyżurny: Krzysztof Cegielski
Uważam, że Cegielski jest jedną z nielicznych nadziei na lepsze jutro w polskim (i nie tylko) speedwayu. Wraz ze swoim "Metanolem" walczy już od dawna o poprawę stanu rzeczy w żużlu, a także przede wszystkim o kwestie bezpieczeństwa. Ogromną zaletą "Cegły" jest to, że sam doskonale jeździł na żużlu, a to bardzo w ważne w kwestiach zrozumienia zawodników, działania sprzętu, czy szanowania ich zdrowia. A także, co tu dużo ukrywać, zakulisowych mechanizmów rządzących tym światkiem. Cegielski nigdy nie owija w bawełnę, nie mydli oczu i mówi prosto z mostu. To po prostu mądry facet, który wie, co chce powiedzieć i naprawdę bardzo dobrze się go słucha. Mocny charakter jest niezbędny przy szefowaniu jakiemukolwiek organowi, a Cegielski takowym się wykazał, gdy sam po latach walki stanął na nogi, co na marginesie może być świetnym przykładem i nadzieją dla Kamila Cieślara czy Darcy'ego Warda. Może jedynie w miarę postępów w karierze działacza (o ile formalnie by się na taką zdecydował), powinien rozluźnić swój związek z jednym z czołowych zawodników, co wytrąciłoby z rąk koronny argument wszelkim milośnikom teorii spiskowych, malkontentom oraz internetowym "wszystkowiedzącym".
Reasumując: chciałbym któregoś dnia zobaczyć Krzysztofa Cegielskiego na czele polskiego żużla, wtedy byłbym dużo spokojniejszy o jego przyszłość. W niedawnej konwersacji z szanownym "naczelnym" naszego portalu, stwierdził on, że jest ciekawy, na ile jeszcze sił starczy Cegielskiemu, w sytuacji tak nikłej solidarności środowiska, które reprezentuje, gdzie każdy ma coś swojego do ugrania, i przy takiej skali jadu i "hejtu" generowanego zewsząd. Mimo wszystko, mam nadzieję, że na dużo. To jak, panie Krzysztofie, da pan radę?
Jakub Sierakowski