Odpowiedź na pytanie nr jeden po Vojens już znamy. A przynajmniej najważniejszą jej część. Maciej Janowski zakończył swój udział w tegorocznym DPŚ. Kto go zastąpi? Za chwilę się dowiemy. Zaskoczeni? Niektórzy pewnie tak, inni wcale. Jeśli o mnie chodzi, to tylko trochę. O tym, że "Magic" robił świetną robotę dla kadry i niemal nigdy nie zawodził (może poza barażem 2012), pisać nie trzeba. O tym, że Cieślak ma słabość do "Magica", chyba też. Takie prawo trenera, każdego. Co więcej, w tym wypadku tego prawa broniły wyniki. A jednak...
Pan Marek postąpił racjonalnie, tak uważam. Chciał Maćka w kadrze, do końca wierzył w niego, ale ślepy przecież nie jest, widzi jak ów jeździ. Poza torami jednodniowymi, umówmy się, nie jeździ. Czy to tylko kwestia silników, czy czegoś jeszcze, to w tym momencie sprawa drugorzędna. Pomimo krytyki, "Narodowy" dał mu szansę, żeby w walce zamknął adwersarzom usta. Jak było - widzieliśmy. Te punkty i tak były lepsze niż jazda. W finale nie będzie już ani "Edka" Krčmářa, ani dwóch pojedynków z Matějem Kůsem. Skoro nawet Cieślak to dostrzegł i zdecydował się na taki ruch, widmo przegranego finału musiało go w nocy solidnie postraszyć.
Sportowo ta decyzja się broni. Zagrożenie widzę inne - i stąd wspomniane już, niewielkie, bo niewielkie, ale mimo wszystko, zaskoczenie. Atmosfera w drużynie. To coś niematerialnego, coś trudnego do uchwycenia, a jednocześnie coś, dzięki czemu przechodzi się do historii. Jak Szwedzi rok temu, jak piłkarze Portugalii przed chwilą, jak "Duński Dynamit" z EURO '92. Wartość nie do przecenienia. Czasem znaczy więcej niż dobry silnik czy kadrowicz ze średnią 2,3 na bieg. A nawet częściej niż "czasem", zwłaszcza w dobie sprzętowej urawniłowki.
Co tu dużo ukrywać, te nasze młode "Orzełki" to chłopaki z podobnych roczników, znają się, lubią, jeżdżą ze sobą wspólnie tu i tam, zdrowo się odżywiają, twittują, fejsbukują i pewnie jeszcze to i owo czynią. Mają poczucie wspólnoty celu, wzmocnione koleżeńskimi więzami, ale i spory już bagaż reprezentacyjnych doświadczeń, tych wcześniejszych, i tych obecnych. W końcu w tym składzie, ręka w rękę, ten awans wywalczyli. Wymiana jednego elementu w działającym mechanizmie zawsze grozi tym, że między trybiki dostanie się kilka ziarenek piasku. Ciekawy jestem, jak decyzję Cieślaka odebrali pozostali kadrowicze. Zaryzykuję, że gdyby o pozostaniu Maćka w kadrze miało decydować demokratyczne głosowanie, to na czterech głosujących w urnie znalazłoby się 15 głosów na TAK.
Warto jednak w tym wszystkim zwrócić uwagę na to, jak przyjął tę decyzję wrocławianin, jak pożegnał się z marzeniami. Jedno takie pożegnanie przed finałem - choć nieplanowane - całkiem niedawno przerabialiśmy. Tylko styl był inny. Koszmarnie inny.
"Doszła mnie informacje" w pierwszej chwili zabrzmiało nieciekawie, ale to - mam nadzieję - mylące, mały lapsus językowy autora wpisu. Myślę, że trener Cieślak nie pozwoliłby na to, żeby jego as "skądś" trafiony został informacją o takim fakcie. Jestem przekonany, że sam mu o tym powiedział. "Trzymamy kciuki za chłopaków" - to budujące. Pomimo oczywistego rozczarowania, bo któżby w takiej sytuacji podłamany nie był. Ten finał mógł być dla Janowskiego remedium na ligowe traumy, myślę, że nawet ważniejszym od pojedynczych sukcesów w Grand Prix. Stanąć na podium, może na najwyższym stopniu, ramię w ramię z kumplami - bezcenne. Tego już nie będzie. Z pewnością natomiast ta decyzja wywoła pewien oddźwięk wśród tych, którzy w kadrze zostali i właśnie zbierają się do Manchesteru. Będzie gorzej? Atmosfera padnie? Rozsypie się złota układanka?
Tego nie wiemy, ale, prawdę mówiąc - przepraszam za kolokwializm - średnio mnie to obchodzi, czy "Piter Pan" lubi patrzeć na Kasprzaka, Zmarzlik na Protasiewicza, a Dudek na nich wszystkich. Kiedy w pracy do zrealizowania jest projekt, szef nie pyta, czy kolega przy biurku obok nam się podoba, a ten z naprzeciwka będzie nam świadkował na ślubie. Jest projekt do wykonania i tyle. Sport oczywiście ma swoje prawa, ale nie przesadzajmy, to nie pierwszy taki przypadek w historii speedwaya, nie pierwszy w historii naszej kadry. Czy w przeszłości, kiedy były podobne dylematy, z Balińskim, z Holtą, było inaczej? Lepiej? To nie jest miesiąc miodowy i nie podróż poślubna. Przepadać za sobą nie muszą, współpracować - owszem. Tego nasi młodzi mistrzowie też powinni się uczyć, bo nie zawsze w życiu będzie tak, jak by chcieli. Na szczęście nie są to mistrzostwa świata par, gdzie od "chemii" między zawodnikami, a przynajmniej od życzliwej neutralności, faktycznie bardzo wiele zależy. Zagrożenia, że będą się wzajemnie wozić po płotach, nie widzę. Nie demonizujmy więc.
Swoją drogą, kiedy ta "nowa kadra" się narodziła? Ta odmłodzona, odważnie sięgająca po pokolenie urodzonych w latach 90., bez względu na wynik, jaki miał wówczas paść. Czyż nie w 2013 roku w Częstochowie, z której uciekł Gollob, a później w Pradze? Był nowy kapitan, był Patryk Dudek, był Janowski... i było złoto, chyba najbardziej cieszące w całej minionej dekadzie, bo wyrwane na obcej ziemi, kiedy faworytem był kto inny. Ale warto sobie przypomnieć, że wówczas był w tej kadrze ktoś jeszcze.
Zadziałało? Zadziałało.
Co zrobi teraz Cieślak? Rozsądek nakazuje powołać Kasprzaka, który na nowej arenie w Manchesterze już jeździł. Nie tak dawno, 30 maja. W barwach Coventry zdobył wówczas 11+1, przegrywając dwukrotnie z Žagarem (raz do pary z Fricke). Stali czytelnicy mogą kojarzyć to spotkanie z naszego fanpejdża - to był mecz, w którym Žagar, jako pierwszy żużlowiec na nowym National Stadium, pojechał poniżej 60 sekund (59,8). A więc KK przegrywał z dobrze dysponowanym rywalem ("ustrzelił" go jednak na trasie w biegu 13., bilans zatem nie był skrajnie niekorzystny). Czupurny Kasprzak jeździ w Anglii... ale to Protasiewicza pan Marek ma na co dzień u siebie. I to, jak kojarzę, jego nazwisko pojawiło się, kiedy rozważano, kto ewentualnie mógłby na torze Belle Vue wykorzystać magiczną "ścieżkę Kinga". Ziarnko niepewności, a nawet całkiem spore ziarno, zatem pozostaje. Prawdę mówiąc, nawet gdyby "Narodowy" przesunął Pieszczka z rezerwy na miejsce Janowskiego, a na miejsce "Krychy" dowołał z kraju będącego w szerokiej kadrze Przedpełskiego, nie byłbym w tzw. szoku.
Trochę szkoda, że nie po drodze Cieślakowi z Kołodziejem, któremu "Shrek" - mam taką prywatną opinię - chyba nie zapomni tego przegranego złota z 2014 (choć nie zmieniam zdania, że przegraliśmy je w innym biegu). Trochę szkoda, że w swojej topowej formie nie jest w tym roku Krzysztof Buczkowski, bo to z pewnością nie jest człowiek z wybujałym ego, co więcej, on swoją przydatność do reprezentacji już udowodnił. I to mając na karku wilcze stada prześmiewców, widzących w nim największe "nieporozumienie w kadrze" XXI wieku. Szkoda wreszcie, że ostatnio serię słabszych występów miał Grzegorz Zengota. On jest pod ręką (dosłownie), a jeśli na torze dawałby sobie radę z taką samą lekkością, jak przed kamerami Canal+... drżyjcie rywale. Aż żal, że to nie pana Grzesia wysłali, żeby pogadał z Cieślakiem, bo ten, którego wysłali, im bardziej starał się rozmowę z "Narodowym" sprowadzić do konwencji żartu, tym bardziej bałem się, że za chwilę ducha wyzionie ze strachu, że pan Marek zaraz się za coś obrazi. I rozmawiać za tydzień już nie zechce. A to niemal śmierć zawodowa.
Tyle dygresji. Nie ma Kołodzieja, nie ma Buczkowskiego, nie ma Zengoty (nie ma go, a jest... "magia"), są czterej muszkieterowie, a w kraju Kasprzak i Protasiewicz. Zobaczymy. Dajmy im kredyt zaufania i trzymajmy kciuki.
Słówko jeszcze o sędziowaniu, bo po harcach w Vojens nie sposób nie podjąć tego tematu. Bardzo podoba mi się idea, żeby odejść od bezmyślnego powtarzania wyścigów w pełnej obsadzie. A niestety, śledząc nasze rozgrywki ligowe, z roku na rok coraz częściej odnoszę wrażenie, że większość naszych arbitrów potraktowała przepis o takiej możliwości (sic!) jak istny dar niebios. Teraz we czterech puszczają wszystko, co się rusza. Bo tak bezpieczniej i (ponoć) z duchem sportu. Tak naprawdę, często po prostu w glorii sprawiedliwych idą na łatwiznę, nawet nie próbując ustalić sprawcy przerwania biegu. Nawet gdyby któryś z "rajderów" wyciągnął zza kevlaru sekator i uharatał linkę rywalowi, powtórka też odbyłaby się w 4-osobowej obsadzie. Chyba nie o to chodzi.
To jest naprawdę wartościowy przywilej m.in. w sytuacjach takich, jak ta z Jepsenem Jensenem, który upadł, by nie powstało zagrożenie dla zdrowia Piotra Pawlickiego. I niestety, pani Susanne Huttinger - "baba z jajami", jak ją niektórzy komplementowali, sama z siebie zrobiła jaja. Kompletnie nie trafia do mnie opinia, że "popełniła tylko dwa błędy, a na upartego, jak się dobrze przyjrzeć, to półtora". To ile było tych spornych sytuacji? Dwadzieścia? Bo chyba nikt rozgarnięty nie wliczy w ich poczet klapnięcia Janowskiego. Tutaj nawet delegacja wielbicielek "Magica" ze łzami w oczach podniosłaby właściwą flagę.
Jakub Horbaczewski
Foto: Canal+/Vojens 2016