20 listopada dotarła do nas smutna wiadomość. Zmarł Krzysztof Hołyński, dziennikarz sportowy oraz spiker znany głównie ze stadionu przy ul. Śląskiej w Gorzowie, ale nie tylko. Zapraszano go do wielu polskich ośrodków na najbardziej prestiżowe imprezy żużlowe: ligowe, towarzyskie lub międzynarodowe. Stworzył niezwykłą markę, udowadniając, że żużlowy spiker - sprawozdawca może być showmanem porywającym tłumy, zamiast nudziarzem z sędziowskiej "budki". Odszedł człowiek nietuzinkowy, to najlepszy czas na Jego wspomnienie, także moje osobiste, jako kibica.
Był prekursorem w swej dziedzinie, gdyż chyba jako jeden z pierwszych w tym zawodzie zaczął wychodzić do ludzi na murawę stadionu. Zaś kontakt z widownią miał naprawdę znakomity, tworząc ciepłą i rodzinną atmosferę na meczach. Czytaliście to już pewnie nie raz, ale warto przypomnieć kilka z jego cytatów, które dla kibica żużla są tym, czym dla fana boksu zawołanie Michaela Buffera "Let's get ready to rumble". Były to m.in. takie znaki rozpoznawcze, jak "niezniszczalny i niezatapialny Andrzej Huszcza", "Panowie pozdrawiają Panie, Panie pozdrawiają Panów", "dziewczyny piszczą", "i brawa, brawa, brawa", "oni tego nie słyszą, ale oni to czują", "ależ mecz, ależ bój!", "bieg przerwany, bieg przerwany", "i fala, fala, fala", "i trąbki i szaliki, i flagi i wszystko, co Państwo macie ze sobą", Wujek Krzysiu wam wytłumaczy". "Magnus Pirat Zetterstroem", "i doping doping doping". Było przy tym wiele innych śmiesznych wypowiedzi, czasem zabawnych lapsusów, ale dla Krzysztofa Hołyńskiego nadrzędne znaczenie miał szacunek do człowieka.
On doskonale znał specyfikę żużla. Wiedział, jak ryzykowny to sport. Dlatego w swoim komentarzu doceniał każdego. Także, a może przede wszystkim, tego, który dojeżdżał pół prostej za całą stawką. "I brawa, brawa dla tego młodego chłopaczka za ambicję!". Nieważne czy był to zawodnik gospodarzy, czy gości. Publika wstawała i biła brawo. Krzysztof Hołyński, gdy na torze zdarzały się wypadki, zawsze powtarzał, że "teraz nie liczy się wynik, ważne jest zdrowie zawodnika". Zawsze podchodził do leżącego, czasem przytrzymał kask, jeśli wszystko było w porządku, zrobił mini wywiad. Zawsze doceniał walkę fair i brzydził się chamstwem na trybunach. Zawsze też tonował negatywne emocje.
Pewnie nie wszyscy wiedzą, ale Krzysztof Hołyński oprócz żużla, doskonale znał się na pozostałych dyscyplinach ligowych. W Gorzowie prowadził spikerkę na piłce nożnej, koszykówce kobiet, siatkówce czy piłce ręcznej. I to wcale z niegorszym rezultatem. Jedną z najbardziej zabawnych anegdot z Jego udziałem, którą zapamiętałem, była sytuacja, kiedy podczas jednego z meczów siatkówki był tak wuluzowany, że celowo przekręcał nazwiska zawodników na podobieństwo latynoskie. Czyli Kowalskos, Nowakos, itd. Nawet panowie z parkietu nie zdołali ukryć uśmiechu, nie mówiąc o kibicach.
Ale sporty halowe przypominają mi również pewną nieco bardziej osobistą historią związaną z osobą pana Krzysztofa. Gdy w czasach szkolnych latało się za gorzowskimi ligowcami z jednej hali na drugą, akurat zakończył się mecz szczypiornistów przy ul. Szarych Szeregów. Mieliśmy jechać z kumplem na arcyważny mecz siatkarzy przy ul. Puszkina, mecz nie byle jaki, bo o utrzymanie w lidze. Nie dość, że byliśmy spóźnieni, to nie trafiliśmy z autobusem. Panika, co tu robić... Zaraz, te dwa mecze "obstawia" przecież Wujek Krzysio, więc może by nas podrzucił autem? A on nas oczywiście nie znał. Poczekaliśmy na parkingu, kulturalnie zapytaliśmy, a Krzysztof Hołyński nie odmówił nam pomocy. A pewnie mógł, bo raz, że wpuszczał nieznajomych do auta, dwa - i to jeszcze nieznajomych z szalikami Stilonu (a trzeba przypomnieć, że nienawistni wobec żużla piłkarscy kibice Stilonu wulgarnie wyzywali Hołyńskiego na meczach piłki nożej). Zdążyliśmy na połowę pierwszego seta. Taki to był człowiek.
Gdy po udarze w 2007 roku uszedł jakoś z życiem, już nigdy nie wrócił do dawnej formy. Dawny król żużlowych torów stał się osobą niedołężną, miał problemy z mową oraz poruszaniem się i nigdy nie było już mu dane wrócić do pracy z mikrofonem. Choć także i ja miałem nadzieję, że kiedyś to może nastąpi. Lecz sportu nie przestał kochać. Pojawiał się na żużlu oraz sportach halowych. Nadal widać było w jego oczach pasję z przeżywanych meczów. Nie tracił uśmiechu.
Polski żużel stracił człowieka niezwykłego. Krzysztof Hołyński zdawał się być jednym z niewielu, którzy w tej chorej gonitwie za wynikiem i pieniędzmi dostrzegali ludzki wymiar żużla. Niech Spoczywa w Pokoju!
Michał GW
Zdjęcia: Multimedialna Encyklopedia Gorzowa Wielkopolskiego encyklopedia.wimbp.gorzow.pl