To był jeden z najlepszych meczów Sparty w ostatnich latach. I jeden z najsłabszych zielonogórzan. Przegrali zupełnie zasłużenie, będąc drużyną słabszą, choć fakt - nieco pechowo i nieco na własne życzenie. Koszmarnie wyglądający upadek Patryka Dudka (w momencie, gdy wieźli pewne zwycięstwo 4-2), potem prezent Jonssona, który wykorzystał Lindgren i z 5-1 w mgnieniu oka zrobiło się 3-3. I wreszcie defekt Saszy Łoktajewa na prowadzeniu w decydującym XIV wyścigu. Było 5-1, skończyło się też na 5-1... tylko dla wrocławian. A jeżdżący do tyłu Holta był momentami siódmym zawodnikiem miejscowych.
Wielkie brawa dla Sparty, bo walczyli zawzięcie, a błędy rywali trzeba umieć wykorzystać. Tydzień wcześniej mieli już na widelcu Apator, i w decydującym momencie zawiedli. Teraz los oddał, co zabrał wtedy. Ale losowi trzeba pomóc. W Sparcie wszyscy stanęli na wysokości zadania. I dobrze, dzięki temu liga jest ciekawsza. Chociaż momentami.