Blisko było. Jeden lepiej przejechany wiraż i Maciej Janowski wygrałby GP w Warszawie. Mielibyśmy wreszcie polskie zwycięstwo w narodowym turnieju. Biało-czerwony triumf i tak mieliśmy - wokół toru. Były pełne trybuny, najnowsze technologie, technika już nie 4, a chyba 5D, blichtr, szyk, VIP-y przechadzające się w kuluarach, czasem mówiące do, a czasem od rzeczy. Marketingowo i organizacyjnie to z pewnością impreza zawyżająca poziom cyklu, którego organizator w całej Europie nie potrafi znaleźć jednego chętnego do ubicia z nim interesu w kwietniu, a o jesieni na Antypodach możemy już zapomnieć. Ostatnio patrzyliśmy na 30 tys. pustych krzesełek. Kilka wyścigów było palce lizać. To jedna strona. Druga jest taka jak ten tor, który w połowie zawodów kompletnie się rozleciał. Dziurawa. Pięć upadków, trzy kontuzje, sporo "kwasu"...
"Sprzęgła będą tutaj śmierdziały" - rzucił po kilku wyścigach Mirosław Jabłoński, kiedy sędzia po raz kolejny testował wytrzymałość asów pod taśmą. Długo wydawało się, że te ciągłe czołganie się i wiercenie na starcie będą jedynym minusem wieczoru. A połowa stawki skończy z ostrzeżeniami. Niestety, od trzeciej serii startów stało się oczywiste, że olsenowy tor "sypie się" w oczach, a z każdym kolejnym wyścigiem będzie gorszy. To już przerabialiśmy.
Patryk Dudek narzeka na uraz mięśni łydki: To nie był już tor do walki, dziury się porobiły... Zwycięzca, Tai Woffinden, po rundzie zasadniczej mówił: Tor jest bardzo zdradliwy. Najkwaśniejsze miny, co zrozumiałe, mają dziś ci, którzy ucierpieli. Emil Sajfutdinow: Jeden zawodnik zapomniał skręcić w lewo zaraz po starcie. Cieszę się, że moje kości są całe, ale jestem koszmarnie obolały. Nie wiadomo, co z Nickim Pedersenem, który wycofał się z zawodów po upadku w czwartej serii. Na razie zamieścił jedynie lakoniczny wpis w mediach społecznościowych, dziękując za wsparcie i zapowiadając, że wróci silniejszy. Oby. I serial SGP, i polska Ekstraliga potrzebują Nickiego - tego walecznego "Dzika" z kwietnia, który na konferencji prasowej po meczu Tarnów - Toruń, zapytany, czy wierzył, że wróci do żużla w takim stylu, tak ładnie mówił o dreams comes true.
Ten występ Nickiego Pedersena i jego stan zdrowia w przededniu zawodów, to - obok rozlatującego się toru - będzie główna kontrowersja. Duńczyk wyraźnie walczył z bólem kontuzjowanej niedawno ręki, a kiedy upadł w swoim czwartym starcie, w tym samym momencie dyskusyjne fora ugięły się pod ciężarem wniosków i zarzutów, że "kolejny raz" postąpił nierozważnie, naraził zdrowie nie tylko swoje, ale także kolegów z toru. Rywali - może tak lepiej - bo kolegów pewnie wielu nie ma.
Pamiętajmy tylko, że "Dzik" sam się do tych zawodów nie dopuścił. Jest lekarz (ponoć neutralnej nacji), który za to odpowiada. Tydzień temu Nicki pojechał już w Ekstralidze. Choć pewnie to wtedy, 6 dni po złamaniu, powinien odpoczywać. Przeciwko Sparcie był motorem napędowym Unii Tarnów, bardzo długo jedynym dotrzymującym kroku wrocławianom. Jeśli gdzieś na świecie istnieją tory sprzyjające rozwijaniu prękości ponad 100 km/h przez faceta trzymającego kierownicę pękniętą kością nadgarstka, to akurat ten tarnowski jest w ścisłej czołówce. Przecież w tym XV wyścigu w Mościcach gości trudno było dostrzec za "Dzikiem". Że mu to nie pomogło w rehabilitacji, niczego nie przyspieszyło, to oczywiste. Widzieliśmy to dzień przed GP, kiedy na treningu okładał dłoń woreczkami z lodem. Ale cóż, Ekstraliga...
Tutaj trudno coś mądrego wymyślić. Trudno o jednoznaczną wykładnię zdolny/niezdolny. Niezależny lekarz musi zostać, choćby po to, żeby temperować zapędy co bardziej szalonych i nie mających szacunku dla własnych kości. To przed turniejem, a w jego trakcie przyjrzeć się dokładnie, zerknąć w źrenice i zdiagnozować tych, którzy po sprawdzeniu twardości toru własną głową dukają: Everything is OK... Bo wiadomo, że dopóki widzą dwa palce, a nie dwanaście, to większość zawsze tak powie. Problem polega na tym, że ten lekarz wszystkiego nie jest w stanie załatwić. Nie wierzę w to. Ten sam porozbijany żużlowiec może w czwartek zdobyć gdzieś 15 punktów, a w sobotę być zagrożeniem dla siebie i innych. Bo tor torowi nierówny. A nawet jeśli na tym konkretnym torze, niechby i trudnym, ów zawodnik-rekonwalescent jest w stanie panować nad motocyklem i przejechać bezpiecznie cały turniej, to jest to stan na godz. 19.00. A co, jeśli po trzeciej serii tor się rozsypie albo zacznie padać? Nie wszędzie mamy dach nad stadionem. W zasadzie to rzadko mamy. Nagle okaże się, że ten sam zawodnik, który zrobił 3,3,3... po chwili nie jest już w stanie zagwarantować bezpieczeństwa sobie i innym. Taki sport.
Druga skrajność jest jeszcze gorsza - "odstrzelić" każdego, komu coś dolega. W speedwayu to aberracja. Przecież nikt nie chce tym chłopakom zabierać ich planów, ambicji, marzeń, ale także niszczyć wielusettysięcznych inwestycji. Za chwilę by się okazało, że o wynikach rywalizacji o tytuł MŚ decydowałby... lekarz. A tylko czekać, kiedy pojawiłyby się oskarżenia, że FIM i BSI kogoś lubią bardziej, a kogoś mniej. Kogoś dopuszczono, a komuś nie pozwolono jechać.
Z każdym rokiem coraz bardziej skłaniam się do tezy, że ostatnim (a może już jedynym) hamulcem bezpieczeństwa jest... podstawowe prawidło rządzące każdym biznesem - czyli opłacalność vel zdrowy rozsądek. Poważnie. Skoro obecnie każdy żużlowiec w ujęciu prawnym jest wystawiającym faktury przedsiębiorcą, to on sam powinien pierwszy skalkulować, czy warto narazić się na kilka miesięcy bez dochodu. Albo podpowie mu to ktoś obok. Może skuteczniej niż zdiagnozuje to lekarz. To też nie daje 100-procentowej gwarancji, nadambicja czy presja otoczenia będa zawsze, ale co nam pozostaje?
Nie wiem, czy Nicki Pedersen przekroczył tę barierę zdrowego rozsądku. Nie znam wyników jego badań na dwa dni przed GP. W mojej opinii - wyłącznie obserwatora - jak na Nickiego Pedersena zachowywał się aż nader racjonalnie. Nie widziałem w jego jeździe "szukania guza" czy typowego dla Duńczyka nurkowania pod łokieć rywala. Już w trzecim starcie, kiedy zaczęło mocno boleć, po prostu zamknął gaz i zjechał z toru. W czwartej serii miał pierwsze pole i jestem przekonany, że cały plan polegał na wierze, że urwie się ze startu. Prawie się udało... Ile było w tym upadku winy toru, a samego zawodnika - można dyskutować, z pewnością jednak gdyby upadając "zabrał" ze sobą rywala, z miejsca utonąłby w morzu obelg. Znowu byłby szaleńcem, desperatem. Pamiętajmy tylko, że na tym samym torze w co drugim biegu ktoś tracił panowanie nad motocyklem i zagrożenie, że zabierze ze sobą rywala było podobne. To może - będąc konsekwentnym - zakwestionować cały tor i całe zawody? To oczywiście absurd, bo 55 tys. widzów (i VIP-ów) bawiło się świetnie, a co najważniejsze z samych biletów przyniosło przychód - lekko licząc - rzędu 3 mln zł.
Szkoda trochę zawodników, bo pod koniec zdarzały się historie, które na tym poziomie nie powinny mieć miejsca. Pozycje tracili wszyscy, i ci najlepsi, i ci najsłabsi. Rządzący w Ekstralidze Lindgren po utracie kontroli nad motocyklem ledwo opanował go przed bandą, w efekcie czego zakończyła się piękna seria samych "trójek" i "dwójek" na polskiej ziemi. Jest pierwsza "jedynka". Już w finale ten sam Lindgren skorzystał na błędzie Artioma Łaguty, który pięknie wygrał start... i przyjechał ostatni. A gdzieś pomiędzy tym wszystkim było i tak, że obu biało-czerwonych, Dudek i Janowski, "utonęli" w tej samej dziurze. Pozytyw, że nie mamy już samotnego białego żagla z napisem Gollob. Nawet po takich błędach któryś z naszych dowozi punkty czy awanse. Bo są wyścigi, gdzie biało-czerwonych ściga się trzech.
Szkoda, że tak wyszło, ale też nie demonizujmy - nie był to najgorszy tor w historii GP. Pewnie nawet nie był najgorszy w krótkiej, trzyletniej historii GP w Warszawie (choć aż korci, żeby policzyć, ile upadków i niebezpiecznych sytuacji wygenerował tamten tor z 2015 roku i rundy zakończonej po trzech seriach pamiętnym "strajkiem w toalecie"...). Z pewnością mieliśmy kilka pięknych wyścigów, wartych zapamiętania - jak ten, w którym Lindgren fatalnie zaspał na starcie, a operator kamery Canal+ ewidentnie nie uwierzył, że zdoła jeszcze wyprzedzić Janowskiego i wygrać. Pewnie nie śledził tegorocznych występów Lindgrena... Nawet finał, co nieczęsto się zdarza, był emocjonujący. Choć też był w nim pewien niebezpieczny moment, kiedy Artiom, nie chcąc odpuszczać, do ostatniej "bezpiecznej" sekundy walczył na tym crossowisku z mijającym go Woffindenem. Działo się. To też trzeba docenić.
Czołowe miejsca zajęli ci, którzy są w formie, w tym sensie przypadku nie było. A że kolejny rok mówimy i piszemy o polskiej hegemonii, tak ciążącej innym, podczas gdy na naszej ziemi, w naszym narodowym turnieju, kolejny raz szampana otwiera cudzoziemiec? Może dobrze. Kamil Stoch też zostawił sobie jeden, jedyny niezdobyty jeszcze laur w roli motywatora na przyszłość.
W opinii wielu Tai Woffinden wygrał ten laur spokojem i doświadczeniem. - Ja czekam, żeby to nasi zaczęli być tymi doświadczonymi. Powiem, że niektórzy powinni już zmienić swoje otoczenie. Jeżeli wokół nich są cały czas ci sami ludzie, to oni cieszą się z tego, co jest. Musi być, nawet we własnym gronie, ktoś, przed kim po porażce ten zawodnik powinien się tłumaczyć. Niekiedy za dużo nasi żużlowcy są tłumaczeni przez tych swoich opiekunów... - w swoim stylu komentował dla Canal+ trener Marek Cieślak. - Ale wciąż jest to materiał na mistrzów, i nie może być zmarnowany - dodał. Cieślaka można nie lubić i wytykać mu kolejne językowe gafy lub niezręczności, jednak z pewnością w telewizyjnym studiu jest wartością dodaną. Nikt nie ma w polskim żużlu takiej pozycji, żeby nie bać się mówić otwarcie pewnych rzeczy o pupilach kibiców w najważniejszych żużlowych ośrodkach.
Nowinka ze studia Canal+. Taki "bajer"!
Indywidualne cenzurki (skala "szkolna" 1-6):
Tai Woffinden (15 pkt) - 5
Wygrał zawody, ale to nie on zdobył najwięcej punktów. Według bukmacherów był dopiero trzecim-czwartym w kolejce do triumfu, jednak szybki sprzęt, ale i największe objeżdżenie w wyścigach o najwyższą stawkę zrobiły swoje. Wciąż są rezerwy. Stać go na więcej niż trzy biegowe zwycięstwa w turnieju. Teraz przed nim Praga, a jak Tai Woffinden potrafi jeździć w Pradze, każdy wie.
Maciej Janowski (13 pkt) - 4+
Drugie miejsce w takich zawodach to duży sukces. Któż z polskich żużlowców nie chciałby znaleźć się na miejscu Maćka? Pewnie gdyby raz jeszcze przyszło mu stoczyć walkę z Woffindenen już wiedziałby, gdzie trochę poszerzyć tor jazdy, kiedy mocniej przytrzymać kierownicę i oprzeć nogę na haku... Sukcesu i chwil spędzonych na podium "Narodowego" nikt mu już nie odbierze. Z drugiej strony tylko jedno zwycięstwo i dość nierówna jazda w pierwszej fazie zawodów. To przełożyło się na punktową stratę do najlepszych.
Fredrik Lindgren (16 pkt) - 5
Główny faworyt zawiódł w najważniejszym wyścigu. Pomimo świetnej, walcznej jazdy, martwić może moment startowy. Były co najmniej trzy wyścigi, w których na pierwszy wiraż wjeżdżał ostatni. Lata spędzone na brytyjskich "agrafkach" zaprocentowały. Nawet w takiej sytuacji potrafił ścigać i wygrywać. Wkrótce pojawią się jednak tory, gdzie będzie o to trudniej. To chyba jedyny mankament, bo w końcu mówimy o liderze wyścigu po koronę IMŚ. "Kiedy jedziesz w finale turnieju, zawsze chcesz wygrać, jednak mam świadomość, że tutaj liczą się sumowane punkty, a sezon GP jest bardzo długi". Nic dodać, nic ująć. Szwed swój cel zrealizował. 1/10 planu za nim.
Artiom Łaguta (13 pkt) - 4+
Chyba największa sensacja turnieju. "Sensacja" może bardziej dla tych gości PGE Narodowego, którzy kierowali się "chwytliwymi" nazwiskami. Debiutujący w Warszawie Rosjanin na takie musi jeszcze zapracować, jednak dla uważnych obserwatorów jego kolejne "trójki" w ostatnim meczu ligowym GKM-u oraz postawa na treningu w przeddzień turnieju nie mogły przejść obojętnie. To już nie jest ten Artiom, który jako młokos debiutował w cyklu, co skończyło się sportową kompromitacją. Ma szybki sprzęt, wreszcie ma zaplecze i sam mówi, że wie, o co jedzie. Może mieć pretensje do siebie za wyścig finałowy. Wygrywając moment startowy, dojazd do łuku i zamykając najgroźniejszego rywala, nie powinien skończyć poza podium.
Chris Holder (10 pkt) - 4
Pozytywnie zaskoczył. Jako jedyny bronił honoru KS Toruń. Już po czterech seriach miał 9 punktów i pewny awans. Słaba piąta seria, a w półfinale "szeroka" nie okazała się przyjazna. Mimo wszystko, występ na plus.
Patryk Dudek (10 pkt) - 4
Bez szału, ale unikał zer. Broniąc tytułu Wicemistrza Świata trzeba przede wszystkim zachować regularność. Dudek z Warszawy wyjeżdża z dwucyfrówką. Jeśli nie zejdzie poniżej tego poziomu, a doda coś jeszcze (stać go na to), powinno być dobrze.
Matej Žagar (9 pkt) - 4
Wysoka nota głównie za trzy biegowe zwycięstwa oraz za kontrast z jego postawą na ligowych torach. Wiedzieliśmy, że w ostatnich dniach szukał, zmieniał tunera, trenował ... "tylko nie myślałem, że to tak wyjdzie" - rzucił w pewnym momencie Cieślak. Dobra passa skończyła się w półfinale, w którym przegrał jeszcze 1 punkt ze Zmarzlikiem. Kibice częstochowskiego Włókniarza z pewnością mają dziś radośniejsze miny.
Bartosz Zmarzlik (9 pkt) - 3+
Bardzo nierówny. Potrafił pięknie zaatakować i wyjść na prowadzenie, a zaraz potem przespać start i nie liczyć się w walce. Widowiskowo, ale jednocześnie znowu z upadkiem. Tym razem już za linią mety, dość kuriozalnym, ale i po takich można nabawić się kontuzji. Druga część zawodów w rytm 0,1,1. Stać go na dużo więcej.
Emil Sajfutdinow (8 pkt) - 4
Trudno ganić zawodnika, który ucierpiał po upadku nie ze swojej winy. Z pewnością miało to wpływ na jego postawę w drugiej części rywalizacji. A i tak awans przegrał jedynie niższą liczbą zwycięstw. Niemrawy początek, ale formy z pewnością nie stracił. Teraz ważne, żeby doszedł do siebie.
Greg Hancock (8 pkt) - 4
Kolejny pechowiec - odpadł, pomimo iż miał tyle samo punktów, co awansujący Zmarzlik. Gdyby doścignął Woffindena w biegu 19., to on byłby w "ósemce". Jak się okazało, uległ późniejszemu zwycięzcy. Solidnie, w niczym nie ustępował rywalom, a pamiętajmy, że na co dzień walczy w 2. lidze (w Szwecji odbyła się dopiero jedna runda). Ładna postawa w pierwszym starcie, kiedy upadł, ale podniósł się i kontynuował jazdę.
Krzysztof Kasprzak (7 pkt) - 3
"Dzika karta". Zrobił tyle, ile od takiego zawodnika należy oczekiwać. Odnotował swoją obecność dwoma zwycięstwami, nie przeszedł niezauważony. Jako bardzo doświadczony żużlowiec z pewnością ma do siebie pretensje o brak awansu do półfinału. Mając 6 pkt po dwóch startach nie powinien tego wypuścić. Ocenę obniża sytuacja z Sajfutdinowem.
Jason Doyle (5 pkt) - 2
Dwója dla obrońcy tytułu. Owszem, starał się, miał nieco pecha, bo inny sędzia pewnie nie wykluczyłby go w pierwszym starcie, ale nikt mu nie kazał wjeżdżać w taśmę, a w dwóch wyścigach ostatniej szansy był po prostu za słaby, żeby zapewnić sobie awans. Ani przez moment nie było widać szybkości z jesieni. Nie widać jej też w lidze. Ma nad czym myśleć.
Niels Kristian Iversen (4 pkt) - 2
Przegrał z Cookiem. Coś jeszcze? Ładna walka z Woffindenem (przegrana) w jednym wyścigu nie powinna zaciemniać obrazu - ten zawodnik jeszcze niedawno celował w podium. Po zawodach ponoć po raz kolejny "przejechał się" po Jacku Frątczaku. Coś się w tej duńskiej maszynerii zacięło...
Przemysław Pawlicki (3 pkt) - 1
Dwa punkty na "trupach", jeden na konającym Iversenie. Dwa ostrzeżenia, wykluczenie. Wstyd.
Craig Cook (2 pkt) - 2
Jechał jak umiał. Dlaczego wyżej od Pawlickiego? Bo żużlowo umie raczej ciut mniej od leszczynianina, ale ten nawet nie dostąpił możliwości ogrania Anglika... sam wyrzucając się z wyścigu.
Nicki Pedersen (2 pkt) - 2
Wszystko zostało napisane wyżej. Na takim torze ból wygrał z ambicją. Oby po raz ostatni w tym roku.
Jakub Horbaczewski
Zdj. Jakub Malec, Mateusz Dziopa, Nicki Pedersen FB