Na kłopoty... Gollob. Tak było zawsze. Lepszy był tylko Bednarski. Nie doceniamy na co dzień upływu lat, ale odkąd tylko pokolenie dzisiejszych 30-latków zaczęło rozumieć, dlaczego każdy lecący nad stadionem helikopter czy samolot kwitowano krótkim: "Oho, Mieciu na speedway leci", Tomasz Gollob, obojętnie: bydgoski, tarnowski czy gorzowski, instytucją był i basta. Byli "kolarze", byli żużlowcy i był Gollob. Niedzielnego wieczoru przewartościowały się pewne wartości. Z Gollobem w składzie Stal przegrywała już 10 punktami, pewnie zmierzając ku katastrofie. Z Gollobem jako widzem w parkingu, ta sama Stal w 8 ostatnich wyścigach dołożyła liderowi z Tarnowa 18 (słownie: osiemnastoma) punktami. Co więcej, widać było w tej drużynie ducha walki. I pustkę, jaka zrobiła się wokół najlepszego polskiego żużlowca w historii.
Ogłaszać początek końca Golloba ani się podejmujemy, ani mamy ku temu prawo. Było już wielu takich wieszczów, a pierwsze przepowiednie datować należałoby gdzieś w okolicach końca minionego stulecia. Część profetów odeszła już z tego łez padołu, a Tomasz Gollob wciąż zadziwia w najważniejszych dla kadry momentach i wciąż ma realne szanse na tytuł indywidualnego mistrza świata.
Tak mówią suche liczby. Forma, a przede wszystkim pewna, niewidziana już latami bezradność gwiazdy naszego speedwaya, podpowiadają coś innego. Co? Ano choćby to, że to już ostatnie chwile pana Tomasza w kevlarze Stali. Nie ma już w fotelu prezesa Władysława Komarnickiego - największego entuzjasty i architekta tego transferu. Przedpole zatem oczyszczone. A mówił "Chudy" nie raz, i nie dwa, że chciałby żużlowej kariery dożywać wśród swoich, w rodzinnej Bydgoszczy. Bydgoszcz pewnie też by chciała.
Pusto zrobiło się nagle wokół Tomasza Golloba. Porażka zawsze jest sierotą
To jednak wątek na odrębny i całkiem rozbudowany tekst. Niedzielnego wieczoru w Gorzowie nie doszło ostatecznie do zapowiadanej przez nas burzy, która jednych by wymiotła, innych przesunęła "na inne, równie odpowiedzialne odcinki frontu". Nie doszło m.in. dlatego, że sami zawodnicy wyczuli pismo nosem. Taki Matej Žagar, jeszcze w Lesznie oferma, tutaj w 12. gonitwie dnia upokorzył wręcz mistrzowski duet Hancock-Janowski. Obejrzyjcie sobie to raz jeszcze w wolnej chwili, bo nie każdy mieszka w Gorzowie, Lesznie czy Toruniu. I nie każdy ma okazję częściej niż raz w roku widzieć coś podobnego. Za to chyba każdy zgodzi się, że od tego właśnie powinna zacząć się ekspansja "czarnego sportu" w Polsce - od stworzenia żużlowcom takich warunków, żeby widzowie, miast ziewać po pierwszych 40 metrach, do ostatniego kółka nie spojrzeli nawet na leżący na kolanach program zawodów.
- Mam nadzieję, że dzisiaj nas uratuje - przed biegami nominowanymi rzekł Krzysztof Kasprzak o Bartku Zmarzliku. Uratował. A od wrażenia tej symbolicznej zmiany warty nie sposób było uciec. Ale pamiętajmy, bo wielu w ferworze wydawania wyroków to umknie, że - jakby się dalsza kariera Tomasza Golloba nie potoczyła - miał on (i ma nadal) niebagatelny wpływ na rozwój wschodzącej gwiazdy gorzowskiego żużla.
Co powiedzieć o tarnowianach? Niby zapowiadaliśmy, że ten wynik będzie dla nich sprawą drugorzędną, tym niemniej bezsilność, jaką wykazali w drugiej fazie meczu musi niepokoić fanów "Jaskółek". Klasowy zespół nie powinien dać się aż tak zdemolować. Nas chyba najbardziej martwi końcówka tych zawodów w wykonaniu Janusza Kołodzieja. To był wypisz-wymaluj ten sam Janusz Kołodziej z najgorszych momentów Grand Prix 2011. Totalnie zagubiony, apatyczny i bezradny. Takiego Kołodzieja nie chcemy. Miejmy nadzieję, że to tylko efekt nie w pełni jeszcze zaleczonej kontuzji.
Jakaś niepisana klauzula przejawów atrakcyjności uruchamia się zawsze, gdy na wrocławski Stadion Olimpijski przyjeżdża Polonia Bydgoszcz. Przypomieliśmy w naszej zapowiedzi ciekawe spotkanie sprzed trzech sezonów, nieśmiało snując nadzieje, że być może historia zechce się powtórzyć - i proszę: sprawdziło się co do joty. Owszem, większość wyścigów to była tradycyjna wrocławska "procesja", ale w kilku biegach było naprawdę ciekawie. A dla dwóch aż warto było przyjść na "Olimpijski". Niniejszym, składamy hołd Patrykowi Dolnemu i Krzysztofowi Buczkowskiemu. Obaj zaliczyli dziś swoje akcje sezonu. Ten pierwszy nawet życia. Korzystając z okazji: mała migawka z trybun. Podczas tego "dolnego" wyścigu dwóch dżentelmenów, słusznej postury, bite 30 sekund drze się wniebogłosy w kierunku juniora Sparty: "Czymaaaj gaaaz! Nie zamykaaaj!". Kiedy Dolny po przejechaniu ramię w ramię z Szymonem Woźniakiem dobrych 30 metrów wpada na metę pierwszy, z tych samych ust, tonem totalnego zaszokowania: "O k..., nie zamknął!!!"
Może warto zacząć się przyzwyczajać. Ten ex-pilanin sprowadzony zimą "na sztukę", jako sparingpartner dla Kociemby, Gradki i Malitowskiego naprawdę ładnie się rozwija. Gradki i Kociemby we wrocławskim klubie już nie ma, natomiast z Malitowskim pilski Patryk już potrafi wygrywać, także w oficjalnych zawodach. A warto przypomnieć, że przeżył ten chłopak rok temu koszmarny wypadek podczas treningu swojej Polonii. Nie załamał się i dziś przyszedł dzień nagrody. Nie trzeba przypominać, jakim wynikiem zakończyłaby się potyczka we Wrocławiu, gdyby brakło odwagi i jednak ten gaz przymknął. (Z)Dolny młody człowiek.
O krok przed kolegami z drużyny? Jeszcze nie. Ale już nie o trzy z tyłu. Mecz z Polonią Bydgoszcz ma szansę stać się kamieniem milowym w rozwoju kariery Patryka Dolnego
Nazwisko Krzysztofa Buczkowskiego raz już uhonorowaliśmy tu wzmianką czerwonym tuszem kreśloną - było to po występie "Buczka" w barażu DPŚ w Malilli. Dziś więc nie mamy wyjścia. Zobaczcie jak Krzysztof Buczkowski dokonuje rzeczy wielkiej - mając olbrzymią stratę na 1. okrążeniu napędza się, goni zapamiętale, a wreszcie na samej "kresce" wyprzedza Tomasza Jędrzejaka. Gościa, co do którego nie dalibyśmy głowy, czy w tym roku na wrocławskim torze zgubił choćby dwuzłotówkę.
To, co wyprawia na wyjazdach zielonogórski Falubaz przyprawia jego kibiców o ból brzucha. Bo głowa - z nadmiaru domysłów - boli już od jakiegoś czasu. W Bydgoszczy można było tłumaczyć, że przegrali, bo sędzia Najwer był nawiedzony. Fakt, był. Nie pierwszyzna. W Gorzowie, przyjmijmy, że przegrali, bo dzień to był nie do czynu, nie do walki. W Częstochowie ktoś może uwierzył, że niefartownie tylko zremisowali. We Wrocławiu rozbił się Dudek, Protasiewicz był zmęczony, a defekty lub głupoty na prowadzeniu czynili Łoktajew i Jonsson. Teraz mistrzowie kraju przegrali w Rzeszowie z czterema żużlowcami. W zasadzie z trzema plus jednym sympatycznym longtrack'owcem. Żeby nie było niedomówień, przerżnęli 6 punktami. Może pora przejrzeć na oczy, panie i panowie. Falubaz na wyjazdach jest w tym roku przeraźliwie słaby. I dopóki nie wyzdrowieje Patryk Dudek znikąd ratunku.
Brawa dla ambitnej Stali, obecnie tytułowanej Marmą. Pecunia non olet, takie teraz czasy, a to zwycięstwo wkłada wspaniały argument w smukłe dłonie pani prezes Półtorak. W perspektywie rozmów ze sponsorami, rzecz jasna. No i cały czas nie umiera nadzieja, że może jeszcze uda się zamieszać w tegorocznej lidze. A nuż wyleczy się Crump, wróci Sówka i zatrybi...
Baliśmy się o siły witalne leszczyńskiej młodzieży, a tu proszę: po meczu w Gdańsku sami tylko bracia Pawliccy razem z bonusami wystawią unijnemu skarbnikowi rachunek na ponad 20 punktów. Drugie tyle dodali Pavlić z Batchelorem. I zwłaszcza występ tego drugiego szerokim echem zapewne odbije się w Lesznie. Do tej pory bowiem - pod wpływem tegorocznych osiągnięć - wieść gminna niosła, że to takie niskoeksportowe australijskie drewno, raczej opałowe, i w ogóle aż wstyd pomyśleć, że z tej samej co Adamsy i Holdery gliny; ot, miał jeden sezon konia i tyle. Może jednak zbyt ostre te sądy i jeszcze przed powrotem Jarka Hampela będą mieli fani "Byków" jakąś pociechę z tego dwojga imion Troya Mateusza.
Co innego fani z Gdańska. Ci to chyba pociechę jedyną mieć będą, jak się ten sezon wreszcie skończy. Obecnie, w zgodnej opinii, meta jest w I lidze. Chyba, że komuś uda się z sukcesem sklonować Nickiego. A teraz pomyślcie, sympatyczni kibice Wybrzeża, co by było, gdyby nie wszedł zimą w życie sprawca pojawu Duna nad morzem, czyli przygłupawy przepis ograniczający ilość rajderów z GP w naszych klubach? U siebie honorowe 30-60, na wyjazdach walka o bonusy. Oczywiście, można mówić o pladze kontuzji i zwyczajnym pechu, bo przecież gdyby nie urazy Thomasa Jonassona i Maksimsa Bogdanowsa (już w trakcie meczu), wynik z pewnością byłby inny. No tak, ale za takie gdybanie ani punktów, ani widzów, ani nawet dobrego samopoczucia nie przybędzie. Nie zazdrościmy teraz prezesowi Maciejowi Polnemu. Telefon z Lotosu, nawet jeśli długo milczał, pewnie w końcu zadzwoni.
Spotkanie w Toruniu, jak to napisaliśmy w sobotniej zapowiedzi, "to mecz pachnący z góry sztampowym 60-30". Do skuteczności typowań Krzysztofa Cegielskiego sporo nam brakuje, ale czasem i ślepej kurze... Gdyby nie Falubaz byłaby... szansa, że coś już tej niedzieli wygramy. Ale wracając na ziemię, obie ekipy należy pochwalić za to, że w tym sparingu dały pojeździć młodzieży. Tę zdecydowanie lepszą ma Toruń, stąd m.in. taki, a nie inny wynik.
Częstochowa przygotowania do baraży już rozpoczęła i nawet nie próbowała obciążać klubowego budżetu punktówką za rezerwy taktyczne. Pod Jasną Górą i bez tego będzie jeszcze gorąco. Wszak ukarany niedawno za olewanie klubu Grzegorz Zengota tym razem niemal w pojedynkę bronił honoru "Lwów" (z pomocą rezerwowego Jabłońskiego zresztą), a tak chwalony po meczu we Wrocławiu Rafał Szombierski wyjechał z Moto Areny pięknym Audi A4. I bądź tu, człowieku, mądry... Będą musieli szkoleniowcy Włókniarza usiąść, może w ulubionym pubie Sławka Drabika, wziąć po dymku, potem po małym, jeszcze po jednym, i na spokojnie sobie to wszystko przemyśleć.