Ostatnie marcowe popołudnie spędziliśmy na Memoriale we Wrocławiu. Razem z - tak na oko licząc - 10 tysiącami pamiętających o Tomaszu Jędrzejaku fanów. W sumie miało być popołudnie, a niewiele zabrakło, wyszłoby popołudnie i kawał wieczoru... Chciałoby się napisać wyłącznie o rzeszy wiernych kibiców i kilku świetnych (zwłaszcza w I cz. zawodów) wyścigach, ale wyobraźcie sobie sytuację, kiedy na zawody o godz. 15 przychodzi pełny stadion ludzi... i nic. Nic się nie dzieje. Spiker gada, gada, gada (swoją drogą, ogłuchnąć można od nagłośnienia na przeciwległej)... w końcu i jemu skończyły się pomysły, więc włączono muzykę. I nic, żadnej decyzji. Nawet nie grzeją motocykli. I tak przez godzinę. Ludzie naprawdę wykazali się anielską cierpliwością (bramy otwierano już o godz. 13), ale przed 16 posypały się z prostej przeciwległej pierwsze gwizdy. Na takich zawodach gwizdy to ostatnia rzecz, jakiej byśmy chcieli.
Dlaczego potrzebowano godziny, żeby zdecydować o starcie na chorągiewkę - tego nie powiedziano. Odczytywano natomiast kilka razy oświadczenie, że "WTS nie jest winny, a po jesiennej awarii zlecono profesjonalny audyt". To akurat wiemy, że stadion, jak wszystkie inne w Polsce, jest miejski, a nie klubowy. Tylko co to zmienia? Coś tu jest nie tak, skoro #NowyOlimpijski jest ponoć nowoczesny, a co rusz podczas ważnych imprez padają dmuchane bandy, prąd, startuje się na światło czy chorągiewkę... To godzinne opóźnienie miało potem taki efekt, że kiedy zaszło słońce i zgodnie z prognozami mocno się ochłodziło, pod koniec zawodów wyraźnie przerzedziły się trybuny. Po prostu najmłodsze dzieciaki, a przyszło mnóstwo rodzin z dziećmi, nie dawały już rady.
Tyle na minus. Na plus, obok kibiców, żużlowcy i tor. To był ten dobry tor z sezonu 2018, kiedy podczas takich imprez jak SoN czy mecz o III miejsce w lidze wielokrotnie ręce same składały się do oklasków. Starty na chorągiewkę, co rusz nierówne, wywoływały niekiedy sporo śmiechu, ale potem na dystansie "było na czym oko zawiesić". Śmigali aż miło Hampel, Kołodziej, Lindgren, miejscowi: Janowski, Woffinden, Drabik i Jamróg, rwał się do ścigania Czugunow. Widać, że chłopak jest mega ambitny i chce wywalczyć sobie pewne miejsce w ligowym składzie. Trochę obniżyli średnią atrakcyjności tych zawodów Walasek i Piotr Pawlicki. Ten pierwszy przejechał jeden wyścig (powalczył, ale zdefektował na trasie), potem już tylko statystował - po kilkudziesięciu metrach zjeżdżał na trawę. Pawlicki zdobył punkt w pierwszym starcie (wygrał z Przedpełskim), w kolejnym, pomimo iż nie działał zegar, sędzia wykluczył go za przekroczenie czasu 2 minut. Kibice z dezaprobatą przyjęli tę decyzję. "Piter" pewnie też, ale karnie odjechał do boksu. Potem już nie wyjechał na tor. Spiker przekazał, że "źle się poczuł". Pewnie niebawem się dowiemy, jak to z Walaskiem i Pawlickim było.
Czy "chwyciła" formuła zawodów jako czwórmeczu? To już subiektywna opinia, ale chyba tak średnio. Raczej mało kto się orientował na bieżąco, ile punktów mają Biali, a ile Niebiescy. Natomiast każdy łatwo mógł wymienić, że świetnie jadą Hampel czy Kołodziej. Pewnie dla tych widzów bez programów w dłoniach, czyli większości, łatwiejsza w odbiorze byłaby formuła tradycyjnego turnieju. Może za rok. Memoriał ma być kontynuowany. Byłoby dobrze, gdyby wpisał się na trwałe do wrocławskiego kalendarza imprez i nie podzielił losu memoriału innego bardzo zasłużonego dla Sparty człowieka - Ryszarda Nieścieruka.