Tytułowe pytanie zapewne zadają sobie prezesi, zawodnicy i kibice nie tylko Unii, ale wielu klubów żużlowych w Polsce. W niedawno zakończonym sezonie 2019, Unia Leszno zdobyła trzecie z rzędu mistrzostwo Polski, nawiązując tym samym do złotych lat 1987-1989. Dla rywali Wielkopolan nie sprawdziło się więc słynne powiedzenie "do trzech razy sztuka". Marzenia ligowych przeciwników o detronizacji Unii Leszno z najwyższego stopnia podium po raz kolejny spaliły na panewce. Był to szczególnie bolesny zawód m.in. dla Sparty Wrocław, pomimo wspaniałej formy Maksyma Drabika przez cały sezon. Odczuł to również Falubaz Zielona Góra, gdzie przed sezonem przeprowadzono dwa hitowe transfery, a klubowe władze i kibice snuli plany o powrocie na szczyt. Rzeczywistość jednak wszystko zweryfikowała.
W sezonie 2019 leszczyńskie Byki urządziły sobie na ekstraligowych torach swoistą corridę, a żaden z pozostałych siedmiu ligowych torreadorów nie potrafił tego Byka złapać porządnie za rogi. Owszem, GKM Grudziądz i Stal Gorzów urwały punkty Unii w fazie zasadniczej, nie zatarło to jednak faktu, iż zespół ten był na przestrzeni całego sezonu monolitem nie do zatrzymania.
Gospodarze szalonego meczu w Gorzowie. "Wymień skład Stali Gorzów ze zwycięskiego meczu z Unią Leszno 2019" będzie kiedyś pytaniem teleturniejowym (foto: Patryk Stachowiak)
No właśnie, słowo klucz to monolit. A jest on oparty na solidnych podstawach. Nie sposób wymieniać ich wszystkich, ale należy powiedzieć o najważniejszej z nich. Leszczyński zespół jest zbudowany z zawodników, którzy razem stworzyli DRUŻYNĘ. Tak, była to drużyna przez duże D. Nie był to zlepek indywidualności, o czym boleśnie przekonali się m.in. kibice i włodarze Get Well Toruń. Zespół z papierami na jazdę w play – off, spadł z hukiem z ligi, bijąc przy okazji kilka negatywnych rekordów. Właśnie brak drużynowej postawy był jednym z kluczowych czynników, które spowodowały takie, a nie inne wyniki. Oczywiście, ktoś może powiedzieć, że żużel jest sportem, w którym indywidualizm poszczególnych zawodników może odegrać znaczącą rolę. Jest w tym sporo racji, jednakże Unia od trzech sezonów pokazuje, że końcowy sukces jest jednak uzależniony od drużynowej postawy. Również w sezonie 2019 nie było wielu kłótni i niesnasek w tym zespole, panowała „czysta” atmosfera, nad którą czuwał Piotr Baron. Każdy z zawodników wykazywał zrozumienie wobec decyzji podejmowanych przez menedżera w parku maszyn. Jeżeli jednak dochodziło do większych nieporozumień (czego na pewno prędzej czy później nie da się uniknąć), to nie ujrzały one światła dziennego i pozostały wewnątrz klubu. O tym jak negatywna atmosfera w zespole może odbić się na wynikach, na pewno mogą coś powiedzieć w Zielonej Górze. Praktycznie przez cały sezon niektóre media miały pożywkę, pisząc wielokrotnie o nieporozumieniach między samymi zawodnikami, jak również na linii zawodnik – trener. Czy podobne telenowele mieliśmy z udziałem Unii Leszno? Odpowiedź nasuwa się sama.
Pod pojęciem DRUŻYNA w leszczyńskim zespole kryło się jednak przede wszystkim to, że w momencie kiedy jeden z zawodników nie był danego dnia w formie, inny bez problemu brał na siebie ciężar zdobywania punktów w konkretnych meczach. A przecież w wielu momentach sezonu wcale nie było tak kolorowo jak mogłoby się wydawać. Piotr Pawlicki odjechał przyzwoity sezon, ale nietrudno odnieść wrażenie, iż nie był to szczyt jego możliwości, a już na pewno przyzwyczaił nas do lepszej jazdy patrząc na poprzednie sezony. Jarosław Hampel był kontuzjowany i przez 6 tygodni musieli zastępować go juniorzy (którzy notabene solidnie wywiązali się ze swojego zadania), a gdy już wrócił, to prezentował się przeciętnie, żeby nie powiedzieć: słabo.
Jaro się pozbierał, ale nie był to jego najlepszy sezon (foto: Patryk Sobota)
Niepewny był również Brady Kurtz, który w większości przypadków przywoził niewielkie zdobycze punktowe (choć najczęściej okazywały się one bardzo ważne w kontekście wyniku całego meczu). Mimo wszystko Unia Leszno zdobyła mistrzostwo w pewnym stylu, jeszcze bardziej zwiększając dominację niż w 2018 roku. Wszystko dlatego, że każdy zawodnik czuł się równie odpowiedzialny za wyniki. Również klasyczny podział na prowadzących parę i doparowych nie do końca znajdował odzwierciedlenie, co świetnie było widać na przykładzie pary Hampel – Kołodziej. Teoretycznie drużyna pozbawiona gwiazd, choć za taką można teraz uznać Emila Sajfutdinowa, robiła w PGE Ekstralidze to, co chciała. Kluczowe okazało się to, że tak naprawdę każdy zawodnik mógł danego dnia zastąpić innego w ciężarze zdobywania punktów.
Co ciekawe, chyba tak naprawdę nikt nie mógł przewidzieć kto w konkretnym meczu może „wystrzelić” – przykład: dwucyfrówka Brady’ego Kurtza we Wrocławiu w fazie zasadniczej, przy ledwie 7 punktach kolegi z pary, co jak na możliwości Emila było słabym wynikiem. To wszystko spowodowało, że w 16 spotkaniach Unia przywoziła minimum 46 punktów na mecz, w pozostałych dwóch odpowiednio 45 i 44. A przecież należy wspomnieć również o takich meczach jak ten w maju w Częstochowie, gdzie leszczyńskie Byki rozbiły Włókniarza 59:31, a Sajfutdinow szalał pod bandą niczym w „beczce śmierci”. Taka to była drużyna i taki to był sezon. W drodze do tytułu nie zaszkodziła nawet emerytura tunera Jana Anderssona, który przygotowywał silniki dla wybranych leszczyńskich zawodników. Jedynie Jarosław Hampel aż do końca sezonu nie mógł odnaleźć się w nowej sytuacji sprzętowej, o czym wspominał również Piotr Baron. Nie wpłynęło to jednak na końcowy wynik klubu.
Zadziorny, nieustępliwy - niewielu w sezonie 2019 było takich, którzy obronili się przed atakami Emila Sajfutdinowa (fot. Julia Podlewska)
Nie wspomniałem o juniorach, którzy znów stanowili najsilniejszy duet młodzieżowy w najwyższej klasie rozgrywkowej, ponieważ uważam, że ich wkład i rola w wyniki drużyny były już wielokrotnie omawiane, również na łamach tego portalu. Dopowiem jedynie, że stanowili oni bardzo ważną część zespołu, a ich obecność nie była jedynie „kwiatkiem do kożucha”. Zarówno Dominik Kubera jak i Bartosz Smektała, wnieśli spory wkład punktowy w wyniki drużyny, a zdarzało się, że byli swoistym kołem ratunkowym na równi z seniorami, kiedy tym drugim przytrafiały się trudne momenty w trakcie sezonu. Znakomita postawa w lidze nie przeszkodziła im zarazem stanąć na podium IMŚJ. Tacy juniorzy to prawdziwy skarb.
Przed rewanżem ze Spartą, czyli ostatnim, decydującym o złocie, meczem sezonu 2019 (foto: Paweł Mruk, zuzlowefotki.pl)
Zbliżając się do końca moich rozważań, warto powrócić do tytułu tego felietonu. Jak długo jeszcze Unia Leszno będzie w stanie dominować w PGE Ekstralidze i zdobywać kolejne mistrzostwa? Dziś chyba nikt nie jest w stanie precyzyjnie odpowiedzieć na to pytanie. Rywale musieliby w nadchodzącym sezonie „stanąć na rzęsach”, a mimo to wydaje się, że w roku 2020 mistrzostwo Unii może odebrać jedynie... ona sama. Patrząc jednak na osiągane wyniki, atmosferę w zespole i styl prowadzenia klubu, wydaje się to póki co niemożliwe. Oczywiście należy brać pod uwagę przypadki losowe takie jak np. pasmo kontuzji czy defektów sprzętowych w decydujących momentach. Jednakże musiałaby spaść na ten zespół naprawdę duża ilość tego typu pecha, aby wpłynęłoby to znacząco na wyniki. Nie można też zapominać o różnych dziwnych pomysłach władz żużlowej centrali. Co jakiś czas jak bumerang w PZM powraca np. pomysł dotyczący przywrócenia KSM, który w mojej opinii może przynieść lidze więcej strat niż korzyści. Tego typu centralne sterowanie i „rozdawanie według potrzeb, a nie zasług” przypomina nieco czasy słusznie minione. Jednak KSM to bardzo szeroki temat i trudno zawrzeć w kilku zdaniach wszelkie dywagacje z tym związane. Niemniej jednak same dyskusje dotyczące pomysłów na uatrakcyjnienie rywalizacji w lidze rzecz jasna powinny być prowadzone regularnie.
Podsumowując: Unia Leszno odjechała ponownie świetny sezon. Nie zatrzymuje się w ogóle. Mało tego, zespół cały czas się rozwija i robi postępy. Przykłady? Proszę bardzo: niedawno dowiedzieliśmy o nawiązaniu współpracy z Leigh Adamsem, który swoim doświadczaniem może poprawić i tak już wysoki poziom szkolenia młodzieży w tym klubie. Trudno powiedzieć, która drużyna i kiedy zatrzyma Wielkopolan w drodze po kolejną mistrzowską koronę. Rok temu dużo się mówiło w tym kontekście o Falubazie Zielona Góra. Co z tego wyszło - wszyscy widzieliśmy. W tym roku pojawiają się głosy, że to Włókniarz Częstochowa celuje w złoto. Czy im się uda? Czas pokaże. Jedno jest jednak pewne. Ten sport jest na tyle nieprzewidywalny, że absolutnie nie należy z automatu dopisywać Unii mistrzostwa za sezon 2020. I właśnie za tą nieprzewidywalność kochamy żużel.
Szymon Januchowski