Speedrower w wielkich miastach to rzadkość, największe zespoły miejskie regularnie biorące udział w rozgrywkach to Częstochowa, Toruń oraz znajdujące się w aglomeracji śląskiej Świętochłowice. Poza nimi na speedrowerowej mapie Polski mamy szereg średniej wielkości miast np. Leszno, ale także wsie w postaci Żołędowa (k. Bydgoszczy) i Poczesnej (k. Częstochowy). Próżno tu szukać ogromnych metropolii, nawet tych, gdzie żużel - który często był inspiracją do powstania speedrowera - istnieje od lat w całkiem dobrej kondycji tj. Poznania, Łodzi, Gdańska czy Wrocławia. Właśnie nad tą ostatnią lokalizacją warto się pochylić na dłużej. Był klub, jest nowy tor, są wychowankowie światowego formatu… i nic poza tym. Wrocławia w rozgrywkach nie ma. Pozostały stare zdjęcia z lat 90.
POCZĄTKI
Wrocław był - obok Leszna, Rawicza i Bydgoszczy - jednym z pierwszych speedrowerowych ośrodków w Polsce. Początki ścigania w stolicy Dolnego Śląska sięgają roku 1995, wówczas grupa pasjonatów rywalizowała wokół lamp nieopodal Hali Stulecia. Później doszło do przeprowadzki na obiekt przy Szkole Podstawowej nr 45 na wrocławskim Sępolnie. I właśnie z tym osiedlem, znajdującym się o przysłowiowy "rzut beretem" od Hali Stulecia (wówczas jeszcze nazywanej wyłącznie Halą Ludową), wrocławski speedrower związał się nierozerwalnymi więzami. Przez kilka lat "na rogu" Kosynierów Gdyńskich i Sławka odbywały się mecze ligowe, treningi, ale także turnieje indywidualne, organizowane zbiorowym wysiłkiem samych pasjonatów, jak choćby Memoriał Kuby Kroczaka - jednego z nich, przedwcześnie zmarłego w wieku 16 lat zawodnika speedrowerowej Sparty, co było wstrząsem nie tylko dla kolegów z toru, ale także dla całego osiedla. Bo Sępolno, choć formalnie to Wrocław Śródmieście, jest miejscem wyjątkowym, swoistym "miastem w mieście" - takim, gdzie wszyscy się znają, wszyscy wszystko wiedzą. Ludzie mieszkają tam od trzech pokoleń, nowych domów się nie buduje (całe osiedle jest wpisane do rejestru zabytków i objęte ochroną konserwatorską), wielu chce tam kupić mieszkanie, niewielu chce sprzedać. Tak jest od lat. Do dziś nie powstał żaden hipermarket, jest za to mnóstwo zieleni, przylegający do osiedla przepiękny Park Szczytnicki, obok ZOO, Hala Stulecia, Stadion Olimpijski... Wszystko "15 minut drogi" od wrocławskiego Rynku. Taki ewenement. A na jednej z głównych ulic Sępolna (Mickiewicza) swoją siedzibę i warsztaty miała przez kilkadziesiąt lat żużlowa Sparta. "Działo się" tam niemało i nie zawsze w zgodzie z przysięgą harcerską, o czym do dziś okoliczni mieszkańcy chętnie (lub mniej chętnie) wspominają. Speedrowerowy tor, znajdujący się w kompleksie zabytkowej, modernistycznej szkoły (dawna Friedrich Ebert Schule), tuż obok znanej we Wrocławiu "wiszącej biblioteki", dodaje osiedlu niepowtarzalnego klimatu.
Sępolno widziane z lotu ptaka. Dyskusja o tym, czy przypomina orła, czy nie; czy w sposób zamierzony, czy nie (i dlaczego akurat orła?) plus wszelkie wątki poboczne, niedługo będzie obchodzić 100. rocznicę istnienia - jak całe Sępolno. U postronnych może to budzić uśmiech na twarzy, ale dla wielu pasjonatów lokalnej historii, to sprawa "wagi najwyższej". Przyjmując, że jednak przypomina, to bohater naszego artykułu - speedrowerowy tor wraz z budynkiem szkoły, stanowią głowę tego orła (zdj. polska-org.pl)
Prawie 100 lat temu. Niemiecki fotograf za plecami miał placyk, na którym dziś znajduje się tor speedrowerowy. Na wylocie ulicy widać budynek "wiszący" nad jezdnią (obecnie biblioteka). Nic się nie zmieniło, nawet kamienne murki wciąż stoją (foto: Nasze Sępolno FB)
Friedrich Ebert Schule w latach 30. W 1944 roku w tych murach Niemcy zorganizowali obóz dla polskich kobiet z dziećmi, które uratowały się z Powstania Warszawskiego (zdj. polska-org.pl)
Z oblężenia Festung Breslau w 1945 roku Sępolno wyszło niemal nietknięte. Zniszczenia sięgnęły 10%, przy ponad 70% zniszczeń tkanki miejskiej całego miasta. Wbrew przewidywaniom Niemców, Sowieci nie zdecydowali się forsować pobliskiej Odry i jej kanałów, obeszli miasto i uderzyli z przeciwnej strony. Monumentalny, czterokondygnacyjny gmach z czerwonej cegły wraz z internatem (przy boisku) ocalał. W prawym górnym rogu widać tor do speedrowera przed przebudową z 2016 r.
Po raz drugi szczęście uśmiechnęło się do sępolniańskiego zaułka w 2015 roku. Dwa lata wcześniej gmina Wrocław, wzorem innych dużych miast w Polsce i na świecie, rozpoczęła pilotażowy projekt budżetu obywatelskiego, zwanego inaczej partycypacyjnym. Czyli, mówiąc najprościej, "mieszkańcy wskazują co - miasto finansuje". To dobry pomysł na aktywizację obywatelską, a i każdy "nowoczesny prezydent nowoczesnego miasta" chce się pochwalić, że w jego grodzie "aż tyle" środków oddaje się do dyspozycji mieszkańców. Nawet jeśli faktycznie nie jest to choćby 1% całości budżetu na inwestycje. W polskich realiach szybko okazało się, że głównymi beneficjentami miejskich budżetów obywatelskich w ich pierwszych edycjach zostały... instytucje publiczne, przede wszystkim szkoły i przedszkola. Bo to one w głosowaniu (to nieodłączny element każdej edycji) najłatwiej mogą szybko zgromadzić setki i tysiące głosów, korzystając ze wsparcia nauczycieli, uczniów i rodziców. Nie inaczej było we Wrocławiu. Na pierwszych edycjach WBO skorzystały głównie szkoły, co samo w sobie nie jest niczym złym (o ile zawaruje się wymóg ogólnej dostępności budowanych boisk dla wszystkich chętnych), wywołuje natomiast wątpliwość, czy celowe jest finansowanie w ramach "obywatelskiego" budżetu projektów, które i tak finansować powinno miasto w ramach swoich zadań.
To jednak pytanie do samorządowców. Projekt kompleksu sportowego przy Zespole Szkół nr 9 na Sępolnie wygrał głosowanie WBO 2015 z imponującą liczbą niemal 13 tys. głosów (całe osiedle liczy ok. 9 tys. mieszkańców). Zrealizowany został w błyskawicznym tempie do lata 2016 roku za kwotę 2 mln zł. Liderzy projektu zachęcali do głosowania argumentując, że "jest to jedyna we Wrocławiu szkoła z klasami o profilu sportowym bez odpowiedniej infrastruktury sportowej". Ciekawy paradoks jak na tak wielkie i prężne miasto. W ramach inwestycji kompleksowo przebudowano także speedrowerowy tor. Sąsiadując ze szkolnym boiskiem, "załapał" się na pomyślny wiatr. Nikt nie pytał, czy na tym torze coś się dzieje. A jak ktoś pytał, to właściwą odpowiedzią było: "nawet jeśli się nie dzieje, to może zacznie się dziać"...
Projekt #487 z WBO 2015. Zgromadził prawie 13 tys. głosów [Źródło: informacja publiczna wroclaw.pl]
Tymczasem speedrowerowa Sparta - powróćmy do przerwanej narracji - odkąd straciła głównego sponsora, zaczęła pikować ku dołowi. Zawodnicy zaczęli przechodzić do innych drużyn, ich wybór padał głównie na pobliskie Leszno, które dysponowało środkami na przekonanie rowerzystów do siebie. Wraz z tym oczywiście obniżył się poziom sportowy i ekipa została zdegradowana do II ligi. Po raz ostatni w ligowych zmaganiach Sparta wystąpiła w 2005 roku. Klub zdobył brązowy medal Drużynowych Mistrzostw Polski w sezonie 1995, czyli w pierwszym roku swej działalności oraz - co dla polskiego sportu dużo ważniejsze - wychował takie tuzy światowych torów jak: Marcin Szymański (Indywidualny Mistrz Świata 2007 i 2013, Indywidualny Mistrz Europy 2012 i 2018, dziewięciokrotny Indywidualny Mistrz Polski), Łukasz Nowacki (Indywidualny Mistrz Świata 2011, Indywidualny Mistrz Europy 2016), Maciej Ganczarek (Indywidualny Wicemistrz Świata 2007, Indywidualny Mistrz Europy 2008, trzykrotny Indywidualny Mistrz Polski) czy Radosław Handke (Indywidualny II Wicemistrz Świata 2007). Absolutne zdominowanie przez wrocławian podium Indywidualnych Mistrzostw Świata w 2007 roku na torze w Częstochowie oraz Indywidualnych Mistrzostw Europy 2008 w Rawiczu (I – Ganczarek, II – Nowacki, III - Szymański), były wydarzeniami bez precedensu w speedrowerowym świecie. Do dzisiaj wychowankowie żadnego innego klubu nie zdołali osiągnąć czegoś równie imponującego.
Maciej Ganczarek i Marcin Szymański (obaj w koszulkach Szawer Leszno). Panowie swego czasu spotykali się regularnie na podiach wielu imprez. Źródło: rybnik.com.pl
Spartanie, zazwyczaj rodowici sępolnianie, rozjechali się po innych klubach w Polsce, a nawet za granicą, tam układając sobie życie (jak Nowacki), podczas gdy tor we Wrocławiu służył już tylko do coraz rzadszych indywidualnych treningów, a przez większość roku stał pusty...
PRÓBY POWROTU
W 2013 roku przed wrocławskim speedrowerem pojawiło się światełko w tunelu. Oto grupa młodych chłopaków trenowała na torze przy SP45 i wreszcie udała się do Zielonej Góry na mecz towarzyski. Jednym z nich był Maciej Markowski, obecnie żużlowy reporter telewizji Eleven Sports. Jak to się stało, że doszło do chwilowego powrotu Wrocławia na speedrowerowe owale?
- Doszło do tego dość spontanicznie. Byliśmy grupką od czasu do czasu jeżdżącą na rowerach po torze speedrowerowym we Wrocławiu. Napisałem do tamtejszego [zielonogórskiego – dop. red.] zawodnika i zorganizowaliśmy mecz na torze w Zielonej Górze. Zapewniono nam rowery oraz wszelkie udogodnienia – przypomina sobie Markowski.
Jeżeli grupka młodych zawodników spróbowała jazdy z profesjonalistami, to rodzi się pytanie, czy nie mieli oni poważniejszych zamiarów co do jazdy na speedrowerze? - Był kiedyś taki fanpage na Facebooku o nazwie "Reaktywacja speedrowera we Wrocławiu", więc plany jak najbardziej były. Odbyły się dwa turnieje we Wrocławiu na normalnych rowerach oraz zaproszono nas dwukrotnie do Zielonej Góry i raz do Leszna. Nie udało się ze względów kadrowych. Na drugi turniej ledwo co udało się zebrać kilkunastu zawodników, a na mecze poza Wrocławiem nie było zbytnio kogo wybrać. Przerosło nas to wówczas jako 16 czy 17-latków, natomiast samą przygodę ze speedrowerem wspominam bardzo miło. Dobrze spędzony czas, aktywnie, przyjaźnie, w dobrym towarzystwie. Próbowaliśmy zrobić coś dla tego sportu, ale to nie było takie proste. To środowisko jest - moim zdaniem - bardzo dobrze nastawione do siebie. Jest jak żużel - wąskie, każdy każdego zna i myślę, że każdy się szanuje. W niewielu sportach można to dostrzec.
Jak widać, próba reaktywacji speedrowera we Wrocławiu skończyła się niepowodzeniem, głównie ze względu na młody wiek pasjonatów próbujących tego dokonać. Warto jednak docenić ich starania, nie dysponowali przecież środkami, profesjonalnym sprzętem, a tor w stolicy Dolnego Śląska był wówczas tylko glinianym płaskim "kółkiem".
Ekipa z Wrocławia przed meczem w Zielonej Górze w 2013 roku
OBECNA SYTUACJA
Wrocławska Sparta to żużlowy dominator lat 90, trzy złote medale z rzędu w latach 93’, 94’, 95’. Gigantyczne pieniądze pompowane w klub, wielkie zainteresowanie kibiców i mediów, podopieczni nieodżałowanego trenera Ryszarda Nieścieruka mogli korzystać na wyłączność z usług Otto Weissa, najlepszego tunera tamtych lat. Dodatkowo sponsoring powszechnie znanej telewizji Polsat dzięki wpływom Andrzeja Rusko. Dziś wrocławski żużel ma się równie nieźle, w ostatnich trzech sezonach Sparta stawała na podium trzy razy, dwukrotnie na drugim stopniu 2017, 2019 i raz na trzecim - w 2018. Funkcjonuje również szkółka oparta o pitbike’i.
Pomimo wielu sukcesów na żużlu, zainteresowanie speedrowerem jest dość mizerne. O ile w latach 90. młodzież naturalnie wręcz bawiła się w imitowanie speedwaya, ścigając się na swoich podwórkach przy wykorzystaniu zwykłych rowerów, to obecnie brakuje tej pasji. A z tego przecież narodził się speedrower. Do dzisiaj geneza powstania tego sportu w Polsce paradoksalnie jest jego największą bolączką. Teza odważna, ale nie pozbawiona podstaw. Z języka angielskiego cycle speedway należy rozumieć w kategoriach dyscypliny kolarskiej (i tak rozumie ją cały świat), w Polsce zaś - zakochanej do szaleństwa w żużlu i "najlepszej lidze świata" - od samego początku pokutuje dość krzywdzące myślenie o "chłopcach bawiących się w żużel". Albo "za słabych na żużel". Ci "chłopcy", zdobywający medale na europejskich i światowych torach, mają niekiedy po 40 lat…
Często przytaczane stwierdzenie (wyświechtane wręcz) "inne czasy", to kolejna sprawa. Nie ma sensu generalizować, ani też wrzucać wszystkich do jednego worka, lecz na podstawie własnych obserwacji dostrzegam, że większość młodych fanów żużla, chcąc poczuć się przez chwilę jak Bartosz Zmarzlik czy Leon Madsen, woli włączyć grę komputerową, zamiast przerobić w odpowiedni sposób własny rower, znaleźć kumpli do ścigania czy wykonać plastron swojego idola. Ta pierwsza opcja jest łatwiejsza, popularniejsza, zaspokaja potrzebę relaksu i rywalizacji. W końcu tak też można pokonać kolegę z drugim "joystickiem" w dłoniach, którego niekoniecznie pokonałoby się na torze, na boisku, na bieżni...
To zdjęcie wybraliśmy jako tytułowe, ale warto je powtórzyć. Speedrowerowcy z Wrocławia około roku 1995. Trampki na nogach, dresowe spodnie, stary tor... ale 110% pasji.
Co więcej, "wyczynowe" granie na komputerze na naszych oczach staje się dyscypliną quasi sportową, a z pewnością rynkiem wartym grube miliony i miliardy. To zaś rezonuje na zainteresowanie. Turnieje gromadzą wielotysięczną publiczność, do hal (jak w katowickim "Spodku") ustawiają się gigantyczne kolejki. Taki znak czasów. Jeśli jeszcze nie znacie rodziców kilkulatków, którzy już mają plan, żeby ich dzieci zostały "zawodowymi mistrzami świata w graniu w grę", to niebawem poznacie.
O tym, że coraz trudniej zachęcić młodych ludzi (i ich opiekunów) do żużla i generalnie do sportu, słyszymy co roku z ust wielu trenerów i działaczy. "Przyjdą, popatrzą... i odchodzą. Często nawet nie spróbują, bo wcześniej rodzice pytają, ile można zarobić i jak szybko" - tak opowiadał nam niedawno jeden z działaczy z bardzo zasłużonego dla polskiego żużla miasta. Prawdziwymi oazami szczęścia są ośrodki takie jak Leszno, gdzie wciąż szkoli się i wychowuje poprzez sport. Żużel daje szanse zdobycia dużych lub bardzo dużych pieniędzy, w dodatku w stosunkowo krótkim czasie, co nie jest bez znaczenia dla rodziców, inwestujących w swoje 10-letnie lub jeszcze młodsze pociechy. Speedrower takich szans nie daje, wciąż jest sportem amatorskim. Pozostaje jeszcze otwarte pytanie - i takie u inteligentnych czytelników z pewnością się pojawi - czy gdyby wtedy, w 1995 roku, ci chłopcy ze zdjęcia mieli alternatywę w postaci playstation, też wybraliby rowery?
Zawody esportowe i targi gier komputerowych IEM 2019 Katowice. Milion dolarów w puli nagród, prawie 200 tys. odwiedzających i gigantyczne kolejki, żeby wejść do "Spodka", pokazywane przez wszystkie telewizje w kraju. Do tego 230 milionów(!) sympatyków gier śledzących zmagania na żywo w sieci. To jest już globalna armia
Sporym problemem w dużych miastach, do których bezwzględnie Wrocław się zalicza, jest mnogość dyscyplin sportu. Poza klasykami typu piłka nożna czy koszykówka, są też mniej topowe dyscypliny jak futbol amerykański, lacrosse czy ultimate, które nie wymagają takiego nakładu pieniędzy jak speedrower, a swą egzotycznością mogą przyciągać nawet bardziej.
Każdy, kto choć trochę śledzi krajowy speedrower, widzi sukcesy w najmłodszych kategoriach wiekowych wychowanków klubów z najmniejszych ośrodków - Mustanga Żołędowo czy Victorii Poczesna. O ile w Żołędowie młodzież ma multum możliwości w pobliskiej Bydgoszczy (tam sporą pracę w werbunku młodych talentów wykonuje miejscowy wuefista i trener Mustanga, Arek Słysz), to w Poczesnej speedrower przyciągnął już wielu “młokosów” m.in. dlatego, że nie ma wielkiej konkurencji. Efekty tego widać w każdych rozgrywkach, klub funkcjonuje na tyle prężnie organizacyjnie, że w ciągu swojej krótkiej historii zdążył zorganizować Mistrzostwa Świata i Mistrzostwa Europy, a w przyszłym sezonie zadebiutuje w Ekstralidze.
NIESPEŁNIONY DOMINATOR
Osobą, która jest najbardziej kompetentna w temacie rozmów o speedrowerze we Wrocławiu, jest Marcin Szymański – "ostatni Mohikanin” wrocławskiego speedrowera, startujący dziś regularnie na polskich torach. Gospodarz obiektu, bo takim można Marcina śmiało nazywać, porównuje nowy wrocławski obiekt do toru w Zielonej Górze, o którym - tak na marginesie - wie sporo, bowiem sam startował w barwach tamtejszego ZKS-u. - Obecny tor przypomina ten z Zielonej Góry, jest szeroki, średniej długości, ma solidne profile. Czyli wszystko, co powinien mieć tor, by jazda po nim była przyjemnością – ocenia wrocławski owal.
Gdzie są inni spośród asów dawnej Sparty? Radosław Handke swoją przygodę ze speedrowerem zakończył już dawno temu, za to na Wyspach Brytyjskich wciąż ujrzeć można Łukasza Nowackiego i Macieja Ganczarka, w związku z tym jedynym czynnym zawodnikiem z Wrocławia będącym na miejscu jest popularny "Martinez".
Jak trenuje zawodnik Lwów Avia i czy tylko on korzysta z toru?
- Na torze trenuję głównie ja i Mateusz Ślęzak, choć często się mijamy i nie jest nam dane cieszyć się wspólnymi treningami. W sezonie 2019 bywał na nim także Piotr Jamroszczyk czy Piotr Kupczyk, ale to raczej z doskoku. W maju było nawet pięciu zawodników, i to dobrej klasy. Przypadkowi mieszkańcy Sępolna mieli okazję zobaczyć prawdziwe ściganie, na pełnym dystansie. Zadziwieni przystawali, szeroko otwierali oczy. Robili zdjęcia. Sępolno na chwilę speedrowerowo odżyło. Zdarza się, że owal odwiedza także „Młoda Sparta” wraz z trenerem. A tak poza tym, przychodzą przypadkowi ludzie, rodzice z dziećmi. Przygoda z torem kończy się po odjechaniu kilku kółek. Jest nieśmiały plan, by w sezonie 2020 zorganizować jeden turniej na torze we Wrocławiu. Ale to za wcześnie by coś więcej o tym teraz mówić.
Wrocławskie treningi, choć obecnie rzadkie, do najłatwiejszych nie należą. Z przodu Szymański, z tyłu Ślęzak. Zdjęcie: archiwum prywatne Marcina Szymańskiego
Wiele osób ze środowiska bardzo liczy na powrót do ligowego ścigania klubu z Wrocławia, skoro wciąż są tacy, którzy w trakcie sezonu na nim trenują. Podstawy przecież istnieją. Czy Marcin Szymański również widzi ku temu perspektywy?
– Na dzień dzisiejszy nie widzę perspektyw. Nikt nie garnie się do inicjatywy wskrzeszenia drużyny we Wrocławiu. Większość patrzy na moje ręce, a ja nie widzę na horyzoncie nikogo do pomocy - nie ukrywa mistrz z Wrocławia. - Prowadzenie klubu przez jedną osobę jest po prostu nie do opanowania. Wszyscy wiemy, ile pracy kosztuje, by team pracował względnie dobrze, przynosił radość z działania i wyników. Świat się rozwija, mamy smartfony, samochody, udogodnienia życia, by sprawy załatwiać szybciej i sprawniej, a i tak cierpimy na deficyt czasu. W tej całej kwestii nie pomaga fakt, że speedrower to sport amatorski i cały wysiłek bazuje na ciężkiej, lecz charytatywnej pracy. Mnie osobiście byłoby szkoda porzucić treningi - to, co sprawia mi największą przyjemność i daje efekty w postaci świetnych wyników. Ale nawet i na to jest coraz mniej czasu. Dlatego ci wszyscy działacze (czasami zawodnicy), którzy zgadzają się na porzucenie własnego, prywatnego czasu na rzecz prowadzenia klubu, to złoci ludzie. Dobrze, że jeszcze tacy są. Może we Wrocławiu też tacy się kiedyś pojawią.
Przykro się słucha takich słów z ust człowieka, który przez większość swojego życia jeździ w lewo i oddaje się temu w całości, mając świadomość, że być może nigdy w życiu nie wystartuje już w macierzystych barwach. Zapytaliśmy Marcina także o zainteresowanie speedrowerem wśród najmłodszych, bowiem bez potencjalnych wychowanków klub i tak nie miałby większej przyszłości.
- Raczej są to pojedyncze osoby. Przykucną przy siatce, popatrzą, czasami wjadą na tor.. i na tym się kończy. W wyjątkowych sytuacjach pojawi się kilkuosobowa grupa dzieciaków. Jeździmy sobie wtedy na zmianę. Gdy czasem zabieram na trening moich synów, to rodzice innych dzieci ośmielają się i wpuszczają swoje pociechy na owal. Miło wtedy popatrzeć z perspektywy murawy na zaciekłość i radość z rywalizacji tych najmłodszych. Minusem tego wszystkiego jest to, że mój trening w takie dni jest raczej stracony.
Odwiedziliśmy wrocławski tor 10 grudnia 2019 r. Pomimo zimowej aury, prezentuje się naprawdę doskonale. Nic tylko siadać na rower i trenować. Wyprofilowane łuki, żadnych kałuż czy ubytków nawierzchni, nowy maszt ze sztucznym oświetleniem pośrodku. Co prawda na pierwszym wirażu od zewnętrznej zaczyna już rosnąć trawa, ale na optymalnej ścieżce są też ślady rowerowych opon. Czyli ktoś jeździł.
Sięgając wzrokiem poza ogrodzenie toru, nietrudno także zrozumieć, dlaczego sępolnianie są zakochani w swoim osiedlu, zaprojektowanym jako "miasto - ogród", a jakikolwiek projekt rozparcelowania terenu pod deweloperkę, tak częsty w naszych miastach, nawet przy "obłaskawieniu" konserwatora zabytków przez potencjalnego inwestora, z miejsca kończy się otwartą wojną z lokalną społecznością. To także solidna gwarancja, że wrocławski tor przetrwa.
Jak widać, obiekt wciąż służy lokalnej społeczności... nawet kiedy stoi pusty. Byłoby dobrze, żeby odżył sportowo, a obok plakatów informujących o osiedlowych wydarzeniach kulturalnych, pojawiły się banery i reklamy związane ze speedrowerem. Tak jak na innych torach w Polsce. Potencjał jest, wierzymy, że znajdą się też młodzi zapaleńcy. Może ten artykuł będzie zachętą?
Można tylko się domyślać, co by było, gdyby wrocławska Sparta przetrwała kryzys i nadal startowała w rozgrywkach. Kto wie, czy klub z Dolnego Śląska nie byłby jednym z najlepszych w historii wszech czasów. Patrząc na indywidualne osiągnięcia wychowanków w latach późniejszych, potencjał był wręcz niespotykany. Niestety w życiu i w sporcie są sprawy, których się nie da przeskoczyć, a do takich zaliczają się pieniądze i organizacja. Świat speedrowera może tylko szczerze wierzyć i trzymać kciuki, by wbrew pesymistycznym (a może - niestety - realistycznym) słowom Marcina Szymańskiego, klub z Wrocławia pod jakąkolwiek nazwą wystartował kiedyś w walce o Drużynowe Mistrzostwo Polski. Ten ośrodek jak żaden inny ubarwiłby nasze rozgrywki i był zdecydowanym pozytywem dla całego polskiego speedrowera.
Bartosz Fryckowski
Jakub Horbaczewski