Przez lata przyzwyczailiśmy się do coraz bardziej osobliwych, czasem śmiesznych i przydługich nazw naszych ligowych klubów. Jednak "Car Gwarant Kapi Meble Budex Start Gniezno" to było już za wiele... Długi czas wydawało się, że problem jest błahy. Wszak w historii naszych żużlowych lig to nie pierwszyzna. Nazwy dłuższe, krótsze, sponsorzy tytularni z branż wszelakich - od AGD po węgiel - wywołujący czasem uśmiechy politowania na twarzach fanów, nie tylko tych sympatyzujących z lokalnym rywalem. Ale to właśnie teraz GKSŻ postanowił coś z tym fantem zrobić. Zastanawiamy się tylko, czy po raz kolejny szacowne gremium żużlowych decydentów nie wylało dziecka z kąpielą?
Wątpliwości jest co najmniej kilka:
1. Nakazanie klubom I i II ligi zgłoszania nazw składających się jedynie z dwóch członów (maksymalnie dwóch plus nazwy miasta), w kilku ośrodkach może sprokurować problem, z którego sponsora zrezygnować? I dlaczego w ogóle rezygnować? PZM ma raczej statutowy obowiązek wspierania moto-inicjatyw, a nie ograniczania im możliwości rozwoju. I wszystko w dobie kryzysu pandemicznego, gdy liczy się każdy, nawet najmniejszy grosz...
Centrala broni się, że z tymi sponsorami tytularnymi to nie zawsze takie eldorado i aż taka różnica w wykładanych pieniądzach (tytularny - nie tytularny). A w ogóle to te kwoty nie są tak duże, jak się powszechnie uważa. Coś w tym pewnie jest. W umowach i załącznikach nosa nie trzymamy, to tajemnica handlowa klubów oraz ich kontrahentów - i to trzeba uszanować, ale już ładnych kilka lat temu dotarły do nas wiarygodne informacje, że jeden z absolutnych ligowych potentatów, celujący w złoto DMP, miejsce w nazwie oddał nie za tzw. ciężki pieniądz, ba, w ogóle nie za pieniądz, ale za barter. Za usługę na rzecz klubu. Możliwe? Pewnie możliwe. Jednak to także zależy od ośrodka, nie ma sensu generalizować. Na logikę: w mieście X zgłaszają się do klubu dwie firmy i obie chcą zaistnieć w nazwie drużyny. Jedna daje 300 tys. zł, druga 250 tys. zł. Każdy kibic może sobie wyobrazić taką sytuację. Dlaczego z jednej z nich klub ma rezygnować?
2. Nie można wykluczyć, że szybko okaże się, iż konsekwencje będą jeszcze gorsze (przynajmniej dla kibiców) - może gdzieś zrezygnują... ale z historycznej nazwy klubu na rzecz sponsora? Bo nazwa historyczna sama z siebie nie zapłaci, a przynajmniej nie w opcji "tu i teraz". Oczywiście długofalowo ma swoje znaczenie, może przyczynić się do przyciągniecia na stadion większej rzeszy kibiców... ale tym aspektem chyba średnio zaprzątają sobie głowy nasze żużlowe asy, w tym stranieri, którym zapłacić trzeba w trybie "na już". Bo pójdą sobie gdzie indziej. No i pamiętajmy, że jesteśmy w bardzo specyficznym momencie. W poprzednim sezonie ci kibice i tak przyjść na stadiony nie mogli, a przynajmniej nie masowo. Jak będzie w sezonie kolejnym? Ma być pięknie, ale któż to dziś może wiedzieć...
3. Wiele osób już na to zwróciło uwagę - czy to jest właściwe i sprawiedliwe, że nowy nakaz ma dotyczyć tylko klubów w najniższych ligach, czyli - przynajmniej teoretycznie - najbiedniejszych, a "elita" spod szyldu Ekstraligi dalej może robić, co chce? Choć to im jest dużo łatwiej w negocjacjach ze sponsorami, bo jako kluby z topu, "znane i lubiane", dysponujące rzeszą fanów i asami światowych torów w składzie mają większą siłę nacisku.
4. Dlaczego jednych o tej zmianie poinformowano zawczasu (kluby z I ligi), a inni (II-ligowcy) zostali nią zaskoczeni? Bo jak inaczej wyjaśnić niedawne pochwalenie się przez działaczy Rzeszowskiego Towarzystwa Żużlowego nową nazwą - właśnie taką, która, a jakże, łamie ów zakaz. Sporo można naszym klubowym działaczom zarzucać, ale raczej nie są aż tak nierozgarnięci, aby rozsyłać do wszystkich mediów gotową informację prasową, z prośbą o zamieszczenie (czytaj: poinformowanie wszem i wobec o tym, że właśnie złamali zakaz).
Teraz głosy "za", bo bylibyśmy nierzetelni zauważając tylko jedną stronę medalu, a skupienie się wyłącznie na krytyce trąciłoby pójściem na skróty i zawsze klikalną próbą "dołożenia" granatowomarynarkowym.
Powód numer jeden - tego naprawdę już było dużo. Chyba za dużo. Z roku na rok twórczość w obrębie nazewnictwa z uwzględnieniem sponsora tytularnego dotykała coraz szersze grono. Przez jakiś czas chyba po prostu nikt w PZM nie wpadł na to, że sponsor tytularny nie musi oznaczać liczby pojedynczej. Długo nie trzeba było czekać aż pojawiła się liczba mnoga. A dlaczego nie trzech tytularnych? W tym sensie działacze centrali mają rację - to nigdy nie wpływa na zwiększenie prestiżu danej ligi. Wyobrażacie sobie 7-członowe nazwy Realów, Borusii czy Manchesterów?
Tymczasem u nas, na przestrzeni lat, czego my nie mieliśmy... Marma Polskie Folie Rzeszów, ZKŻ Quick-Mix Zielona Góra, Kunter GTŻ Primus Grudziądz, Stal Telenet Strabag Gorzów Wlkp., składywęgla.pl Polonia Bydgoszcz, jakiś Dark Dog w Gnieźnie... A w Częstochowie to dopiero mieli rozmach! Kantor Online ViperPrint Włókniarz (2014), Włókniarz Vitroszlif Crossfit (2017). Nie przebili tylko miejscowych siatkarzy, których nazwa z kombinacją AZS-u, Jurajskiej, Galaxii i Banku (hmm, jakiego?) do dziś jest dobrym testem na kibicowską pamięć. Powtórzyć ją w oficjalnym brzmieniu, i nie myląc kolejności, jest nie lada sztuką.
Dopóki telewizja zadowalała się dwoma meczami w tygodniu, i to niemal wyłącznie Ekstraligi (więcej trudno było pokazać, skoro cała kolejka odbywała się w niedziele), problem nie wydawał się wielki. Teraz sytuacja jest inna. Canal+ wyłożył bardzo duże - jak na polski żużel - pieniądze, i sezon 2020 pod względem telewizyjnym był sezonem bez precedensu. Po raz pierwszy w telewizji pokazano praktycznie wszystkie mecze obu najwyższych lig. Poza sytuacjami szczególnymi, kiedy np. ze względu na zamknięte granice w dobie COVID nie udało się wjechać na Łotwę. Ale i stamtąd wyścigi pokazano, jedynie z opóźnieniem.
Dodając do tego trzeci front, czyli II ligę, którą od początku pokazywał kanał Motowizja, kibic otrzymał prawdziwie żużlową bombę. Nic dziwnego, że "telewizorom" zależy na tym, żeby swój produkt, za który zapłacili niemałe pieniądze, opakować jak najlepiej i dostarczyć odbiorcom w jak najatrakcyjniejszej formie. Czy te grafiki telewizyjne, z których w trakcie spotkań nie da się przecież zrezygnować, w sezonie 2020 wyglądały czytelnie? W przypadku drużyn z nazwami "tasiemcowymi" raczej średnio.
Ale, wbrew pozorom, to nie tylko problem telewizji, czy łamiących (plączących) sobie języki komentatorów i radiowców. Także ci operujący słowem pisanym nie mieli lekko. W prasie, zwłaszcza tej drukowanej, liczy się liczba znaków. Nic trudnego? To zmieśćcie w tabeli ligowej albo w dłuższym tytule artykułu "potworka" z nazwą 7-członową, w taki sposób, żeby ten tytuł lub tabela nie "rozjechały się" wskutek nadmiaru liter. Jak by nie kombinować, nie wygląda to estetycznie. Stąd liczne próby obchodzenia wieloczłonowości przez redaktorów. A trzeba mieć świadomość - o czym nie każdy kibic wie - że każdorazowo przed startem sezonu każdy szef gazety, portalu czy radia traktującego o sporcie, w momencie, kiedy jego tytuł otrzymuje akredytację na mecze ligowe, zobowiązuje się do stosowanie w relacjach, wynikach i wszędzie indziej pełnych nazw drużyn. Pod groźbą - a jakże - utraty akredytacji. I zawitania na "czarnej liście" na przyszłość. Na szczęście w ostatnich latach liga i kluby ze zrozumieniem podchodziły do sprawy, uwagę zwracając rzadko i tylko w sytuacjach, kiedy nagminnie łamano owe zobowiązanie. Za to plus.
Intencje GKSŻ-u nie są zatem według nas bezpodstawne, ale wykonanie warto by poprawić. Da się to jeszcze zrobić. Pozostaje trzymać kciuki za consensus. No i cieszyć się, że Gorzów nie musi rezygnować z "Wielkopolskiego", a Zielona z "Góry". Uff!
Michał GW
Jakub Horbaczewski