Jabłoński: Aaaale piękne...
Dryła: No, w końcu!
Kto poszedł w niedzielę 27 czerwca na Stadion Olimpijski we Wrocławiu (a był niemal pełny), ten przegapił. Kto został w domu, chociażby z powodu nakładających się na speedway ważnych meczów EURO, ten mógł przeżywać zdumienie i ekscytację, nie mniejsze niż komentatorski duet nSport+. Oto bowiem stało się - po wyścigu nr 9, który Motor Lublin dość niespodziewanie wygrał podwójnie, ujrzeliśmy to:
Tak, to nie fotomontaż. Oprócz tych rozmazańców co zwykle, telewizja zaserwowała nam obraz z fotokomórki. Takiej prawdziwej! Fotokomórkowej!!
Trzeba było usłyszeć Jabłońskiego... to zdumienie przemieszane z podziwem, zawarte w dwóch słowach. Czekamy jak oceni ten debiut prezes spółki Ekstraliga Wojciech Stępniewski? Bo dość długo zarzuty - także nasze - o brak czegoś tak elementarnego, czegoś, co w każdym innym poważnym sporcie jest normą od dawna, odpierał, powątpiewając w skuteczność fotokomórki w dyscyplinie tak dynamicznej jak żużel.
A tak poza tym, i przede wszystkim, to gratulujemy! Lepiej późno niż wcale.
Jest szansa, że "jeden problem z głowy". Jeden, bo nasz ligowy żużel wciąż boryka się z innymi. Mikro i nanoruchy na starcie, przerywanie jednych biegów (kompletnie bez sensu), puszczanie innych, nad czym coraz częściej chyba nikt już nie panuje. Tych mikroruchów kalibru 2 cm miano już nie "gwizdać". Chyba, że coś przegapiłem, o co nietrudno. Tymczasem Lindgrenowi najpierw odflagowuje się jakiś śmiesznodostrzegalny, po czym puszcza mu się inne, dużo wyraźniejsze od tego pierwszego. A Jonas Jeppesen mówi, że to bez sensu, bo kiedy kazać czwórce chłopa postać 5 sekund na wyjących na maksymalnych obrotach silnikach, to nie ma siły - zawsze da się zauważyć czyjeś drgnięcie. Przy czym większość to wcale nie są intencjonalne "milimetry", nie mają nic wspólnego z próbami sportowego oszustwa.
Ja sam nigdy na żużlu nie jeździłem i w życiu bym nie chciał (obawiam się, że to dokładnie tak samo jak 100% sędziów i jakieś 90% działaczy). Ale np. Krzysztof Cegielski już jeździł. Skoro Jeppesen nie jest odosobniony w swojej opinii - a z tego, co wiem, to nie jest - to może warto raz jeszcze wysłuchać samych żużlowców?
Raz jeszcze, bo przecież taka spec-komisja, z udziałem dwójki sędziów (Słupski, Meyze), szefa sędziów (Demski), trójki prezesów (Szymański, Stępniewski, Kowalski), Cegielskiego i samego Tomasza Golloba, już działała zimą. I co, można zapytać. Patrząc z perspektywy połowy sezonu - jest lepiej?
Wykluczenia lub brak wykluczeń w spornych sytuacjach, bardzo często bliźniaczo podobnych. Kolejny obszar do poprawy. "Moim zdaniem, gdyby Mateusz Tonder przewrócił się w biegu z Fredrikiem Lindgrenem, to sędzia miałby dylemat, co zrobić. W powtórkach było widać, że został dotknięty" - powiedział po meczu z Włókniarzem menadżer Marwis.pl Falubazu Piotr Żyto.
I bez problemu doświadczony trener znajdzie przykłady, kiedy w analogicznych sytuacjach wykluczano nie tego, który się przewrócił. Albo postanowił, że się przewróci. No właśnie, co zrobiłby sędzia, gdyby Tonder postąpił inaczej? Trudno przypuszczać, żeby nie znaleźli się tacy, którzy w obliczu uciekającego wyniku, uciekających punktów i uciekających pieniędzy, z roku na rok coraz większych, następnym razem nie chcieli powiedzieć "sprawdzam"...
Obserwowaliśmy wszyscy, jak nawet do skostniałej od lat biznesowo-mafijnej struktury FIFA (to nie jest karalne pomówienie, na to są dowody) wkroczyła w końcu technologia wideo. Wciąż nieobejmująca całego spektrum boiskowych kontrowersji, ale zabrano się przynajmniej za te kluczowe - czerwone kartki, bramki, spalone, rzuty karne. Niekiedy aż boli kibicowskie serce, kiedy widzimy jak unieważnia się przepiękną bramkę zdobytą po wspaniałej akcji, bo dwa podania wcześniej trzy milimetry buta wyszły komuś poza wyrysowaną na komputerze linię obrońców. Ale wyszły (choć gdyby za "moment podania" przyjęto ułamek sekundy wcześniej lub później, to tych trzech milimetrów by nie było). Może za jakiś czas, po zebraniu opinii i sensownej analizie, wprowadzi się jakąś tolerancję. Nie wiem. Ale na pewno nie jest już tak, że wszystko bazuje na zawodnym oku sędziego asystenta, jak to było od kilku dekad, oraz ewentualnie na powtórkach TV, zwykłą kamerą.
Ostatnio gruchnęła wieść, że ta sama FIFA i jej europejska ekspozytura UEFA porwały się na kolejną "świętość". Skończy się z nienaruszalną, wydawałoby się, zasadą "w europejskich pucharach bramki zdobyte na wyjeździe liczą się podwójnie". Powód: w obliczu pandemii coraz częściej "u siebie" gra się już tylko z nazwy. Czyli nawet ta bodaj najbardziej konserwatywna organizacja w świecie sportu zaczyna reagować na bieżąco. Dlaczego na bieżąco nie mieliby reagować włodarze speedwaya?
Twierdzę, że nie tylko "jeszcze za naszego życia", ale już niedługo polscy sędziowie żużla dostaną nową rewolucyjną prerogatywę. W sytuacjach absolutnie "fifty-fifty" będą mogli zarządzić powtórkę wyścigu bez wykluczenia zawodnika, niezależnie, czy sytuacja stykowa zdarzyła się na 1. wirażu, czy później. Już pora.
Czas skończyć z ułudą, że spośród dwóch facetów walczących łokieć w łokieć o wjechanie w jedną optymalną ścieżkę, zawsze jeden jest tym "winnym". A wymusi to właśnie kibic - abonent, główny sponsor "w kapciach", utrzymujący nasze kluby, spółkę Ekstraliga i cały nasz speedway. Dzięki coraz lepszym technologicznie transmisjom, dzięki wielu kamerom, kibic ów dostanie obraz, jakiego nie miał nigdy w latach 90., nie miał na początku nowego wieku, nie miał w roku 2010, ani nawet w 2015. A w sumie już dostaje. I coraz częściej widzi, że "coś tu nie gra".
Jakub Horbaczewski