W 1. rundzie nowego sezonu Stelmet Falubaz sensacyjnie zaledwie zremisował na własnym torze z Aforti Startem 45:45. Drużyna, która kadrowo zdecydowanie wyrasta ponad rywali, miała wygrać wysoko i rozpocząć swój marsz ku PGE Ekstralidze. Tym bardziej, że rywal z Gniezna nie był wymieniany wśród potentatów tego sezonu. Co szybko potwierdził kolejny ich mecz (35 punktów u siebie z Orłem). Jak w takim razie można wytłumaczyć postawę zielonogórzan? Spróbujmy rozebrać tę falubazową inaugurację na czynniki pierwsze.
Przede wszystkim - tor. Wiadomo, każdy, komu nie wyjdzie mecz, tłumaczy się stanem nawierzchni. Jednak każdy, kto obserwuje Falubaz od kilku sezonów oraz zna charakterystykę większości ich zawodników wie, że nie potrafią oni jeździć na "betonie". Swoje najlepsze mecze zawsze mieli na torze, który jest przyczepny, gdzie można napędzać się po szerokiej i wyprzedzać na dystansie. Twardą nawierzchnię w ubiegłym sezonie zdecydowali się przygotować raz, czym chcieli absolutnie zaskoczyć drużynę z Wrocławia. Udało się. Na pewno żaden z zawodników Sparty nie spodziewał się, że można wygrać jakikolwiek mecz na wyjeździe różnicą 36 punktów. Dlaczego więc taki tor na meczu z Gnieznem? Oczywiście dlatego, że patrząc na przewidywane prognozy pogody, nie dało się przygotować go inaczej. Mając też na uwadze fakt, żeby ten mecz miał wogole szansę się odbyć.
Po drugie - daleka od optymalnej forma Piotra Protasiewicza. Na jednym z pierwszych treningów zielonogórzan w tym roku, kapitan zespołu uczestniczył w groźnie wyglądającym wypadku spowodowanym przez kolegę z zespołu. Kontuzja popularnego "Pepe" okazała się na tyle poważna, że nie mógł on wziąć udziału w przedsezonowych sparingach. Poza tym praktycznie do dnia meczu trwała walka z czasem i intensywna rehabilitacja "Protasa", aby ten był wstanie pokazać się przed własnymi kibicami jak najlepiej. Niestety, mimo ogromnego doświadczenia, było widać u kapitana brak odpowiedniego "wjeżdżenia" w sezon. Zaledwie 2 punkty zawodnika, który miał być jednym z architektów wielkiego projektu pt. "Falubaz w Ekstralidze" to zdecydowanie za mało.
Po trzecie - zmysł taktyczny menadżera gości Błażeja Skrzeszewskiego. Mało kto spodziewał się, że w składzie na to spotkanie zabraknie Petera Kildemanda, a więc świeżo upieczononego rekordzisty toru w Gnieźnie. Ten jednak wiedział co robi. Spośród zawodników zagranicznych wybrał tych, którzy jeszcze dwa lata temu byli podstawowymi zawodnikami drużyny rywala. I tor przy Wrocławskiej 69 znają, jak własną kieszeń, czego nie można jeszcze powiedzieć o połowie zawodników gospodarzy, którzy niedawno dołączyli do tego zespołu. Michael Jepsen Jensen i Antonio Lindbeack zdobyli w tym spotkaniu łącznie 17 punktów i jeden bonus i byli bardzo ważnymi ogniwami swojego zespołu. Kildemand pojawił się w składzie w kolejnym spotkaniu, ale jeśli z czegoś został zapamiętany, to chyba tylko z pomeczowych pretensji o niesprzyjający mu tor...
Co jeszcze? Myślę, że bardzo dobre wyniki w sparingach z czołowymi zespołami Ekstraligi uśpiły trochę czujność zielonogórzan. Przypomnijmy, że w dwumeczu byli lepsi od leszczyńskiej Unii, a mecz z Moje Bermudy Stalą Gorzów potrafili na własnym stadionie zremisować. Wyniki były lepsze niż w ubiegłym roku w sezonie ligowym Ekstraligi. A przecież rywale jeżdżący na niższym poziomie rozgrywkowym powinni być o wiele słabsi. Czy należy więc bić na alarm? Zdecydowanie nie. Pierwsze wnioski należy wyciągnąć dopiero po 3-4 kolejkach ligowych. Wtedy dopiero będzie można ocenić przydatność w drużynie nowych nabytków, okaże się ile procent z pełni swych możliwości jest w stanie jeszcze wykrzesać z siebie Piotr Protasiewicz oraz czy drużyna Falubazu faktycznie jest tak mocna, jak wydawało się wszystkim przed sezonem.
Dominik Mańczak