Kurz po wielkim finale opadł, złoty Platinum Motor zakończył nocne świętowanie, a co do tego, że Betard Sparta w przekroju całego sezonu zasłużyła na medal, wątpliwości nie ma żaden sympatyk żużla w Polsce. Jednak to, co działo się w rewanżu na Stadionie Olimpijskim, a co w pierwszych słowach pomeczowej relacji nazwaliśmy "łyżką dziegciu", rozlało się zbyt szerokim strumieniem, aby to "odzobaczyć", zamieść pod dywan. Wrocławianie zdobyli srebro, ale wizerunkowo nie wyszli z tego sukcesu suchą stopą. Teraz okazuje się, że nie tylko wizerunkowo, a problemy, a przynajmniej konieczność tłumaczenia się przed organem nadzorującym zawodowy sport, już są faktem. Czujni fachowcy z polskiej antydopingówki zainteresowali się tym, co działo się na torze, o czym mówili sami zawodnicy, a przede wszystkim, jak tłumaczył wydarzenia poprzedzające mecz prezes Andrzej Rusko.
Straty wizerunkowe są oczywiste. Najpierw Tai Woffinden wprost przyznał: "nie powinno mnie tutaj być, to nie była moja decyzja", czego nie dało się zdementować, bo powiedział to przed kamerami telewizji Canal+ wprawiając w zdumienie kibiców i ekspertów. Potem Woffinden nie opanował motocykla i mecz skończył co najmniej zamroczony, leżąc przez dłuższą chwilę bez ruchu na swojej gorącej jeszcze maszynie. Jakimś cudem skończył ten finał "w jednym kawałku". Za to po meczu boss WTS-u postawił go w świetle... takim, że teraz sami kibice Sparty, dla których Tai jest legendą i ulubieńcem, zastanawiają się, jak to przetrawić.
"Tutaj nie było ryzyka. Gdyby było, to ja bym się nie zgodził. Zresztą widzieliśmy, Tai przewrócił się, bo zahaczył kołem... Wczoraj jeździł na treningu i nie zgłaszał żadnych problemów. A lekarzem był wybitny anestezjolog. Wydaje mi się, że niepotrzebnie #Woffinden w ogóle się tym chwali. Nie wiem, na siłę chce zrobić z siebie bohatera? Po co o tym mówi? Po trzech tygodniach?! Rozumiem, gdyby pojechał w meczu w Lublinie... Znam takich zawodników, którzy po dwóch tygodniach startowali" - usłyszeliśmy w pomeczowym Magazynie.
Jeśli w zdumienie wprawił kibiców Tai, to w osłupienie - Artiom Łaguta. Tuż po 10. biegu dowiedzieliśmy się, że w najważniejszym meczu sezonu można, zupełnie "legalnie", pędzić 110 km/h ze... złamaną ręką. Po tej wypowiedzi z inną optyką należało spojrzeć na upadek Łaguty, już w pierwszym swoim starcie. Mnóstwo kibiców, jak zawsze, psioczyło wtedy na sędziego, smarowało po "internetach" kalumnie i wulgaryzymy, tymczasem sam zawodnik nie pozostawił wątpliwości: "Gdy Lindgren nieco odjechał, to po prostu puściłem motocykl. Ani w barku, ani w ręce nie miałem tyle mocy, żeby go utrzymać — przyznał Łaguta zaraz po meczu, w strefie wywiadów", a cytuje go dzień po finale "Przegląd Sportowy".
Mieliśmy więc w wielkim finale jednego zawodnika, który z marsową miną wyszedł do ceremonii dekoracji, bo - jak powiedział - "to nie była jego decyzja", by jeździł z dłonią w której nie miał pełnego czucia, i drugiego, który - jak uczciwie wyjawił - nie był w stanie kontrolować motocykla w stykowych sytuacjach. Jak się w takiej sytuacji czują pozostali uczestnicy wyścigu, muszący rozpędzić się do ponad 100 km/h... możemy sobie wyobrazić. Wyświechtane hasło "żużel jest niebezpieczny zawsze" nie powinno być zasłoną. Właśnie dlatego, że jest tak niebezpieczny, należy unikać dodatkowego ryzyka, deeskalować zagrożenia, a nie pozostawiać sprawy "uśmiechowi losu". W trakcie wielkiego finału Speedway Ekstraligi 2023, niestety, wrażenie było odmienne. Z niedowierzaniem kręcił głową nawet Marek Cieślak, który w żużlu widział już wszystko.
[Zdj. Artiom Łaguta / instagram]
Tym faktem powinna zainteresować się przede wszystkim prowadząca rozgrywki z ramienia Polskiego Związku Motorowego spółka Speedway Ekstraliga, jednak z ust działaczy EŻ, GKSŻ i PZM najpewniej usłyszymy, że w ich zakresie kompetencji leży jedynie sprawdzenie przedmeczowych formalności i pieczątek od lekarza. A o pieczątki z pewnością sami zawodnicy i działacze WT-u zadbali. Oburzenie obserwatorów potrwa chwilę i nie zmieni się nic - za rok przy 2-3 kontuzjach znowu ktoś połamany wyjedzie na tor, bo ligowy #speedway oznacza przecież brak rezerwowych seniorów... i znowu fani będą się modlić, żeby taki zawodnik nie zrobił krzywdy sobie ani któremuś z rywali.
Niezależnie od tego, kto ma rację w wymianie zdań na linii Woffinden - Rusko, gdzie wersje kompletnie się rozjechały (wiadomo, że za jakiś czas w "uzgodnieniu właściwej wersji" w uprzywilejowanej pozycji będzie raczej pracodawca), "mleko już się rozlało". Finał PGE Ekstraligi 2023 zapamiętamy nie tylko z racji czysto sportowych emocji i pięknego pokazu fajerwerków na koniec. A pokłosie tego finału przyjdzie zbierać jeszcze przez jakiś czas. Oto bowiem, przy impozybilizmie władz żużlowych, odezwała się instancja, która już niejednokrotnie w polskim sporcie okazywała się tą najskuteczniej docierającą do prawdy - POLADA.
- Łaguta i Woffinden nie byli zupełnie zdrowi, zmagali się z bólem, jechali na blokadzie - tym zdaniem szefa Betardu Sparty zaintersowała się antydopingówka. A jeszcze bardziej wymienionym chwilę później w toku tej samej wypowiedzi "wybitnym lekarzem anestezjologiem", który pomagał i konsultował zawodników w ich walce, aby mogli wystąpić w ostatnim meczu sezonu.
[Slajd z finału: Canal+]
Wyjaśnić należy na wstępie, że POLADA nie będzie się zajmować dociekaniem, dlaczego istnieje i ma się dobrze, taki sport, w którym przy pełnych trybunach pędzą "na złamanie karku" i wpadają w innych zawodnicy, o których ich własny szef mówi, że nie są zdrowi - to wykracza poza kompetencje antydopingówki, tak w temacie żużla, jak i każdej innej dyscypliny. Natomiast jak najbardziej w zakresie celów statutowych "sportowej policji" jest walka z dopingiem i niedozwolonym wspomaganiem w każdej jego postaci. Skoro więc w telewizji padły słowa o jeżdżeniu "na blokadach" i "anestezjologu" pomagającym zawodnikom ze złamaniami (a nie chirurgu czy ortopedzie), to naturalną koleją rzeczy było zainteresowanie się sprawą ekspertów antydopingówki.
- Należy zwrócić uwagę, że stosowanie tak zwanych "blokad" z glikokortykoidów jest zabronione podczas zawodów sportowych. Wszystkie glikokortykoidy są zabronione jeżeli są stosowane w postaci między innymi iniekcji. Poprosiliśmy klub WTS Sparta Wrocław o złożenie wyjaśnień w tej sprawie - dowiedział się od Michała Rynkowskiego, szefa POLADA, portal Interia, który jako pierwszy dotarł do tej informacji, a w ślad za nim sprawę opisały kolejne żużlowe media. Klub z Wrocławia potwierdził już wpłynięcie wniosku. I skomentował, że "złoży wyjaśnienia (termin to 7 dni), ale podchodzi ze spokojem do sprawy, wierząc w pomyślny finał".
Teraz antydopingówka przyjrzy się przesłanej dokumentacji medycznej i oceni, czy iniekcja była (skoro był potrzebny anestezjolog), i czy wyjaśnienia klubu są wystarczające. Gdyby okazało się, że nie są, to Łagucie i Woffindenowi grozić będzie szalenie surowa kara - od 2 do 4 lat zawieszenia. "Jeżeli do podania "blokady" doszło na zawodach, to zawodnicy mogą wystąpić o retroaktywne TUE. Z naszych informacji wynika, że to jednak nie jest formalność, lecz dość skomplikowana procedura. Komitet TUE może bowiem uznać, że dany zawodnik w ogóle nie powinien był wystąpić w zawodach ze względu na stan zdrowia" - przybliża arkana takich dochodzeń portal Interia.
POLADA nie powinna się natomiast w żadnej mierze kierować faktem, że z klubem z Wrocławia w przeszłości miała już długotrwały spór i postępowanie z orzeczoną winą oraz karą m.in. dla lekarza i zawodnika. W styczniu 2021 POLADA wszczęła postępowanie w sprawie lekarza klubowego WTS Sparta, Bartosza Badeńskiego. Agencja postawiła mu zarzut podania zawodnikowi Maksymowi Drabikowi nieregulaminowej kroplówki. W toku postępowania Panel Dyscyplinarny ustalił, że lekarz WTS pełnił rolę "sprawcy pomocniczego" w zabronionym czynie. Badeński dostał 4-letnią dyskwalifikację oznaczająca zakaz pracy w sporcie.
Co z tego wynika dla kibiców i całej dyscypliny? Sprawa niechaj toczy się standardowym, profesjonalnym tokiem - tak samo jak w każdej innej dyscyplinie sportu. Kibice niechaj otrzymają rzetelny obraz i uczciwą ocenę zaistniałej sytuacji. Nawet jeśli okaże się, że ten imposybilizm władz krajowego żużla w sytuacji której nikt nie chce oglądać na naszych torach, znowu zatriumfuje i okaże się, że "tak naprawdę nic się nie stało", to bardzo dobrze, że POLADA zareagowała. Przynajmniej oni. Wykazali czujność. Po to wszak istnieją. Na przyszłość będzie to jasnym sygnałem dla naszych działaczy, że nie ma "wolnej amerykanki" w takich sytuacjach, nawet jeśli przepisy i regulaminy sportu żużlowego w kwestii dopuszczania zawodników do zawodów są tak "płynne" i łatwe do sforsowania. Przy nagięciu czegoś od strony medycznej i "pójściu na całość" - ktoś będzie czuwał. Nie warto więc ryzykować.
Jakub Horbaczewski
[Slajd tytułowy: Canal+]