Różne tematy tu poruszamy, nie zawsze pierwszej wagi i nie zawsze bez przymrużenia oka, ale tym razem sprawa jest poważna. Szykuje się zamach na świętość. Prezydent Rzeszowa, a prywatnie wierny kibic Stali, Tadeusz Ferenc, chce zabronić... spożywania słonecznika na ligowych meczach. I nie żartuje. Zadanie wyszukania administracyjnej ścieżki otrzymało już miejskie Biuro Ewidencji Działalności Gospodarczej i Zezwoleń. Opłacani z naszych podatków urzędnicy dziarsko wzięli się do pracy. Śmiejecie się? Nie dadzą rady? Nie bylibyśmy tacy pewni. Na niwie racjonalizatorskiej podkarpaccy urzędnicy walczą twardo o prymat w kraju. W przeciwieństwie do żużlowców.
Miejscowi wspomną sławetny pociąg relacji Rzeszów - Lublin. Był taki. Oblegany okrutnie, znaczy: potrzebny. Ino się ludziska skarżyć poczęły, całkiem słusznie zresztą, że w takich warunkach ostatni raz wożono tam ludzi zimą '41. Petycje jakieś poszły, o drugi skład, dodatkowe wagony... Urzędnicy problem potraktowali poważnie. I co? I pociąg zlikwidowali. Róbcie zapasy "słonia". W Rzeszowie jeńców nie biorą.
Co tak naprawdę poirytowało gospodarza grodu na Wisłokiem? Bardziej od porażki ze Stalą, remisu z rozpędzonym "gdańskim walcem", braku wychowanków i kolejnego straconego sezonu? - Siedzą ludzie na nowej trybunie stadionu i plują tym słonecznikiem. Niedaleko ode mnie siedziała elegancka kobieta i przez cały mecz jadła słonecznik. Pod nogami miała całą kupę łupin. Później takie śmieci rozwiewa wiatr, łupiny lecą na ludzi. Cała trybuna jest zabrudzona - wyjaśnił obrazowo dziennikarzom sport.pl gospodarz Rzeszowa.
Znamy jedną elegancką kobietę, którą dość często widywano na trybunie VIP nieopodal prezydenta Ferenca. Ale niczego nie sugerujemy. Za to swego czasu widzieliśmy jednego zawodnika, który ewidentnie ruchem jednostajnie przyspieszonym wkładał do ust trzymane w garści pojedyncze przedmioty, a wypluwał je już w liczbie mnogiej. Z uwagi jednak na obecną powagę sprawy, pozostawimy to do wiadomości redakcji. Gdyby wszak rzeszowskie Biuro Ewidencji i Zezwoleń w toku prowadzonych czynności zechciało posiąść tę wiedzę - staniemy na wysokości zadania. Dysponujemy też dokumentacją foto. Ale wróćmy do wątku przewodniego. Skoro zatem łuskają nawet dystyngowane damy, znak to widomy, jak daleko ten palący problem polskiego żużla dotarł. Jak głęboko się zalągł. To ostatni dzwonek, by przeżarty do szpiku kości ziarnolubstwem lud żużlowy skierować na właściwe tory. Za to prezydentowi Ferencowi, mężnie idącemu na czele antysłonecznikowej krucjaty, dziękujemy.
I obawiamy się, że szybko znajdzie naśladowców. Bo ten słonecznik doprawdy - tu prztyczek do podśmiewujących się już kibiców z Tarnowa - bynajmniej żadną rzeszowską specyfiką nie jest. Brać żużlowa łuska na potęgę, od Zielonej Góry po Lublin i od Gdańska po Kraków. W takim Toruniu na przykład. Albo Gorzowie. Stadiony, duma całej ligi, połyskują plastikiem niczym lico Natalii Siwiec. A tutaj, tfu, tfu... i z takiej "Komarówki" łupiny obrzydliwe lecą, no gdzie? Na głowy tych, siedzących niżej. Niech no taka spadnie kiedyś na nos któremuś z gorzowskich notabli. Latającego krzesełka mogli nie namierzyć, petard i pirotechniki tygodniami, słonecznik wciągną na indeks w ciągu dwóch dni. W Toruniu jeszcze szybciej, bo tam siła rażenia spluniętym ziarnem większa.
A ci, co powinni świecić przykładem - świecą łupinami. Ze wstydu. Otóż donosimy uprzejmie, niczym o upływie czasu 4 minut, że na obiekcie aktualnego wciąż Drużynowego Mistrza Polski, 15. dnia sierpnia, podczas najważniejszej w sezonie indywidualnej imprezy (niektórym żużlowcom przypominamy: to finał IMP), na całym drugim wirażu trwał słonecznikowy zawrót głowy. Skrawek wolnego od łupin miejsca trudniej było znaleźć od złota Amber Gold. Od warstewki łupin - w zgodzie z faktami pozostańmy. I tak, brnąc z lewa na prawo, z prawa na lewo (sektory E i F rządzą!), zastanawialiśmy się, gdzie w tym wszystkim głębia? Dlaczego gości z całej żużlowej Polski, w ten szczególny dzień, zamiast po staropolsku: chlebem i solą, uraczono odartymi z godności solonymi otrębami? Pomysły mamy dwa. Pierwszy - prezydent Rzeszowa zawczasu wszedł w komitywę z senatorem Dowhanem i żeby zyskać sprzymierzeńców w swej krucjacie zaplanowali wspólnie prowokację. Ta udała się aż nadto. Plecaki, kurtki, szaliki - czegokolwiek się nie postawiło przed sobą, zaraz upstrzone było warstwą łupin. Teraz już tylko wykorzystać problem do zarządzenia słonecznikowej prohibicji i droga wolna. Pomysł drugi, może i smutniejszy: klubu Stelmet Falubaz Zielona Góra po prostu nie stać na uprzątnięcie śmieci. W zasadzie nie dziwimy się, bo - jak przyznali działacze tonącego pod łupinami Rzeszowa - miesięcznie wydają na walkę z nimi nawet kilkanaście tysięcy złotych! Zamiast odkładać na ex Mistrza Świata, który już zapowiedział, że pozostanie tylko wtedy, gdy otrzyma tyle samo pieniędzy za rok. Waldusiu, to nie są takie tanie rzeczy - jak mawiał senior rodu Kiepskich. A przecież w Zielonej nie odciągną tego z punktówki Dudkowi. Obawiamy się więc, że wszystkie koszty walki z łupinami solidarnie wezmą na siebie kibice. Jeżeli zatem cena 60 zł za bilet na zbliżające się derby z "przyczyn obiektywnych" wzrośnie do złotych 70, nie dąsajcie się drodzy kibice, zapłaćcie. Wy z Gorzowa również. Bo może być gorzej.
Jeżeli zaczniecie psioczyć, wam też zabronią łaskać. Pod karą administracyjną. Zresztą, czy nam się tylko wydaje, czy narzędzia przestępstwa już teraz nijak nie idzie przy W69 kupić? Hot-dog po zielonogórsku, czyli buła z kiełbachą kalibru XXL - 12 zł, popcorn, cola, czipsy - wszystko to w świąteczną środę było, ale słonecznika, ułomni, nie znaleźliśmy. A przecież był wśród nas. Co rusz, po kolejnej fali gwizdów na Zmarzlika, podnosząc się ze swych miejsc, wraz z tymi najmniej szlachetnymi częściami zielonogórskich kibiców. Zatem co... przemyt kwitnie?! Z "Żabki" przytargali? Na CPN-ie kupili? Przyznać się, raz dwa! A dla prezydenta Ferenca niechaj będzie to przestrogą. Radzą sobie kibice Falubazu, poradzą sobie i nad Wisłokiem. Co więcej, na nielegalnym handlu słonecznikiem wzbogacą się spekulanci, a nam maluczkim przyjdzie słono zapłacić. Nawet za niesolony. Eksperci z portalu money.pl szacują, że cena nielegalnie przemyconej paczki słonecznika na prostej przeciwległej stadionu przy Hetmańskiej oscylować będzie w okolicach 2 zł 30 gr, a na wysokości trybuny głównej sięgnąć może nawet 3 zł. Czy o to panu chodzi, panie prezydencie? A jeśli powstaną całe gangi słonecznikowe?
Żeby tekst miał wartość, a taką ambicję zawsze mamy, oprócz wskazania problemu, winien zawierać propozycje wyjścia. Bene. I są miejsca w kraju, gdzie z problemem potrafiono sobie poradzić. Nad Odrą chociażby. W takim Opolu - plują na potęgę. Ale w trawę. Użyźniając dobry uczynek robią. Można by trawę posadzić w Zielonej. Opcjonalnie żyto. Zielona trawa, Zielona Góra, czy to się gryzie? A na pewno mniej od Zielonej i różu. Kawałek wyżej, nadal z nurtem Odry idąc, we Wrocławiu, mieście największym z ekstraligowych, poradzono sobie z problemem w sposób rzutkim wrocławianom właściwy. Tam na większości sektorów w ogóle żadnych betonowych wylewek nie ma. Ziemia jest. Czasem coś z niej wystaje. Stąd łupiny, miast hulać po całym obiekcie jak w Rzeszowie lub słonecznikowy dywan tworzyć niczym w Winnym Grodzie, wtapiają się w glebę, marnieją, a z czasem, za przeproszeniem, gniją. Gnije zresztą wszystko wokół, ale to akurat chwalebnej erozji ziaren w żaden sposób nie deprecjonuje.
Metoda wrocławska jest skuteczna, acz radykalna. Czasem warto jednak sięgnąć wzrokiem dalej, na mądrzejszych od siebie i bardziej w temacie doświadczonych. Ot, choćby na tych, od których tak wiernie skopiowaliśmy jedyne sensowne rozwiązanie ligowych bojów, czyli tzw. play-offy. Czy w USA mają problem ze słonecznikożercami, nie wiemy, ale pewna ciekawa historia rodem z najlepszej ligi świata od razu stanęła nam przed oczyma. Pełna hala ludzi, mecz jak mecz, nic szczególnego, akuratnie jednak jeden młody i ponoć zdolny koszykarz zaliczał swój debiut. Wynik brzmiał 99 dla miejscowych, a ten, leń patentowany, w samej końcówce nie przyłożył się do rzutów wolnych. Kibice zaś, o czym nieszczęśnik nie wiedział, każdorazowo po przekroczeniu przez ich team magicznej bariery 100 punktów obiecane mieli darmowe burrito w jednej z sieciowych restauracji. Możecie sobie, drodzy Czytelnicy, wyobrazić, co tam się działo... Oczywiście następnego dnia, zreflektowawszy się, młodzian, by odkupić swe winy, z własnej kieszeni stawiał fanom zwany taco de harina przysmak kuchni Tex-Mex. Gdyby tak u nas przyszło nietórym żużlowcom fundować fanom po giętej z keczupem po każdym przewalonym "pewnym 5-1", kilku rajderów niechybnie ogłosiłoby upadłość.
Ale sam pomysł, jak wiele tych zza Oceanu, dobry, motywujący. Przed gniewem kibiców niejeden już się uląkł. Do 100 punktów co prawda w naszym sporcie nijak dobić nie sposób, nawet Sparta za najlepszych czasów ledwo do 75-ciu przerżnąć zdołała. Ale przypuśćmy, jeśli: Szombierski skończy zawody bez defektu, Baliński nikogo nie kopnie ani w płot nie powiezie, Kuciapa wygra bieg na wyjeździe, juniorzy we Wrocławiu zdobędą wspólnie 7 punktów, Jonsson z Protasiewiczem zbiją KSM do 4,0, Woffinden zdoła wysłać 6 SMS-ów plus info na twittera pomiędzy biegami, w Lesznie obędzie się bez upadku, a kierownik Falubazu przez cały mecz nie użyje słowa na "k" - wtedy kibice danego klubu zyskiwaliby przywilej spożywania ziarna na kolejny mecz. Jak Chrzanowski zdobędzie 5 "oczek" - w Gdańsku mogą łuskać całą rundę.
To taka nasza dobra rada dla racjonalizatorów z Rzeszowa i ich potencjalnych sojuszników. Jeżeli nie - będzie wojna. Ten naród pluł już słonecznikiem w twarz i czerwonym, i brunatnym najeźdźcom, nie zawaha się splunąć lokalnym notablom. Kosiarki zamiast ryku maszyn - jakoś przeszły. Regulamin finansowy - może. Ale w tym jednym połączy się żużlowa brać. W sprawie słonecznika - ani kroku wstecz! Pluliśmy, plujemy i pluć będziemy. A dla planujących zamach na naszą świętość, na jednym z ligowych stadionów zostawiliśmy przesłanie: