Jaki mamy w tej chwili regulamin sportu żużlowego? Ano taki, że w Ekstralidze jeszcze tydzień po fakcie koneserzy speedwaya przerzucają się "paragrafami", by udowodnić, że Curyło miał prawo zastąpić Woźniaka po taśmie tego drugiego, który wyjechał jako rezerwa zwykła za Kułakowa jadącego spod dwunastki, w sytuacji, która uniemożliwiała "taktyczną", ale z kolei zezwalała Curyle przejąć numer Kułakowa. W Gdańsku tygodnia nie mieli i w tym samym czasie z boksu Krystiana Pieszczka dobiegały sympatyczne głosy: "Jedziesz k..., szybko!", "Nie jedziesz, k..., nie możesz". Czytelne to jak... Diabli nadali cały ten regulamin. I diabli widać go pilnują, bo jakiekolwiek rozsądne zmiany w Ekstralidze od lat przeprowadzić trudniej niż staruszkę przez Aleje Jerozolimskie. Z tym większym zaciekawieniem przyjęliśmy wieść o rewolucji szykowanej na zapleczu elity. Sztuka dla sztuki, czy poligon doświadczalny do zrobienia raz na zawsze porządku z kilkoma patologiami w krajowym speedwayu?
Skoro w ogóle tracimy swój i wasz czas na tę pisaninę, wierzymy w to drugie. Małej wiary jesteśmy, powiecie. Trudno, taki nasz los. Lecimy.
Próba toru, czyli próba charakterów
Lecimy, a w zasadzie leżymy. Ze śmiechu. Niestety, takiego rodem z komedii Gogola, gdzie "i smieszno, i straszno". I w zasadzie nie wiadomo, czy śmiać się jeszcze, czy już zapłakać. Oto bowiem za pośrednictwem miłościwie nam dominujących mediów dowiedzieliśmy się, że - cytujemy za SF - "Tak zwana próba toru nadal budzi wiele kontrowersji. Kluby nie były zgodne co do tego, czy należy przywrócić próbę toru. Podkreślano, że będzie się to wiązało z dodatkowymi kosztami związanymi z koniecznością wcześniejszego zatrudnienia ochrony i sprowadzenia na stadion służb medycznych".
A więc to wydłużenie czasu trwania zawodów tak boli naszych prezesów. To bardzo roztropne (ba, nawet konieczne) będąc u steru swego klubu troszczyć się o jego finanse i minimalizować wydatki. Tylko noski się tu niektórym wydłużyły. Zerknijcie na zdjęcia, oceńcie. Pinokio i jego przyjaciele z drewutni szermują hasłem dodatkowych kosztów. No to przyjrzyjmy się im bliżej. O ile przedłuży się cała impreza? O pół godziny. "Na 30 minut przed zawodami organizator będzie zobowiązany do zezwolenia dwóm zawodnikom z każdej drużyny na przejechanie czterech okrążeń toru lub 2 minuty łącznego przebywania na torze".
Trzydzieści minut, kupa czasu. Ale w porządku, czasy są niełatwe - w Pile znowu będą mieć "pewne problemy z traktorem i polewaczką", w Rawiczu zapadnie się brona, we Wrocławiu (choć jeszcze nie spadł) kierowca za dużo benzyny spuści - dajmy im nawet dodatkową godzinę. Ile kosztuje zabezpieczenie medyczne imprezy masowej, znaleźć nie jest trudno. Oferta pierwszej z brzegu firmy zabezpieczającej od strony medycznej - jak sama się reklamuje - zawody od szkolnych po mistrzostwa świata:
rodzaj usługi |
cena za 1h |
w sezonie (maj-wrzesień) |
|
dyżur ratownika medycznego | 90 zł |
dyżur patrolu ratowniczego (2 ratowników) | 150 zł |
dyżur karetki z dwoma ratownikami medycznymi | 200 zł |
dyżur karetki z lekarzem i ratownikiem medycznym | 250 zł |
poza sezonem (październik-kwiecień) |
|
dyżur ratownika medycznego | 65 zł |
dyżur patrolu ratowniczego (2 ratowników) | 120 zł |
dyżur karetki z dwoma ratownikami medycznymi | 150 zł |
dyżur karetki z lekarzem i ratownikiem medycznym | 200 zł |
Dość czytelne, prawda. Teraz pytanie dnia: ile otrzymuje za punkt najsłabszy senior w waszej I-ligowej drużynie? Gdyby ktoś nadal podnosił kwestię zbyt dużych kosztów medycznych próby toru, mamy propozycję ostatnią. U góry jest zakładka "kontakt". Najszybszemu z prezesów zasponsorujemy tę "R-kę". W kolejności zgłoszeń.
Koszt numer dwa - dłuższa praca ochroniarzy. Gdyby naszych żużlowych "bodygłardów" i ich pracę, choć brzydko generalizować i zdarzają się chlubne wyjątki, podpiąć pod starą zasadę "mówić dobrze lub wcale", to my zdecydowanie stoimy na stanowisku "wcale". Tutaj jednak - wybaczcie kolejny rym - wątek wymusza wyjątek. Kiedy zadzwoniliśmy do pewnego znajomego, prywatnie kibica, nie tylko żużla, a zawodowo szefa regionu jednej z dużych firm security (są tacy), nieco nas wyśmiał. "Przy tego typu dużych zleceniach, o które walczy kilka, a w moim mieście często nawet kilkanaście firm, takie pół godziny dałbym temu klubowi w gratisie. Byle tylko byli zadowoleni i chcieli przedłużyć umowę - usłyszeliśmy w słuchawce. Gdyby ktoś z prezesów chciał skorzystać, ów znajomy bardzo chętnie ...
No więc o co chodzi? Czy nie o to, że w ramach próby toru goście wydelegują do zrobienia czterech kółek, dajmy na to, jednego seniora, co na żużlu zęby zjadł i najlepszego młodzieżowca? A potem ten z zębami wypapla w parkingu wszystko co widział żądnym wiedzy kolegom, a młodzian nie zakończy wyścigu na szczycie pierwszego łuku? Reasumując: umrze śmiercią gwałtowną mityczny handicap pewnych torów, gdzie goście w okolicach 7 wyścigu już wiedzieli "o co kaman", a przed nominowanymi byli naprawdę dobrze spasowani. I cały misterny plan też w piz...
Tylko, drodzy wystrugani z drewna obrońcy klubowych budżetów, zapominacie, że od pieniędzy ważniejsze jest bezpieczeństwo zawodników. A tak się jakoś dziwnie składa, że w pierwszej fazie zawodów leżą głównie żużlowcy w kaskach żółtym i białym. To oczywiście uwaga nie tylko do pierwszo i drugoligowców. Gdyby sporządzić takie zestawienie dla ekstraligowego wciąż toru Sparty Wrocław, byłoby zatrważające. I nie chodzi tylko o tragiczny mecz z Rzeszowem, gdzie leżało pół drużyny gości. Nas ten tragiczny sezon nauczył jednego - w kwestii bezpieczeństwa żużlowców ani kroku wstecz. Czy nauczył czegoś tych, liczących dodatkowe koszty? Po efektach sądzić ich będziecie.
Kwestia druga - atrakcyjność zawodów. Jasne, kibice drużyny miejscowej, a oni stanowią 90 procent widzów na stadionie, cieszą się ze zwycięstw. Z podwójnych nawet podwójnie. Ale czy na dłuższą metę inauguracja p.t. "5-1, 5-1, 4-2, 5-1" i procesje od startu do mety są tym, co przyciągnie na trybuny nowych fanów i zainteresuje telewizję?
Koniec ZZ i KSM, czyli koniec pewnej fikcji
"Z Regulaminu Sportu Żużlowego wykreślone zostaną artykuły dotyczące Kalkulowanej Średniej Meczowej oraz Zastępstwa Zawodnika". Kto będzie płakał, ręka do góry. Panie Marku, Pan choć jedną opuści.
W porządku, idea była zacna. Połamie się lider albo najlepszy junior (vide: sytuacja w Gorzowie) i co? I koniec sezonu. Analogicznie z KSM. Miało być równiej, mniejsze dysproporcje, a mecze bardziej zacięte. Miało... Nie z tymi ludźmi, nie w tym kraju. Skoro pokasływać jako pierwszy zaczął podopieczny trenera kadry narodowej, to jaki przekaz poszedł w dół? Że kto sprytny, ten sobie radzi, a kto sobie nie radzi - ten frajer.
W Szwecji też jest KSM i jest super liga, ktoś powie. Zgoda, ciekawa ta Elitserien w tym roku. Ale czy ten sam Jonsson to tylko w Polsce robi ostatnio taśmę za taśmą? Jakieś zdumiewająco (nie)ziemskie przyciąganie wytworzyło się wokół tego zawodnika, kiedy tylko zaczęły się mecze o pietruszkę. Jak nie defekty, to taśmę do koła przyciąga. Tak, przejęliśmy z zawodowej ligi angielskiej, ligi, gdzie praktycznie nie ma awansów i spadków, pomysł - nie wahamy się rzec - najgłupszy. Do czego prowadzi - zademonstrował nam w końcówce sezonu zielonogórski Falubaz. Zademonstrował, mało powiedziane. Oni to, na złotej tacy, z wisienką dyndającą na dużej zębatce Jonssona, oblane bitą śmietaną, powinni wysłać na adres GKSŻ-tu. Może wtedy ktoś tam zauważyłby wreszcie to, co widzą wszyscy kibice.
Mamy nieodparte wrażenie, że w polskich realiach KSM (ale po części i ZZ) prowadziły w prostej linii do kombinatorstwa, następnie do kombinatorstwa, potem nabijania kabzy żużlowym miernotom, w dalszej fazie do karania tych, którzy potrafili wybić się ponad przeciętność, a dopiero na samym końcu do celów dla których zostały pomyślane. Smutna prawda, ale prawda. Nie sprawdziło się? To won!
Zresztą, w samej Anglii, skąd ów przepis o średnich przywędrował, wśród kibiców budzi co najmniej ambiwalentne odczucia. Pamiętacie Coventry Bees z 2007 r? Tę świetną paczkę z (młodszymi o kilka latek) Harrisem, Nichollsem, "Smołą", Johnstonem i Janniro na rezerwie. To była jedna z nielicznych brytyjskich ekip, która w tamtej formie nawet w starciach z przedstawicielami naszej ligi nie stałaby na z góry przegranej pozycji. I co? I w nagrodę tamten skład trzeba było porozdawać do innych klubów, jak cukierki na promocji w hipermarkecie. Genialny przepis. Jakby to skomentował jeden miłośnik Anglów i Sasów z Częstochowy: więcej Jasiów Wędrowniczków, mniej takich przybłędów.
GiePe do d..., czyli Good Bye, Lenin!
Do czego doprowadziło ograniczenie liczby zawodników z cyklu Grand Prix do ilości sztuk: jeden, widzimy jak na dłoni w kończącym się pomału sezonie. Najlepiej widzą to w Zielonej Górze. Łatwiej zliczyć wszystkie "bączki" Protasiewicza, niż wyjaśnić logicznie, dlaczego gość, który reprezentując swój kraj odniósł autentyczny sukces, kwalifikując się do najważniejszej indywidualnej rywalizacji globu, w nagrodę... wyleci z klubu. O ile nie zdecyduje się z wywalczonego na torze awansu zrezygnować. Tu już nawet synonimów brakuje na określenie tak bezdennie głupiego przepisu. I w drugą stronę - po świadomym wyborze części zawodników, ucierpiał bardzo prestiż samej Grand Prix. Kiedyś, co by nie mówić, konstelacji gwiazd. Dzisiaj, kto tam kręci kółka? Andersen z Ljungiem. Fajne chłopaki. Jak są w formie, przydatni w I lidze. Jak nie - na rezerwę do Krosna. Bez urazy dla Krosna, ale idąc z literą tego przepisu ktoś chcący stworzyć "dream team" z Harrisa, Bjarne Pedersena, Ljunga i Andersena nie mógłby tego zrobić, natomiast spokojnie można by ubrać w jednakowe kevlary Łagutę, Vaculíka, Warda i Sullivana. Gdzie tu sens, gdzie tu logika?
I wreszcie, gdzie wolny rynek? System, który głosił urawniłowkę, padł z głodu i chłodu dobre dwie dekady temu, niczym kiedyś dinozaury. Poza kilkoma enklawami na świecie. Ale chyba nie do nich chcemy równać. Na marginesie, lat temu już naście, jak nie lepiej, w czasach młodości wielu masowo odwiedzających dziś nasze żużlowe stadiony, rynkiem piłkarskim wstrząsnął dogłębnie pewien średniej co najwyżej klasy, za to nader łebski futbolista nazwiskiem Bosman. Niektóre wewnętrzne obostrzenia i regulacje polskich (ale i innych najsilniejszych) lig żużlowych aż się proszą o swojego Bosmana i kto wie, czy w starciu z fundamentalną unijną zasadą prawa materialnego, czyli swobodnego przepływu osób, nie poniosą kiedyś równie spektakularnej klęski, jaką swego czasu przełknąć musiały ligi piłkarskie.
Piękni dwudziestoletni
Czy pod numerami 6 i 7 oraz 14 i 15 powinni startować wyłącznie polscy juniorzy? Nie - bo przecież kilka linijek wyżej wołaliśmy o wolnorynkowe podejście do sprawy. Niekonsekwencję nieraz tu piętnujemy, a więc warto by zacząć od siebie. Nie zapominajmy jednak, że omawiane regulacje - choć cały czas traktujemy je jako pierwszy krok do zmian także w Ekstralidze - dotyczyć mają w najbliższym czasie frontu I-ligowego. "Produkujemy" juniorów - choć to może brzydkie określenie - jak żaden inny kraj i... szybko o nich zapominamy. Jeżeli nawet przyjąć, że prędzej czy później w Ekstralidze zatriumfuje wolny rynek i zamiast Szymki z Dolnym będziemy oglądać wyścigi Warda z Jensenami (a przynajmniej ich równie utalentowanych następców), to czy - per analogiam - identycznie powinno być w niższej lidze? Akurat tutaj mamy poważne wątpliwości. Gdzieś ci chłopcy muszą szlifować swoje umiejętności. Czy obecnie obowiązujący przepis wymógł wzrost szkolenia w klubach elity - kwestia co najmniej dyskusyjna. Natomiast regulacja zakładająca opcjonalną możliwość wystawienia pod "ósemką" krajowego zawodnika do lat 23, wydaje się być przynajmniej warta sprawdzenia. Wymogu nie będzie, ale zakładać należy, że kluby w obliczu braku ZZ-tki zechcą z takiej możliwości korzystać. Po kogo sięgną? Oczywiście po tych, którzy obecnie kończąc 21 lat często giną na wzburzonym morzu dorosłego żużla. Jeżeli dzięki tej regulacji choć kilku ciekawych zawodników zamiast zbierać truskawki w Reichu zbierze jeszcze kupę braw i zrobi karierę... to może warto zaryzykować?
Dla kibiców jest jeszcze jeden plus. Taki "lokalmatador" wskakujący spod ósemki za słabszego kolegę, oprócz tego, że ułatwi życie trenerowi, może być świetnym wabikiem przyciągającym na trybuny miejscowych fanów. I starsi kibice wspomną, że byli już w naszej lidze tacy. Wożący nawet stranieri gości.
A tak już zupełnie kończąc wątek juniorów - błyskawiczny konkurs. Który klub w naszych żużlowych ligach posiada w swoim składzie (tym meczowym, nie na papierze) najwięcej wychowanków? No właśnie. Już choćby to powinno dać naszym działaczom do myślenia.
Siedem - symbol doskonałości?
Takim przynajmniej jest w nowotestamentowych pismach. Jakby nie było, otwierając biegową tabelę, nie ujrzymy już juniorów na czele. I bardzo dobrze, że nie ujrzymy! Co to w ogóle był za pomysł, żeby w boju testowali stan nawierzchni ci najmniej doświadczeni?! I to bez wcześniejszej próby toru, bo przecież takowej nie było. Naprawdę, dużej wyobraźni trzeba, żeby wskazać "o czym chciał powiedzieć pisarz". Napięcie miało rosnąć proporcjonalnie do klasy zawodników - tylko to, na szybkiego, przychodzi nam do głowy. No i rosło, szkoda tylko, że co któryś mecz przy akompaniamencie sygnałów karetek pogotowia.
Teraz będzie tak:
I | 1 Ż | 9 C | 2 B | 10 N |
II | 3 Ż | 11 C | 4 B | 12 N |
III | 13 C | 5 Ż | 14 N | 6 B |
IV | 15 N | 7 B | 11 C | 3 Ż |
V | 2 B | 10 N | 5 Ż | 13 C |
VI | 4 B | 12 N | 1 Ż | 9 C |
VII | 6 B | 14 N | 7 Ż | 15 C |
VIII | 11 C | 1 Ż | 12 N | 2 B |
IX | 9 C | 3 Ż | 10 N | 4 B |
X | 5 Ż | 15 N | 6 B | 11 C |
XI | 7 B | 13 C | 3 Ż | 14 N |
XII | 12 N | 2 B | 9 C | 5 Ż |
XIII | 10 N | 4 B | 13 C | 1 Ż |
Junior z "szóstką" na tor wyjedzie dopiero w biegu trzecim. Jego kolega - w czwartym. Wiele się jeszcze nie odsypie, ale zapewne wiele przekażą juz starsi koledzy. Stricte juniorski będzie bieg siódmy. Czy wepchnięcie go w sam środek rywalizacji zmmniejszy rangę? Na pewno skończy się temat "mocnego uderzenia na początek, a potem bronienia przewagi", ale - znowu się powtórzymy - przecież to już było. A takie juniorskie pary jak Baron - Protasiewicz czy Ułamek - Osumek niejeden mecz swoim drużynom wygrały. Było gorzej niż dziś? Nie zauważyliśmy.
Houston, mamy problem - czyli kompromisu słabość lub siła
Wisienkę już rozdaliśmy, o kręceniu lodów było, teraz czas na klopsa. Tym klopsem, w zalewie przaśnej - własnej, nieco gorczycą, czy - jak utrzymują inni - żółcią woniejącą, będzie kwestia połączenia I i II ligi. W telegraficznym skrócie sprawa wygląda tak, że "za" jest GKSŻ i część klubów (w tym wszystkie słabsze), przeciw jest GKM Grudziądz, wspierany ponoć - mniej lub bardziej oficjalnie - przez Gniezno i Lublin. Czyli mocarzy I-ligowych zmagań. To, od razu dodajmy, stan rzeczy na 4 września, kiedy kreślimy te słowa. Bo znane z kart Wojny siedmioletniej "odwrócenie przymierzy" przy trwałości naszych żużlowych sojuszy jawi się niczym harcerska gra w podchody.
Najbardziej obrywa się Zbigniewowi Fijałkowskiemu, prezesowi GKM-u, bo to on miał odwagę firmować veto swoim nazwiskiem. Gromy sypią się na głowę sternika Grudziądza, a my go nawet rozumiemy. O swój klub dbać musi. Z tego go w końcu rozliczą. Co dla niego i jego klubu oznacza powiększenie ligi? Ano to, że zamiast kilku zaciętych spotkań z Gnieznem, Lublinem czy Łodzią, na które przyjdzie po 5-6 tys. kibiców, czeka go kilka meczów z Rawiczem, Krosnem, Opolem i Krakowem, na które przyjdą desperaci, natomiast za które on - prezes będzie musiał wypłacić koszmarną punktówkę. Że może je odjechać drugim składem, a ze stranieri podpisać umowy tylko na mecze wyjazdowe plus kilka spotkań u siebie. Pewnie może, ale to także dalekie od ideału rozwiązanie. Miejscowi fani raczej nie będą szczęśliwi, że gwiazdę GP zobaczą w kwietniu, potem raz w czerwcu i może jeszcze dwa razy w sierpniu. A czy taki Andersen, Watt lub Ljung będzie akurat w danym roku zawodnikiem na piątkę, czy piątym kołem u wozu, też trudno zimą wyrokować. Bo być może dwucyfrówki wykręcać będą zupełnie inni, z równie wysoką gażą, i to właśnie ich należałoby obwarować kontraktowym "szlabanem". Abstrahując już zupełnie od tego, że odjeżdżanie meczów rezerwami tak średnio idzie z duchem sportu i na dobrą sprawę nikt takiego podejścia nie lubi. Zawsze też któryś z rywali powie, że "z tymi z miasta X to jechaliście osłabieni, a nas pokonaliście pełnym składem". I na odwrót.
Czy veto Fijałkowskiego to krótkowzroczność, prywata i reakcyjne wstecznictwo? Też dyskusyjne. Krzysztof Cegielski, którego opinii zawsze uważnie słuchamy, połączenie lig popiera, argumentując, że liga szersza i dobrze zorganizowana da większe szanse reklamy potencjalnym sponsorom i prędzej przyciągnie zainteresowanie telewizji. Ten argument można łatwo zbić dowodząc, że telewizję, przynajmniej w najblizszym czasie, zainteresują (o ile w ogóle) mecze tych silnych. Czyli Gniezna, Grudziądza, Lublina, czasem Daugavpils. A zatem I-ligowe status quo. "Cegła" miał zapewne na myśli wizjonerską, długoletnią perspektywę. I patrząc w ten sposób, chyba trudno autorytatywnie powiedzieć "nie". Lekko, zwłaszcza na początku, nie będzie, ale może warto podjąć ryzyko? Tym bardziej, że argumentów za powiększeniem znajdujemy co najmniej jeszcze kilka.
Pierwszy - tylko z pozoru tchnący szyderą: jeśli tych lig ktoś odgórnie nie połączy, niebawem i tak zostanie jedna. Prawem dżungli. Poznania i Świętochłowic na mapie już nie ma. Krosno częściej z rozgrywek rezygnuje niż do nich przystępuje, w Pile przedsezonowe cyrki pamiętamy. W Rybniku, choć finał ligi jeszcze się nie skończył, już słychać o kolejnym przepoczwarzeniu. Jaka jest stabilnośc finansowa Wandy Kraków i innych - pewnie nawet ich sympatycy nie wiedzą. W trwającym jeszcze sezonie do końca II ligi dojechało 5 zespołów. Ile w tym tempie dojechałoby za rok?
Argument kolejny, tym razem już obu lig się tyczący. Taka Ostrovia ostatni mecz przed własną publicznością rozegrała dokładnie 15 lipca. Toż to anomalia jakaś. Pogoda piękna, żużlowcy w formie, fani chcą oglądać speedway... a tu cztery litery. Stadiony zamknięte na kłódkę, "kolarze" naprędce załatwiają sobie jakieś fuchy, by pochałturzyć w Wielkiej Brytanii czy Czechach ku uciesze tamtejszej gawiedzi, a działacze mogą co najwyżej obiecywać kibicom, że "we wrześniu zorganizujemy jakiś turniej". Żużlowcom absolutnie się nie dziwimy, że fikają w sierpniu koziołki na brytyjskich agrafkach. Z czegoś żyć muszą . Ale co to za liga? Juniorki młodsze w hokeju na trawie grają dłużej niż kwiecień-lipiec. Połączenie dwóch kadłubowych lig w jedną większą ten problem by rozwiązało.
Wątek telewizyjny wreszcie. Bez kamer nie ma poważnych sponsorów, a w dzisiejszym sporcie zasada jest jeszcze brutalniejsza. Nie masz kamer - to cię nie ma. Nasza I liga w obecnym kształcie trochę już istnieje. Kto ją pokazuje? Miejscowi palcem. Skoro jest tak źle, to wcale nie jest dobrze.
Nie dołożymy "Cegły", ani nawet cegiełki do krytyki Fijałkowskiego. Takie kompromisy zawsze są trudne. Długofalowy zysk niepewny, a krótkookresowo po łbie oberwą wszyscy. Maluczcy też. Bo nie tylko Fijałkowski będzie miał 2 tysiące ludzi na meczu z Opolem i o 22 tysiące wyższą punktówkę do wypłacenia, ale takie Opole, zamiast jak dziś, bić się o mistrza, będzie musiało pogodzić się z batami u mocarzy i rolą outsidera tabeli. To nie przysporzy sponsorów. A kto wie, czy na dzień dobry nie odwrócą się ci mniej zżyci z klubem, którzy dotąd reklamowali ekipę walcząca w półfinałach II ligi, a teraz przyjdzie im widzieć swój szyld przy zerach, jedynkach i defektach. Takie prawo sponsora.
Mimo wszystko, chyba jednak warto podjąć to ryzyko, a na pewno warto rozmawiać. Nawet dłużej niż dwie godziny wrześniowego przedpołudnia w Łodzi. Niestety, takim narodem jesteśmy, że te rozmowy na dobre jeszcze się nie zaczęły, a już zaczyna się budowanie murów. Tworzenie atmosfery dwubiegunowości: my (reformatorzy) i oni (grabarze polskiego żużla). To właśnie najbardziej nam się nie podoba. Nietrudno się domyślić, że taki ton spowoduje jedynie okopanie się na swych pozycjach. Tak mogą pisać na forach niektórzy kibice, działacze nie powinni nawet myśleć.
"Mądry kompromis jest wart więcej niż tysiąc zwycięstw" - ktoś kiedyś powiedział. Dewiza słabych, nie umiejących walczyć o swoje? Chyba nie. Nie powiedział tego żaden oportunista ani zahukany polityk. Przeciwnie - ten gość raczej umiał walczyć. I z reguły wygrywał. Kto? Sprawdźcie.
Przydługi ten tekst wyszedł, ale i temat równie ważny zdarza się nieczęsto. Rekapitulując, że użyjemy ulubionego słowa pewnego wszechwładnego do niedawna krasomówcy z Krakowa, który dziś walczy o przetrwanie bardziej aniżeli cały ten nasz żużel razem wzięty; no więc podsumowując, to jesteśmy "za". Panie Szymański, bierz się Pan za przepisy wykonawcze do tej ustawy. Tylko bez żadnych kruczków, niuansików i magicznych skreśleń w marcu. Zwłaszcza w temacie próby toru. A tych, co staną okoniem, będziemy penalizować niczym zbójników w I RP (nie mylić z IV-tą): na hak za ziobro.