No to już wiemy, dlaczego żużlowców toruńskiego Unibaksu po raz kolejny zabraknie w finale Ekstraligi. Nie przez chory regulamin, upór działaczy, ignoranta Lisa i całą chryję z walkowerem, nie tylko przez brak Sullivana, nawet nie dlatego, że Kowalik pomylił chomiki, ale wskutek... braku sprzętu dla Darcy'ego Warda. Tak przynajmniej twierdzi nadzieja światowego żużla.
Jak pojechał w niedzielę Australijczyk, wszyscy widzieliśmy. Że użyjemy ulubionej formułki tych portalowych reporterów, u których więcej sprzętu niż talentu, był pewnym punktem w talii kart trenera Cieślaka. Trzykrotnie przegrał po 1:5, raz 2:4 (raz też, gwoli sprawiedliwości, udało mu się podwójnie wygrać). Ogólny bilans startów par z Wardem w składzie zamknął się sumą minus 10 punktów. Aż word podkreślił na czerwono.
Te 10 "oczek" to nawet więcej niż potrzebował Unibax do awansu. Co gorsza, ciężko tu nawet znajdować współwinnych, bo wszyscy walczyli jak lwy w anielskiej skórze. Nawet Przedpełski. Puścił go Kołodziej, czy nie puścił - młodzian zrobił biegowe 4:2, którego w najbardziej nawet optymistycznych wizjach nikt w Toruniu nie zakładał. I odrobił straty, bo przypomnijmy, po tym, jak "opona w składzie" Apatora (cytat by TVP) minęła linię mety, torunianie wygrywali 24:18. A za chwilę już 35:25. Do pełni szczęścia brakowało już tylko neutralizowania "taktyków" Cieślaka i dowożenia biegowych remisów. Czyli punktów Warda.
Dziś już wiemy, że o żadnych nadziejach nie mogło być mowy, bo Darcy Ward nie miał na czym tych punktów przywieźć. Nie miał na czym w pierwszym meczu w Tarnowie, nie miał i w rewanżu. - Moje problemy tkwią w sprzęcie. Bardzo chciałem, ale mi nie wyszło. Mój motocykl nie pracował tak, jak tego oczekiwałem. Byłem wolny na dystansie - opisał swoje odczucia dla sport.pl.
Kowalik postawił na złego Chomika, ale tłumaczy się, że na treningu ten gorszy był lepszy. W ostateczności może jeszcze powiedzieć, że ich pomylił (w sumie nie takie głupie, skoro tydzień wcześniej 60 chłopa mogło pomylić KSM-y...). Nie ma się co śmiać, żużel to szybki sport i decyzje trzeba podejmować błyskawicznie. Ponoć, gdy kiedyś w Suwalskiem zderzyły się dwa walce drogowe, operator, który pierwszy wypełzł z kabiny, rzucił tylko: panie władzo, to był moment. Niestety dla kibiców Apatora, najbliższy moment tego kalibru dopiero za rok. Jak dobrze pójdzie.
Wracając do wątku, to tłumaczenie Warda takie infantylne trochę nam się zdaje, żeby nie powiedzieć głupiutkie. Mógł już coś lepszego wymyślić. Bo jak to? Cały sezon nie miał na czym jeździć i przyznaje to w połowie września, kiedy zawalił mecz roku? Tylko, czy faktycznie wcześniej tak beznadziejnie było? W zasadzie jedyny mecz na MA, o porównywalnym ciężarze gatunkowym, rozegrali torunianie ze Stalą Gorzów. Układ ten sam: albo rybka, albo pipka. No i Ward na tych swoich "osiołkach" zrobił 10+2. Czyli tyle, ile jadący po 6 razy liderzy gości. Jednorazowy wyskok? Chyba nie do końca, bo przecież tydzień wcześniej w Gdańsku było 10+3. Fakt, że przeciw drużynie specjalnej troski, ale akurat tamtego dnia desperacko broniący się przed degradacją gospodarze za darmo punktów nie rozdawali. Lećmy dalej. Kolejny tydzień wcześniej, na trudnym torze Falubazu, Darcy znowu wykręcił dwucyfrówkę, tym razem 10+2. I był najlepszym zawodnikiem swojej drużyny (dla porównania Jonsson zrobił wtedy 8 punktów, Protasiewicz - 11). Może więc ta jazda nie była absolutnym hitem, nie porywała tłumów, ale 12-13 punktów z bonusami... Czego więcej wymagać?
To może dopiero na półfinały Ward nie miał na czym jechać? Coś mu wybuchło w najlepszym silniku, coś zatarło, krzywe krzywki trafił... Zdarza się i lepszym od niego. No dobrze, ale w takim razie fani mają prawo spytać, jak wykorzystano czas od meczu w Tarnowie (gdzie Darcy, co tu owijać w bawełnę, pojechał straszny piach), do rewanżu w Toruniu. A czas był, aż nadto. Bite dwa tygodnie. A skoro nie udało się z rzekomym problemem uporać, to dlaczego zawodnik nie zdecydował się na skorzystanie ze sprzętu niezdolnego do jazdy Ryana Sullivana? To znaczy zdecydował się, ale dopiero w akcie desperacji w XIV biegu, kiedy było pozamiatane a Cieślak miał już na twarzy banana. Chyba, że uznamy, iż maszyny Sullivana również nadają się do chrzanu tarcia... To już jednak dość ryzykowna teza.
Żeby nie było, że z braku ciekawszych tematów jedziemy po zawodniku, któremu talentem dorównuje w tym kraju chyba tylko Marcin P. - napisaliśmy to zaraz po meczu i powtórzymy: nie jeden Ward jest winien tegorocznemu wynikowi Apatora. Skoro jednak sam Darcy olał niegłupią całkiem maksymę traktującą o mowie, milczeniu i dwóch szlachetnych kruszcach, powinni się w anielskim grodzie mocno zastanowić nad tymi słowy. Może to nie sprzęt, a po prostu zmęczenie materiału? Polska, Szwecja, Anglia... sporo tego. Nawet Holder jakby przygasł ostatnio. Warto by pogadać z Wardem, inaczej niż poprzez sport.pl. Póki jeszcze jest szansa coś w tym sezonie ugrać. Zegarek na senatorskim przegubie tyka dla Falubazu. Jonsson dojdzie do siebie, Holta się wyleczy, Dudek ozdrowieje na rewanż. A zamiast słuchać kolejnej sprzętowej wymówki, kibice zażądają Liglada.
Profesjonalizm niejedno ma imię. Ward na ostatnim treningu przed meczem sezonu (fot. torun.com.pl)