Umówmy się: Gorzów pokpił sprawę. Na swoim torze, chcąc przejąć inicjatywę w tej wojnie, powinni dołożyć rywalom przynajmniej 10 punktami. Zwłaszcza takim, których liderzy wyglądali na zagubionych bardziej od psów Kołodzieja. Miejscowi tych liderów mieli aż czterech. Ostatecznie szalę przeważył ten z najmniej sportową sylwetką, ale do tego w naszej lidze zdążyliśmy przywyknąć. Co by nie mówić, zrobił to, co bohaterowie większości opiewanych latami akcji. Zamknął oczy i poszedł na całość. Jeszcze przed biegami nominowanymi uśmiech Marka Cieślaka był jak onegdaj Polska - od morza do morza, a emocjonalnie niezaangażowanym do głowy przychodziło co najwyżej pytanie: jak to jest możliwe, że ten nijaki Tarnów tak spokojnie sięgnie po tytuł? Iversen i nasz "last action hero" nieco ugłaskali wynik, ale nie oszukujmy się: na 99,7 proc. po 1. biegu rewanżu rezultat będzie brzmiał 48:47. A goście będą mieli 10 biegów, by sprawę rozstrzygnąć po swojej myśli. Dziesięć, bo biegów nr 4, 7, 10 i 12 nie liczymy. Te mogą co najwyżej zremisować. Bukmacherzy złudzeń już nie mają. Za złotówkę zainwestowaną w team z Galicji wypłacą tylko 40 gr zysku. W drugą stronę zarobić można na dobre piwo z Biedronki. Czyli co, wszystko jasne? Podobno tak. Nie mamy nic przeciwko Tauronowi i Azotom (w zasadzie to będzie tytuł nas wszystkich), wolelibyśmy jednak, żeby rewanż trzymał w napięciu do samego końca. Wy też? To co, poszukajmy tych szans.
Można zacząć od spraw fundamentalnych. Spóźni się Hancock, Vaculíkowi skoczy ciśnienie, ktoś źle przeliczy KSM, a "Gienek" znowu ucieknie swojemu panu. Po spełnieniu każdego z tych warunków - tytuł dla Stali murowany. Byłoby to jednak pójściem na łatwiznę. Poszukajmy lepiej umocowanych przesłanek.
1. Historia prawdę ci powie - czyli raz po szczęce, raz po głowie
Zapewne niebawem ujrzymy gdzieś tradycyjną statystyczną pigułkę, informującą o tym, że w 112 spotkaniach w Tarnowie 76 razy wygrywała Unia, 30 Stal, dwa razy wyłączyli prąd, a raz wybuchła wojna. Do historii - nauczycielki życia mamy duży szacunek, ale tak naprawdę guzik takie zestawienia mówią. A obecnie służą głównie temu, by pod nimi paru dyżurnych hejterów trochę sobie ulżyło. Ciekawsze są analogie przez życie pisane. Taki Falubaz na przykład. Przecież ta sama Stal dwa lata temu przy W69 osiągnęła niemal identyczny wynik (i nawet też trójką zawodników) jak tarnowianie obecnie. W rewanżu mieliśmy zobaczyć "kropkę nad i". A tymczasem Ruud z Gapińskim przywieźli siedem zer i w temacie kropek oglądać przyszło co najwyżej blondwłosą Olejnik.
Ten sam Falubaz rok wcześniej na własnym torze pozwolił zdobyć finałowemu rywalowi z Torunia aż 42 punkty. Dzień później okazało się, że nie aż, a tylko. Po pamiętnej decyzji sędziego Terleckiego ze szczęścia szaleli zielonogórzanie, a fanom Apatora przyszło zastanawiać się: dlaczego znowu my? Znowu, bo przecież w 2007 r. po finałowej porażce w Lesznie 49:41 nadzieje również były wielkie. Skończyło się na zgrzytaniu zębami po startach efemerydy Johnstona i kolejnych zerach bohatera obecnych zmagań, Żagara. Wszyscy chcą świętować u siebie, ale ekstraligowa historia uczy pokory.
2. Co może trzech facetów...
Trzech takich, majętnych niczym czołowi nasi żużlowcy, co prawda w komplecie już zaobrączkowanych, lecz w wieku na tyle młodym, by na kwestię w śródtytule odpowiedzieć twierdząco, ale na tyle dojrzałym, by coraz częściej z ważnych powodów zawodowych wydostawać się spod troskliwej kurateli małżonek, spotkało się w barze. Kiedy już kalumni rzucanych obficie na naszych polityków i kopaczy zabrakło, interesy klepnięto, zaczęli chwalić się, co który zafundował małżonce na ostatnią rocznicę ślubu. - Czerwone ferrari - mówi pierwszy. - Takie jak miał Jonsson, kiedy jeszcze coś jeździł, tylko kolor inny. 4 sekundy do setki. - Słabo - szelmowsko uśmiecha się drugi. - Ja swojej ściągnąłem ze Stanów Korwetę C6. Na mienie przesiedleńcze, żółciutka jak kaczuszka i 3 sekundy do setki - cieszy michę jak dziecko, zadowolony z przebicia kolegi. - No, szybkie autka, ale ja swojej Gabrysi kupiłem takie cacuszko, że do setki ma jedną sekundę - chwali się wreszcie ostatni. Konsternacja. Jak to, przecież nie ma takiego auta?! - A kto mówi, że auto; wagę jej kupiłem.
Teraz waga jest ogromna, a żeby było po co do tego baru, uzbierać trzeba minimum 43 punkty. Konkretnie. Co by nie mówić, Stal dokonała już nie lada sztuki. Trójka: Żagar, Iversen, Kasprzak na 45 możliwych (płatnych) punktów, zrobiła 40. Wziąwszy pod uwagę przeoraną nawierzchnię, rangę meczu, a przede wszystkim nazwiska rywali - chapeau bas przed muszkieterami z Gorzowa. Trójką świetnie dysponowanych zawodników można się doskonale bronić, czy to na wyjeździe, czy w wyniku nagłego osłabienia składu u siebie. I wszystkie biegi z udziałem juniorów dzięki Kasprzakowi i Żagarowi zostały w Gorzowie wybronione. Jeden nawet Stal wygrała wskutek defektu Janowskiego. Powtórzenie tej sztuki w Tarnowie byłoby mistrzostwem świata. Realne, ale mało prawdopodobne. Dodając do tego spodziewane baty w biegu młodzieżowców nie chce wyjść inaczej - to Stal zamiast bronić, musi atakować. I wykorzystać do maksimum każdy wyścig z udziałem swoich seniorów. Żeby było ciekawiej, jest w stanie to zrobić.
Doprawdy, trudno znaleźć argumenty odmawiające którejś z gorzowskich gwiazd ponadprzeciętnej szansy pojechania świetnego meczu w rewanżu. Ten, którego w Gorzowie tak niemiłosiernie wygwizdano, będzie teraz języczkiem u wagi. Na temat "Tomasz Gollob a tor w Mościcach" można by napisać elaborat, a i tak prędzej dokopano by się do gazu łupkowego, niż do złych dla "Stalerny" wniosków. W rundzie zasadniczej pan Tomasz zawiódł tylko raz, choć w decydującym biegu. Przyjechał ostatni, a Stal przegrała dwoma punktami. Mimo wszystko, to jego 12+1 przywróciło gorzowian do gry. Wtedy było 6 startów. Czy ktoś się zdziwi jeśli teraz będzie tyle samo w pięciu?
Krzysztof Kasprzak, Niels Kristian Iversen i Matej Żagar pojadą wszędzie. To oczywiście spore ryzyko pisać tak otwartym tekstem przed meczem. Zamiast tego można by wklejać wyniki od Wysp Brytyjskich po chorwackie Gorican, coś udowadniać, coś obalać, ale... takie po prostu mamy wrażenie. Jak żre, to jedzie. Dopóki nie zdechnie.
Pozostaje Michael Jepsen Jensen. Gwiazdka z Danii koncertowo zawaliła pierwszy mecz. Przyjmijmy, że przez nawierzchnię. Notabene, to już drugi z rzędu niewypał Jensena, po tym "czymś" co zademonstrował w GP Challenge. Skoro jednak szukamy na siłę argumentów, by ten finał potrzymał w napięciu do końca, przypomnijmy, że tak zagubiony ostatnio Jensen w rundzie zasadniczej na tarnowskim lotnisku spisał się znakomicie. Zdobyte z bonusami 10 punktów to było nawet więcej niż oczekiwano od drugiej linii. Miesiąc temu podczas tarnowskiej rundy IMŚJ okrzyknięty już talentem na miarę Hansa Nielsena młodzian stracił tylko jedno "oczko". Notatki zapewne są. Czy w niedzielę coś zmieni się w nawierzchni owalu w Mościcach w stosunku do tych dwóch występów? Raczej niewiele.
3. Różaniec, a potem Alleluja i do przodu!
Jak to powiedział pewien prominentny polityk, widywany swego czasu w krawacie w barwach bydgoskiej Polonii, prawdziwą wartość mężczyzny poznaje się nie po tym jak zaczyna, lecz po tym jak kończy. A co dopiero siedmiu mężczyzn... W odniesieniu do samego autora zgrabnej sentencji, zważywszy na to jak skończył, okazało się rychło jak obosieczna i brutalna to prawda. Ale obiektywnie rzecz biorąc, prawda. Gdyby tak przełożyć ją na żużlowe realia i zaprząc w służbie naszej sprawy, rzecz ma się śpiewająco. Nie trudno dostrzec, że w perspektywie rozstrzygnięcia kwestii tytułu w biegach nominowanych Stal dzierży w swych paluchach poważny atut - tak zwanej przewagi taktycznej, lub mówiąc po ludzku mocnego pie*dolnięcia na koniec. Oczywiście, na razie tylko na papierze, ale ten jest cierpliwy, przyjmie więc i tę garść przesłanek, dowodów i pseudodowodów. W jaki sposób mają "żółto-niebiescy" wytrzymać napór gospodarzy przez pierwsze 10 biegów - nie pytajcie. To zadanie domowe dla każdego, komu złoto w Gorzowie miłe. Gdyby wszak z pomocą deszczu, toru, Matki Boskiej, defektów rywali, a przede wszystkim własnej znakomitej jazdy do regulaminowej przerwy udało się dotrwać na styku - szanse gości wzrosną. Po 10. biegu już tylko raz (w gonitwie 12.) będą musieli drżeć o utrzymanie remisu. Pozostałe cztery obsadzą jak PSL wszystkie terenowe agendy. Mysz się nie prześliźnie. A ponieważ tak już jest na świecie, że każda akcja rodzi reakcję, nie zdziwimy się, jeśli to właśnie wówczas liderom ekipy Cieślaka zacznie lekko szumieć w głowach. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
4. Bez Zmarzlika ani rusz
...a może to właśnie brak Zmarzlika coś poruszy? Na przykład wolę walki u reszty. Bo teraz już nie ma zmiłuj. Każdy bieg będzie jak finał Grand Prix, a każdy przegrany pierwszy łuk przyśni się zimą jeszcze pięć razy. Wcześniej, to było jednak dość wygodne, i dla trenera Palucha, i dla psychiki zawodników: jakby co, w każdej chwili wyjedzie Zmarzlik. Nawet za Golloba. Taka niezwykła rezerwa zwykła. To trudno uchwytne, jeszcze trudniej definiowalne, ale są drużyny, i są zawodnicy, którzy najlepiej jeżdżą, kiedy pali się i wali. Na co dzień chyba im za dobrze.
5. Ambicja, motywacja, przesądy i takie tam...
14 października w Gorzowie raz już było gorąco. Prawie pół wieku temu, w roku do obrzydzenia świętowanego milenium państwa polskiego termometry nad Wartą wskazały... niemal 30 stopni w cieniu. Złośliwi twierdzili, że to Bundeswehra wycelowała akurat w Lubuskie bliżej nie znane osiągnięcia burżuazyjnej myśli technicznej, tak czy inaczej do dziś jest to krajowy rekord października. Dobry omen? Sensu stricte nie bardzo, bo za oknem chwycił właśnie pierwszy przymrozek. Ale w domach fanów Stali ten rekord może zostać pobity. O jakieś 20 stopni. Niech no tylko wygrają...
Szukać przewag w gwiazdach to zawsze ciekawe, ale zejdźmy na ziemię, bo nie w gwiazdach, a w głowach zawodników Stali zadecyduje się kolor tegorocznego kruszcu. "Aspekty psychologiczne walki o Drużynowe Mistrzostwo Polski" - to byłby temat nie niezłą magisterkę, jak nie lepiej. Przeniknąć do umysłów żużlowców nie jest rzeczą łatwą, do niektórych zresztą niespecjalnie byśmy chcieli. Nie da się jednak uciec od pytania, które paść musi: jak zaprezentuje się w meczu roku Tomasz Gollob, wygwizdany niemiłosiernie przez własnych fanów. Oczywiście, gwizdy były podziękowaniem za konkretny bieg, potem następny, a gdyby wynik wielkiego finału w Lesznie kładł Baliński, w Zielonej Górze Protasiewicz czy we Wrocławiu Jędrzejak, zapewne usłyszeliby to samo. Tym niemniej, jeśli to rzeczywiście był pożegnalny występ pana Tomasza na torze w Gorzowie... to ciekawi nas, ilu fanów Stali w środę po przebudzeniu pomyślało sobie: kurczę, bez sensu wyszło. Trochę tak. Gollob w naszym żużlu to instytucja i zrobił dla Stali bardzo dużo. Dużo więcej niż da się przeliczyć na pieniądze czy zdobyte punkty. Zainteresowanie mediów, sponsorzy, marketingowy PR. Jeśli "Chudy" faktycznie wróci do swojej Bydgoszczy, zapewne w lutym Polonia sprzeda więcej karnetów niż średnia widzów w mijającym sezonie, a na derbach dystrybucja zakończy się w piątek. Ten obrazek stojącego samotnie w swoim boksie, pakującego sprzęt, Tomasza Golloba zapamiętamy z tego sezonu równie dobrze jak szarżę Iversena po trawie. Teraz Mistrz może pokazać tym gwiżdżącym, że na Tomasza Golloba się nie gwiżdże. Prawie jak na Chucka Norrisa. Chyba, że chce się go zmotywować. Coś w tym jest. W Lesznie na DPŚ raz już gwizdali. Skończyło się bombowo. Teraz może być podobnie. Jak będzie trzeba, to i motor jest od kogo pożyczyć.