Klocowa zwolniła Barona! - taka wieść gruchnęła we Wrocławiu tuż przed najbardziej refleksyjnym ze świąt. Co prawda kibice ze stolicy Dolnego Śląska mają tę przewagę nad fanami żużla z innych miast, że zdziwić mogłaby ich już tylko awaria rozsuwanego dachu na Stadionie Olimpijskim, ale akurat ta wieść wywołała emocje. Bo jak to tak, wywalają trenera w dwa tygodnie po obronieniu Ekstraligi, a może i w ogóle żużla dla miasta? Człowieka, który zaangażował się całym sercem, by z tej zbieraniny jaką dostał wiosną stworzyć drużynę, której będzie chciało się "umierać za Wrocław"? I co najlepsze, sprawił, że im się chciało.
Ze dwa lata temu furorę w internecie zrobił pewien tekst w formie listu otwartego, autorstwa jednego z młodych, wrocławskich naukowców. Opisywał jak w praktyce wygląda proces kształcenia na naszych wyższych uczelniach, czyli tam, gdzie mroki niewiedzy i braku kompetencji najjaśniej rozświetlać winien kaganek oświaty (na marginesie, zerknijcie szanowni czytelnicy do internetu, bo to bardzo ciekawa lektura). Tekst ów nosił tytuł: "Jestem baronem. Nie chcę dłużej żyć w średniowieczu". Tak sobie myślimy, że po ostatnich wydarzeniach jeden z ligowych trenerów miałby pełne prawo się pod tym podpisać.
Wiadomość o wypowiedzeniu dla trenera Sparty podał jeden z żurnalistów "Gazety Wrocławskiej". O tyle istotna to informacja, że dziennikarz to z tych lepszych, taki, co to zanim coś napisze, pomyśli, a jeśli czegoś nie jest pewien, to raczej nie napisze. To za nim, jak to zwykle bywa, na zasadzie kopiuj-wklej, puściły wieść w świat żużlowe portale. Szybko, bo już dzień później, okazało się jednak, że wypowiedzenia nie było, a nawet jeśli było, to nie równa się zwolnieniu. Nieuchwytny dotąd trener włączył już telefon, nadal lubi panią Krysię, a nowych zasad współpracy, choć jeszcze nie zna, to już mu się podobają. - Do 31 października jestem pracownikiem klubu. Tego dnia kończy mi się bowiem umowa o pracę. Nie stało się nic szczególnego, a wybuchła zupełnie niepotrzebnie wielka afera - uciął spekulacje. Czyli burza w szklance wody. A jednak niezupełnie.
Nawet jeśli słowo klucz, czyli "wypowiedzenie" użyte było dość niefortunnie, to samo uzasadnienie rzekomego zwolnienia zdementowane przez klub nie zostało. Przeciwnie, prezes Kloc we wszystkich późniejszych wypowiedziach konsekwentnie potwierdzała, że jest niezadowolona z pracy trenera Barona z młodzieżą i postępów tejże. A raczej ich braku. Stąd też Piotra Barona może zatrudnić, i owszem, ale już na sezonowym kontrakcie, a najpierw szkoleniowiec musi przyjść, porozmawiać (czytaj: złożyć samokrytykę) oraz opowiedzieć jakie środki naprawcze zamierza wdrożyć w nowym roku. Tak, aby Malitowski znowu objeżdżał Pedersena. A przynajmniej się nie kompromitował.
Słowo ciałem się stało. Jak to spotkanie wypadło, wiedzą tylko sami zainteresowani. Łatwe z pewnością nie było, bo i w kwestii "jak odłączyć Malitowskiego od facebooka" literatura przedmiotu świeci brakami niczym uśmiech portiera na stróżówce wrocławskiego stadionu. Consensus jednak, zdaje się, osiągnięto, bo prezesowa WTS-u ogłosiła, że trener podpisze zmieniony kontrakt 1 listopada (byle nie na cmentarzu), a sam Baron, choć z ciut mniejszym animuszem, także te słowa potwierdził. Mamy 6 listopada, Sparta nadal nie ma trenera ("kontrakt to już tylko formalność"), ale takie rzeczy nikogo specjalnie nie dziwią. Tym bardziej, że obecnie sytuacja WTS-u na mapie sztabowej prezentowałaby się mniej więcej tak: menadżer - brak, II trener - nie ma, kierownik na wypowiedzeniu, mechanik już nie pracuje, szefowa administracji sama poprosiła o urlop, siedziba klubu zamknięta - trwa odwrót na leże zimowe do Solpolu, w którym na co dzień pracuje pani prezes. Hibernacja jakaś.
Nieco bardziej dziwi, że Piotr Baron nie odniósł się szerzej do rzekomych błędów poczynionych w pracy z młodzieżą. Oczywiście, lojalność wobec pracodawcy (nawet byłego) - rzecz godna pochwały, to jednak nie on uczynił sprawę medialną. A mimo tego, poza jedną krótką wzmianką o braku konkurencji w zespole, bronić się publicznie nie zechciał.
Poprzednik obecnego trenera Sparty, Marek Cieślak, kiedy prokurentka wparowała mu w trakcie treningu do parkingu i w ciągu trzech minut miała 10 uwag i 15 zastrzeżeń, potrafił nieparlamentarnymi słowy wrzasnąć tak, że część teamu pokładała się ze śmiechu, inni nie wiedzieli, czy parodiuje panią prokurent, czy mówi serio. Na wszelki wypadek wiali z zasięgu rzutu kamieniem. Jason Crump, jak głosi legenda, swego czasu podniósł panią Krysię i wystawił przed swój boks, kiedy uznał, że jednak lepiej zna się i na silnikach, i na wchodzeniu w wiraże. Piotr Baron... Piotr Baron, najoględniej mówiąc, jest nieco inny. Swojej prezesowej nigdy nie skrytykował i zapewne nie skrytykuje. Choćby mu najbzdurniejsze zarzuty stawiała.
Dlaczego? Ciężko powiedzieć. Może dlatego, że posadę menadżera w WTS-ie zawdzięcza właśnie Krystynie Kloc. Może dlatego, że wcześniej, jeszcze jako zawodnik, zawsze miał nad sobą, czy to ją, czy pana Rusko. Może dlatego, że widział jak zakończyła się przygoda z wrocławskim klubem równie lubianego przez kibiców Henryka Jaska. A może po prostu charakter spokojniejszy. Wszystko to spekulacje, a i wątek w zasadzie poboczny.
Baron bronić się nie zamierzał, za to w obronie Barona murem stanęli kibice. Ich nikt nie zwolni, a na kontrakty sezonowe sami często wyjeżdżają. Powtarzać listu otwartego nie ma sensu, dzięki naszym żużlowym portalom był on w try miga rozpropagowany w sieci i szeroko dyskutowany. Była to też swego rodzaju zapłata fanów dla trenera, który ich oczekiwania świetnie rozumie i w aspekcie zbliżenia na linii klub-kibice zrobił dużo więcej, aniżeli musiał. Podobnie wobec żurnalistów. To raczej Baron, a nie prezes Kloc, był zawsze do dyspozycji każdej redakcji, a i zwykłym fanom nie odmawiał chwili rozmowy. I to on świecił często oczami nie tylko za wyniki, ale w zasadzie za wszystko, co związane było z wrocławskim żużlem. Włącznie z rzekomym brakiem silników dla juniorów, kłopotami z dystrybucją biletów czy odwoływaniem zawodów młodzieżowych.
Jakim jest trenerem Piotr Baron, tak naprawdę nie wiemy. Za krótka jeszcze ta przygoda z Ekstraligą. Jaki ma warsztat? Może Sebastian Ułamek, który na żużlu zęby zjadł, mógłby coś powiedzieć. Z pewnością jednak potrafił Baron zrobić coś, co nawet utytułowanym trenerom nie zawsze się udaje. Czyli zbudować dobrą atmosferę. Bo przy wielu problemach wrocławskiego speedway'a tę jedność i wspólnotę celów dało się odczuć przy okazji każdego meczu Sparty. Zamiast obiadów z zawodnikami i lansowania się w mediach, we Wrocławiu żużlowcy w każdy przedmeczowy piątek i sobotę zasuwali na torze aż miło, a długie treningi kończyły się wspólnym grillowaniem. Monberg z Woffindenem potrafili przyjechać do miasta na kilka dni przed ważnym meczem, a Ułamek zamiast obskakiwać pięć lig i sześć imprez w tygodniu, w kluczowych momentach oszczędzał się raczej na Wyspach, by być w formie dla Sparty. Nawet Lindgren, przekonawszy się już, że mniej boli zdobywanie punktów w Grand Prix, niż piękności we wrocławskich klubach, jakby zbastował. Przez cały sezon nikt się na nikogo nie obraził, ani nie zastrajkował - to nowość, bo poprzednio takie hece zaczynały się już w okolicach maja. "Wszyscy, z Baronem na czele, są tak nabuzowani, że jak nie będzie 60:30, to będzie dym" - usłyszeliśmy przed decydującym o pozostaniu w lidze bojem od jednego z członków teamu. Wynik pamiętamy. Pal licho, że z przeciwnikiem specjalnej troski. Sportowo (nie mylić z "organizacyjnie") było naprawdę na poziomie. To także duża osobista zasługa Piotra Barona.
Zarzucanie mu w tej chwili braku wyników młodzieżowców budzi nasze, delikatnie mówiąc, zdziwienie. Umówmy się, chodzi o kasę. Nie o wagę Patryka Dolnego, nie o bałtycki "plażing-smażing" Mality, zainwestowanie w silniki dopiero wtedy, gdy grunt zaczął się palić pod nogami, czy wyjaśnienie tajemniczego zakończenia karier przez Kociembę i Gradkę, a właśnie o kasę. Zresztą nie pierwszy rok w WTS-ie robi się wszystko, żeby wydatki ograniczyć do minimum. A potem jeszcze do minimum z minimum. I to nie jest jeszcze nic złego. Uzasadnianie jednak obcięcia trenerowi kontraktu i "przejścia na sezonową współpracę" brakiem wyników jest co najmniej niesmaczne. Co innego, gdyby pani prezes lub ktokolwiek z zarządu WTS-u powiedzieli: "Panie Piotrze, sytuacja jest trudna. Miasto dało w ubiegłym roku na nasz klub ledwo milion złotych, a w nowym sezonie nawet tego nie jesteśmy pewni. Betard jeszcze zostaje, ale nowych sponsorów nie widać. Musimy oszczędzać na wszystkim. Zaczęliśmy od siebie. Doceniamy to, co pan zrobił dla klubu, ale musimy zmienić zasady współpracy".
Niby to samo, a jednak nie to samo.