Wraz z początkiem grudnia miała nastąpić tak oczekiwana erupcja transferowego wulkanu, a tymczasem... Nuda. Nic się nie dzieje. Nic. I dialogi niedobre... Bardzo niedobre dialogi są. Na przykład taki Przegląd Żużlowy. "Jako pierwszy" podał sensacyjną wiadomość o podpisie złożonym przez Nickiego Pedersena pod kontraktem w Rzeszowie, by po kilkunastu godzinach, piórem tego samego autora, oznajmić: "wolimy milczeć, zanim znowu okaże się, że zmieniona została koncepcja składu. Tak to już jest... w Rzeszowie nadal nic nie wiadomo". No tak. Pomilczmy chwilę.
Im kto starszy, im kto więcej akcji "Jankesa", "Huszczy", Nielsena , Coxa i Knudsena pamięta (z toru, a nie z YouTube'a), tym większy dystans ma do tego całego cyrku. Młodsi przeciwnie. Jest impreza. Każdy dzień i każda nowa plotka daje szansę do przetestowania nowych docinków, wklejenia nowych smajlików i błyśnięcia w sieci. Się kręci. Po co to wszystko, skoro - z łaską plotkujących portali czy bez niej - za kilka dni, góra kilkanaście, i tak wszystko będzie jasne? Moze oprócz Wrocławia, bo tam okres transferowy zaczyna się ostatnio po Trzech Królach, kiedy już ligowe ciamajdy bądź KSM-owi pechowcy orientują się, że są ciamajdami lub pechowcami.
Coś tam się jednak wydarzyło. Gollob podpisał w Toruniu - fakt wiekopomny, ale o tym wiadomo było przynajmniej od tygodnia. Od czasu przejścia Piotra Śwista do Falubazu chyba jeszcze żaden transfer tak dobrego zawodnika nie wywołał tylu niedobrych emocji. Nie to, żeby w swoim ogóle kibice Apatora zamierzali celować śnieżkami w przechadzającego się pod "Mickiewiczem" Golloba. Raczej nawet nie będzie im się schylić karku chciało. Przed takim majestatem... Zakładając - a niechby! - że ten wróżony zewsząd tytuł ich drużyna wreszcie wywalczy, jak będzie smakowało im to mistrzostwa? Jak na razie, patrząc po nastrojach, można powiedzieć, że mniej więcej tak, jak źle doprawiony szpinak. Wiele jeszcze zależy od dalszych ruchów szefostwa klubu. Czy wyleci Adrian Miedziński (co spowoduje oburzenie chcących wychowanka w skłądzie prawdziwych kibiców), czy na banicję pójdzie jednak Darcy Ward (co spowoduje oburzenie chcących przyszłego mistrza świata w składzie prawdziwych kibiców). A może - to by dopiero było - Karkosika stać na "gest". Gest p.t. sytuacja jest ciężka, czasy trudne, senator coś knuje - jeździcie czy nie, wszystko na mój koszt. Jak raper Peja na jednym z koncertów. Ten do dziś płaci za to rachunek, ale w żużlu... Takie science-fiction? A kto bogatemu zabroni? Ciekawi jesteśmy autentycznie, jakby w takiej sytuacji odnalazła się sportowa żyłka u niektórych? Czy taki Ryan Sullivan, mając płacone godziwe "startowe" za samo przebywanie w dżinsach w parkingu, bardzo by cierpiał?
W Zielonej Górze jest jeszcze ciekawiej. Wszyscy spodziewali się wyjaśnienia zagadki "Hampel czy Łoktajew?", a tymczasem jest pech. To znaczy Bech. Jensen. On nie wizytował budowy wieżyczki sędziowskiej, jak jego bardziej znany rodak, nie udeptywał uświęconej stopami pana Andrzeja trawy, więc to on podpisał co trzeba, a "Liglad" kolęduje dalej. Potwierdza się stara "prawda ekranu", że najbliższe prawdy jest to, o czym nie mówią. Po co ten Bech przyszedł? To wie chyba tylko sam Robert Dowhan. Jak na razie wygląda na to, że Falubaz został królem polowania w kategorii "mocna ławka roku". Pobić może ich tylko koncepcja rotującego jak wirnik śmigłowca składu Unibaksu. Na marginesie: skoro takie kłopoty bogactwa, to może by jednak zafundować kibicom widowisko w postaci starcia Stal Toruń - Falubaz II. Nawet taki Davidsson załapałby się wreszcie do jakiegoś składu.
W Rzeszowie wszyscy czekają na Mikołaja, jak za najlepszych szczenięcych lat. W końcu prezes Marta Półtorak zapowiedziała, że "w czwartek wszystko powinno się wyjaśnić". Czekamy z niecierpliwością i my. Marma to w końcu wspólne dobro całej ligi. Dotąd tylko finansowe, jednak tym razem już na pewno kandydat do medalu. W ostateczności drewnianego. To co, Crump z Hancockiem? Tak podpowiada zdrowy rozsądek. A może jednak Nicki Pedersen przypomni sobie, że coś podpisał? "Decision to be made end of week" - naskrobał przestraszony zamieszaniem na swoim twitterze. Czwartek zupełnie pasuje na koniec tygodnia. W Częstochowie już nadstawiają uszy. Swoją drogą, mistrz nie tylko torowych, ale i biznesowych zagrywek z tego Nickiego. W to, że naprawdę nie wie, gdzie wystartuje w nowym sezonie wierzymy mniej więcej tak, jak w tłumaczenia uchwyconego "przypadkiem" nad walizką z pieniędzmi naszego superagenta Tomka.
No, ale nasłuchujmy. Mikołaj już szuka komina. Widać, że nie popracował chłopina w naszych spółkach o szczególnym dla skarbu państwa znaczeniu.