Tuż przed Nowym Rokiem WTS ogłosił ceny biletów na sezon 2013. Pokrótce można by całość skwitować hasłem "o dychę więcej". Lub "plus 50%". Bo tak to mniej więcej wygląda, zwłaszcza na najpopularniejsze, najtańsze miejsca. W pierwszej chwili wydawało nam się, że to drukarski chochlik, który szybko zostanie sprostowany. Bo przecież w porównaniu do składu z sezonu 2012, i tak obiektywnie słabego, obecnie działacze zgromadzili taką pakę, że jak ruszy w bój... kamień na kamieniu nie zostanie. Ale mija kolejny tydzień, a chochlik ma się dobrze. Pierwszy wymierny efekt chyba już jest. Jak nam doniesiono, zakończony właśnie pierwszy (najatrakcyjniejszy) etap sprzedaży karnetów zamknął się sumą niespełna 100 sprzedanych kart wstępu. Nieprawdopodobne? Głowy nie damy. Za to bardzo prawdopodobne, i aż graniczące z pewnością, że cierpliwość kibiców, nawet tych najwierniejszych, ma gdzieś swoje granice. We Wrocławiu, zdaje się, za cel postawiono sobie w obecnym roku przetestowanie ich.
Spyta ktoś: po co ten cały harmider, skoro we Wrocławiu na Spartę i tak nawet pies z kulawą nogą nie przychodzi? Największego speca od psów we Wrocławiu już nie ma, ale sami autorytatywnie stwierdzamy, że to taki sam mit, jak ten, że w Zielonej Górze Falubazowi kibicuje każdy małolat z osiedla, a każdy fan Unii z Tarnowa nosi wąsy. Owszem, Sparta w porównaniu do takiego Falubazu, Leszna czy nawet Stali Gorzów kibiców ma niewielu, za to wiernych. Nietaktem i pójściem na łatwiznę byłoby też nie dostrzec tego, ile w ostatnich dwóch latach zmieniło się w kwestii kibicowskiej aktywności. O ile legendarny sektor pod wieżą niekiedy aż zionie smutkiem, bo wiatr po nim hula, a fanów garstka, o tyle organizacyjnie już teraz można powiedzieć, że młodzi ludzie ze Stowarzyszenia wbili klin w wieloletni PR-owy marazm WTS-u. Coś drgnęło i to widać. Nawet tak fatalny z marketingowego punktu widzenia mecz jak kończący sezon baraż z rezerwami pierwszoligowego Grudziądza, udało się "sprzedać". Na torze wynik był oczywisty, ale przed meczem można było obejrzeć sprzęt zawodników, zrobić sobie fotkę z Czekańskim, usiąść na prawdziwym motocyklu, a dzieciaki miały zapewnione atrakcje jeszcze przed wejściem na stadion. Można? Można. Po meczu zaś obowiązkowe spotkanie z drużyną. Wreszcie też wyjście do fanów i podziękowanie za doping, jeszcze na torze, nie jest fanaberią kilku ekstrawertyków w kevlarach, a niemal obowiązkowym punktem programu każdego żużlowca. Ba, wielu jesienią uwierzyło nawet, że skaczący po płotach i przebijający "piątki" Seb Ułamek na stare lata pokochał jakiś klub miłością szczerą. Aż takich cudów nie ma. Ale strona internetowa kibiców już dawno zdystansowała jako źródło informacji stronę oficjalną. Będącą niekiedy źródłem dezinformacji. Pomału ta praca organiczna grupy zapaleńców we Wrocławiu przynosi efekty. W nagrodę teraz dostaną po kieszeni.
Dostaną, bo to głównie oni - ci najwierniejsi zasilą sektory "Olimpico" w nowym sezonie. Sezonie, który, co tu ukrywać, będzie dla wrocławskiego klubu najtrudniejszy od lat, bo już na samym starcie Sparta przystąpi do niego z pozycji zdecydowanego outsidera rozgrywek. To nigdy nie wróży wysokiej frekwencji. Nie oznacza jednak automatycznie klęski. W głowach zarządu klubu leży, by mimo wszystko wyjść do kibiców, przekonać ich, że warto. We Wrocławiu wymyślono podwyżkę biletów.
Można się zżymać, zapowiadać bojkot na forach, ale decyzja zapadła i kibicom chcącym na żywo towarzyszyć Spartanom w boju o utrzymanie Ekstraligi przyjdzie zapłacić więcej. Pozytywne, że młodym fanom (do 24. roku życia) nie zabrano biletów ulgowych. Przy czym sformułowanie "ulgowy" rozumiane jako połowa normalnego dawno już się zdezaktualizowało. Tak jest co najwyżej w podjeżdżających pod "Olimpico" tramwajach (bo za darmo na swoje mecze jeżdżą, i owszem, fani piłkarskiego Śląska). Na popularne wśród kibiców sektory 22-23 bilet normalny kosztować będzie 40 zł, ulgowy - 30. Rok temu było odpowiednio 30 i 20, a więc młodych podwyżka dotknie w takim samym stopniu. Nie wróży to niczego dobrego, bo dla przeciętnego studenta 20 czy 30 zł to jest już kwota warta dwukrotnego obejrzenia przed wydaniem.
Wycieczka w 4-osobowym gronie kolegów na trybunę główną to koszt 200 zł. To już porównywalna cena z wejściówkami na Falubaz czy Apator, a warto zauważyć, że we Wrocławiu cena jest stała niezależnie od atrakcyjności rywala, podczas gdy np. w Zielonej Górze na mniej atrakcyjne zawody ceny są obniżane. Nad Odrą, zważywszy na "specyficzny" tor, tych potencjalnie mniej atrakcyjnych zawodów powinno być w grafiku 9...
Jakąś formą kibicowskiej samoobrony mógłby być zakup karnetów. Ale po pierwsze, te przecież też podrożały, po drugie - i tu już o argumenty będzie trudniej - akurat we Wrocławiu karnety nigdy nie cieszyły się przesadną popularnością, a czynników wpływających na to było co najmniej kilka. Ani zagrożenia wykupieniem biletów na najatrakcyjniejsze choćby spotkania (chociaż w ub. roku we Wrocławiu udowodniono, że biletów w kasach może brakować nawet przy frekwencji rzędu 4 tys), ani problemu z zajęciem najlepszych miejsc (bo i tak ze wszystkich widok jest beznadziejny), bonusy w postaci wstępu na młodzieżowe rozgrywki co najmniej problematyczne (jak na razie robi się wszystko, żeby je odwoływać), ani nie wiadomo nawet kiedy znowu ktoś wymyśli operę lub zlot Świadków Jehowy na stadionie, a nie daj Boże w przypadku niespodziewanej wizyty cioci lub dłuższej choroby zainwestowana kasa przepadnie. Potrzeba by dwu, trzyletniej dobrze zorganizowanej i przede wszystkim atrakcyjniejszej cenowo akcji promocyjnej, żeby te przyzwyczajenia wrocławian zmienić. A jak na razie mamy odczuwalną podwyżkę tego, co i tak kupi 95 procent fanów, czyli jednorazowych wejściówek.
Dziwna to polityka, jeżeli klub mający niewielkie grono kibiców, jeszcze ich zniechęca. Być może - zupełnie zaprzeczając naszym wywodom - zasugerowano się właśnie opinią samych zainteresowanych. Na stronie fanów Sparty trwa bowiem sonda w kwestii cen biletów (na marginesie, zachęcamy do wyrażenia własnej opinii). Co ciekawe, jak na razie najmniej sympatyków żużla wyraziło dezaprobatę dla jakichkolwiek podwyżek, za to najwięcej poparło opcję "Cena biletów nie ma dla mnie znaczenia; najważniejsze, aby drużyna walczyła o jak najwyższe cele". Pierwszy człon - biorąc pod uwagę meandry kibicowskiej duszy - się zgadza, drugi... no właśnie, i tutaj jest problem. Waleczna ekipa z 2012 roku miała być podstawą do budowy solidnego zespołu środka tabeli. Co zrobiono jesienią, żeby wzmocnić szanse na sukces sportowy? Bo utrzymaniem Klindta, Sucheckiego, Bojarskiego i Ljunga aż taką podwyżkę trudno argumentować.
Prawdę mówiąc, zachodzimy w głowę, gdzie w tym sens? Jest co najmniej trudno uchwytny. Albo w klubie jest aż tak rozpaczliwie źle, że każde dodatkowe, ściągnięte z "żelaznego elektoratu" grosze mają znaczenie, albo wprost przeciwnie - na kibicach ostatecznie już położono krzyżyk, nie wierząc w wygenerowanie jakiegokolwiek znaczącego zysku z ich aktywności, i obecnie chodzi o coś zupełnie innego. Czytaj: wykazanie w papierach prognozowanego dochodu ze sprzedaży biletów na takim poziomie, który w połączeniu z innymi źródłami pozwoli spełnić postawiony przez miasto warunek: zorganizowanie własnym sumptem budżetu w wysokości 4 mln zł. A co za tym idzie pozwoli pokwitować odbiór wywalczonego jesienią miliona z miejskiej kasy. Bo bez niego sezon może skończyć się w lipcu.
Jak jest naprawdę, tego się nie dowiemy, szkoda tyko wrocławskich kibiców, dla których i bez 50-procentowej podwyżki ten rok nie będzie lekki.