Nieprzyzwoicie długo czekaliśmy aż nasi milusińscy wyjadą w tym roku na ligowe tory, ale jak już wyjechali, to było na co popatrzeć. Teoretycznie zanosiło się na pewny triumf Falubazu i trzy domowe wiktorie, ocierające się o pogrom. A tymczasem tylko ci pierwsi zrobili swoje (a nawet więcej), pokazując fanom żużla w Gnieźnie, że pomiędzy I a Ekstraligą istnieje wciąż przepaść. Na pozostałych torach było arcyciekawie. Jak Polonia mogła przegrać w samej końcówce z Włókniarzem - długo się jeszcze będzie dyskutować. Takiej szansy nie zmarnowała Stal z Rzeszowa, bezlitośnie obnażając wszystkie braki gorzowian. Ale nawet Sparta, skazana przez wszystkich na pożarcie, pokazała charakter. Dość powiedzieć, że po 11 biegu przegrywała z dream teamem z Torunia tylko 35:31.
W Częstochowie niemal 17 tys. kibiców czekało na pierwszą salwę rosyjskich torped, firmujących w tym sezonie swoimi nazwiskami nowego, celującego w medal Włókniarza. Torpedy swoje zrobiły, szybko jednak okazało się, że rację mieli ci nieliczni, którzy twierdzili, że "słaba, sklecona naprędce" Polonia to de facto jedna z najbardziej wyrównanych ekip w lidze. Na nieznanym jeszcze wszystkim "Lwom" torze, gdzie kręcąc nosem miejscowi przejechali w tym roku zaledwie kilka kółek, i to tuż przed meczem, efekt mógł być tylko jeden: doświadczeni Poloniści prowadzili niemal przez całe spotkanie. Włókniarz ratował się rezerwą taktyczną wykorzystaną przez niemal bezbłędnego dziś Emila Sajfutdinowa, ale i tak przed biegami nominowanymi 4 oczkami prowadzili goście i sukces mieli już na wyciągnięcie ręki.
W pierwszym z wyścigów nominowanych przewrócił się Aleksandr Łoktajew, chwilę później to samo stało się udziałem walczących o drugą pozycję Buczkowskiego i Holty. Sędzia Wojciech Grodzki wykluczył bydgoszczanina, a biegowe zwycięstwo 5:0 oznaczało, że nawet remis wystarczy miejscowym do upragnionego sukcesu. Czy była to słuszna decyzja? Biuro prasowe CKM donosi, że tak. Trudno się dziwić. Wypowiedź Jerzego Kanclerza, w której zgadza się z tym werdyktem wskazywałaby, że to faktycznie Buczkowski spowodował konieczność położenia motocykla przez Holtę. Jutro zapewne zaroi się w sieci od dokładniejszych filmów z tą sytuacją. Prezentujemy poniżej jeden ze pierwszych, jakie się pokazały:
To, co nie udało się Polonii, udało się Stali Rzeszów. Goście zaczęli od porażek, przegrywali 3:9 i 6:12, by w końcówce nie zostawić żółto-niebieskim żadnych złudzeń. Czwórka: Pedersen, Okoniewski, Pavlic i Walasek miała na torze tylko jednego rywala - Nielsa Kristiana Iversena. Losy meczu mógł jeszcze odwrócić (i nawet powinien) Bartek Zmarzlik. W 12. wyścigu niesamowitą szarżą, wspólnie z PUK-iem, wyprzedził Nickiego Pedersena i jechali parowo na pewne, wydawałoby się, 5:1. Niestety, młodzieżowcowi Stali na ostatnim okrążeniu podniosło przednie koło, nie zdołał już wykontrować motocykla... i było po meczu. Chwilę później co prawda Iversen raz jeszcze uratował remis po pięknej walce z Pedersenem, ale Okoniewski z Pavliciem nie dali już żadnych szans Krzysztofowi Kasprzakowi.
Iversen jest w znakomitej dyspozycji, ale jest w Gorzowie sam jak paluch.
Kasprzak? Wygrał na inaugurację z Pedersenem, a potem gasł w oczach. W ostatnim wyścigu, pchającego na murawie motocykl, żegnały go już gwizdy. Daniel Nermark? Nermark ponoć na treningu łkał i powtarzając "co ja tutaj robię?" kręcił z dezaprobatą głową. Bo nie mógł się w łuk złożyć. Tylko, czy szkoleniowcy Stali dzisiaj się o tym dowiedzieli? Jakaś idea temu transferowi przecież musiała przyświecać...
Na Moto Arenie pierwsze co zwracało uwagę to... trawa pośrodku toru. Dlaczego? Bo w porównaniu z ostatnim sparingiem jej odcień zmienił się nie do poznania. Klimat się zmienił od czwartku? A może pomalowali ją na zielono? Ostatni raz takie akcje toruńskie stadiony widziały podczas gospodarskich wizyt lub dożynek zaszczyconych przez I sekretarza.
Szybko okazało się, że oprócz trawy metamorfozę przeszedł też Kamil Brzozowski. Uważany zgodnie za zapchajdziurę wychowanek Stali Gorzów ambitną jazdą zaskarbił sobie z miejsca sympatię widowni. Dziś, licząc z bonusami, zdobył połowę całego swojego ubiegłorocznego dorobku (4+2 / 10+2 w 2012). Można żartować, ale jak na razie wrażenie jest takie, że to najlepszy "piąty do brydża" w ostatnich kilku latach Unibaksu. Postępy robi też Paweł Przedpełski. Chyba będa z niego ludzie.
Na przeciwnym biegunie Adrian Miedziński. Widownia na Moto Arenie nie tyle była zawiedziona słabszym (co tu ukrywać) wynikiem drużyny, co właśnie występem "Miedziaka". Który, jako żywo, przypominał chwile największego marazmu w ubiegłym sezonie. To o Darcy'ego Warda się obawiano, a tymczasem Ward szedł na komplet, Miedziak po "dętkę meczu".
Wrocławianie zaprezentowali się nadspodziewanie dobrze. Owszem, może ten wynik jest lepszy niż jazda, jednak zdobycie 40 punktów na Moto Arenie będzie w tym sezonie nieosiągalne dla niejednej, silniejszej kadrowo ekipy. Słowa uznania dla Troya Batchelora, który bez żadnego respektu walczył z liderami gospodarzy. On już w ubiegłym roku był blisko Grand Prix. Teraz widać, że nie przez przypadek. Ładnie, bojowo, jechał Tai Woffinden. Będą mieli wrocławianie pociechę z tego zawodnika. Swoje punkty przywieźli też Peter Ljung (to akurat pewne zaskoczenie) i Tomasz Jędrzejak, chociaż oni wygrywali już częściej z juniorami bądź Brzozowskim, niż straszyli opoki toruńskiego teamu.
Słówko jeszcze należy się kibicom z Zielonej Góry i Gniezna. To spotkanie jednak odstawało poziomem emocji od pozostałych. W pierwszej stolicy Polski były wielkie nadzieje, długie przygotowania, skończyło się tak, że przyjechał Falubaz - kandydat do złota DMP i pokazał miejsce w szeregu. W zasadzie tylko Matej Zagar wśród miejscowych zasługuje na cieplejsze słowa. Reszta - do poprawki. Z Sebastianem Ułamkiem na czele. Moto Myszy wygrały w cuglach, lecz także nie ustrzegły się błędów. Choćby Krzysztof Jabłoński czy Andreas Jonsson. Przyćmił je znakomity (wreszcie!) występ Jonasa Davidssona. Ale to na czynniki pierwsze rozbierze zapewne z gracją nasz zielonogórski felietonista w najbliższym tekście.