Mówi się, że polscy kibice żużlowi są najlepszymi kibicami na świecie. Owszem, trudno się z tym nie zgodzić, jednak warunki, w jakich w większości dorastali, były stosunkowo łatwe. Bycie kibicem żużlowym w Polsce jest dużo prostsze, niż bycie takim samym kibicem chociażby na Słowacji. Albo w Estonii - gdzie żużlowy chleb ma często posmak gorczycy.
Polski kibic wystarczy, że urodzi się w Toruniu, Wrocławiu, Zielonej Górze czy Częstochowie. Tam z łatwością dowie się o klubie żużlowym. Z dużym prawdopodobieństwem wychowa się w rodzinie „z tradycjami kibicowskimi” i będzie jednym z kilku bądź kilkunastu tysięcy wizytujących stadion jego ukochanej drużyny na ligowym meczu. Jednak czym jest bycie fanem żużla w Polsce przy byciu kibicem w Estonii, gdzie całkowita liczba wizytujących tory w ciągu całego roku zamyka się w... tysiącu osób.
Aktualną sytuację żużla na świecie znawcy oceniają dwojako. Dla jednych, sport ten upada, zamyka się jeszcze ciaśniej w kółku wzajemnej adoracji, ma problemy z rozwojem. Niektórzy uważają, że jest to związane z nadal panującą recesją gospodarczą (mityczną czy wciąż realną - nie jest to temat tych rozważań) lub też postępującą izolacją żużlowych lig oraz turniejów, skostniałością zasad, a także - bo trudno tego nie zauważyć - coraz większą liczbą utytułowanych zawodników kończących karierę. Istnieje jednak druga grupa, do której należę i ja. Grupa ta twardo stoi przy stanowisku, że żużel jednak rozwija się, kto wie czy nie najbardziej w swojej najnowszej historii. Przemawia za tym wiele faktów - otwarcie się cyklu IMŚJ na Argentynę w ubiegłym roku (co dało mocnego kopa argentyńskiej federacji; zbiegiem koszmarnych przypadków sprawy skomplikowały się po tragicznej śmierci ś.p. Matiji Duha w lutym), ekspansja młodych zawodników argentyńskich do Europy (kontynuacja przygód Nico Covattiego na Wyspach, debiut w brytyjskiej Premier League Facundo Albina), czy też - już nam bliższe - zeszłoroczne otwarcie toru żużlowego w węgierskim Mórahalom, a także wielkie wejście do żużla toruńskiego One Sport Marketing i stworzenie potencjalnej konkurencji dla BSI (rozpatruję tu Speedway European Championship - jako rywal dla SGP i Speedway Best Pairs jako rywal dla DPŚ). Warto zanotować też historyczny, pierwszy sezon holenderskiej ligi żużlowej (inauguracja w bieżącym roku). Wspomnieć można by jeszcze o Bułgarii, ale o planach prezesa tamtejszej federacji nawet ja, ogromny żużlowy optymista, nie będę się rozpisywał, bo w przeciwieństwie do pana Bogdana Nikołowa nie wyobrażam sobie rundy Speedway Grand Prix w bułgarskim Tyrgowiszte, przynajmniej w najbliższej dekadzie.
Jaskółką zmian jest też coraz intensywniejszy „powrót” (choć boję się to tak nazywać) żużla do Estonii. Rywalizacja do tego kraju powróciła w 2011 roku, po usilnych staraniach kilku pasjonatów czarnego sportu. W pierwszym roku odbyły się cztery turnieje na dwóch torach, w ubiegłym sezonie już sześć, ponownie na dwóch obiektach. Co prawda głównie w krajowym zestawieniu, jednak w ubiegłym roku na zakończenie sezonu przybyła mała reprezentacja Finów (która, rzecz jasna, zdominowała zawody). Sezon 2013 ma być kolejnym odważnym krokiem Estończyków w świat żużla. Ten rok zaczną od rywalizacji z fińskimi zespołami w tamtejszym Kaupunki Cup (Pucharze Miast) jako Team Viro (Viro to jedyna oficjalnie używana przez Finów nazwa Estonii). Regularne występy w turniejach przeciw mocniejszym fińskim zawodnikom mogą w przyszłości zaprocentować (a raczej mogłyby, gdyby średni wiek estońskiej „kadry” spadł poniżej 40 lat...). Oczywiście, o ile nie skończy się w ich przypadku na wycofaniu zespołu po I rundzie rozgrywek na własnym terenie w Tabasalu (a wierzę, że tak nie będzie). W dalszej części roku - poza fińskim Pucharem Miast - rywalizacja w Estonii ma odbywać się już regularnie (choć terminarz zatwierdzony jeszcze nie jest, otrzymałem zapewnienie, że zostanie opracowany do końca kwietnia) na torach w Tabasalu (395 metrów) długości i Kohtla-Nõmme (400 metrów). Tabasalu prawdopodobnie stanie się w niedalekiej przyszłości najważniejszym ośrodkiem żużla w małej Estonii. Bardzo prawdopodobne są występy w turniejach o Mistrzostwo i Puchar Estonii wielu Finów (tradycyjnie już Finowie dbają o swoich sąsiadów w wielu dziedzinach, a pomoc w sporcie od lat owocuje świetnymi wynikami reprezentantów "Eesti" chociażby w narciarstwie klasycznym czy rajdach samochodowych). Co prawda nie można spodziewać się na tych zawodach żużlowców pokroju Joonasa Kylmaekorpiego czy choćby braci Lahti, przynajmniej nie na razie, ale dla raczkujących estońskich entuzjastów speedwaya nawet drugi garnitur fińskiego żużla jawi się niczym drużynowi mistrzowie świata.
Tabasalu (zielona strzałka) na mapie Estonii, nieco na wschód stolica kraju - Tallinn
Sytuacja tymczasowa będzie trwała, dopóki nie znajdą się zainteresowani żużlem sponsorzy. Estonia nie jest krajem biednym. U progu nowego milenium przylgnęła nawet do niej nazwa "bałtyckiego tygrysa", a w 2007 r., kiedy premier Donald Tusk obiecywał Polakom "drugą Irlandię", premier Estonii Andrus Ansip obiecał swoim rodakom, że w 2015 r. znajdą się w pierwszej piątce najbogatszych nacji UE. Ruszali z miejsca 20. i pięli się ostro w górę. Potem co prawda przyszło ogólnoeuropejskie "tąpnięcie", ale nawet wtedy pod względem PKB statystyczny Estończyk był bogatszy od przeciętnego Polaka, Litwina i Łotysza, a bił na głowę Bułgara czy Rumuna. Czy marzenie premiera się spełni? Złośliwi mówią, że z pewnością prędzej, niż podobne marzenie nad Wisłą. Na razie Estończycy płacą i zarabiają w euro, nad którego przyjęciem polscy politycy debatują od lat, a końca przepychanek nie widać.
Tor w Tabasalu - stan obecny. Bardzo skromnie, ale funkcjonalnie. Jest maszyna startowa (uprzedzając wątpliwości - działa, miejscowi twierdzą nawet, że sprawniej od tej w Bydgoszczy), jest mini wieżyczka sędziowska, są też pierwsze reklamy wspomagających inicjatywę sponsorów
Wracając na żużlowe podwórko, pomimo niezłej koniunktury ciężko nad Narwą i Parnawą o znalezienie poważnych mecenasów sportu wciąż tak niszowego jak żużel. Obecnie każde zawody, jakie w tym kraju dochodzą do skutku, opłacane są z kieszeni... dwóch osób. Pieniądze, które przychodzą z biletów i pojedynczych, małych sponsorów, są jedynie kroplą w morzu potrzeb. Organizatorzy: Jaak Soolep (który sam jest jeszcze czynnym zawodnikiem, tak jak i jego syn Silver) oraz Andres Valge, nie poddają się jednak i wierzą w przyszłość estońskiego żużla. Dużą pomoc, głównie merytoryczną, zapewniają dwaj byli estońscy żużlowcy - Margus Mandre i Rene Aas. Myślę, że te nazwiska części czytelników są znane, zwłaszcza nazwisko Aasa, Wicemistrza Świata Juniorów z roku 1990. Co prawda można mówić, że taki był z niego wicemistrz, jak z Dawida Kujawy mistrz, jednak na torze we Lwowie, jeszcze w barwach chylącego się ku upadkowi ZSRR, nikt Aasowi tego tytułu nie podarował. Zapisał się w historii żużla. Także jako jedyny estoński żużlowiec w lidze brytyjskiej (bronił barw Hull Vikings, Sheffield Tigers, Stoke Potters i Edinburgh Monarchs).
Poziom umiejętności bardzo różny, ale czy to nie jest prawdziwy speedway?
Taka jest teraźniejszość. Przyszłość? Plany Estończyków są nader ambitne, ale - co symptomatyczne dla Skandynawów - skrojone zarazem na miarę możliwości. w najbliższych latach pragną pojawić się w świadomości europejskich kibiców żużlowych, potem w żużlowym świecie. Pomóc ma w tym nacisk na wyszkolenie juniorów (których na razie jest tylko dwóch). W przyszłości Estończycy postawią zapewne na „model duński”, czyli rozwój od małych motorków przez miniżużel, aż do "naturalnej kontynuacji w "pięćsetkach". Zakładana jest ścisła współpraca z Finami, ale również szwedzkimi klubami (z Avesty i Hallstavik), a kto wie czy nie z klubami z innych krajów (Daugavpils? Rosjanie? A może polskie kluby pójdą za wzorem Falubazu, pomagającego niemieckiemu Wolfslake?). Prędzej czy później Estończycy zapewne postawią na rozbudowę aktualnych torów, a także - w miarę możliwości - powstawanie nowych. Są już pierwsze fakty - do jesieni bieżącego roku ma zostać otwarty nowy obiekt w okolicach Rakvere (i jest to bodaj pierwsza medialna informacja o tym fakcie poza Estonią). Nowy tor żużlowy niedaleko dużej miejscowości (bo Rakvere, mimo iż 17 tysięcy mieszkańców nie jest imponującą liczbą, jest jednym z większych estońskich miast) zapewne pomoże zaistnieć speedwayowi w świadomości Estończyków, a co za tym idzie znaleźć potencjalnych sponsorów oraz narybek, który być może za kilka lat wypłynie w Europę.
Wbrew pozorom można się w Tabasalu rozpędzić. Długość toru, geometria i konstrukcja bandy niejednemu przywodzą na myśl nasze Krosno sprzed kilkunastu lat
Ta wymarzona przyszłość estońskiego żużla fascynuje, zwłaszcza że zaczynają praktycznie od zera. Mają dwa tory (otoczone zwykłymi deskami, z nasypami zamiast trybun), mają kilkunastu zawodników (ze średnią wieku w okolicach 40 lat), jednego sędziego (Mattima Pöysä, swoją drogą i tak „wypożyczonego” z Finlandii) oraz trenerów-amatorów, którzy dopiero planują zrobić oficjalne licencje, zarówno trenerskie, jak i sędziowskie. Biorąc pod uwagę te dane, widownia w liczbie ok. 300 kibiców na zawody nie jest wynikiem tragicznym; Skandynawowie (a za takich uważają się zgodnie Estończycy) kochają sporty motorowe, po pierwszym sukcesie i odpowiedniej promocji, ta liczba może śmiało urosnąć do tysiąca. A to już by było coś.
Marketing całkiem nowoczesny - pasjonaci z Ranna Speedway mają pomysł jak zwrócić uwagę na wciąż szerzej nieznany sport
Czy Estończycy staną się znaczącą siłą w światowym żużlu? Prawdopodobnie nigdy nie, choć osobiście bardzo bym tego chciał. Czy dogonią Łotyszy bądź Finów? Tutaj już trudniej o kategoryczne sądy. Przy takim zapale jak obecnie i szybkim rozwoju całego kraju, bardzo prawdopodobne, że kiedyś ich dogonią, a być może nawet przebiją. Pamiętajmy, że cały łotewski żużel to jeden klub - "rosyjskojęzyczny" SK Lokomotive Daugavpils. Oczywiście, wszystko może się równie dobrze zawalić i o żużlu w Estonii będzie trzeba zapomnieć. Być może na kolejne 20 lat. Dopóki jednak pieczę nad wszystkim będzie trzymał, tak jak obecnie, Jaak Soolep - jestem niemal pewien, że żużel w Estonii podąży we właściwym kierunku. Dlaczego - spytacie. Otóż dlatego, że obecność autentycznego pasjonata żużla w roli "niekoronowanego" prezesa (choć sam zapewne wolałby, aby go tak nie nazywano) nie może skutkować źle. Jeśli ktoś kocha żużel, sam zaliczył niejeden upadek na torze, czuje tę dyscyplinę i widzi, czego brakuje, by zasiać żużlowe ziarno w swojej ojczyźnie, a na dodatek nie ma ambicji zarabiania na tym w przyszłości... to wypada życzyć mu tylko dużo zdrowia i wytrwałości w pokonywaniu kolejnych przeszkód.
Adam „Del” Lutostański
PS. Pozdrowienia i serdeczne podziękowania dla Jaaka Soolepa za wiele informacji, które przysłużyły się do powstania tego tekstu, dla Silvera Soolepa za zdjęcia toru w Tabasalu, a także dla Aivo za ułatwienie kontaktu z Jaakiem.
PS. Many thanks to Jaak Soolep for all provided informations, to Silver Soolep for pics of Ranna track, and of course to Aivo, who gave me contact to Jaak.