Mieliśmy nosa, żeby pofatygować się na sobotnie IMŚJ. Z ciekawie zapowiadającej się ligowej kolejki wyszła wąskotorówka. Tydzień temu obiecaliśmy Przemysławowi Pawlickiemu, że jeśli w Zielonej Górze utrzyma znakomitą dyspozycję z ostatnich meczów, tytuł Man of the Week ma zapewniony. W połowie zawodów Przemek miał na swoim koncie 1,1,0, a trener Jankowski szukał wzrokiem kogokolwiek, kto mógłby pojechać "taktyczną". Fanów "Byków" przepraszamy. Obiecujemy więcej nie zapeszać. Po ostatnich Derbach Południa oberwało się i żużlowcom PGE Marmy, i trenerowi Śledziowi, i toromistrzowi za przygotowanie toru - zagadki dla własnych zawodników. Trzeba przyznać, że w Rzeszowie umieją wyciągać wnioski. Kiedy z dającego kolosalny handicap pola A ruszać miał Zbigniew Suchecki, kierowcy polewaczki akurat odkręcił się za mocno lewy kranik. Kiedy z tego samego pola ruszać miał Okoniewski, panowie z grabkami ochoczo zabrali się za dopieszczanie poletka.
Sam mecz, dość niespodziewanie o wielkim ciężarze gatunkowym dla ekipy "Żurawi", zgodnie z przewidywaniami przebiegał na styku, z utrzymującą się niewielką przewagą gospodarzy. Na tyle niewielką, że Tai Woffinden nie mógł dodatkowym startem zniwelować straty. Co gorsze dla gości, Tomasz Jędrzejak potwierdził, że jego przebudzenie się w końcówce meczu z Falubazem było bardziej szczęśliwym wykorzystaniem atutu lepszych pól startowych, niż zapowiedzią powrotu wielkiej formy. Bo na wyjazdach nadal jest mizeria. Nawet jakby postępująca. Już nie tylko Grzegorz Walasek czy Rafał Okoniewski robili łatwe punkty na kapitanie Sparty, ale zbyt trudnym rywalem okazał się ściągnięty w miejsce Nickiego Pedersena rekonwalescent, ex-spartanin Dennis Andersson. Pozytywnie po raz kolejny zaskoczył Peter Ljung, jego odważna jazda długo trzymała wrocławian w kontakcie, w końcu jednak przyszedł moment, a zgodnie z programem przyjść musiał, kiedy naprzeciw Walaska i Anderssona stanęła para Jędrzejak-Suchecki. Skończyło się szybkim 5-1, a kiedy w następnym biegu po swoim własnym błędzie dwa punkty oddał gospodarzom Patryk Dolny, było praktycznie po meczu.
"Żurawiom" ta wygrana z pewnością da nieco spokoju, o który w ostatnich dniach w stolicy Podkarpacia było niezwykle ciężko. Ale kiedy nagle, zamiast o medalach, myśli się o szansach na uniknięcie spadku, to - nomen omen - nieuniknione. Wrocławianie nie zaryzykowali oddania punktu Lampartowi i doprowadzenia do 6-punktowej straty przed biegiem 11, co zmusiłoby Walaska do stoczenia ciężkiego boju z Woffindenem. Zaryzykowali, kiedy mecz był już przegrany, ale podwójna rezerwa taktyczna oznaczała... trzy biegi z rzędu dla Petera Ljunga. Jak się z reguły takie historie kończą, menadżer Piotr Baron daleko nie musiał szukać - tydzień wcześniej Falubaz w taki właśnie sposób "wykorzystał" szybkość Patryka Dudka (1,2,0). Teoretycznie porażka 48:42 nie jest dla gości najgorszym wynikiem, wciąż daje bowiem szansę na zdobycie bonusa, patrząc jednak na dyspozycję wrocławian w dzisiejszym spotkaniu bardziej zasadnym wydaje się zapytać, jakim wynikiem zakończyłby się ten mecz, gdyby pojechać mógł Nicki Pedersen...
PGE Marma - Betard Sparta (cały mecz)
W Zielonej Górze ciekawie było już przed meczem. Komisarz toru stwierdził, że tor nie nadaje się do jazdy i postraszył gospodarzy walkowerem. A potem przyjechał sędzia i stwierdził, że tor jest bardzo dobry. Dobry był głównie dla gospodarzy, bo na niespotykanie twardej nawierzchni komplety zrobili Jarosław Hampel, Andreas Jonsson, a tylko jedno "oczko" stracił Piotr Protasiewicz. Goście rzutem na taśmę zdołali wyjść z 30-tki. Przewrotny ten żużel. Wszak tydzień wcześniej to leszczynianie zgotowali taki zimny prysznic Polonistom. A przecież jadąc do "Winnego Grodu", choć w roli teoretycznie słabszych, mieli w swoich rękach pewne atuty. Zarówno Grzegorz Zengota, zwany ostatnio na Wyspach Genzotą, jak i Fredrik Lindgren w przeszłości jeździli, a momentami nawet decydowali o sile Falubazu. W temacie "Zengota a Falubaz" coś chyba jednak jest na rzeczy. To przecież nie pierwszy powrót "Zengiego" na stare śmieci. I nie pierwsza katastrofa. Od której tym razem nie ocaliła nawet wysoka jak dotąd ligowa forma. Presja, jaką sam sobie wytwarza ambitny, chcący pokazać się przed swoimi kibicami zawodnik musi być ogromna.
Słabiej na tle kolegów pojechał zmęczony chyba nieco rawickim motocrossem Patryk Dudek (bez indywidualnego zwycięstwa), za to fanów "Motomyszy" ucieszyć musiała dyspozycja Krzysztofa Jabłońskiego. O ile liderom za dwucyfrówki płaci się i wymaga, wyniku na poziomie 7+3 od Jabłońskiego nikt nie oczekiwał. Tylko, czy to oznaka stabilizacji formy, czy taka sama wańka-wstańka jaką od początku roku funduje falubaziakom Jonas Davidsson? Tak czy inaczej, w południowej części Lubuskiego po dwóch bolesnych razach otrzymanych od Unibaksu i wrocławskiej Sparty, wreszcie zagości spokój.
Suchy wynik wskazywałby na coś innego, ale walki na torze w tym meczu nie brakowało, czego przykładem jest bieg 10., w którym Piotr Protasiewicz nieustępliwie ścigał Tobiasza Musielaka