Naprzód paro, ruszaj z wiarą... Młodsi już nie pamiętają, ale 20 lat temu na dźwięk tej melodii każda pani domu rekwirowała pilota na 1,5 godziny pod groźbą nocy... No, mniejsza o to jakiej. W zasadzie, aż przykro to skonstatować, ale ci młodsi nie tylko hitu rozrywki budzącej się z komunistycznego marazmu TVP, ale i żużlowej rywalizacji w parach nie pamiętają. Było - umarło. Nie pamiętają też Andrzeja Mielczarka z mikrofonem. Są media, które za promowanie Eurosport Speedway Best Pairs wzięły niezłą kasę, stąd męczą nas i ogłupiają nieco, wychwalając toruńską rywalizację pod niebiosa ("Wydarzenie, które rozegra się w Toruniu elektryzuje środowisko żużlowe na całym świecie..."); my na szczęście nie musimy, ale choćby z wymienionych na wstępie powodów warto poświęcić chwilę uwagi nietuzinkowej, jakby nie patrzeć, imprezie.
Mielczarek to jedno. Sami niezmiernie ciekawi jesteśmy, jaki to będzie powrót. Może nieświadomie krzywdę wyrządzamy panu Andrzejowi, tak wysoko ustawiając poprzeczkę. Wszak ładnych parę(naście) lat rozbratu z żużlem mogło zrobić swoje. Nic na to jednak nie poradzimy. Całe pokolenie miłośników speedwaya wychowało się na ułańskich szarżach orbitującego po światowych salonach, nieokrzesanego jeszcze Golloba, którego w słowa ubierał, z trudno dziś odnajdywalnym dynamizmem i czuciem chwili, właśnie Mielczarek.
Błędy też popełniał - i owszem, niektóre nawet komiczne, zwłaszcza recytując zakręcone skandynawskie nazwiska, ale w zbiorową pamięć wryło się co innego. Może chociaż namiastkę tego dzięki sobotnim zawodom dane będzie młodzieży usłyszeć.
Cała impreza od początku nie miała szyldu oficjalnych Mistrzostw Świata Par, co nie dziwi, zważywszy na tak brutalną ingerencję w skostniałe struktury FIM, a przy okazji postraszenie wszechwładnych dotąd w temacie "topowego" speedwaya panów z BSI. Czy przymus pojawienia się w sobotni wieczór Fredrika Lindgrena na ligowej młócce w Eastbourne (pod groźbą zawieszenia, a jakże) był dziełem przypadku - powątpiewamy. Natomiast miano parowych mistrzostw nieoficjalnych, niechby nawet jednorazowo reaktywowanych, było całkiem zasadne. Tej zacnej idei łeb ukręcili jednak sami organizatorzy, godząc się na dokooptowanie do Czechów... Słoweńca Mateja Žagara. To ucina dyskusję na temat rangi turnieju.
A skoro już się bawić, to może należało wystawić dwie ekipy Polski (trener Cieślak miałby świetny przegląd kadr), koniecznie kogoś w parze z Nanną Joergensen, a zamiast robić Pepikom i samym sobie niedźwiedzią przysługę za pomocą Žagara, uśmiechnąć się do Jury Pavlicia i wystawić mieszaną, bałkańską ekipę pod nazwą Yugoton. Žagar ponoć ostatnie pieniądze w Gnieźnie widział w marcu, więc zgodziłby się pojechać w parze nawet z Jerzym Dudkiem.
Pojedzie jednak z Alešem Drymlem. Też Wybitny Reprezentant, a i w Toruniu pamiętany. Reprezentanci nostalgii za pięknymi czasami Franciszka Józefa pewnie nie, ale ktoś jednak te zawody wygrać musi. Kto? A kto jedzie... - od tego zacznijmy.
Szwecja (numery 1,2 i 15) – Andreas Jonsson, Antonio Lindbaeck, Peter Ljung;
Australia (numery 3,4 i 16) – Chris Holder, Davey Watt, Darcy Ward (?);
USA (numery 5, 6 i 17) – Greg Hancock, Ryan Fisher;
Rosja (numery 7, 8 i 18) – Emil Sajfutdinow, Grigorij Łaguta, Artiom Łaguta;
Czechosłowenia (numery 9, 10 i 19) - Aleš Dryml, Tomáš Suchánek, Matej Žagar
Polska (numery 11, 12 i 20) – Tomasz Gollob, Jarosław Hampel, Adrian Miedziński;
Dania (numery 13, 14 i 21) – Nicki Pedersen, Michael Jepsen Jensen, Hans Andersen;
Plotka o puszczeniu w bój Darcy'ego Warda była małym PR-owym majstersztykiem i może przełoży się na frekwencję o 500 osób wyższą, natomiast Nicki Pedersen - przypuszczamy - całkiem serio może przebrać się w kevlar i wyprowadzić swoje lśniące motocykle z boksu. W końcu w prime-time'ie Axelent, Moldow i OK Benzin pezentują się najlepiej. Żeby jednak chciał ryzykować zniweczeniem tak świetnie, filmowo wręcz, układającego się scenariusza (przez bity miesiąc zaliczył na ligowych torach jakieś 150 m., wydreptane na drugim łuku "Smoczyka", w międzyczasie zdobywając ponad 20 punktów GP) - w to już szczerze wątpimy. Nie pojedzie też ten naprawdę najlepszy z Dunów, Niels Kristian Iversen. Za to Michael Jepsen Jensen nie raz już pokazywał, że Motoarena jest jego ulubionym torem w Polsce i z jego strony oczekiwać można kilku ładnych wyścigów. Niestety, towarzyszyć będzie mu Hans Andersen. Chociaż, w takich zawodach, nigdy nic nie wiadomo.
Kwestię zwycięstwa powinni zatem rozstrzygnąć między sobą Rosjanie (bo sportowo silni, jeśli nie najsilniejsi) i Adrian Miedziński (bo jemu autentycznie będzie zależeć, a jego koledzy z pary muszą zachować choć elementarne pozory). W przypadku Rosjan prowadzonych do boju przez menadżera Toмaшa Cуcкeвичa, zdaje się nam, że wszystko zależeć będzie od stawki za "trójkę" (świadomie w cudzysłowie, bo tym razem najszybszy otrzyma 4 "oczka"). Jeżeli Emil&rebiata uznają, że warto się "zabijać" na torze o takie dzjengi - może być piękne ściganie. Jeśli nie - będziemy mieli to samo, co Grisza prezentuje od jakiegoś czasu w Drużynowym Pucharze Świata. Tu defekt, tam "trójka", do tego dwie jedynki. A przy okazji chłopaki potestują sobie silniki przed ligą.
Oby jednak sprawdził się ten optymistyczny scenariusz, bo sam pomysł transmitowanego na żywo do 71 krajów zagrania na nosie BSI, bardzo nam się podoba. Niechaj na Wyspach zobaczą, że nad Wisłą są w stanie zorganizować duży międzynarodowy turniej, znaleźć sponsorów i jeszcze znaną każdemu kibicowi na świecie stację, która to wszystko pokaże w najlepszym czasie antenowym. Ten precedens może się przydać, szybciej niż nam się wydaje. Dla polskich fanów emocje i tak są zagwarantowane, a kciuki za to, żeby nikt nie zrobił sobie krzywdy przed ligą będą trzymali wszyscy, od Zielonej Góry po Tarnów.
No, to ten... Naprzód paro, ruszaj z wiarą!