Nicki Pedersen stracił około 600 000 zł w wyniku wakacji, jakie zrobił sobie w środku ligowego sezonu. Bardziej od uderzenia po kieszeni zasmuciły go pewnie tylko opadające w tabelach niczym jesienne liście PGE Marma i Vargarna. Medal w GP się oddala, więc trzeba zacząć zarabiać. A mecz z pozbawionym Warda i Miedzińskiego Unibaksem to znakomita okazja. Efekt: 3,3,3,3,3. Rzeszów wraca do gry. Podobnie jak Polonia, która dobitnie pokazała jak słabiutka jest w tym roku Unia Tarnów. W Gnieźnie pomoże już tylko cud. Sparta z kolei po drugiej domowej porażce usadowiła się w foteliku mknącego do I ligi szynobusu, a pasy zapięli im osobiście bracia Pawliccy. Jakie to proste wygrywać we Wrocławiu, prawda? Start i "rura" do mety. Aha, zapomnielibyśmy. Odbyły się jeszcze lubuskie derby. Niestety, niewiele widzieliśmy. Stawiamy jednak tuzin groszaków przeciwko paczce słonecznika, że jutro z tych tumanów kurzu wyłoni się prezes Jankowski i wyjaśni nam obrazowo jak wielkim zwycięstwem Falubazu jest wynik 50:40.
We Wrocławiu ludzie przywykli już do alarmów na przełomie czerwca i lipca. Worki leżą w piwnicach, łopaty i piasek gdzie trzeba, a sąsiad-budowlaniec jakby co użyczy koparki. W tej chwili poziom Odry we wszystkich jej kanałach jest co prawda bardzo wysoki, a jadący w kierunku Warszawy kierowcy mogą podziwiać rozlewającą się kilometrami Widawę, ale tym razem ok. godz. 20 w niedzielę syreny obwieściły inny, specyficzny alarm - żużlowy. Widmo I ligi, utopione niemal w nadodrzańskich odmętach niczym poddana "bożemu sądowi" czarownica, powróciło ze zdwojoną siłą.
Z pozytywów: pan wirażowy, dzięki przytomności umysłu sędziego i refleksowi Przemysława Pawlickiego, nie został drugą ofiarą stuletniego stadionu. Patryk Malitowski także ma niebawem wrócić ze szpitalnej sali do domu. W jednym kawałku. Całe szczęście, bo karambol z udziałem jego i jego imiennika wyglądał koszmarnie. To już drugi raz w tym sezonie, kiedy wrocławianie nie potrzebują nawet specjalnie rywali, żeby zrobić sobie krzywdę. A przy okazji oddają walkowerem początek meczu. Bo Troy Batchelor na Stadionie Olimpijskim każde zawody zaczyna od swojego drugiego startu. Po prostu, tak już ma. Nie poradzisz. A kiedy lider nie jest w pełni sił (wczoraj 7 biegów, dziś 6), to jak tu walczyć o zwycięstwo?
Na wrocławian spadły w niedzielę wszelkie plagi egipskie, jednak nie może zatrzeć to przekazu najważniejszego: Unia Leszno udowodniła, iż to, że w ostatnich latach na "Olimpijskim" robi co chce, nie jest dziełem przypadku. Po raz kolejny zniszczyła gospodarzy ich własną bronią. Start, łokcie, spryt na pierwszym łuku. Wystarczy.
Sparcie łatwiej przychodzi wygrywanie z gwiazdami Grand Prix - nieco zdziwionymi, że na takim torze można rozgrywać tej rangi zawody - niż walka przeciwko wyrównanej ekipie z dobrze ustawionymi na start maszynami. Trener Baron musi teraz na spokojnie znaleźć odpowiedź na pytanie dlaczego, pomimo bitych trzech dni spędzonych na torze, to goście pierwsi składali się w wiraż? Tym razem komisarza nikt nie nasłał, a słabsza dyspozycja Taia Woffindena nie jest argumentem. To nie on przegrał Sparcie ten mecz.
Unia ma wielką szansę na to, co uciekło w ostatniej chwili rok temu. Bonus w Rzeszowie jest bardzo realny, a z taką młodzieżą i Balińskim do zadań specjalnych w zanadrzu nie mają się "Byki czego obawiać. No, chyba że niezapłacenia kary.
Wrocław? Priorytetem jest wyleczenie się Woffindena. Potem na "Olimpico" przyjadą kolejno: Rzeszów, Bydgoszcz i Gniezno. Trzy zwycięstwa i dwa bonusy w obliczu koszmaru ostatnich tygodni to już jest kwestia być albo nie być.
Z każdej kolejnej powodzi mieszkańcy Wrocławia wynosili jeden wniosek: jeżeli sami sobie nie pomogą, na innych nie ma co liczyć. To uniwersalna mądrość.
***
Zielonogórska odsłona derbów była bez wątpienia popisem Jarosława Hampela. "Mały" udowodnił, że nieprzypadkowo zwyciężył w Grand Prix Polski. Momentami, kiedy kurz nieco opadał, dało się też zauważyć bojową jazdę Protasiewicza. Ale tak naprawdę wielkim zwycięzcą "derbów bez zwycięzcy" jest Krzysztof Jabłoński. Gdyby ktoś jeszcze dwa tygodnie temu w poważnej gazecie napisał otwartym tekstem, że "Jabol" w takim meczu straci tylko dwa "oczka", niechybnie hejterzy posłaliby go do pisania co najwyżej dla PoKredzie. Skąd "Jabłko" wytrzasnął taki sprzęt - nie mamy pojęcia, ale nie wygląda to na coś skręconego ze szwagrem na szrocie pod Kożuchowem.
Na drugim biegunie Niels Kristian Iversen. Owszem, jego piękne cztery "trójeczki" wybiły MotoMyszom z głowy marzenia o bonusie już po 13. biegu, ale drugi dzień z rzędu PUK we frajerski sposób przegrywa wyścig dnia. Wewnętrzne pole - przegrany start - chwila szarpaniny - i adios marzenia. Tak było w Gorzowie, identycznie było w Zielonej. Przypadek? A może właśnie dlatego to Nicki Pedersen był, jest i będzie jeszcze długo duńskim "number one"?
Cytat dnia: Ostatni bieg w Zielonej Górze. Czterdzieści pięć do trzydziestu dziewięciu.... Potrzebują jeszcze jednego punktu zielonogórzanie do wygrania meczu.
Autor ten sam.
A, zapomnielibyśmy. Epilog. Dzięki znajomościom w gorzowskim okręgu jednego z najliczniejszych związków w tym kraju jako pierwsi możemy zaprezentować ten dokument:
***
Polonia Bydgoszcz po wymęczeniu zwycięstwa z jeszcze słabszym od siebie (choć trudno w to uwierzyć) Startem Gniezno, dziś zrobiła drugi kroczek w stronę migoczącego gdzieś na końcu ciemnego tunelu światełka. Jeżeli pomogliśmy nieco wywołać ducha walki w tym zespole "znęcając" się nad Gryfami w przedligowej zapowiedzi, bardzo nam miło. Bo naprawdę źle stałoby się dla polskiego speedwaya, gdyby w Bydgoszczy żużel przestał istnieć. A I liga ma tam taką samą rację bytu jak kałuża na Saharze. Albo ogarnąć to, co jest - wyprostować wszystkie sprawy i wykrzesać z obecnego składu to, co najlepsze; albo budować nowy klub, od II ligi. Innej drogi nie ma.
Polonia wygrała nawet nieco wyżej niż przewidywaliśmy, z jednego wszakże poloniści nie zamierzają rezygnować - po wtóre utwierdzają wszystkich w przekonaniu, że to "boska" drużyna. Bo Bóg jeden raczy wiedzieć, kto w danym meczu będzie liderem, a kto kulą u nogi. Ostatnio tym pierwszym był Robert Kościecha, a pałętał się bezrozumnie po torze Sasza Łoktajew - więc dzisiaj było na odwrót. Dwucyfrówki przywoził Hans Andersen. Więc dziś było 5 punktów i smutny finał. Juniorzy ostatnie trzy mecze kompromitowali się doszczętnie - zatem dziś ujechali 300 procent tego. "Buczek" ponoć jest bez formy, pewnie dlatego po 4 startach miał już 10 punktów, by w ostatnim... przywieźć zero, a jakże. Niezmienne są tylko dwie rzeczy: chwasty na wirażu i "papierowy" lider Hancock. Dziś udało się przywieźć tylko jedno zero i aż 6 "oczek", ale jazda była gorsza od wyniku.
Skoro tyle cierpkich słów kierujemy pod adresem zwycięzców, to co powiedzieć o pokonanych? W zasadzie najlepiej nic nie mówić. Jeszcze się Janusz Kołodziej w introwertycznym nawrocie kompletnie zamknie w sobie i zechce zmienić dyscyplinę (a ponoć już niewiele brakuje). Smutna prawda jest taka, że kiedy Artiom Łaguta przestał robić po 15 punktów, a zaczął robić 8 (to i tak więcej niż zimą zakładano), na wyjazdach niewiele z tej drużyny zostało. Może Maciej Janowski. Ale czy to jest już lider? Trzy, zero, jeden, trzy... A w Gnieźnie 5 punktów. Unia wraca do gry. Niestety o utrzymanie.
***
W pierwszej stolicy Polski, w 15 wyścigach goście odnieśli... 11 biegowych zwycięstw. Z czego 5 podwójnych. I to właściwie wystarczy za komentarz do sportowej strony tego widowiska. Tak jak przypuszczaliśmy, Rosjanie zakończyli "strajk", a Holcie akurat na tego typu torze najmniej ciążą lata startów na wertepach całego świata. Brawa dla Artura Czai. 9 punktów i występ w biegu nominowanym to "życiówka" tego chłopaka. Teraz wystarczy częstochowianom zdystansować w dwumeczu gorzowską Stal i "czwórka" powinna być. A tam raczej nikt na Włókniarza nie będzie chciał wpaść. Chyba że... skończą się pieniądze. Ale ten "straszak" wisi nad połową polskich klubów.
Szkoda świetnych kibiców w Gnieźnie, szkoda tak bolesnego debiutu po 15 latach posuchy, ale wierzymy, że podopieczni Anderssona broni nie złożą i nawet jeśli szanse staną się czysto matematyczne, podejdą poważnie do wszystkich spotkań. W tym sezonie jakiekolwiek inne podejście którejkolwiek z drużyn wypaczy całą rywalizację o utrzymanie. Na razie szanse wciąż są. Niewielkie, ale są. Cztery punkty do bezpiecznej strefy, przy tych cudach, jakich jesteśmy świadkami co tydzień, nakazują walkę do końca. Ktoś jeszcze w Gnieźnie straci punkty.