Chyba nie wypada nawet porównywać obu niedzielnych półfinałów, bo o ile rozgrywka pomiędzy Włókniarzem i Unibaksem zawierała wszystko, od kontrowersyjnych decyzji sędziowskich rozpoczynając, a na dramatycznej końcówce i świetnych akcjach na torze kończąc, to spotkanie w Zielonej Górze było raczej smutną koniecznością, bo postawa niektórych zawodników pozostawiała dużo do życzenia i wręcz nie przystawała do tego etapu rozgrywek.
Najwyraźniej nawierzchnia przygotowana przez zielonogórzan była nie tyle zaskoczeniem dla rywali, co wejściem w świat ekstremalnej przyczepności, który tarnowianie znali chyba tylko z opowiadań. Chociaż nie wszyscy, bo Janusz Kołodziej, mający za sobą twardą leszczyńską szkołę, na tym torze radził sobie świetnie. Pozostali, pomimo całkiem przyzwoitych startów, jechali przede wszystkim tak, aby dojechać do mety, nie podejmując właściwie prób poprawienia swojej pozycji. Co więcej, specjalnie nie przeszkadzali także gospodarzom w wyprzedzaniu. Nie wiem jak się czuli kibice z Tarnowa, których kilkudziesięciu przyjechało do Winnego Grodu, ale według mnie nie ma chyba gorszej rzeczy dla fana, niż patrzeć jak jego drużyna przechodzi obok meczu. I to niezależnie od warunków panujących na torze.
Obserwując mecz z wysokości trybun nie widziałem, żeby ta niewątpliwie przyczepna nawierzchnia była jakoś szczególnie niebezpieczna. Poza jedną koleiną na pierwszym łuku, która bardziej przeszkadzała gospodarzom (podobna sytuacja miała miejsce w Tarnowie, gdzie nikt nie widział w tym problemu) całość była równa i jednolita. Co prawda organizatorzy przesadzili trochę z ilością wody, szczególnie na pierwszym łuku, ale podczas wyścigów motocykle nie skakały, a żużlowcy jechali płynnie. W środę (trzy dni po meczu - dop. red.) okazało się, że - wbrew temu, co padło podczas relacji telewizyjnej - decyzja jury w sprawie toru była jednogłośna, jednak ocena zaledwie dostateczna, co skutkować będzie odpowiednią karą finansową. Mimo wszystko nie rozumiem wypowiedzi Marka Cieślaka, który podczas konferencji prasowej po meczu twierdził, że cieszy się z faktu, iż jego zawodnicy cało dojechali do końca. Reszty kazał się domyślać, argumentując to karami finansowymi. Ciekawe, bo tydzień wcześniej Grzegorz Dzikowski wprost mówił, że arbiter był stronniczy i na razie żadnej kary nie otrzymał.
Tor był jednym z powodów słabej postawy gości, ale na pewno nie jedynym i nie najważniejszym. „Jaskółki” przegrały awans do finału na kilku frontach. Już pierwsze spotkanie pokazało, że mocno szwankuje tam motywacja i rewanż tylko to potwierdził. To ogromna porażka Marka Cieślaka, którego siła polegała do tej pory właśnie na umiejętności odpowiedniego nastawienia swoich zawodników do meczu i stworzenia odpowiedniej atmosfery w drużynie. Fakt, że goście odnieśli tylko jedno indywidualne zwycięstwo mówi chyba wszystko. Pozostaje pytanie: czy tarnowianom zależało w ogóle na finale, bo obserwując ich postawę, miałem w tym zakresie spore wątpliwości. Strasznie się rozpisałem o rywalach Falubazu, ale przyznam, że jestem mocno rozczarowany ich postawą, bo jako kibic mam prawo oczekiwać, że po kilkunastu tygodniach oglądania meczów o nic, wreszcie będę świadkiem prawdziwego pojedynku na przynajmniej przyzwoitym poziomie. A przecież gospodarze, choć na trasie byli szybcy, wcale nie błyszczeli jakoś wybitnie wyjściami spod taśmy, do tego mieli dziury w składzie, nijak nie potrafili jechać parą i gdyby tarnowianom udało się dowieźć do mety połowę utraconych na trasie pozycji, to kwestia awansu do finału byłaby otwarta do końca. Dlatego przyznam, że niezrozumiałe są dla mnie słowa menadżera gości, który w składzie ma przecież doświadczonych zawodników startujących regularnie w Szwecji i Anglii, gdzie tory są bardziej grząskie i nikt tam wielkich pretensji nie zgłasza. Tym bardziej, że, tak jak napisałem wcześniej, motocykle jechały po tej nawierzchni gładko, a zawodnicy nie musieli jakoś szczególnie opanowywać swoich wierzgających rumaków.
Ostatnio napisałem, że Jonas Davidsson zdobędzie 6 punktów. Starty miał całkiem przyzwoite, ale w sumie na stosunkowo pełnym gazie przejechał... dwa okrążenia toru. Skutkiem tego startu jest wystawienie do składu na mecz w Toruniu Adriana Gomólskiego, który akurat tam miał szansę się zaprezentować. Gorzej na pewno nie będzie, bo się nie da. Ciekawe który z tej dwójki pojedzie w rewanżu. Być może wykorzystane zostanie inne rozwiązanie. Za kilka dni będziemy nieco mądrzejsi w tym temacie. A problem jest całkiem spory, bo dziury mogą być decydującym argumentem na niekorzyść obu drużyn. Liderzy Falubazu tym razem trafią na dużo trudniejszych rywali, a wiadomo, że nie da się wygrać meczu, gdy przy stratach tych najlepszych, ci słabsi nie dokładają oczekiwanego dorobku.
Wracając jeszcze do półfinału rozegranego w Częstochowie, to dzięki defektowi Runego Holty Speedway Ekstraliga uniknęła kolejnej wielkiej kompromitacji i można było zgodnie z regulaminem zweryfikować wynik, odejmując trzy punkty Artura Czai z XIV biegu. Nie wiem na jakiej podstawie sędzia Marek Wojaczek wespół z Leszkiem Demskim podjęli decyzję, bo art. 721 Regulaminu Drużynowych Mistrzostw Polski, ust. 5. mówi wyraźnie: Zgłaszając do XIV lub XV biegu zawodnika rezerwy zwykłej lub taktycznej, kierownik drużyny musi podać w czyim zastępstwie jest stosowana rezerwa. Można mówić o duchu sportu, ale niestety, regulamin ma tutaj pierwszeństwo. Nie chodzi mi o to, że Artur w ogóle w tym biegu nie mógł jechać, ale o argumentację, która była niezgodna z przepisami. Jeśli wynik został zweryfikowany, to panowie arbitrzy powinni chyba otrzymać przynajmniej ostrzeżenie, skoro pozwolili na zastosowanie rezerwy za "puste pole" w pierwszym biegu nominowanym.
Dzięki złośliwości rzeczy martwych wiadomo już na pewno, że w finale spotkamy się z Unibaksem. Ciekawe czy kibice będą mogli wejść na nową trybunę? A może znów pojawi się pomysł, aby miasto z kieszeni podatników miało wypłacać odszkodowanie? Przyznam, że to dziwna sytuacja, gdy właściciel stadionu ma płacić za to, że wynajmuje swoją własność. Najdziwniejsze było jednak to, że mimo wszystko siedzieli tam kibice (w tym także dzieci) oraz ludzie z szalikami Falubazu. Można się zastanawiać czy mogli tam być, skoro trybuna nie została odebrana. Na nowej trybunie znajdowało się także studio nSport, które zasłaniało widok kibicom siedzącym w sektorze K10. Tych niedociągnięć organizacyjnych było tym razem więcej (problemy z prądem, kiepskie nagłośnienie, kłopoty z monitoringiem), więc przed wielkim finałem w klubie będzie sporo pracy, aby nie dopuścić do powtórki sytuacji, którym można było zapobiec.
Teraz wypada sobie życzyć, aby wielki finał był także wielkim świętem żużla, aby wygrał rzeczywiście lepszy, aby tory były przygotowane zgodnie ze sztuką. A w międzyczasie może wreszcie odbędą się jakieś zawody młodzieżowe i kibice będą mieli okazję zobaczyć czworo nowych żużlowców Stelmetu Falubazu.