Już w trzeciej kolejce spotkały się dwa najlepsze zespoły ubiegłego sezonu. Papierowy potencjał obu zespołów występujących w najsilniejszych składach oraz cała - niezbyt pozytywna - otoczka, dość skutecznie podsycana przez wypowiedzi prezesa Jankowskiego i "zakazy stadionowe", miała zmobilizować i przyciągnąć kibiców. O ile przed telewizorami (jeśli wierzyć statystykom) zasiadło więcej osób, to na stadionie mieliśmy właściwie frekwencyjną powtórkę z meczu z Tarnowem. Czy zmieni się to po dwóch kolejnych bardzo udanych meczach? W tej chwili najlepszą reklamą dla meczów Falubazu jest postawa samej drużyny. Nie potrzeba cyrków wokół niej.
Pojedynek Falubaz – Unibax miał być wielki hitem, a wyszedł z tego mecz z przewagą gospodarzy, która od piątego wyścigu była wyłącznie stopniowo powiększana. Nie zmienia to faktu, że mogliśmy zobaczyć kilka naprawdę fajnych wyścigów, w których żużlowcy pokazali akcje na wysokim poziomie. Tym razem nawierzchnia została przygotowana inaczej niż 22 dni wcześniej, dzięki czemu zawodnicy Falubazu czuli się na niej o niebo lepiej (zarówno na starcie, jak i na dystansie), a jazda ewidentnie sprawiała im frajdę. Krótko mówiąc, jechali wreszcie na swoim torze. Początkowe cztery biegi promowały żużlowców z dobrym startem i umiejętnością rozegrania pierwszego łuku. Po odsypaniu się nawierzchni i równaniu toru zawodnicy zaczęli jeździć coraz szerzej. Okazało się, że w Zielonej Górze też można wyprzedzać (to tak à propos jednego z komentarzy pod poprzednim felietonem), wystarczy po prostu pozwolić własnym żużlowcom na walkę. Co to oznacza? Oznacza to, że organizatorzy wyciągnęli odpowiednie wnioski. Dużo lepsza jest też atmosfera w parkingu, co widać po sposobie jazdy poszczególnych zawodników gospodarzy. Na słowa pochwały wreszcie zasłużył Adam Strzelec, który, jak można było się dowiedzieć z wtorkowego (06.05.) wywiadu z Jackiem Frątczakiem na antenie Radia Zielona Góra, pojechał w tym meczu na nowych silnikach. Sprzęt dotarł z pewnym opóźnieniem i stąd podobno wynikały wcześniejsze występy "Jokera”. Ogólnie cały zespół zasłużył na pochwały, bo chęci i zaciętości zawodnikom z Winnego Grodu nie można było odmówić.
Wraz z upływem meczu pomiędzy oboma zespołami zarysowywała się coraz wyraźniejsza różnica. I nie chodzi mi tu o przewagę punktową Falubazu, ale o podejście do rywalizacji. Idąc na stadion zakładałem, że goście przyjadą z nastawieniem odniesienia zwycięstwa, a przynajmniej uczynienia wszystkiego, co w ich mocy, by je osiągnąć, skoro po klęsce w Gdańsku muszą desperacko gonić pozostałe ekipy w tabeli. Tymczasem, poza pojedynczymi biegami, nie zauważyłem wśród torunian determinacji, która przecież powinna cechować ich występy. Wiem, można powiedzieć, że mieli przeciwko sobie świetnie dysponowanych rywali, że ich seniorzy zanotowali w ciągu ostatniego roku poważne wypadki, ale to, mimo wszystko, nie tłumaczy braku zaangażowania w jeździe Tomasza Golloba czy kameleonowej formy pozostałych żużlowców (każdy z nich przynajmniej raz przyjechał ostatni). Gołym okiem było widać, że do drużyny, w pełnym tego słowa znaczeniu, jest tam jeszcze daleko. Brakuje kogoś, kto w parkingu z tych siedmiu chłopaków stworzy jedną całość, bo póki co Janowi Ząbikowi i Jackowi Krzyżaniakowi ta sztuka się nie udaje.
Podczas konferencji prasowej "Krzyżak” jako jeden z powodów słabszego występu podał kontuzje Emila Sajfutdinowa i Darcy'ego Warda. I tu powstaje pytanie: dlaczego za Rosjanina nie było stosowane zastępstwo zawodnika? Regulamin mówi wyraźnie: jeśli zawodnik posiada zwolnienie lekarskie, wystawione zgodnie ze wzorem obowiązującym w kraju jego wystawienia, na okres co najmniej 15 dni w których zawiera się data zawodów, załączone do zgłoszenia drużyny do zawodów w formie oświadczenia o niezdolności zawodnika do startu w zawodach żużlowych, otrzymuje status zawodnika zastępowanego. Emil warunek ten spełniał, a skoro wciąż ma kontuzję, to chyba nic nie stało na przeszkodzie, aby wykorzystać ten zapis. Inna sprawa, że tuż po meczu, we wtorek, pojechał do Szwecji, gdzie dla Elit Vetlandy przywiózł 4 punkty. Jak więc w końcu jest z tą kontuzją?
Z kolei Darcy Ward teraz twierdzi, że niepotrzebnie pojechał w Zielonej Górze i opuszcza kolejny mecz swojej drużyny, przygotowując się do turnieju GP w Tampere, który ma mu dać odpowiedź w temacie zdolności do jazdy na wysokim poziomie. Faktycznie, jazda z urazem nie jest dobrym pomysłem, zwłaszcza, że wynik jest zdecydowanie niezadowalający. Ale nawet biorąc pod uwagę, że nie był w pełni sił, nie potrafię zrozumieć, że wygrywa z parą Piotr Protasiewicz – Andreas Jonsson, potem przegrywa z Adamem Strzelcem, a następnie po świetnej walce wyprzedza na dystansie Patryka Dudka. Na ile to wszystko jest kwestią kontuzji, a na ile niezbyt dobrej atmosfery i różnicy zdań na linii klub - zawodnik w temacie zarobków młodego Kangura? Najciekawsze jest to, że przeciwko Unii Tarnów po raz drugi za Darcy'ego pojechał Wiktor Kułakow i znów pokazał się z bardzo dobrej strony. Może to właśnie, przy niedyspozycji niektórych gwiazd, jest kierunek, w którym powinien pójść toruński klub?
Odnośnie tego, co dzieje się w teamie z Grodu Kopernika więcej mogliby powiedzieć ludzie bliżej związani z tą drużyną. Przegrywając z Falubazem, i to różnicą aż 16 punktów, Unibax praktycznie pozbawił się marginesu błędu. Przystępując do rozgrywek, torunianie tracili do czwartego miejsca 8 punktów. Po trzech rundach tracili ich już dziewięć, a przecież mieli gonić, a nie zostawać w tyle. W czasie oglądania meczu nasuwało mi się pytanie: czy tam w ogóle komuś zależy na awansie do play-offów? Bo styl, jaki zaprezentowali nijak na to nie wskazywał. Wbrew pozorom nie jest to tylko problem aktualnych wciąż wicemistrzów Polski, bo jeśli oni nie podejmą walki o czwórkę, to w praktyce w lidze liczyć się będzie tylko pięć zespołów, co niestety może spowodować, że stanie się ona zwyczajnie nudna, a prawdziwe emocje zaczną się dopiero w połowie września.
Na szczęście na własnym torze, jadąc już bez Darcy'ego Warda, torunianie pokonali liderów z Tarnowa, co może być dla nich świetnym odbiciem od dna, na którym się znaleźli. Pozbierali się w końcu Tomasz Gollob i Emil Sajfutdinow, chociaż o wysokiej (a zwłaszcza równej) formie trudno tu wciąż mówić. Swoją drogą dziwne wydaje się to, że „Chudy” musiał pożyczyć motocykl od młodzieżowca, żeby zacząć zdobywać punkty. Słaba postawa jednego z najlepiej opłacanych żużlowców w drużynie musi się odbijać na jeździe jego kolegów (lub "kolegów” - niepotrzebne skreślić).
Wracam do Zielonej Góry. A tu coraz więcej kibiców zastanawia się, co będzie dalej z Andreasem Jonssonem. W meczu z Unibaksem po dwóch zerach, pomimo pozytywnej postawy obu młodzieżowców gospodarzy, nadal stawiano na Szweda, a ten nieco poprawił swój bilans, choć nadal nie zachwycał (jako jedyny z Falubazów przegrał ze wszystkimi seniorami Unibaksu). O ile odpowiedź na to pytanie przed spotkaniem w Lesznie była prosta – ma miejsce w składzie (wyraźnie powiedział to Jacek Frątczak na antenie Radia Zielona Góra), to po tym pojedynku już pewnie taka oczywista nie będzie. Zwłaszcza, że w pierwszej kolejce Elitserien szału również nie zrobił (5 pkt. w 4 startach dla Rospiggarny - dop. red.), a w kolejce czekają Mikkel Bech Jensen i Krzysztof Jabłoński, czyli ludzie, których chętnie widziałby u siebie niejeden ekstraligowy prezes. Nie mam wątpliwości, że AJ jest żużlowcem potrafiącym zrobić na torze wszystko, ale z jakiegoś powodu z lidera staje się najsłabszym ogniwem. Zielonogórskim kibicom pozostaje mieć nadzieję, że dojdzie wreszcie do ładu ze sprzętem i chyba też z samym sobą - w końcu podpisał kontrakt z klubem aż na trzy lata. Swoją drogą, to warto zauważyć, że Andreas nie jeździ zbyt często, bo poza ligą polską i szwedzką (gdzie nie jeździ już 5 biegów w meczu, jak zawsze) zostają mu tylko cykle Speedway Grand Prix i Speedway Best Pairs Cup, co w sumie daje niewiele ponad 40 imprez w sezonie, a przecież jeszcze nie tak dawno zawodnicy tej klasy nie mieli właściwie czasu na treningi.
Number One... Dziś nikt już nawet nie porównuje Szweda do klasy Hampela czy Protasiewicza. Andersenizacja kariery?
Nie ukrywam, że przychodząc 4 maja na SPAR Arenę byłem ciekaw frekwencji. O tym, że sprzedaż biletów nie idzie zbyt dobrze świadczył chociażby brak kolejek w klubowych sklepach, a decyzja o podwyższeniu cen w niedzielę dopiero od godz. 14 była już wyraźnym tego sygnałem. Tak na marginesie, to nie wiem dlaczego kibic podejmujący decyzję w ostatniej chwili jest za to karany... ale to temat na inny artykuł. W każdym razie na trybunach pojawiło się sporo ludzi, jednak do kompletu brakowało dobrych kilku tysięcy, co było nie do pomyślenia jeszcze kilka lat temu. W jednej z rozmów na antenie RZG prezes Marek Jankowski zapytany o aktualną pojemność stadionu powiedział, że jest to ok. 15 tys. miejsc. Nie wiem jak zliczano frekwencję na trybunach, ale była ona różna, w zależności od źródła, które tę informację podało: falubaz.com – 13 tys., SF – 12 tys., RZG – 11 tys. Obiektywnie patrząc, jest to i tak dużo, ale praktycznie zanotowano jedynie nieznaczny wzrost w stosunku do poprzedniego spotkania. A przecież tyle narobiono hałasu w mediach, przypominając ubiegłoroczne wydarzenia, rozwieszano plakaty "na mieście" - i nie dało to właściwie żadnego rezultatu. Prawdopodobnie ceny biletów i jakość poprzedniego widowiska spowodowały, że na stadion przyszli tylko ci, którzy i tak by przyszli, bez całego tego szumu.
25 maja mamy mecz ze Spartą Wrocław, która umieszczona została w najsłabszej grupie pod względem atrakcyjności, a więc ceny wejściówek zaczynać się będą od 25 zł. Mniejszy koszt i coraz lepsza postawa drużyny mogą być jakimś powodem, żeby w to niedzielne popołudnie pojawić się akurat w tym miejscu. W końcu na torze mają się pojawić m.in. Tai Woffinden i Maciej Janowski. Na razie wiele wskazuje na to, że regularne zainteresowanie Falubazem osiągnęło swój kres. Być może skutecznym sposobem na przyciągnięcie kibiców zainteresowanych po prostu żużlem będzie zwiększenie sportowej atrakcyjności meczów. Jakiś krok w tym kierunku uczyniono w poprzednią niedzielę i dobrze byłoby, aby ten kierunek był kontynuowany. Wiem, głupio to brzmi – 10 czy 11 tysięcy ludzi przychodzi na mecz, a ten malkontent czepia się frekwencji. Chodzi o coś innego. Puste miejsca źle wyglądają w telewizji i nie zachęcają (możliwe, że nawet zniechęcają) do pojawiania się na imprezie. Dlatego z okazji Bachanaliów będzie wstęp za 1zł dla studentów, którzy obchodzą swoje święto. Po prostu lepiej wpuścić część ludzi, którzy normalnie nie przyszliby na mecz, za darmo, ale zapełnić trybuny, niż kolejny raz pokazać łysiny na widowni. Bo cen biletów obniżyć nie można, z powodów, jakie opisałem ostatnio.
Rozbudowę stadionu przy Wrocławskiej motywowano chęcią zapewnienia wszystkim chętnym możliwości oglądania żużla na żywo. Dzięki temu miały też potanieć bilety. Jest jakby odwrotnie...
Problem, przynajmniej w jakimś stopniu, polega też na poziomie tego, co wydobywa się z tzw. sektora dopingującego. O ile inni kibice włączają się do części proponowanych układów choreograficznych, to właściwie nikt nie odpowiada na teksty typu "Wygramy, wygramy - kur... pokonamy" czy hit "Apator starą kur...ą jest", albo idiotyczne palenie szalika. I być może w końcu ktoś w klubie zwróci uwagę na ten problem, uderzający w jego wizerunek, zarówno na stadionie przy ul. Wrocławskiej, jak i na wyjazdach. Czy może mnie ktoś oświecić, dlaczego tego typu "doping” pojawia się w chwilach triumfu, po wygranych wyścigach własnych zawodników?
W niedzielę zielonogórzanie pojechali z zębem w Lesznie i pokazali, że dobre występy w poprzednich meczach nie były jedynie efektem słabości rywali czy kontuzji w ich szeregach. Zresztą, w ciągu ostatnich kilku dni upadki nie omijały także zawodników spod znaku Myszki Miki, wszak aż czterech z siódemki meczowej zapoznawało się z torem w dość nieprzyjemnych okolicznościach. Mimo wszystko, walczyli do końca i wyrwali gospodarzom w ostatnim biegu jakże cenne punkty. Przyznam, że tak jadącej drużynie (czyli żużlowcom i menadżerom, bo tworzą jeden organizm) aż chce się kibicować. Kulturalnie, z szacunkiem dla rywala i jego kibiców.