W rewanżowym meczu o brąz znowu widzieliśmy Falubaz bez polotu, a zawodników bez wiary w to, co robią. A przecież jazda na żużlu powinna im przede wszystkim sprawiać frajdę. Myślę, że tego przede wszystkim zabrakło. Jako kibic z Zielonej Góry mogę jedynie przeprosić żużlową Polskę, że ustępujący mistrz w decydującym momencie sezonu po raz kolejny zaprezentował obraz nędzy i rozpaczy. Do samych porażek podchodzę już bez większych emocji. Co więcej, wiem, że jest to chyba jedyna możliwość, aby w klubie cokolwiek się zmieniło. Gwarancji oczywiście nie ma, ale trzeba mieć nadzieję...
Sporo wydarzyło się w ciągu ostatnich dni wokół i wewnątrz zielonogórskiego klubu. Problem nie jest nowy, a jego skala jest wynikiem tego, że bardzo długo nikomu w Falubazie nie zależało na jego rozwiązaniu. I chyba tu leży główne pytanie: czy zostanie w ogóle podjęta próba zreformowania obecnego układu? Może zwyczajnie zrezygnuje się z osób, które nie pasują do układanki? Trudno już teraz przewidywać jak potoczą się sprawy, bo jest to zwykła spekulacja, ale można spróbować poszukać źródeł obecnych kłopotów i znaleźć propozycje ich rozwiązania.
Dziś skupiamy się na najnowszych wydarzeniach i jest to rzecz naturalna. Nie można jednak zapominać, że obecny kształt klubu i drużyny jest efektem tego wszystkiego, co działo się tutaj przez poprzednie lata. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnich 6 sezonów (włącznie z obecnym), żeby dojść do wniosku, że choć było w tym czasie bardzo dużo sukcesów, to tylko połowę z nich można określić jako naprawdę udane ze sportowego punktu widzenia. Aczkolwiek po sezonach 2009 i 2011, czyli tych udanych, okazywało się, że z drużyny odchodzą kluczowe postacie, bo za takie uznaję Grzegorza Walaska i Marka Cieślaka. W międzyczasie z drużyną pożegnał się także Piotr Żyto, choć w jego przypadku była to pochodna próby opanowania Rady Miasta przez osoby związane z klubem. I był to jeden z objawów wykraczania poza działkę sportową w celu... No właśnie, jaki był cel? Łatwiejsze zdobywanie funduszy od miasta? Przecież magistrat władował w klub naprawdę ogromne środki finansowe, bo na samą tylko rozbudowę stadionu, który jest obiektem stricte żużlowym, wydano grubo ponad 20 mln zł. Czy akurat te pieniądze zostały dobrze wydane, to zupełnie inna sprawa. W każdym razie ilość miejsc na trybunach się zwiększyła, więc klub może sprzedawać więcej biletów. Do tego doliczyć należy różnego rodzaju dofinansowania i okaże się, że za kilka ostatnich lat w sumie uzbiera się kwota ponad 30 mln zł. Dla średniej wielkości miasta są to naprawdę olbrzymie pieniądze. Czy rzeczywiście trzeba było angażować żużel w politykę samorządową? Myślę, że nie. Nasuwa się kolejne pytanie: czy kwoty wydane na drużynę były uzasadnione? Czy nie lepiej zamiast sprowadzać gwiazdy, spróbować odbudować szkolenie? Dlaczego co roku budżet jest zwiększany i dlaczego jest tak ogromne parcie wewnętrzne na osiąganie sukcesów, skoro poza mistrzostwem Polski nic już nie ma, bo więcej w żużlu zdobyć się po prostu nie da? Wiem, że proces szkolenia trwa długo, a efekty nie są gwarantowane, ale drogą, którą obecnie kroczy Falubaz wcześniej przeszły kluby z Częstochowy, Wrocławia, Gorzowa, Bydgoszczy czy Gdańska. Po co powtarzać czyjeś błędy?
Już w wywiadzie udzielonym po mistrzowskim sezonie 2011 trener Marek Cieślak powiedział na antenie Radia Zielona Góra o tym, że klub jest nastawiony bardziej na kwestie wizerunkowo-marketingowe niż sportowe. To była taka pamiętna rozmowa na żywo, gdy były już menadżer Falubazu (wiadomo było, że kontrakt został rozwiązany za porozumieniem stron) jechał na rowerze rozmawiając przez telefon. Wspomniał też wówczas o tym, że nie czuł się akceptowany przez sektory dopingujące. Ja wiem, że wielu kibiców powie: odszedł, bo był dogadany w Tarnowie. Tak, tylko nasuwa się pytanie: dlaczego był dogadany w Tarnowie? Akurat pan Cieślak jako menadżer na pewno nie zostanie bezrobotny, chyba że sam zrezygnuje z wykonywania tego zajęcia. I pójdzie tam, gdzie dostanie pieniądze (to nie jest aluzja do Falubazu, tylko ogólny warunek), a jeszcze do tego będzie miał satysfakcję z pracy. I wydaje się, że właśnie ta druga kwestia nie do końca była spełniona w Zielonej Górze. Tak na marginesie, by nie pozostać gołosłownym - wspomniany wywiad jest dostępny pod adresem http://rzg.pl/radio-zielona-gora/sport-zielona-gora/sport-cafe-tydzien-w-falubazie-marek-cieslak/.
Przejdźmy do teraźniejszości. Kiedy słucha się tego, co mówią Robert Dowhan, Rafał Dobrucki, Marek Jankowski i Jarosław Hampel, to doprawdy można się pogubić, bo tak naprawdę nie da się z tego wyciągnąć logicznych wniosków. Przynajmniej jeden z nich nie mówi prawdy, a dwóch próbuje lawirować tak, żeby niby mieć swoje zdanie, ale nie stanąć plecami do pozostałych. Zastanawia mnie, że zupełnie w cień usunął się kapitan drużyny, który też chyba powinien się w tej sytuacji jasno wypowiedzieć. Rzecz dotyczy jego klubu, więc Ekstraliga kary nie nałoży, skoro nie nałożyła takowej na "Małego” po ostatniej konferencji prasowej. I tu jest chyba pies pogrzebany, że to środowisko stało się zmanierowanym towarzystwem wzajemnej adoracji i nie zauważyło, że od kilku sezonów siedzi w bagnie. Zbiorowo. Najszybciej mogą się otrząsnąć i próbować wyjść z bagna właśnie ci, którzy przyszli jako ostatni i w to środowisko jeszcze nie wsiąkli. Bo nie ma tu atmosfery dla speedwaya, a na piedestale są właśnie te działania wizerunkowe, o których wspominał Marek Cieślak. Akurat on ma taką pozycję, że może mówić to, co myśli. Poza tym, co też jest bardzo ważne, nie musi robić z siebie pajaca przed kibolami. Teraz głos zabrał Jarosław Hampel i stanowczo, aczkolwiek w sposób bardzo przemyślany, powiedział co mu leżało na sercu. To pewnie nie wszystko, ale trochę z siebie wyrzucił.
Kto zatem nie chce zmiany obecnego układu? Jeśli uznam, że klub jest zapleczem marketingowym dla działań niezwiązanych z żużlem, a takie wnioski wyciągam na podstawie obserwacji w ciągu ostatnich pięciu lat, to odpowiedź nasuwa się już sama. 26 września na antenie Radia Zielona Góra mogliśmy wysłuchać rozmowy z Robertem Dowhanem, który - na co zwrócili uwagę dziennikarze po wywiadzie - mówił, że nie podejmuje decyzji, ale o wszystkich działaniach wypowiadał się w pierwszej osobie liczby pojedynczej lub mnogiej: nie mieszam się, ale przeprowadziłem męską rozmowę, rozstałem się definitywnie z klubem, ale mam moralne prawo... Nie dziwię się, że ludziom w klubie odechciewa się pracować, bo sam mam kontakt z osobą wygłaszającą podobne tezy i wiem, że nie jest to coś, co dawałoby pozytywnego kopa. Wychodzi więc na to, że jednak senator ma decydujący wpływ na to, co dzieje się w Falubazie. Nie można oczywiście zapominać, że Robert Dowhan zrobił w przeszłości bardzo dużo dla klubu i dla żużla w Zielonej Górze. Niewątpliwie traktuje Falubaz jak swoje dziecko, jednak zadziwia mnie ta ciągła presja, jaka jest nakładana na żużlowców. To nie tworzy zespołu. Pierwsza część sezonu była naprawdę udana. Nagle przyszły porażki i atmosfera siadła tak, że trudno było ją odbudować. Wygląda więc na to, że to wynik tworzył atmosferę, a w dobrze prowadzonej ekipie powinno dążyć się jednak do stanu przeciwnego. Można ten przełom kojarzyć z problemami Patryka Dudka (i tak czyni większość), jednak ja mam wrażenie, że kłopoty rozpoczęły się wcześniej. Już 13 lipca występ we Wrocławiu wskazywał na obniżkę formy i jakąś dziwną niemoc, a przecież wtedy jeszcze wyniki badań antydopingowych nie były znane. Według mnie coś złego zaczęło się dziać pod koniec czerwca, gdy medialnie uaktywnił się R. Dowhan w związku z umową podpisaną na początku lipca z firmą Lotto. Warto zauważyć, że wcześniej, czyli przez ponad dwa miesiące (od czasu kwietniowej pożegnalnej imprezy w Teatrze Lubuskim) praktycznie nie było o nim słychać. A dwa miesiąca w tym przypadku, to naprawdę długo.
Może ktoś uzna, że znalazłem sobie winnego i teraz dorabiam do tego ideologię. Prawo czytelnika. Oczywiście, wspomniany Jarosław Hampel swoją postawą w ciągu ostatnich dwóch miesięcy mocno przyczynił się do braku zamierzonego celu - zdobycia kolejnego tytułu mistrzowskiego. Okazało się, że nawet takiego zawodnika może dopaść kryzys. Zadziwiające jest to, że ów kryzys tak nagle jak przyszedł, tak się skończył. W dość delikatnych słowach, ale jednak sporą szpilę Robertowi Dowhanowi wbił Krzysztof Cegielski w magazynie Enea Ekstraliga z 28 września mówiąc, że Jarek Hampel zdecydował się na start w sztokholmskim turnieju SGP po rozmowie z menadżerem swojego szwedzkiego klubu Bosse Wirebrandem. Nie dość, że Jarek pojechał, to jeszcze wygrał, i to z kompletem siedmiu zwycięstw. Wychodzi więc na to, że w Falubazie albo nie próbowano w ogóle rozwiązać jego problemów, albo nikt nie potrafił dotrzeć do własnego lidera. Wielokrotnie w mediach pojawiały się słowa przedstawicieli zielonogórskiego klubu, że "Mały” nie chce rozmawiać i nie potrzebuje pomocy. Przyznam, że kiedy sobie to wszystko przemyślałem po ostatnich wydarzeniach, to doszedłem do wniosku, że być może po prostu pan Jarosław nie wierzył w to, że jego kłopoty rozwiąże ten, kto jest ich źródłem.
Każdy sportowiec do pełni szczęścia (tego sportowego oczywiście), oprócz pieniędzy i wyników, potrzebuje radości z tego, co robi. Wychowanek Polonii Piła powiedział na konferencji prasowej, że po jednym nieudanym meczu życie się nie kończy, a tu się właśnie skończyło. Skąd taka nerwowa reakcja na przegraną w półfinale? Cóż, pozostaje sfera domysłów, a tu na czoło wybija się nie tyle sport, a to, co ma się odbyć 16 listopada. Jeśli dobrze kombinuję, to dochodzimy do prawdziwego źródła tegorocznych kłopotów, a jednocześnie zataczamy koło cofając się do roku 2010, gdy rozpoczął się konflikt z prezydentem miasta, a z drużyną pożegnał się Piotr Żyto.
Efektem wspomnianych wydarzeń była słabsza frekwencja na meczu o brąz. Nawiasem mówiąc, to klub powinien być wdzięczny Hampelowi za występ w Sztokholmie, bo w samą niedzielę sprzedało się ponad dwa tysiące biletów. Mniejsza liczba widzów miała też swoje plusy, a powstałą kameralną, piknikową atmosferę bardzo chwalili sobie kibice obecni na trybunach. Okazało się, że można pogodzić sektory dopingujące z pozytywnym nastawieniem oraz docenieniem klasy i nieustępliwości rywali. Chciałbym, żeby wyciągnięto z tego odpowiednie wnioski, bo tegoroczna atmosfera na trybunach zrobiła się zbyt ciężka. Ja rozumiem, że duża część kibiców potrzebuje uczestniczenia w zbiorowym dopingu i traktuje to jako warunek konieczny przychodzenia na stadion. Atrakcję samą w sobie. Tylko niech to będzie postawa bycia ze swoją drużyną, a nie wojna z rywalem. Swoją drogą, nie mogę zrozumieć także żużlowców klepiących formułki o świetnych kibicach, kiedy ci świetni kibice kilka minut wcześniej bluzgali przeciwników. Dla mnie brawa od ludzi, którzy przed chwilą wyzywali innych żużlowców i ich kibiców są nic nie warte. Czy naprawdę po zwycięskim wyścigu tak często muszą pojawiać się okraszone słowem na "k" przyśpiewki "coście tak cicho..."? Nie da się ukryć, że w bieżącym sezonie bilety nie sprzedawały się już tak dobrze i na pewno klub mocno odczuł to w swoim budżecie. Skoro dotychczasowa atmosfera nie zdała egzaminu, to może trzeba zakończyć jednoczenie grup kibicowskich wokół negatywnych przekazów?
Tym tekstem nie chciałem szukać winnych. Moim zamiarem była próba znalezienia przyczyn obecnego kryzysu. Jeśli miałbym to podsumować w dwóch zdaniach, to według mnie żużel jako taki przestał być sensem działania Falubazu i stąd wzięło się swego rodzaju wypalenie poszczególnych aktorów biorących udział w tym przedstawieniu. Bo skoro zawodnicy i trenerzy kochają to, co robią, a jednocześnie dostrzegają, że są coraz niżej w hierarchii, to nie jest to wniosek motywujący do działania. Skoro kibice kochają swoją drużynę, to chcieliby tu mieć zawodników, z którymi mogą się identyfikować. Znalezienie przyczyn to nie koniec, bo trzeba jeszcze problem rozwiązać. Tutaj przede wszystkim widzę potrzebę zmniejszenia presji poprzez obniżenie kosztów działalności klubu i potraktowania na serio szkolenia młodzieży, co wiąże się ze znalezieniem odpowiedniego człowieka na miejsce trenera. Klub powinien także reagować na przypadki negatywnych zachowań wśród kibiców i próbować wychowywać sobie raczej pasjonatów tego sportu, bo ci przyjdą na stadion zawsze, niezależnie od klasy rozgrywkowej i poziomu rywala. To może potrwać. Ale czy chcemy trwać w tym, co jest teraz?