Kolejny sezon zbliża się wielkimi krokami. Niestety, dla gorzowskich kibiców będzie to kolejny rok bez Memoriału Edwarda Jancarza. Już ósmy. Znowu zabrakło miejsca w kalendarzu, pieniędzy w klubowej, a pewnie i miejskiej kasie. Zabrakło pomysłów, determinacji, zapału i chęci. W mojej opinii po raz kolejny nie zrobiono wszystkiego, aby Memoriał przywrócić. Dla niektórych osób tak wygodniej, tak lepiej. Prezes chciałby, żeby Memoriał zorganizowali inni, najlepiej miejscowi pasjonaci żużla. On się nierentownymi i niemedialnymi imprezami nie zajmuje. Teraz nastał czas obecnych mistrzów, dla legend pozostały odciski dłoni wmurowane w stadion, ufundowane zresztą nie przez klub, tylko właśnie przez tych pasjonatów żużla o żółto-niebieskich sercach. Kibice mają szacunek, czas i pieniądze dla legend Stali, klub - już niekoniecznie. Dla zarządu brak Memoriału to jeden wydatek z głowy, jeden obowiązek mniej. Dla gorzowskich sympatyków to kolejny rok pustki w symbolicznej sztafecie pokoleń.
Wielki "Eddy"
Nawet słabo zorientowany kibic żużla w Polsce wie, kim był i skąd pochodził Edward Jancarz. Każda transmisja telewizyjna zaczyna się z reguły od słów: "Witamy państwa ze stadionu Edwarda Jancarza w Gorzowie Wielkopolskim”. Dla gorzowian to legenda przez duże „L”, ikona ich ukochanego klubu. Rodzimy mistrz. Idol. Człowiek, który poświęcił życie i zdrowie dla Stali, dla Gorzowa. Dla kibiców z zewnątrz to synonim terminu "gorzowski żużel". Starsi sympatycy wspominają go z sentymentem i rozrzewnieniem. Młodsi z szacunkiem i pewną nutką żalu, że nie było im dane zobaczyć na własne oczy wielkiego mistrza na torze. Wszyscy są zgodni co do jednego - "Eddy" był największym spośród żużlowców Stali. Czerwona skóra z gwiazdami, ów charakterystyczny torowy image, który wyróżniał go spośród szarej rzeszy innych żużlowców, był znakiem rozpoznawczym gorzowskiego mistrza. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że strój, który nosił niejako sam go określał. Był nietuzinkowy, wyróżniał się, był niekwestionowaną gwiazdą tego sportu. Teraz okazuje się, że zapomnianą przez własny klub.
Prezes woli modern speedway
Organizacja World Speedway League to pod kilkoma względami ciekawa sprawa, czy jednak potrzebna i opłacalna? Z punktu widzenia zwykłego kibica (nie tylko gorzowskiego) jest to impreza bez prestiżu i do tego robiona nieco na siłę. Nie budzi ona większych emocji i zainteresowania. Z punktu widzenia prezesa gorzowskiego klubu jest to nagroda dla kibiców i podziękowanie za ich kibicowski wkład w mistrzowski sezon. Czy jednak zapytał on samych zainteresowanych, czy wolą World Speedway League, czy memoriał legendy? Decyzję, jaka zapadła, przyjmuję jako takie uszczęśliwianie na siłę, w dodatku nie do końca trafione. Prezes wmówił sobie i wszystkim wokół, że to dla kibiców. Zapewne tak, ale dlaczego kosztem Memoriału? (bo brak IMME każdy spokojnie przyjął). Braku Memoriału, kolejny rok z rzędu, już nie.
Oczywiście za wszystkim stoją argumenty natury finansowej. Jak sam przyznaje Ireneusz M. Zmora na zawodach WSL przy odpowiedniej frekwencji można jeszcze zarobić, ponieważ koszty organizacji pokryje właściciel praw do tej imprezy oraz telewizja. Na Memoriale Jancarza ani telewizji, ani innych zagranicznych właścicieli praw nie uświadczysz. Skoro zatem może być tak dobrze, to dlaczego z organizacji żużlowej ligi mistrzów zrezygnowali Anglicy czy Szwedzi? Tam przecież też są mistrzowskie klimaty. Tam też są chętni, żeby na dochodowym evencie zarobić. Albo ktoś to sobie właściwie skalkulował, albo uznał, że ta impreza nikomu do szczęścia potrzebna nie jest. Innego wyjścia nie widzę.
Co więc daje organizacja tych pionierskich zawodów Stali Gorzów? Ano niewiele. Poza samym zadowoleniem ze zwycięstwa, żadnego splendoru ani chwały nikomu nie przysporzy. Zawodnicy nie staną się nagle celebrytami na skalę kraju, a kluby nie dostaną finansowego zastrzyku, który ustawiłby je na cały nadchodzący sezon. Kibice zwycięskiej ekipy też nie staną się jednego wieczoru mistrzami świata w swojej domenie (choć z tymi polskimi, zwłaszcza internetowymi, nigdy nic nie wiadomo). Tak szczerze, czy ktoś z was, szanowni Czytelnicy, jeszcze pamięta - bez pomocy Internetu i po wyrwaniu ze snu o 3 nad ranem - kto wygrał ubiegłoroczne zawody WSL? Pytanie bonusowe: w jakim jechał składzie i z iloma naprawdę swoimi zawodnikami?
Być może kiedyś to się zmieni, ale w tej chwili konstatacja jest taka, że kibicom ta impreza do szczęścia potrzebna nie jest. Zainteresowanie wzbudza tylko na chwilę, a i to wyłącznie wśród tych, których drużyny biorą udział w zawodach. Śmiem twierdzić, że ta impreza nigdy nie osiągnie prestiżu SGP, SWC, a nawet SEC czy SBPC. Oby tylko nie wygenerowała jakichś kontuzji, bo wówczas cały misterny plan na nadchodzący sezon mógłby przerodzić się w dramat. I to nie tylko w Gorzowie.
Może byłoby inaczej, gdyby żużlowcy, podobnie jak piłkarze, siatkarze czy zawodnicy innych sportów drużynowych, reprezentowali w danym sezonie tylko jeden klub. Może byłoby inaczej, gdyby formuła takiej imprezy odbywała się na zasadzie dwumeczów w systemie pucharowym? Na dzień dzisiejszy wiadomo, że ta impreza jest mało prestiżowa i w zasadzie nieopłacalna. Jeżeli dodamy do tego brak wielu podstawowych zawodników w składach swoich drużyn, to otrzymamy pseudo ligę mistrzów, imprezę niepoważną i na tę chwilę zupełnie niepotrzebną. Najpierw należałoby stworzyć solidne podstawy finansowe i organizacyjne pod tego typu rywalizację, a dopiero później ją organizować. Jednak temat samego finału World Speedway League i jego organizacji, to materiał na osobny felieton.
Kibice podobno głosują nogami
Fani gorzowskiego speedwaya w swoich komentarzach na portalach sportowych czy w mediach społecznościowych jednoznacznie wypowiadają się o tym, czego oczekują i co preferują. Dla przeciętnego kibica Stali sprawa jest oczywista - Memoriał Edwarda Jancarza przede wszystkim!! Argument prezesa Zmory, że ostatni memoriał "to była kibicowska, frekwencyjna klapa" można uznać za słabe alibi dla dotychczasowych działań. Najpierw należałoby sobie przypomnieć, kiedy był ten ostatni memoriał i w jakiej atmosferze go rozgrywano. Jakie środki na jego organizację przeznaczono, jaka była formuła i jak od strony organizacyjnej go przygotowano. Czy na pewno wszystko było takie profesjonalne i na światowym poziomie?
Od momentu powrotu do Ekstraligi rozpoczęła się dzika pogoń za złotem. Brylował w tym oczywiście były prezes Władysław Komarnicki, który obiecywał złote góry i skupował zawodników za grube pieniądze. Kiedy odszedł, nie spełniwszy swojego i kibiców marzenia o tytule DMP, zostawił klub w pewnej zapaści finansowej, o czym może świadczyć sezon 2013 i dramatyczna walka o utrzymanie Ekstraligi w Gorzowie. Kosmiczna wówczas forma Nielsa Kristiana Iversena pozwoliła mu niemal w pojedynkę uratować ligę dla Gorzowa i ocalić jeden z najpiękniejszych żużlowych stadionów świata od pierwszoligowego zapomnienia. Dziś jest czas euforii, ale warto pamiętać o tym, jak niewiele czasu minęło od wrót piekła do obecnego nieba.
W sporcie liczy się już tylko kasa?
Finanse to tak naprawdę jedyny poważny, rozsądny i warty pochylenia się nad nim argument w talii wymówek prezesa gorzowskiej Stali. Jest to również dowód na to, że Drużynowe Mistrzostwo Polski nie rozwiązuje wszystkich problemów. Ba, niektóre może potęgować. Kolejny rok bez memoriału idola miejscowej publiczności jest siarczystym policzkiem wymierzonym w stronę kibiców, którzy coraz głośniej opowiadają się za powrotem Memoriału na należne mu miejsce w kalendarzu imprez rozgrywanych na gorzowskim stadionie. Stadionie, mającym za patrona człowieka, któremu teraz, w 20 lat po tragicznej śmierci, nasze pokolenie odmawia sportowego uczczenia pamięci.
To prawda, że koszty organizacji takiej imprezy są dość wysokie i można przypuszczać, że pochłaniają określony procent rocznego budżetu klubu. Czy to dużo, czy mało - to zależy od sposobu organizacji, obsady i od samych uczestników. Czasy są, jakie są, i należy zakładać, że nawet w najszczytniejszej idei nikt nie będzie jeździł za przysłowiową czapkę śliwek (choć jak wspomina w swoim felietonie inny były prezes gorzowskiego klubu "za dobrą, szwedzką podłogę" już tak...). Jednak prawdą jest również, że nikt z kibiców nie wymaga od prezesa podczas tego Memoriału gwiazd światowego formatu. Owszem, "Eddy" i pamięć o nim godne są obsady z najwyższej półki, tej z szuflady Grand Prix, albo jeszcze lepszej - takiej z Emilem, Wardem i Griszą - czyli autentycznie najlepszymi z najlepszych w światowym żużlu, ale spokojnie - tonuję - wszystkie te "nazwiska" mamy corocznie podczas ligi i podczas zawodów GP przy Śląskiej. Bawią wówczas wszystkich sympatyków speedwaya, nie tylko tych z Gorzowa.
Jednak Grand Prix to nie to samo, co Memoriał. Grand Prix nie jest rozgrywane ku pamięci ikony gorzowskiego speedwaya. To promocja miasta, impreza dla świata, dla BSI i zawodników walczących o tytuł czempiona globu. Dla miejscowych kibiców liczy się przede wszystkim impreza stricte gorzowska, poświęcona ich idolowi, człowiekowi, który oddał swoje zdrowie i życie dla tego sportu, dla chwały i chluby Gorzowa, zarówno w Polsce, jak i na świecie. To była i jest do dzisiaj największa i najlepsza wizytówka gorzowskiego żużla. Żadne Grand Prix i inne substytuty tego nie przebiją i nie zmienią. Edward Jancarz przez całe swoje sportowe życie (21 lat) promował Gorzów i Stal, i w końcu czas sobie o tym przypomnieć!
Apel do Zarządu
Jeżeli prezes chce tak gorąco podziękować gorzowskim kibicom za ich doping, frekwencję i wierność mistrzowskiej drużynie, apeluję - niechaj postara się znaleźć środki i pomysł na organizację Memoriału. Przywracając tę imprezę do życia - jestem pewien - zyska po raz kolejny szacunek w oczach kibiców, tak samo, jak zyskał respekt i uznanie prowadząc klub do mistrzostwa po 31 latach przerwy, po wielu rozczarowaniach i wbrew przeciwnościom losu. Trzeba się powoli godzić z faktem, że czas światowego Grand Prix w Gorzowie pomału dobiega końca. Jak słusznie zauważył szef Stali, miasta nie stać obecnie na taką promocję. Nadchodzi zatem dobry moment, aby powrócić do własnego, "gorzowskiego grand prix" na mniejszą skalę i za mniejsze pieniądze. Tutaj liczy się pamięć i hołd złożony legendzie tego miasta. Czasy, kiedy trzeba było odpuścić organizację tej imprezy, kiedy rzucono się w pogoń za złotem i za ekstraligowym bytem właśnie dobiegły końca. Cel osiągnięto. Mamy złoto, jesteśmy mistrzami. Ilu zdaje sobie sprawę z faktu, że gdyby nie osoba Edwarda Jancarza, być może w 2014 r. Stal świętowałaby zdobycie upragnionej korony po raz... pierwszy w blisko 70-letniej historii klubu? "Eddy" był bowiem jedynym żużlowcem Stali, który na torze sięgnął po wszystkie złota DMP (1969, '73, '75, '76, '77, '78, '83)!
Prezes mówi, że kibice nie przyjdą... Założymy się?
Łukasz Koźliński