Doczekałam się! W niedzielę skandynawskie wiatry przyniosły nad Aleje Zygmuntowskie żużlowo-kiełbasiany "smrodek", ponadto skutecznie odgoniły deszczowe obłoki. Naturalnie spotkało się to z ogromną radością wśród kibiców, jednak zawodnicy podeszli do tematu zbyt entuzjastycznie. Ekscytacja, jaka dopadła głównych aktorów, poskutkowała zaprzeczeniem wszelkim żużlowym zasadom. Jeździ się w czterech? Nie sądzę. Wysokość wygranej z Krosnem (45:44) tylko dopełniła dziwactw - spotkanie było ciągłą gonitwą za jednym punktem, choć nie oznaczało to biegowych remisów 3:3. Zwyczajnie brakowało zawodników!
Przestrzegano mnie przed 2. Polską Ligą Żużlową; dużo wypadków, taśmy, juniorzy, którzy muszą dojść do ładu ze swoją męskością. Pardon, psychiką. Biegi, które momentami przypominają hiszpańską corridę, kiedy celem zawodnika staje się ujarzmienie własnej maszyny, a nie przywiezienie jakichkolwiek punktów. Podsumowując: słowo "kabaret" jest najlepszym synonimem II ligi, a zawody dostarczają niezapomnianej rozrywki. Trzeba było w to wierzyć...
Osoby, które na "czarnym sporcie" znają się średnio, nie mogą być nawet pewne, czy faktycznie w każdym biegu musi jechać czterech zawodników - lubelskie zawody przysporzyły tylu wypadków, że spokojnie można byłoby nimi obdzielić całą ligę. Najlepszym tematem naprędce organizowanych zakładów stała się ilość zawodników, którzy zameldują się na mecie, a stawka rosła z wyścigu na wyścig. Żużlowcy podręcznikowo demonstrowali wszystkie możliwe upadki, co skutkowało pracowitymi zawodami dla ratowników oraz kontuzją i jazdą do szpitala z Dawidem Stachyrą na pokładzie. Ulubieniec nc+ złamał kciuk oraz łopatkę i czeka go dwumiesięczna przerwa. Życzymy szybkiego powrotu do zdrowia!
Pracowite popołudnie mieli również panowie sprawującymi pieczę nad torem. Ze strachem w oczach obserwowano wymiany kolejnych segmentów bandy, których ilościowy stan w Lublinie można spokojnie policzyć na palcach jeden ręki. Głośne komentarze ("Niech płaci za bandę!") kierowane w stronę Patryka Rolnickiego, który zaliczył bardzo niefortunne zawody, utwierdzały nas tylko w obawach o wyposażenie lubelskiego magazynku. Na całe szczęście obyło się bez krawca o uprawnieniach wulkanizatora, który zaszywałby pomarańczową gumę.
A cóż z ulubionym tematem wszystkich żużlowych speców? Tor był fenomenalnie przygotowany do wiosennych siewów cebuli i ziemniaków. Żużlowcy nie mogli się z nim dogadać, szczególnie kiedy zawodziła również komunikacja między nimi samymi. Patryk Malitowski, który w niedawnym wywiadzie dla naszego portalu wspominał o niepotrzebnej walce o skład, dziś miał szansę zasmakować jej na własnej skórze. Razem z Kamilem Pulczyńskim postanowili wyrównać rachunki, co poskutkowało wykluczeniem oraz utratą biegowego prowadzenia. Polewaczkę ominęło ciągnięcie na holu, jednak nawadnianie mokrej już nawierzchni wzburzyło trybuny - "Po co to wyjeżdża?! Niech poleją sędziego!".
Ogromnym plusem niedzielnej rozgrywki okazał się lubelski wychowanek Oskar Bober, który nareszcie odnalazł właściwą drogę na Aleje Zygmuntowskie. Biegi kończył pokazując "okejkę" żółto-biało-niebieskiej trybunie. Jego gest stanowił znakomity kontrast ze środkowym palcem, który skierowany był w stronę kibiców rok temu. Oczywiście tamten incydent można uznać za nieprofesjonalną omyłkę.
Ciekawostkę stanowiła obecność na trybunach zeszłorocznego młodzieżowca Motoru Lublin - Damiana Dąbrowskiego. Zawodnik miał okazję obejrzeć fenomenalną jazdę wspomnianego już Oskara, a wisienką na torcie stało się wystawienie juniora w biegu nominowanym, co nie zdarzyło się w Lublinie już od dawna. Dobry znak? Oby!
Weronika Gębka (Twitter)
Fot. Klaudia Żurawska