Co można powiedzieć o formie drużyny, która w ciągu ostatnich siedmiu tygodni odjechała zaledwie dwa mecze? Posiłkować się można indywidualnymi startami, ale w tym przypadku również trudno mówić o wielkiej regularności, zarówno samych występów, jak i wyników. Nie da się ukryć, że takie okoliczności powodują niepewność, zwłaszcza, że sytuacja kadrowa daleka jest od komfortowej, a do Zielonej Góry przyjadą rywale, którzy wymykają się schematowi jeźdźców własnego toru. Jednak cel, jaki wyznaczyli sobie gospodarze na ten sezon, nie zmienia się, więc 19 lipca mam nadzieję zobaczyć dobre ściganie.
Nie pamiętam sytuacji, żeby w połowie lipca drużyna miała odjechane zaledwie siedem spotkań, a w szczycie sezonu zawodnicy, zamiast regularnie ścigać się na torze, musieli ograniczyć swoją aktywność do pojedynczych występów. Akurat w przypadku Falubazu to wszystko jest efektem połączenia warunków pogodowych, niespecjalnie dobrze ułożonego terminarza i... focha Ole Olsena, który przestawił Drużynowy Puchar Świata na czerwiec. Tak na marginesie, to Polacy wpadają w swego rodzaju pułapkę, bo z jednej strony chwalą się najwyższą frekwencją podczas meczów ligowych (czyli rozgrywanych w weekendy), ale z drugiej stają się ofiarami przekładania imprez organizowanych pod egidą FIM i UEM. Szwedzi, Duńczycy czy Anglicy takich powodów do "dumy" (w cudzysłowie lub bez - zależy jak spojrzymy na to zagadnienie) nie mają. My lubimy się czasem podśmiewywać z trawy w Danii, trybunek w Anglii czy tych "marnych" 3 tysiączków w Szwecji, ale gdyby u nas imprezy odbywały się w środku tygodnia, to ciekaw jestem, ilu kibiców przychodziłoby na stadiony? Coś mi się widzi, że statystyki mogłyby mocno pójść w dół. W przypadku Falubazu do wcześniejszej wyliczanki doszła jeszcze kwestia niedostępności stadionu w Rzeszowie w zaplanowanym w kalendarzu rozgrywek terminie (czyli 21 czerwca). Tutaj mamy kolejny przykład, że coś, co pięknie wygląda na zewnątrz, od środka trzyma się tak sobie. Nie chodzi mi konkretnie o rzeszowski klub, tylko o to, że chwalimy się pięknymi stadionami, na które... kluby nie mają żadnego wpływu. Akurat w tym przypadku na dwa tygodnie przed meczem okazało się, że obiekt nie będzie dostępny, bo właściciel, czyli miasto, ma inne plany. I jak się tak dobrze zastanowić, to podobna rzecz może zdarzyć się w każdym innym mieście, bo chyba nigdzie, pomimo wielomilionowych budżetów, klub żużlowy nie jest właścicielem obiektu.
Wracam do Falubazu. Sytuacja jest, że się tak wyrażę, niejednoznaczna, bo choć ostatni triumf odniesiony został dawno temu - 31 maja, to wciąż więcej jest jednak zwycięstw niż porażek. Podczas ostatniego występu na Motoarenie, dużo ważniejsza od samego rezultatu była zakończona sukcesem walka (taka przez duże "W”). Wydawało się, że przy 12-punktowej stracie i kontuzji Grzegorza Walaska będzie już tylko gorzej. A tymczasem, gdyby nie upadek Krystiana Pieszczka... Dawno nie widziałem takiej autentycznej radości z osiągniętego wyniku w szeregach zielonogórzan. Widać było, że zarówno sami zawodnicy, jak i sztab szkoleniowy, byli dumni ze swojej pracy. I trudno im się dziwić, bo rzeczywiście i jedni, i drudzy, stanęli na wysokości zadania. Pierwsi walczyli na torze, drudzy perfekcyjnie taktycznie rozegrali ten pojedynek, wykorzystując - uwaga - cztery zastępstwa zawodnika, cztery rezerwy taktyczne i dwie rezerwy zwykłe. Być może ktoś powie, że gospodarze, chyba nieco uspokojeni wysokim prowadzeniem i osłabieniem rywala, zrobili bardzo dużo, żeby gościom zadanie ułatwić, co w efekcie przypłacili utratą punktu bonusowego. Zgoda, ale potknięcia rywali trzeba umieć wykorzystywać.
Zachwyty nad występem w Toruniu trzeba odłożyć na półkę, bo przed Falubazem jest kolejne zadanie. Bardzo trudne zadanie. Zapas 6 punktów z Wrocławia dziś już o niczym nie świadczy, jako że sytuacja mocno zmieniła się przez dwa ostatnie miesiące. Zielonogórzanie zdziesiątkowani przez kontuzje dopiero pod koniec tygodnia dowiedzą się, którzy zawodnicy będą zdolni do jazdy. Nie da się ukryć, że dużą rolę może znów odegrać pogoda, bo ewentualny cięższy tor na pewno nie będzie sprzymierzeńcem ani Grzegorza Walaska, ani Saszy Łoktajewa (prognozy na najbliższy weekend zmieniają się właściwie codziennie, ale nie wykluczają opadów) . Z drugiej strony coraz lepiej jadą żużlowcy Sparty, choć tu z kolei pojawiły się informacje o urazie Václava Milíka. Myślę, że nikomu specjalnie udowadniać nie trzeba, że każdy z tych zawodników umie i lubi powalczyć. I nie piszę tego po to, żeby przypodobać się wrocławskim kibicom po poprzednim felietonie, w którym skrytykowałem sposób przygotowywania toru na Stadionie Olimpijskim. W tamtej sprawie zdania nie zmieniam, co w żaden sposób nie przeszkadza mi w docenieniu sportowej klasy najbliższych rywali Falubazu. Ewentualne zwycięstwo Sparty praktycznie daje drużynie ze stolicy Dolnego Śląska awans do play-offów i jest to chyba wystarczający powód do podjęcia walki nawet o trzy punkty. Z kolei dla gospodarzy każde spotkanie jest pojedynkiem o wszystko. Oprócz walorów czysto sportowych ważna będzie także mobilizacja i odpowiednie wsparcie w parkingu, czyli dokładnie to, co cały team zademonstrował w Toruniu. Na co liczę? Przede wszystkim na dobry mecz.
Na ewentualne potknięcie żółto-biało-zielonych czekają sąsiedzi z północy oraz tarnowskie Jaskółki. Gorzowianie muszą udowodnić, chyba przede wszystkim samym sobie, że ich passa nie ogranicza się wyłącznie do własnego owalu i bicia rywali z dołu tabeli. Zwycięstwo w Toruniu dałoby Stali co najmniej dwa duże punkty oraz dużo większą pewność siebie przed zbliżającymi się rewanżowymi lubuskimi derbami. W ciekawej sytuacji są żużlowcy Unii Tarnów, bo chociaż obecnie znajdują się dopiero na 6. pozycji, to mając przed sobą aż cztery mecze na własnym obiekcie (w tym pojedynek z Falubazem) i wyjazd do Zielonej Góry, mogą zapewnić sobie awans do play-offów własnymi siłami, bez oglądania się na potknięcia bezpośrednich rywali. Niewykluczone, że karty będą rozdawać ci, którzy na chwilę obecną walczą o uniknięcie spadku, bo widmo degradacji może okazać się bardzo skuteczną motywacją do podjęcia walki z teoretycznie silniejszymi przeciwnikami.
W sytuacji, w jakiej znalazł się Falubaz, zawodnicy z Myszką Miki mają prawo liczyć na wsparcie swoich kibiców. Czy tak rzeczywiście będzie? W pierwotnym terminie bilety rozchodziły się - że tak to określę - leniwie i fakt przełożenia spotkania chyba nie zmartwił specjalnie sterników klubu. Obecnie jednak szału też nie ma. Jesteśmy co prawda w okresie wakacyjnym, który zgodnie z założeniami miał być wolny, ale obawiam się, że to mniejsze zainteresowanie spowodowane jest po części tym, że ci bardziej atrakcyjni rywale po prostu już na Wrocławską zawitali. Jak będzie, zobaczymy. Myślę, że więcej na ten temat będzie można napisać za kilkanaście dni, oczywiście przy założeniu, że pogoda znów nie zmieni kalendarza rozgrywek.
Na koniec chciałbym wrócić jeszcze do sobotniego turnieju IME w Landshut, zakończonego kontrowersyjną (lub skandaliczną, jak wolą inni) decyzją sędziego Marka Wojaczka. Tak na marginesie całego tego "skandalu”, dowiedzieliśmy się, że znowu winnymi dotychczasowej słabszej dyspozycji Tomasza Golloba były tłumiki. Tym razem polskie. Te same, które przez ostatnie pół roku były tak hołubione i promowane na każdym kroku. W niedzielę w Tarnowie przekonamy się, czy King ponownie zapewni doskonałe wyniki, tym razem na torze, który dla byłego mistrza świata nie powinien mieć żadnych tajemnic. Póki co wnioski zostały wyciągnięte na podstawie jednej próby, zorganizowanej na owalu, który ciężko uznać za szczególnie reprezentatywny. Jeśli jednak tym razem nie będzie satysfakcjonujących rezultatów, to kto będzie winny? Pozostanie już chyba tylko Marek Wojaczek...